2017-09-10.
[dropcap]J[/dropcap]eśli po wydaniu książki Davida Caya Johnstona „Jak on to zrobił” Donald Trump może być prezydentem USA, to znaczy, że dziennikarstwo śledcze przestało istnieć.
Jeden z najlepszych amerykańskich dziennikarzy tej branży z niczego sobie dziennika „The New York Times”, stracił trzydzieści lat, a czytelnik – jeden wieczór. Dramat widoczny jest nie tylko w USA. Jeśli po opublikowaniu książki Tomasza Piątka „Macierewicz i jego tajemnice” bohaterowi nie spadł włos z głowy, to znaczy, że i w Polsce dziennikarstwo śledcze uprawia się na próżno.
Trumpowi i Macierewiczowi nic się nie stało. Dobrze przynajmniej, że Johnstonowi i Piątkowi też nie.
Kiedy Johnston zaczynał karierę, Bob Woodward jednym artykułem (w „The Washington Post”) mógł obalić urzędującego prezydenta USA (Richarda Nixona). Dziś można napisać tysiąc artykułów, lecz ich siła sprawcza wynosi w sumie zero.
Na nagrobku dziennikarstwa śledczego możemy napisać, że choć obalało prezydentów i zdejmowało ministrów, to nigdy nie wzniosło się na wyżyny reportażu literackiego, bo używało języka prawniczego, który stoi nad językiem angielskim (i polskim też). Dziennikarz musi używać słownictwa i gramatyki kodeksów, albowiem udowodnienie czegoś językiem pięknym jak ten Hemingwaya jest z punktu widzenia sądów niemożliwe. Wolność słowa polega na konieczności dowodzenia, a nie budzenia zachwytu.
Trump, zanim został prezydentem, był deweloperem i prezenterem telewizyjnym. Był też pieniaczem, który z dziennikarzami, ale także podwykonawcami i z jednostkami administracji państwowej, procesował się na okrągło w celu uzyskania przeprosin, ulg i zwolnień. Ale Johnsona, który udowodnił mu krętactwa podatkowe, do sądu nie pozwał. Z drobiazgowo udokumentowanej książki dziennikarza dowiadujemy się ponadto o związkach z mafiami, łapownictwie, przekupstwie, nałogowych kłamstwach o własnym iluzorycznym bogactwie – i oszustwach w sferze działalności marketingowej. Interesujący jest przypadek Tramp University z bezprawnie używanym w nazwie słowa „uniwersytet”, który polegał na kształceniu menadżerów w zakresie agresywnej sprzedaży. Drobiazgiem, przy wszystkich cwaniactwach Trumpa, był zakup klejnotów w firmie Bulgari, które „wysłano” mu w pustej paczce poza granice stanu dla uniknięcia podatku obrotowego w Nowym, Jorku.
Niekaralny brak elegancji cechował go w stosunku do niektórych kobiet, zwłaszcza żony jednego z prezydentów Francji, z którą nic go nie łączyło. Powołując się na nieistniejące doświadczenia natury intymnej, opowiadał na antenie, jaka to ona jest…
Kiedy Trump zabiegał o posadę wiceprezydenta przy George Bushu (seniorze), a więc pół wieku temu, Johnston kierowany przeczuciem zaczął gromadzić dokumentację dotyczącą tego mało znanego inwestora budowlanego. Przez półwiecze nazbierało się Johnstonowi cztery tony papierów, które trzymał w wynajętej komórce. Miażdżąca dla Trumpa książka mówi o najgrubszych aferach budowlańca. Nie ma tam, poza Carlą Bruni, nic o jego prawdziwych romansach, nie ma słowa o „rosyjskim łączniku”, którym zajmują się niezależne od prezydenta instytucje państwowe USA i ani słowa o karierze telewizyjnej.
Donald Trump wybrany został na prezydenta mimo to, a może właśnie dlatego. Jest podobny do dżentelmenów, którzy zasiadają w kolegium elektorskim.
Jeśli coś można zarzucić autorowi książki, to lekką tendencję do akcentowania własnego ego, co przy superego Trumpa, który jest mistrzem świata w narcyzmie, wygląda na naiwną igraszkę grzecznego chłopca. Pisząc o wyraźnych osobowościach, wszystko jedno z gliny czy kryształu, pozwalamy bezwiednie, aby się w nas zagnieżdżały, co sprawia, że powstają dwie karykatury – jedna na ekranie laptopa, druga w duszy autora. Natomiast głosując na karykatury, wybieramy samych siebie.
Krzysztof Mroziewicz
David Cay Johnston „Donald Trump. Jak on to zrobił?”. Przeł. Aleksandra Paszkowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.
Skoro wybierając Trumpa, znaczna część obywateli USA wybrała „siebie”, to chyba możemy być spokojni o losy Ameryki. Właśnie ześlizguje się ona z areny dziejów na tej substancji, co zawsze na wierzch wypływa. Niestety, rozpaczliwe próby powstrzymania tego procesu owocują parkosyzmami, których skutki dotykają, choć w różnym stopniu, wszystkich. Można mieć jedynie nadzieję, iż blaknąc USA nie zechcą pociągnąć za sobą reszty świata, jednak dotychczasowe dokonania amerykańskiej demokracji raczej powinny napawać w tym względzie obawą. Jak on to zrobił? Pokazał, że długotrwałe i konsekwentne obniżanie standardów to nadal skuteczny przepis na zdobywanie władzy, lecz nie jej skuteczne sprawowanie ku pożytkowi ogółu. Doraźne interesy USA i globalna pomyślność to jednak kategorie całkowicie się wykluczające. Z tej perspektywy Trump jest jedynie kontynuatorem. Zabawne w tym wszystkim jest to, że wygrana Clinton zapewne nie wprowadziłaby żadnej jakościowo istotnej korekty obecnego kolizyjnego kursu amerykańskiej polityki. Wielu jeszcze będzie gorzko płakać przez Amerykę, ale po niej już chyba stosunkowo nieliczni.
