Oficer policji południowowietnamskiej rozstrzeliwuje jeńca Vietcongu, przykładając mu pistolet do skroni. Znane zdjęcie. Obok, na tym samym plakacie, inne znane zdjęcie – biegnie na nim naga dziewczynka, poparzona napalmem. I jeszcze trzy inne zdjęcia, też same okrucieństwa, a na jednym kopulująca para. Podpis oznajmia, że tylko jedno zdjęcie na tym plakacie przedstawia normalną ludzką czynność. I tylko ten wizerunek budzi zgorszenie. Nie bez powodu przypomniał mi się ten plakat całkiem niedawno.
Kiedy już ucicha jazgotliwy chór o Fibaku, dorzucam swoim zwyczajem moją opinię, licząc że teraz będzie zauważona. Moje credo liberała i libertyna jest takie, że jak ludzie dobrowolnie robią sobie dobrze w jakikolwiek sposób, bez krzywdy osób postronnych, to co komu do tego. Natomiast przez ich satysfakcję zwiększa się pula dobra w społeczności i to się liczy. I jeśli ktoś ludziom w robieniu sobie dobrze pomaga, to też czyni dobro i wkłada jakiś maleńki, lecz zawsze, grosik w tę pulę. Suma takich grosików już tworzy jakąś odczuwalną wartość. Rzekłem.
A teraz nabieram powietrza, bo moja odwaga cywilna graniczy z kultem świętego spokoju i powiem, że wyłożona wyżej zasada nieingerencji dotyczy między innymi seksu osób trzecich. Między innymi rzeczami, lecz na wysokiej pozycji. Seks jest wielką wartością jako nieodzowny warunek prokreacji, lecz niezależnie od tego jest w zasadzie źródłem szczęścia, satysfakcji, przyjemności. Gradacja jest dosyć duża, a ja się przychylam do opinii, że nie tylko największa miłość plus sakrament usprawiedliwia seks. Zresztą, w zasadzie to on, jako taki, nie potrzebuje usprawiedliwienia, choć jak każda sfera aktywności człowieka podlega wielu wypaczeniom, a w związku z nim ludzie nieraz bardzo się krzywdzą i bywają krzywdzeni.
Kontrolowanie cudzego seksu jest sposobem sprawowania władzy. Szczególnie skutecznym gdy jest to obwarowane normami religijnymi i pilnowane przez instytucję, władną zarządzać i karać. Vide Kościół kiedy miał tak zwane środki bogate, możność wykonywać prawo nie tylko kościelne. Teraz może jedynie skutecznie psuć przyjemność seksualną co poniektórym. To też namiastka władzy i chwytają się za nią moraliści rożnych opcji.
W realnym socjalizmie, kiedy władzę zaczęli sprawować przeważnie synowie chłopscy, z ich tradycyjnym poczuciem co przyzwoite, system stawał się pruderyjny. Też był totalitarny i chciał rządzić wszystkim. Jego dyżurni moraliści nie mogli się powoływać na normy religijne. ”Bóg tak chciał” to już nie był argument. Niekiedy dochodziło wręcz do wariactwa. Znana mi jest historia, kiedy po międzynarodowym festiwalu młodzieży w Warszawie, w roku 1955, bardzo surowo rozpatrywano sprawę członka Związku Młodzieży Polskiej przyłapanego na całowaniu się z jakąś cudzoziemką. Od wydalenia z ZMP i związanych z tym bardzo przykrych konsekwencji uratowała delikwenta interwencja starszego nieco dziennikarza, późniejszego szefa telewizji. ”Może tym razem darujemy koledze, jeśli kolega publicznie da przeczenie, że już nigdy w życiu tego nie zrobi” . Bańka pękła i sprawa rozładowała się w śmiechu.
