22.03.2025
1.
W hierarchii potrzeb sporządzonej przez Abrahama Maslowa potrzeby fizjologiczne, w tym jedzenie, zajmują najniższe miejsce i obejmują największą rzeszę ludzi. Zaspokajanie głodu i pragnienia łączy człowieka z innymi zwierzętami. Najbardziej jaskrawo wyróżnia go coś, co wiąże się z przekraczaniem czystej fizjologii na rzecz potrzeb estetycznych, poznawczych, twórczych. Cechy te zajmują w hierarchii Maslowa miejsce najwyższe i właściwe są wąskiemu tylko gronu. Spożywanie pokarmów – takie, które łączy się z jednoczesnym zaspokajaniem potrzeb wyższych – można określić mianem uczty w ścisłym sensie tego słowa. Uczta wykracza ponad to, co powszechne i przeciętne. Jej wyjątkowość zyskała rangę symbolu oznaczającego wszelkie, w najmniejszym może stopniu związane z jedzeniem, odniesienia, co wyrażają takie określenia, jak: „prawdziwa uczta”, „uczta duchowa (intelektualna)”, „uczta dla oczu (uszu)” itp. Określenia te nie pozostawiają wątpliwości co do jakości rzeczy, do której się odnoszą. Jakości określanej przez takie cechy, jak wytworność, smak, gust, poczucie formy czy szlachetna prostota.
Podporządkowanie normom obejmującym powyższe cechy może godzić się z naturalnymi ludzkimi pragnieniami, może też im przeczyć. Jeśli wynika z samej tylko przynależności do tzw. socjety i ma być respektowane w sposób rygorystyczny, odczuwane jest jako presja, uciążliwość o charakterze czysto teatralnym. Leszek Kołakowski pisze w liście do przyjaciela o takim londyńskim spektaklu: „Raz zabrnąłem w jakieś towarzystwo arystokratyczne, gdzie było parę ważnych osobistości, które zrobiły na mnie wrażenie notorycznych małp; czułem się jak w zwierzyńcu”. Maciej Łubieński, autor książki Łubieńscy. Portret rodzinny z czasów wielkości, odróżnia świat manier od świata dobrego wychowania. Pierwszy jest znacznikiem klasowym, z którego nie wynika nic poza wyuczonymi pozami dotyczącymi głównie zachowania się przy stole. Drugi dzięki słowom takim, jak „dziękuję”, „proszę” czyni świat lepszym („kij w dupie i nieodstający palec od kieliszka świata nie poprawią”). Niejeden przedstawiciel sfery, w której kultura stanowi wymóg respektowania manier, odczuwa ją jako „źródło cierpień”, szuka możliwości wyzwolenia się z etykiet na rzecz naturalności. Chciałby bratać się z ludem, uwolnić się od „gęby” przyprawianej przez kulturowe konwenanse, jak widać to na przykładzie Miętusa i Walka z Ferdydurke Witolda Gombrowicza. Walek, rewanżujący się Miętusowi kuksańcami za wtykane mu do kieszeni pieniądze, wygłasza taką oto opinię na temat wiecznie ucztującej wyższej sfery: „Takie som! Państwo nie robiom, cięgiem ino żrom i żrom, to ich rozpiro! źrom, chorujom, wylegujom się, po pokojach chodzom i gadajom cosik. Co tyż się nie nażrom! Matko Jezusowa! Ja tobym połowy nie zeżarł, choć ta zwykły cham jezdem. A to obiad, a to podwieczorek, a to cukierków, a to konfitury, a to jaja z cybulom na drugie śniadanie. Państwo bardzo som pazerne i łakome – do góry brzuchem leżom i choroby majom od tego.”