Chyba trzeba pamiętać, że bohater trafił na kontrkandydatkę z dużym negatywnym elektoratem. Znam osobę, teraz wstydzącego się wyborcę Trumpa, która nie chciała Clintonowej (zarzut nieuczciwości, to najmniejszy z nich) i dlatego oddała ten głos. Gdyby Demokraci przemyśleli swoją osobową propozycję tego wyboru by nie było.
@JUREG Rozumiem, że trafił, ale ów „traf” to jednak nie był w tym przypadku kompletny przypadek. Zresztą, Clinton, Trump, czy ktoś inny, trudno mi przekonać samego siebie, iż amerykańska demokracja to coś więcej niż administracyjna przybudówka do zbrojeniowego lobby. Mam poważne wątpliwości, czy USA w ogóle potrafiłyby jeszcze funkcjonować nie wszczynając kolejnych wojen. Narracja Waszyngtonu nieodmiennie sprowadza się do tego, że kolejne ofiary to absolutna konieczność, bo bez nich (ofiar i Ameryki) świat pogrążyłby się w chaosie, innymi słowy, albo amerykańskie zbrodnie, albo atomowy guzik. Kiedyś komuniści, teraz terroryzm. Zawsze ktoś lub coś zagraża Ameryce „zmuszonej” do interwencji, które jednakowoż nigdy rzezi nie kończą, a stają się jedynie preludium do kolejnych. Permanentny stan oblężenia. Kiedy się czyta o tym, co Amerykanie wyrabiają na okupowanych obszarach, w obozach koncentracyjnych, o tym jak np. wywożą dowódców ISIS z terenów, których ci już nie są w stanie utrzymać, to trudno się opędzić od myśli, że bez USA świat mógłby być znacznie bezpieczniejszym miejscem. Churchill powiedział kiedyś: „Na Amerykanów zawsze można liczyć, że jak już wyczerpią wszystkie złe rozwiązania, wreszcie zastosują właściwe”. Ładne, niestety bardzo dalekie od prawdy, bo „właściwe rozwiązania” zawsze wymagają właściwej wykładni i wykonawstwa, a Waszyngton zażarcie uzurpuje sobie monopol na jedno i drugie, dlatego właściwe rozwiązania to w amerykańskiej polityce wciąż kwestia trafu.
o tym jak np. wywożą dowódców ISIS z terenów, których ci już nie są w stanie utrzymać……FAKT….WYWOŻENIE JEST BEZ SENSU………ostrzegawczy strzał w tył głowy załatwia sprawę.
„Wywożą” to w tym wypadku niezbyt fortunny, nieprecyzyjny zamiennik dla „ewakuują”. Istota tych przenosin tkwi w tym, żeby ISIS nie utraciła zbyt szybko możliwości operacyjnych, choć rozwój sytuacji wskazuje, że cała akcja prowadzona jest już z myślą o czasie po wojnie. Mowa nie o „szeregowcach”, a właśnie dowódcach wywożonych wraz z rodzinami. W tych ludzi zainwestowano spore pieniądze, poza tym mogą i zapewne jeszcze się przydadzą. Kontrakty na dostawy broni zawierane są z wieloletnim wyprzedzeniem, a producenci oczekują, iż strona rządowa zrobi wszystko, żeby się wywiązać i odebrać co zamówiono. Nie używana broń to straty, płacisz, magazyny puchną. Uspokojenie sytuacji w regionie to teraz dla USA spory kłopot, znowu trzeba się będzie układać z Rosjanami i szukać nowych możliwości walki o pokój i pomyślność zbrojeniówki.
1. Dziennikarstwo śledcze ma się bardzo dobrze. Pod rozmaitymi szerokościami geograficznymi.
2. Bob Woodward nie obalił jednym artykułem, jak piszesz Krzysiu, prezydenta Nixona. Pierwszy artykuł w sprawie Watergate ukazał się w Washington Post w czerwcu 1972 roku. Nixon zrezygnował z urzędu 8 sierpnia 1974 roku, czyli przeszło dwa lata później. Artykuły duetu Woodward-Berstein zwróciły uwagę Kongresu i organów ścigania na sprawę włamania do siedziby Partii Demokratycznej.
3. Dzisiaj w USA kwitnie dziennikarstwo śledcze.. To dzięki niemu – głównie dzięki Washington Post, New York Times, a także telewizjom takim jak MSNBC i szeroka publiczność i Kongres, a czasem także organa śledcze dowiadują się smakowitych szczegółów o działaniach Trumpa i jego ludzi. Poczekajmy na wyniki śledztwa Muellera.
>>Dzisiaj w USA kwitnie dziennikarstwo śledcze.. To dzięki niemu – głównie dzięki Washington Post, New York Times, a także telewizjom takim jak MSNBC i szeroka publiczność i Kongres, a czasem także organa śledcze dowiadują się smakowitych szczegółów o działaniach Trumpa i jego ludzi. Poczekajmy na wyniki śledztwa Muellera.<<
Znakomicie, pozwolę sobie podesłać jeszcze jedno źródło informacji.
https://www.sott.net