Progiem dopuszczającym seks, nawet jeszcze do ślubu w Urzędzie Stanu Cywilnego, stawała się wówczas wielka miłość. Wyrażali to stanowisko w artykułach znani pisarze, skądinąd znani też w środowisku ze sposobu życia bardzo odległego od ich moralistyki. Następowała w niej praktyczna symbioza świeckiej i religijnej moralności seksualnej. Na drzwiach kościołów wywieszane były recenzje filmów, a w nich wysokie noty otrzymywały prawie zawsze filmy sowieckie, w których nigdy nie było ”momentów”
A teraz już ośmielę się powiedzieć, że ten sposób aktywności seksualnej, przy którym majstrował Wojciech Fibak, nie mieści się może na najwyższych piętrach emocjonalnych Heloizy i Abelarda, lecz satysfakcjonuje występujące w niej strony, a postronnych osób nie krzywdzi. Panowie umilą sobie życie, a panienki je sobie ułatwią. Więc o co ten gwałt ? O to, że miłe panienki szukające miłych panów wypaczą sobie charaktery ? Wypaczą – lub nie wypaczą. Jeśli są pełnoletnie, to już za siebie odpowiadają. Volenti non fit iniuria.
Wojciech Fibak nie przekracza bariery wyznaczonej przez artykuł 204 kodeksu karnego, który karze za namawianie, zmuszanie do prostytucji i odnoszenie korzyści z prostytucji innych. Przy czym kodeks nie definiuje co to jest prostytucja. Dla rozognionych moralistów – rygorystów jest to pojęcie niesamowicie rozciągnięte. A przecież większość kontaktów erotycznych łączy się w sposób naturalny z jakąś pozaerotyczną korzyścią. Chociażby minimalną. W praktyce policyjnej i sądowniczej to co robił Fibak dalekie jest od prostytucji, procederu którym prawo ma się zajmować. To co przedstawił tygodnik było rajfurzeniem podlegającym ocenie, powiedziałbym, towarzyskiej. Bardzo istotnej, skoro on sam tak histerycznie zareagował w rozmowie telefonicznej z naczelnym ”Wprost”. I w sferze towarzyskiej to wydarzenie powinno rozpatrywane. Może dla wielu i niezbyt chwalebne, może wykluczające z pewnych towarzystw, ale nie jest to zbrodnia przeciw ludzkości. W histerycznej reakcji dopatruję się jakichś kompleksów, zawiści, frustracji. A takiemu Fibakowi niektórzy na pewno zazdroszczą jego statusu i chętnie go zaatakują, popisując się komfortową pozycją dyżurnego moralisty.
Co innego by było gdyby Fibak był pobożnym i ekspansywnym moralistą. Gdyby żył niezmiennie w monogamicznej, wielodzietnej rodzinie. Gdyby na spotkaniach ze studentami wygłaszał, publikowany następnie tekst, o tym, że w małżeństwie ma być jak najwięcej seksu, a poza nim trzeba unikać wszelkich, nawet dwuznacznych okoliczności. W tym wypicia kawy we woje. Dosłownie. I gdyby kogoś takiego złapano na tym, że ma rozpustną kochankę, będącą żoną jego przyjaciela, że odwiedza agencje towarzyskie, że uczestniczy w orgiach, niekoniecznie tylko heteroseksualnych. I gdyby jego żona poskarżyła się, że jego aktywność seksualna pojawia się tylko gdy trzeba spłodzić kolejne dziecko… No, wtedy by było używanie !
Lecz Fibak ?
Dla mnie istotna nie jest sprawa samego Fibaka lecz jej medialna otoczka. On sam to celebryta, cokolwiek by to miało znaczyć, lecz uprawniony do bycia nim przez swoją sportową karierę w tenisie i tym co robi dla niego teraz. Fibak, marchand – jakoś to lepiej brzmi niż handlarz, nawet jeśli handluje sztuką – znawca i kolekcjoner sztuki. Bogaty bon vivant, obracający się w międzynarodowym towarzystwie bogatych i sławnych. Król życia – a nie przeor kamedułów. Z takich ludzi żyje prasa, dawniej określana jako bulwarowa – dziś tabloidy, które mają prawo ociekać spermą i krwią oraz plotkarskie portale. I celebryci powinni to mieć wkalkulowane. Nieraz zresztą świadomie robią ustawki z paparazzi, by nie dać o sobie zapomnieć publice. I smutne, że sięga – że może musi sięgać – po takie tematy ”Wprost”, skądinąd ”tygodnik opinii”.
