07.03.2021

Pewien pisarz powiedział kiedyś, że ludzie, którzy nie czytają gazet, są niepoinformowani, a ci, którzy czytają gazety, są dezinformowani. To było dawno, dziś nie jest pewne, czy książki tego pisarza przetrwają w bibliotekach; kto wie, czy wolno jeszcze wspominać jego nazwisko. Lepiej nie próbować.
Ostatnio jestem intensywnie informowany o człowieku, który stracił życie za odważną krytykę swojego rządu. Dysydent znaczy się i obrońca praw człowieka. Zginął tragicznie ponad dwa lata temu, dokładnie 2 października 2018 roku, ale teraz ta sprawa odżyła z całą mocą, pełno jej wszędzie, więc próbuję się zorientować, czy jestem informowany, czy wręcz przeciwnie.
Amerykańska prasa donosi, że nowy amerykański Sekretarz Stanu, Antony Blinken powiedział, iż Dżamal Chaszokdżi zapłacił życiem za wyrażanie swoich przekonań. W Polsce też dużo się o tym Dżamalu pisało i nadal pisze, więc próbuję sprawdzić, czego może się czytelnik polskich mediów dowiedzieć o tych przekonaniach. No bo, jeśli saudyjski dysydent, to pewnie protestował przeciwko okrutnym karom, obcinaniu głów, rąk, chłoście, przeciw dyskryminacji kobiet i religijnej nietolerancji. Arabia Saudyjska ma mniej wyroków śmierci niż Iran, ale do światłych krajów raczej nie należy. Chociaż podobno próbują się z tego wyplątać.
Przeglądając, co też niczego niespodziewający się czytelnik z informacji prasowych o tym biednym Dżamalu wyniesie, sięgam do artykułu w „Rzeczpospolitej”, jako że kto jak kto, ale Jerzy Haszczyński to rzetelna firma. Dobrze wykształcony, doświadczony szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”. Tytuł artykułu zdecydowany, męski: „Cięcia na kawałki dysydentów już raczej nie tolerujemy”.
Autor zaczyna od stwierdzenia, że Ameryka Bidena wykuwa nową politykę bliskowschodnią. Co zapowiada analizę tego, co pierwsze decyzje nowej administracji w kwestii tej polityki sygnalizują. Dziennikarz pisze, że na kilkunastu obywateli saudyjskich nałożono sankcje, które pozornie nie są dotkliwe, ale kto wie, może to być ostrzeżeniem dla innych reżimów, które prześladują dziennikarzy i dysydentów. (Nie wymienia tych reżimów, więc nie wiemy, czy może to na przykład dotyczyć Turcji, która w tych prześladowaniach bije rekordy, i Iranu, który nie ma już u siebie oficjalnie zatrudnionych dziennikarzy do prześladowania, ale jeśli idzie o dysydentów, to jest rekordzistą, kto wie, może jest to ostrzeżenie pod adresem Autonomii Palestyńskiej, bo Chiny to już nie Bliski Wschód). Dowiadujemy się, że „Wśród ukaranych nie ma Mohameda bin Salmana, następcy tronu (zwanego w skrócie MBS) – co wywołało rozczarowanie obrońców praw człowieka, którzy są pewni, że to on zlecił zabicie”.
To interesujące stwierdzenie, które umacnia nas w przekonaniu, że ktoś ma pewność. Autor wspomina ujawniony raport, ale go nie cytuje, pisze, że amerykański prezydent nie zamierza się kontaktować z księciem, że król jest człowiekiem starej daty, „nie zmierza do radykalnych zmian politycznych jak MBS, wstrzymuje się przed oficjalnym uznaniem Izraela i odcięciem od kwestii palestyńskiej”. Więc, jak zauważa dziennikarz, to ignorowanie księcia jest ważnym sygnałem i będzie miało długofalowe konsekwencje dla stosunków z Arabią Saudyjską. To duża zmiana, bo jak się dowiadujemy „Trump robił z nimi wielkie interesy zbrojeniowe. I co nie mniej ważne, przekonał do budowania niezwykłego sojuszu – czołowych państw sunnickich z izolowanym dotąd Izraelem”.