Słowo „uczta” w polszczyźnie związane jest z „uczczeniem” kogoś lub czegoś. Czasowniki „czcić” i „częstować” były wyrażeniami bliskoznacznymi. Jeszcze w XVI wieku, pisze nieoceniony Aleksander Brűckner, proszono na cześć, czyli na obiad. Taką właśnie ucztę wyprawiła bohaterka filmu Gabriela Axela pt. Uczta Babette, chcąc uczcić swe dobrodziejki, które przygarnęły ją, gdy szukała pracy i dachu nad głową. Zdaje się jednak, że większość „uczt”, jakie utrwaliły się w kulturze, daleka była od wykwintności czy chęci uczczenia gości. Przykładem może być znana uczta Baltazara, ostatniego króla Babilonu. Na oczach tysiąca gości, rozzuchwalony alkoholem, głosił chwałę swych bożków wznosząc toasty w złotych i srebrnych naczyniach zrabowanych z jerozolimskiej świątyni. W pewnym momencie na jednej ze ścian ukazała się ręka pisząca trzy słowa: mane, thekel, fares (hebr. מנא, תקל, ופרסין). Zdarzenie to opisuje biblijna Księga Daniela, której bohater wytłumaczył władcy sens powyższych wyrażeń: policzono, zważono, rozdzielono. Albo weselna uczta Lapitów z Tesalii, uczestników wyprawy Argonautów do Kolchidy, tym razem skalana przez gości, centaurów. Upiwszy się, usiłowali porwać obecne tam kobiety, a nawet pannę młodą, co doprowadziło do walki, w której ponieśli sromotną klęskę. Także uczta Fokosa, zabitego przez zaproszonych zalotników swej córki. Z pewnością nie było ucztą wielkie żarcie pokazane w filmie o tym tytule przez Marco Ferreriego, w którym czworo majętnych paryskich burżujów (nosili imiona takie same, jak grający ich aktorzy – Marcello [Mastroianni], Ugo [Tognazzi], Philippe [Noiret] i Michel [Piccoli]) spotyka się w zaopatrzonym w najbardziej wyszukane wiktuały mieszkaniu, by popełnić samobójstwo poprzez napychanie się aż do ostatecznej zatraty. Zatraty, tyle że chwilowej, szukała Madzia Karwowska z Czterdziestolatka, kiedy – dowiedziawszy się o zdradzie swego męża Stefana – opychała się w Horteksie ciastkami i kremem.
2.
Za największego łakomczucha starożytności uchodzi Lukullus, rzymski wódz i polityk, także kolekcjoner książek, budowniczy wspaniałych pałaców i ogrodów. Uczty, na jakie spraszał miejscowych notabli, słynęły wyłącznie z przepychu, wystawności i obfitości smakowitych potraw. Zdarza się spotkać opinie mówiące, że widomym ich przeciwieństwem byłaby uczta Tymona Ateńczyka, zbiedniałego, opuszczonego przez przyjaciół szlachcica z czasów Peryklesa, na której nie daje się gościom niczego do jedzenia.
Polskie obżarstwo łączy się zazwyczaj z panowaniem Augusta III Sasa, czego świadectwem jest porzekadło „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. Mamy bogate literackie opisy nie kończącego się obżarstwa (zwanego wcześniej chciwością) i opilstwa. Tradycyjną polską kuchnię wzbogaciły potrawy przygotowywane przez sprowadzonych z Francji kucharzy. Obok barszczu bądź rosołu podawano zupę cebulową, miejsce bigosów (zwane „hultajskimi)” czy flaków zajmowały naleśniki z szynką, serem i jajkami, pojawiło się wiele rodzajów ratatouille, serów itp. Król August – smakosz potraw i win, także znawca i mecenas sztuki, w szczególności malarstwa – nie potrafił zapobiec najważniejszemu królewskiemu zadaniu, upadkowi Rzeczypospolitej, rozczłonkowaniu państwa na dysponujące własnymi armiami magnackie państewka.
Być może pozostałością po tamtych czasach był obyczaj określany jako „zastaw się, a postaw się”, co znaczyło: nie licz się z wydatkami i pokaż swój gest. Mówię o tym obyczaju odnosząc go, może pochopnie, do czasu przeszłego. Antropolog kultury, prof. Roch Sulima zauważa, że widoczny był jeszcze w PRL-owskiej kulturze niedoboru, kiedy kosztem wielu wyrzeczeń organizowano wystawne, bywało że dwudniowe, wesela czy chrzciny. Dzisiaj to się zmieniło. „Gościnność i uprzejmość domu coraz rzadziej wyraża się w atrakcjach kulinarnych. Mniej jest ważne czym i jak kogoś ugoszczę, ważniejsze jest to, co mu jestem w stanie załatwić”. Przeciwnego zdania był reżyser Jerzy Gruza, którego zdaniem niewiele się w tej kwestii zmieniło. „Ludzie zastawiają różne dobra materialne i wartości, biorąc kredyty pod swoje domy, dworki, ziemię, konia, samochód itd. Wystarczy sprawdzić ilość pobranych kredytów i sposób ich spłacania, aby się przekonać, jak bardzo aktualne jest to powiedzenie”.