Dyskusyjna jest metoda, jaką zdobyty został ten materiał. Prekursorem dziennikarstwa wcieleniowego w powojennej, czyli po roku 1945, Polsce jest Jerzy Urban. Nie chcę już przypominać czym był tygodnik ”Po prostu” w okresie Października 1956 aż do zamknięcia go przez Gomułkę w roku 1957. Niezależnie od przejściowej erupcji śmiałych tekstów politycznych, pojawiały się w nim śmiałe teksty na tematy społeczne, w tym obyczajowe. Coś, co było nieobecne w poprzednim okresie. Urban, dziennikarz tego pisma, zainstalował się w krakowskim hotelu, przedstawiając się jako swat, pośrednik matrymonialny, czego wcześniej, w ”stalinowskim” okresie nie było. A potem złośliwie opisał panie, które się do niego zgłaszały i rozmowy z nimi.
Burza się zrobiła. Nawet zwolennicy Odnowy i wielbiciele ”Po prostu” oburzali się na niegodną metodę zbierania materiału dziennikarskiego. Dziennikarz nie ma prawa oszukiwać – twierdzili. A przecież rozmówczynie Urbana pozostawały w tym tekście anonimowe. I nie były to osoby rozpoznawalne publicznie. Autor nie oskarżał konkretnych osób, pokazywał pewne postawy.
Tą metodą posługuje się znany niemiecki reporter Guenter Wallraff. Udawał on czarnego, gastarbeitera i inne postacie, raczej nie ze szczytów społecznych, by pokazać jak tacy ludzie są traktowani. Nowojorska dziennikarka – nazwiska nie pamiętam, przepraszam – udawała staruszkę, by pokazać jak lekceważąco jest traktowana ta grupa, nawet gdy starzy występują jako płacący klienci. A nasz kolega, wiele lat temu, odegrał rolę likwidatora szkód z PZU – innych ubezpieczycieli wtedy w Polsce nie było. Pokazał bezmiar łapownictwa w tym procederze i tekst się podobał. Lecz po jakimś czasie, znajomy adwokat powiedział mi, że śladem tego tekstu ruszyła prokuratura i parę osób poszło siedzieć. Dziennikarz mimowolnie antycypował rolę agenta Tomka.
W Polsce nie ma kodeksu etyki dziennikarskiej, stanowionego przez prawo. I nie jestem przekonany, że powinno to być. W okresie trwającej transformacji mediów tzw. dobra praktyka dziennikarska różnie wygląda w rożnych redakcjach i u różnych dziennikarzy. Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że można się nie przyznawać do tego, że się jest dziennikarzem, i że się zbiera materiał pod warunkiem, że w materiale ukaże się problem, zjawisko, a skryje osoby. Przy czym skryje się naprawdę, a nie na zasadzie ”Anzelm K., syn wojewody Ildefonsa Kręcikowskiego”. Jeśli zaś dziennikarz zamierza napisać coś konkretnego o kimś konkretnym, to powinien się przedstawić. Szczególnie gdy postępowanie opisywanej osoby uważa się za naganne, a tym bardziej – przestępcze. A już zupełnym skandalem jest namawianie podchodzonej osoby do popełnienia takiego czynu. Żadnego z tych warunków pani redaktor M.B. nie dopełniła i takie postępowanie uważam za nieprzyzwoitość zawodową – coś trzeba zostawić prowokatorom policyjnym.