Haszczyński przekonuje, że to walka o poszanowanie praw człowieka, a nie jakieś instrumentalne ich wykorzystanie dla zupełnie innych celów. Nawet zauważa oburzenie w Arabii Saudyjskiej, w Egipcie i w Izraelu, że administracja Bidena rozdmuchała tę sprawę całkowicie ignorując bezmiar prześladowań dysydentów w Iranie. Czy jest możliwe, że szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej” świadomie i z premedytacją coś przed czytelnikami ukrywa?
Na wszelki wypadek sprawdzam, czy którykolwiek z polskich dziennikarzy piszących o tej sprawie zauważył, co właściwie ten dysydent krytykował, kim był i dlaczego w Rijadzie uważano go za szczególnie niebezpiecznego wroga. Po długim szperaniu znalazłem w „Newsweeku”, w artykule pod tytułem Głos sumienia Arabii wzmiankę, że zamordowany „kiedyś przyjaźnił się z Osamą Bin Ladenem”. (Ale potem był już tylko głosem sumienia). Artykuł z końca października 2018, więc wtedy jego autor miał niespełna miesiąc na próbę dowiedzenia się czegoś więcej. Wygląda na to, że później polski czytelnik spotykał się już tylko z doniesieniami o śmierci człowieka bez skazy.
Przyjaciel Dżamala Chaszokdżiego, Osama Bin Laden został zlikwidowany przez amerykańskich komandosów 2 maja 2011 roku na polecenie prezydenta Obamy, który osobiście z wielkim napięciem śledził jego likwidację w relacji na żywo. Operacja została przeprowadzona w obcym kraju, bez wiedzy i zgody jego władz. Powody były szczególne, bowiem Bin Laden był odpowiedzialny za atak terrorystyczny, który spowodował śmierć niemal trzech tysięcy Amerykanów. Dżamal Chaszokdżi nie miał na swoim sumieniu zbrodni takich jak przywódca Al-Kaidy ani takich jak zlikwidowany na terenie Syrii 27 października 2019 roku przez amerykańskie siły specjalne przywódca ISIS, Abu Bakr al-Bagdadi, ani jak zabity 3 stycznia w Bagdadzie Kasem Sulejmani (który był odpowiedzialny za śmierć około 600 Amerykanów i dziesiątków tysięcy muzułmanów, w tym również tysięcy Irańczyków).
Dżamal Chaszokdżi był tylko wpływowym członkiem Bractwa Muzułmańskiego, wychwalającym dzieło bin Ladena i (podobno) knującym ze zwolennikami tej organizacji w swoim kraju, a z pewnością mocno krytykujący prześladowania Bractwa Muzułmańskiego w Arabii Saudyjskiej. Wielu rzeczy nie wiemy, ale to, co wiemy jest interesujące, więc ciekawe, dlaczego właściwie ukrywa się to przed czytelnikami (tymi w Ameryce, tymi w Zachodniej Europie i siłą rzeczy również tymi w Polsce).
Czy dziennikarze wiedzą kim był w rzeczywistości Dżamal Chaszokdżi? Ci z „Washington Post” bez wątpienia wiedzieli, że był oficerem saudyjskiego wywiadu w czasach, kiedy Arabia Saudyjska namiętnie eksportowała na Zachód wahabizm, że był sympatykiem Al-Kaidy i niektórzy zastanawiali się, jakim cudem z tym życiorysem dostał zieloną kartę. Czy w redakcji „Washington Post” znali tytuły jego publikacji po arabsku? Takie jak „Arabscy mudżahedini w Afganistanie: Przykład jedności Islamskiej Ummah”, „Arabska młodzież walczy ramię w ramię z mudżahedinami”, „Arabscy weterani z Afganistanu prowadzą nową islamską świętą wojnę”? Mogli nie znać, wiedzieli jednak o jego sympatiach i przekonaniach oraz powiązaniach tak z Katarem, jak i z Turcją.
Czy kandydat na prezydenta Joe Biden wierzył w październiku 2020 w to, co mówi, kiedy twierdził, że cały świat jest w żałobie po śmierci Chaszokdżiego i powtarza jego wezwania do uniwersalnego prawa do wolności? Nie mogę tego wiedzieć. Ludzie w różne rzeczy wierzą.
Niektórzy podejrzewają, że ktoś tu z pociętych zwłok „dysydenta” kleci konia trojańskiego przeciw możliwości podejmowania dalszych kroków zmierzających do pokoju między Żydami i Arabami. Złośliwe insynuacje?