O fatalnych skutkach obżarstwa mówią lekarze, łącząc je z zabójczą otyłością, chorobami układu krążenia czy cukrzycą typu II. Kliniczną postacią obżarstwa jest bulimia, napady jedzenia kompulsywnego zwane wilczym głodem. Odbiegający od obowiązującego kanonu wygląd ciała jest źródłem dochodów handlarzy specyfikami odchudzającymi. Etycy i moraliści wskazują na zjawisko marnotrawstwa dotyczące jednej trzeciej produkowanej żywności, czyli niespełna miliarda ton rocznie. Jest to rozmiar porażający, jeśli pamiętać o miliardzie ludzi doznających trwałego głodu. O obżarstwie jako grzechu mówi Katechizm Kościoła katolickiego: łakomstwo (nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu), czyli zaprzeczenie wstrzemięźliwości, to jeden z siedmiu grzechów głównych. Św. Grzegorz wyróżniał kilka postaci łakomstwa, m.in. przekraczanie miary ilościowej, łakomstwo jakościowe (wybredność), opychanie się byle czym czy też nieprzestrzeganie ustalonych godzin posiłków. Łakomstwo wiązane było z osłabieniem wyższych funkcji umysłowych, o czym mówiła sentencja: „plēnus venter non studet libenter” (pełny brzuch niechętny jest nauce). Grzechem jest też opilstwo, które zawiesza władze intelektualne wzmacniając władze zmysłowe (podniecenie alkoholowe).
3.
Greckie „sympozjon” (συμπόσιον), podobnie jak łacińskie „symposium” to określenia uczty rozumianej jako biesiada. Kultywowane przez elity ateńskie całonocne rytuały picia wina były ucztami „duchowymi”, „intelektualnymi”, stąd dzisiejsze sympozja – nieoficjalne spotkania uczonych i specjalistów wyzbyte powagi i rygorów konferencyjnych. Ciekawe, że także w polszczyźnie, na co zwraca uwagę Aleksander Brűckner, termin „biesiada” pierwotnie wiązał się nie z jedzeniem, lecz z mową (cerkiewne “besĕda” to rozmowa; ruskie „besĕdowati” znaczy rozmawiać, prawić).
Sympozjon poprzedzała uczta „zwyczajna”, związana z żołądkiem. Uczestnicy, mając umyte przez niewolników stopy i ręce, spożywali mięso ofiarnego zwierzęcia od wczesnego popołudnia aż do zmierzchu. Kończąc jedzenie, dokonywali libacji (łac. lībātiō: płynna ofiara, być może od gr. λιβάς: źródło, zdrój), czyli ulania czystego, nie rozcieńczonego wina jako ofiary dla bóstwa uosabiającego Dionizosa, patrona mającego się wnet rozpocząć sympozjonu. W tym czasie niewolnicy myli podłogę, wkładali biesiadnikom na głowę wieńce z kwiatów i po raz drugi obmywali im ręce, ci zaś dokonywali kolejnych libacji na cześć Zeusa i innych bóstw. Na sam koniec wybierali króla sympozjonu, sympozjarchę (συμπόσιαρχέω). Wśród szeregu zalet miał posiadać i tę, która wiązała się z mocną głową. Będzie dbał o ilość i proporcje mieszania wina z wodą, a także o przebieg dysput. Zdaje się, że ten właśnie obyczaj zachował się do dziś w Gruzji, gdzie podczas uczty rolę sympozjarchy pełni mistrz ceremonii, tamada (თამადა).