Przepraszam że nie na temat ale do ilustracji artykułu użyte zostało drastyczne zdjęcie.
Prawdopodobnie nie wszyscy znają historię tej fotografii, a jest ona często używana jako ilustracja dla poglądów nie mających nic wspólnego z wydarzeniami które ilustruje.
Historia zdjęcia, polecam:
http://blogbiszopa.pl/2010/05/fotografia-ktora-przegrala-wojne/
„Generał zabił zbrodniarza, ja tą fotografią zabiłem generała. Aparat fotograficzny to najgroźniejsza broń. Ludzie wierzą obrazom, ale te kłamią, nawet jeśli nie są zmanipulowane. One są tylko półprawdami”
Nie zgadzam się z Autorem.
Jeżeli Fibak postępuje przyzwoicie i akceptowalnie, to nie ma powodu się tego wstydzić i upublicznienie dodaje
mu reklamy i splędoru.
Jeżeli nie jest to honorowe i godne zajęcie, stręczycielstwo,to upublicznienie tym bardZiej jest
wskazane, aby się w sprawy Fibaka nie wplątać.
W rozważaniach Autora została pominięta tradycja.
Jest to takie zwierzę, które daje poczucie bezpieczeństwa
wynikającego z tego, że wiadomo o co chodzi w poczynaniach ludzkich i jakie z tego są konsekwencje.
Niektórzy ludzie nie lubią ryzyka, a tradycja jest po to
aby tym ludziom dać poczucie przynależności do plemienia.
Do Autora,
jak Pan śmie używać wyrazu okrucieństwo na widok prezentowanej fotografii? Czyżby nie widział Pan całego filmu? Czy nie wie Pan, że ten żołnierz Vietkongu był dowódcą plutonu egzekucyjnego, który wymordował kilkuset cywilów, w tym kobiety i dzieci? Cywilne ubranie miało go uchronić przed odpowiedzialnością. Ja, lekarz, sam chętnie bym go zabił.
A Pan co z tego robi? Wstęp do opowieści seksualnych. To już szaleństwo. Chyba, że puentą byłoby obcięcie genitaliów mordercy przed wydaniem na niego wojskowego wyroku śmierci.
Przed Panem chyba tylko Wojciech Giełżyński usprawiedliwiał ślepy terroryzm, a R. Kapuściński, jako sekretarz PZPR lustrował kolegów. Pan teraz do nich dołączył.
Gratulacje.
@Andrzej Gregosiewicz
Nie wiem czego pan się czepia. Strzelanie komuś na żywca prosto w łeb jest zawsze okrutne, niezależnie czy się strzela babci klozetowej czy samemu Hitlerowi. Rzeczywiście to dziwne, że jest pan lekarzem. Okrucieństwo to jedna sprawa. Sprawiedliwość to już zupełnie inna historia.
Obawiam się, że pisząc to popałnił pan niewybaczalny błąd. Pewno nie zdaje pan sobie sprawy z jego rozmiarów.
AG – czepiasz się pan..
A co do Giełżyńskiego – czy naprawdę „usprawiedliwiał ślepy terroryzm”?
sporo czytałem, na pewno nie wszystko…
Więc – może Pan wskazać gdzie?
chętnie cytat?
(bo przyznam, że wątpię)
P
Przepraszam bardzo wszystkich, których wymieniłem w moim powyższym wpisie. Czasem, gdy mnie poniesie, zdarza mi się pisać bzdury.
Proszę mi wybaczyć.
Chciałbym dwie rzeczy wyjaśnić. Po pierwsze, wydaje się, że jest pan zwolennikiem lustracji i grzebania ludziom w przeszłości; my, tu, w „Studio Opinii”, tego po prostu nie tolerujemy. Po drugie, zaatakował pan personalnie ludzi, których uważamy za bliskich kolegów, a niektórzy za przyjaciół; jeśli pan czytuje tę witrynę – powinien pan o tym wiedzieć. A my przyjaźń i wzajemną lojalność cenimy sobie ponad wszystko: ponad ideologię, światopogląd czy upodobania obyczajowe lub polityczne. Informuję pana uprzejmie, że już dwóch zupełnie poważnych autorów zostało całkowicie wykluczonych z naszego grona za atak – na innych zresztą łamach – na naszych przyjaciół. Przy czym nie interesuje nas, kto ma rację: zaatakował przyjaciela, więc…
Rozumiem, że może się to komuś nie podobać; trudno, nic na to nie poradzimy: tacy właśnie jesteśmy. Nikogo nie zmuszamy do wspólnej zabawy, ale jeśli już, to na naszych regułach i bez jakiejkolwiek o tych regułach dyskusji.
Co zaś się tyczy pańskiej gwałtownej reakcji: zaczynam rozumieć, czemu pańskie niewątpliwie słuszne poglądy naukowe budzą tyle kontrowersji. Po prostu, pan szybciej mówi niż myśli i niepotrzebnie obraża ludzi, którzy mogliby się okazać panu przydatni; a to kolosalny błąd.
Cha, Cha!
Dla P.J. Dąbrowskiego cytaty:
Nieco dalej w wywiadzie, zmieniając temat, wspomina też Giełżyński o terroryzmie i stwierdza, że „terroryzm oddolny, który służy przygotowaniu walki wyzwoleńczej jest złem, ale złem tak minimalnym, że właściwie jest dobrem”
Może więc ma rację Giełżyński, który pisał o wspólnocie łączącej terrorystów spod różnych znaków: „To jest wspólnota sytuacji: umiejscowienie nie tylko poza społeczeństwem sytych i prawomyślnych, ale nawet poza marginesem legalnej bądź nielegalnej opozycji lewicowej. (…). Jest to także wspólnota emocjonalna (…).
Dyskusja rozgorzała zupełnie obok tematu, który pojawił się w czołówce artykułu, czyli tego, że widok okrucieństwa (egzekucja w majestacie prawa nie przestaje być okrucieństwem!) nie wywołuje zgorszenia tak, jak widok czynności zmierzających do prokreacji.
;
Inna rzecz, że tak, jak publikacja fotografii wpłynęła na dalsze losy widniejących na niej osób (i fotografa zapewne też), publikacja tekstu we „Wprost” może – niekoniecznie zgodnie z intencjami autora – wpłynąć na losy opisanych osób lub innych, z nimi powiązanych.
;
Panie i Panowie Dziennikarze, wasza (czwarta) władza jest naprawdę potężna. Kiedyś już na tych łamach podnosiłem temat odpowiedzialności za słowa, które się publikuje w imię celów chwilowych, przyziemnych, koniunkturalnych…
;
Świat będzie istniał dalej, ale czy stanie się dzięki temu lepszy? A my sami?
;
A może właśnie o to chodziło? Przecież ostatecznie mniej mówi się teraz o Fibaku niż o „Wprost”, Redaktorze Naczelnym i redaktor M.B.
Odszczekuję:
Złamanie zawieszenia broni i mordowanie tysięcy cywilów w czasie ofensywy Tet powinno się rozważać w majestacie prawa i niezawisłego sądu. Prawda? To nie ma znaczenia, że dookoła trwają jeszcze walki, Wietkong rozstrzeliwuje dzieci itd. Dowódca plutonu egzekucyjnego (fotografia), którego prezentuje E. Skalski, a który strzelał do cywilów, powinien był stanąć przed sądem. Powinien mieć obrońcę, który przytoczyłby fakty z jego dzieciństwa. A to, że chodził głodny, bo Amerykanie wyżerali mu resztki ryżu, a to, że tylko dzięki komunistom zrozumiał, że, należy rabować zrabowane, że nie ma w tym nic złego, by zabijać członków klasy średniej, bo ci uczą się, pracują i oszczędzają na emeryturę kosztem nierobów, bandytów i komunistycznych idiotów. Ława przysięgłych miałaby łzy w oczach i skazałaby masowego mordercę na 5 lat więzienia.