Uczestnikami sympozjonu byli mężczyźni, bogaci arystokraci potrafiący zadbać o szlachetne wina, przekąski i meble, przede wszystkim o sofy (κλίνη): biesiadowano zazwyczaj w pozycjach półleżących. (Słyszałem od znajomych aktorów, że – zdarzało się – w podobnej pozycji z wieńcem na skroniach przyjmował w swym gabinecie gości Stanisław Tym, dyrektor elbląskiego teatru Dramatycznego w latach 1984-1986). Grono biesiadników było nieliczne, najczęściej siedem osób (popularne były „sale na siedem sof”), jak miało to miejsce w słynnej uczcie opisanej przez Platona (poza Platonem pisali o ucztach m.in. Plutarch [Zagadnienia biesiadne] i Atenajos [Uczta mędrców]). Towarzyszyli im niewolnicy, urodziwi chłopcy i piękne dziewczęta roznoszący wino i przystawki – owoce, słodkie i słone ciastka, bakalie. Były też kurtyzany zwane dla niepoznaki heterami, czyli towarzyszkami (έταίρα), potrafiące zabawiać mężczyzn tańcem, śpiewem, grą na instrumentach i wprowadzające erotyczną atmosferę. Wino rozcieńczano wodą w mieszalniku zwanym kraterem. Bóg wina, Bachus (Βάκχος) miał przydomek Lyajos (Λυαῖος) – co znaczy: uwalniający od trosk. Pito po kolei z jednego kielicha bez możliwości odmowy. Czas jednej kolejki zależny był od długości przemów i recytacji wierszy. Bawiono się też podczas picia mocnego wina mającego wskazać biesiadnika mającego najmocniejszą głowę (πολυποσία, „wielopicie”). Obowiązywał kodeks honorowy zakazujący wynoszenia jakichkolwiek informacji o sympozjonie na zewnątrz, co gwarantowało szczególną „bezkarność” słów i czynów (widać nie zawsze go przestrzegano, skoro Platon mógł po kilkunastu latach opisać słynną ucztę, jaką dla swych przyjaciół po zwycięstwie w agonie wyprawił poeta i dramaturg Agaton).
Zdarzało się, że tuż przed świtem biesiadnicy, jeśli byli jeszcze w stanie, wychodzili na miasto tworząc hałaśliwy pochód, komos (κōμος – stąd komedia). Śpiewali, tańczyli, czasem z agresją reagowali na przechodniów. Platon pisał w Prawach, że trzeźwy (νῄφων) jest nie ten, kto nie pije, lecz ten, kto pijąc nie traci kontroli nad sobą, nie daje się oszołomić. Ateńskie prawo nie było w takich wypadkach wstrzemięźliwe. Przeciwnie, wykroczenia popełnione pod wpływem alkoholu – działanie wbrew rozsądkowi, wulgarne zachowanie się wobec kogoś – karane były surowiej niż inne jako wyraz pychy (hybris, ὕβρις) – arogancji i gwałtowności kogoś, kto nie potrafi nałożyć swemu postepowaniu hamulców będących wyrazem respektowania praw drugiego. Ważniejsza od kar była obawa przed kompromitacją w arystokratycznym towarzystwie.
Arystokrata (aristos, ἅριστος) – to ktoś najlepszy pod jakimkolwiek względem. Mógł być arystokratą potomek niewolnika, nie musiał nim być dynasta. Dopiero znacznie później słowo to zaczęto łączyć ze szlachetnym urodzeniem (pisze o tym m.in. John Fowles w książce Aristos). Sympozjony – zauważa Marek Węcowski, nie bez racji tytułując swój artykuł (z którego korzystałem) Sympozjon, czyli wino jako źródło kultury – stanowiły jedną z ważniejszych instytucji społecznych tamtejszej Grecji. Zapraszano na ucztę odnoszących sukcesy nuworyszów, odmawiano wstępu podupadłym arystokratom. Liczyły się walory intelektualne, a bardziej jeszcze poetyckie. Powyższy „dobór naturalny” kształtował kulturę żywą, otwartą na nowe impulsy. Nie powinno dziwić, pisze Węcowski, że „od czasów Homera przynajmniej po epokę Peryklesa, a więc przez jakieś trzysta lat greckich dziejów, sympozjon był jednym z najważniejszych ośrodków powstawania greckiej literatury, a także podstawową instytucją wychowawczą kształcącą młodych arystokratów w duchu słynnej paidei”.
W dawnej Grecji paideia (παιδεία) oznaczała to wszystko, co dziś określa się mianem wychowania i kultury. Celem paidei było kształtowanie człowieka w oparciu o najwyższe ideały i najdoskonalsze wzorce, zaś jej podstawowym składnikiem były – sięgam do encyklopedii – „kwestie związane ze szlachetnością, moralnością czy dobrocią człowieka”. Z czasem cechy te zostały zinstrumentalizowane przez religie i ideologie. Zaś tam, gdzie polityka utożsamiana jest wyłącznie z biznesem, uznane za zbędne. Uczta stała się wyżerką.
Andrzej C. Leszczyński
Można i tak – wychodząc od Maslowa i jego piramidy potrzeb zajmować się ucztą, biesiadą czy innym sympozjum. Życie jest brutalne – nikt nie ucieknie od hierarchii potrzeb, nikt nie ucieknie od fizjologii związanej z wiekiem. Takie teksty, jak zwykle u Autora, są propozycją zanurzenia się w czasie, w historii – ale rzeczywistość skrzeczy, trwa wojna w Ukrainie, w Gazie, zaraz będą nowe i tam nikomu nie będzie jak na ucztach starożytnych, na których wolni obywatele, obsługiwani przez tłum niewolników, mogli, półleżąc, opowiadać to co opowiadali.
Puenta jest brutalna – życie to nie uczta, życie to walka o przetrwanie. Otwartym pozostaje pytanie czy zawsze warto walczyć o przetrwanie – to za zdecydowanie za mało.
Coś wreszcie nie na tematy bieżące. Greckie zapisy-popisy niepotrzebne.
Bardzo ciekawy tekst.
Lata temu, będąc jeszcze w szkole średniej, słyszałem od nauczycielki nieco inną interpretację “zastaw się a postaw się” – miało się odnosić do skłonności do pieniactwa, przeciągania spraw sądowych, otwierania coraz to nowych, czego przykład mamy w narodowej epopeji – spór sędziego z hrabią o zamek.
Być może pani profesor domniemała, że “postawić się” miałoby współczesne znaczenie a mianowicie “przeciwstawić się”.
Natomiast, gdyby chodziło li tylko o ucztę, a zwłaszcza wino i inne trunki wystarczyłoby samo “zastaw się, a postaw! (flaszkę)”
Przeczytałem z niezmierną przyjemnością. Znakomita prowokacja,… w dobrym guście przytyk w stronę parweniuszy.
Savoir-vivre, bo o tym mowa, jest regulaminem zachowań, który jeśli jest znany, stosowany i szanowany mimo, że może nieco śmieszny, staroświecki, nawet niewygodny, to bez niego ani rusz. Jeśli go lekceważyć, to na co biskupom sukienki, sędziom te togi a profesorom sobole gdy w segregatorach alkohole, na arrasach gumofilce i granatnik „na komendzie”?
Zabawna, ale jednocześnie bardzo mądra opinia zakończona retorycznym pytaniem. Ale…
Wyobraża sobie ktoś, twardo stąpający po ziemi, taki świat, w którym bardziej liczyłyby się walory intelektualne i moralne, niż ideologiczne: religijne i polityczne, że o biznesowych nie wspomnę, bo nie warto przy każdej okazji?
Takie persony jak Trump, Putin, Erdogan, publicznie deklarujące wiarę w Boga i przynależność religijną, twardo osadzone na wyżynach politycznych i administracyjnych, wykazują spore ubytki intelektu i moralności, względnie ich degenerację, bądź całkowity brak tych cech. A w rozmaity sposób trzymają łapy na sporym kawałku współczesnego świata i utrzymują w szachu setki milionów ludzi. Jeden dla niezrozumiałego widzimisię chce powiększyć terytorium własnego kraju, drugi odbudować niegdysiejsze imperium, trzeci właśnie (notabene jeden z naszych wojskowych sojuszników) aresztował głównego przeciwnika politycznego, spowodował anulowanie jego dyplomów i tytułów, pozbawił wysokiego stanowiska w administracji. Pozbył się rywala w wyborach oferując w zamian gnicie w więzieniu, sfabrykowane zarzuty i stronniczy proces. Przykładów jest dużo więcej.
ACL napisał bardzo dobry tekst prowokujący do myślenia. A do nas, żyjących lub egzystujących, należy wybór:
walczyć – nie walczyć?, ucztować czy żreć?
„My, Naród,…” przeszliśmy długą drogę do tożsamości narodowej. Po pokonaniu krętej historii ciągle „zdaużamy” do monolitu. Komentowany przez nas tekst, moim zdaniem, powinien być lekturą obowiązkową jak „,… i chleba naszego daj nam dzisiaj,…” Naszym problemem jest niewiedza, brak obycia i „takie tam”. Patriotyzm nabrał tylu znaczeń, tylu „wyznafców” że powinen zostać zakazany. Potrzebny nam jest w tej sprawie odpowiednik KOR-u.