Myślę, że cały ten wywód stał się zrozumiały w mgnieniu oka dla generała, który – niewiele myśląc – wyręczył Temidę.
Na szczęście, w Polsce, „wymiar sprawiedliwości” zachowywał wszelkie procedury sądowe. Najważniejsza z nich to strzał w tył głowy, np. rotmistrza Pileckiego i dziesiątków tysięcy jemu podobnych. Oczywiście „winnych”.
Np.”szpiegostwa” na rzecz USA.
Szanowny Panie BM. Wycofuję się z przeprosin, jak również ze Studia Opinii. Wewnętrzna sprzeczność między mordercami niewinnych Polaków, a kilkoma tysiącami dzieci, którym przy stole operacyjnym uratowałem życie lub uchroniłem od kalectwa ma się nijak do aktualnego bełkotu postkomunistów, którzy próbują się wybielić i udowodnić, że to jedynie ich dobra wola, a nie katastrofa gospodarcza kraju doprowadziła do okrągłego stołu. Jeśli ktoś tego nie rozumie to jest debilem.
Pomyliłem się wchodząc na ten portal. Bardzo żałuję.
PS. Moją opinię o literackich TW (wikipedia)i komunistycznych lustratorach podtrzymuję.
I zapewniam Was, że Wasza gadanina, tak, jak bełkot na plenach PZPR, nikogo nie obchodzi. Co ona zmieniła w tragicznie zapóźnionym cywilizacyjnie kraju?
To na skutek Waszego poparcia dla najlepszego ustroju, młode pokolenie będzie się zaharowywać na śmierć lub wyjeżdżać za granicę.
Krótko mówiąc, jeszcze teraz Wasze cztery komunistyczne synapsy szkodzą Polsce.
Zbliża się święto E. Wedla (dawniej 22 lipca). Jedyny dowcip, który precyzyjnie opisuje zmiany, które zaszły w Polsce.
Lubię Indonezję.
Podzielam Pana opinię na temat wolności dobrowolnych postępowań ludzi. A jednak sprawa ma jeszcze inne aspekty.
Ciekawsza od Fibaka była reakcja znajomych F. na jego – jak Pan słusznie napisał – rajfurzenie. Był to pokaz obłudy i prawdziwych przekonań ludzi, którzy uważają że niektórym po prostu wolno więcej, choćby ze względu na zasługi. Słyszałem jak Daniel Olbrychski tłumaczył w tv, że Fibak w młodości nie miał dużo wolnego czasu bo aktywnie zajmował się tenisem, więc teraz niejako nadrabia zaległości. Pod tym względem podzielam opinię pani Anny Kuc.
Nie zgadzam się natomiast z Pana końcowymi opiniami na temat pracy dziennikarza. Jak Pan sobie to wyobrażał, że pani Błańska dzwoni do Fibaka i mówi że chciałaby z nim porozmawiać na temat jego rajfurzenia, bo mówi się o tym w środowisku?
Proponuję zasugerować premierowi aby mianował pana Gregosiewicza ministrem sprawiedliwości. Wyraźnie widać że ma swoje oryginalne poglądy na działanie prawa i dostatecznie pozytywną szajbę aby wprowadzić je w życie.
Pierwsze zadanie, jakie bym mu postawił, to zmniejszenie liczby skazanych w naszych zatłoczonych więzieniach. Oczywiście powinien otrzymać przydział służbowego pistoletu i prawo do odstrzału powiedzmy 50 osób miesięcznie.
Myślę że kandydatura ta nie powinna wzbudzić sprzeciwów Kościoła ani związanych z nim posłów, gdyż chrześcijańska miłość bliźniego prezentowana przez kandydata jest ewidentna.