Trudno zaprzeczyć, że ten mord był wyjątkowo perfidny i paskudny. Jak tak można? Przecież gdyby posłali jednego, góra dwóch agentów, żeby go zastrzelili w ciemnej ulicy, to sprawa nie nabrałaby takiego rozgłosu. Ale zapraszać człowieka do własnej placówki dyplomatycznej, wysyłać kilkunastu ludzi, żeby go na terenie konsulatu zabili i pokroili na kawałki, to naprawdę jakieś wyjątkowe barbarzyństwo. Saudyjskie władze niczego nie wyjaśniają, uczestnicy tej imprezy zostali skazani na wysokie kary więzienia (mieszkająca w Arabii Saudyjskiej rodzina ofiary prosiła o łagodne wyroki i nie można wykluczyć, że została o to poproszona), w Internecie huczy od spekulacji i domysłów. Wiadomo, że turecki wywiad wiedział o przygotowywanej zasadzce na Chaszokdżiego i go nie ostrzegł, mimo że to był ich człowiek. (Wiele wskazuje na to, że Turcy też oglądali tę egzekucję na żywo, bo potem strasznie plątali się w zeznaniach na temat tego, kiedy i skąd dowiedzieli się o szczegółach operacji w saudyjskim konsulacie).
Brak współczucia i świadomość, że będą mieli znakomitą kartę propagandową? Są jakieś domysły, że wszystko miało wyglądać inaczej, że Saudyjczycy nie planowali mordu na terenie swojego konsulatu, a porwanie, zaś Turcy, podsłuchując i podglądając przebieg operacji mieli jakieś inne plany. Twierdzi się, że to zbyt mocny środek usypiający spowodował duszenie się i śmierć. Jeśli tak, to ćwiartowanie zwłok i próba ich usunięcia z konsulatu były działaniami w panice, po całkowicie spapranej operacji uprowadzenia (w nadal bliżej nieznanym celu).
Taki scenariusz brzmi prawdopodobnie, ale dowodów, że właśnie tak było, nie ma i nie będzie. Niezależnie od wszystkich ocen moralnych, była to operacja nieprawdopodobnie wręcz głupia. Przyjazd kilkunastu agentów musiał zwrócić uwagę tureckiego wywiadu, Chaszokdżi podejrzewał, że coś jest nie tak, ale albo miał tylko wrażenie, że jest przez Turków chroniony, albo miał wyraźną obietnicę, że będą w porę interweniować. (Tak czy inaczej podobno przed wizytą w konsulacie mówił, że jest pełen obaw).
Końcowy obraz – bestialskiego mordu i ćwiartowania zwłok stworzył niepowtarzalną okazję do skompromitowania Arabii Saudyjskiej, która i bez tego nigdy pięknie się nie prezentowała, a tym razem była to okazja do uderzenia w człowieka, który Turcji szczególnie zalazł za skórę, próbuje saudyjską teokrację reformować, a na domiar złego jest to jeden z kluczowych graczy w nowej polityce na Bliskim Wschodzie, której otwarcie krytykować nie wypada, którą się nawet chwali, ale bardzo nie lubi, więc trzeba ją podminować innymi środkami, najlepiej w ramach walki o prawa człowieka, bo to zawsze pięknie wygląda.
Wspomniani przez redaktora Haszczyńskiego oburzeni na Bliskim Wschodzie zwracają uwagę na kontekst. Publikacja raportu CIA jest po anulowaniu decyzji Trumpa o sprzedaży samolotów F35 Zjednoczonym Emiratom Arabskim, po decyzji o wstrzymaniu sprzedaży broni dla Arabii Saudyjskiej, po zdjęciu milicji Huti z listy organizacji terrorystycznych, po zapowiedzi powrotu do umowy stulecia z Iranem. Trudno o wątpliwości, że ta walka o prawa człowieka ma nie dający się ukryć podtekst, w którym prawa człowieka są raczej drugorzędne. Niektórzy z krytyków tej kampanii o poszanowanie praw człowieka przypominają tak niedawne zamordowanie irańskiego emigracyjnego dziennikarza Ruhollaha Zama. ZAM został powieszony w grudniu 2020, po procesie w kazamatach Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, gdzie został skazany na śmierć za „szerzenie zepsucia na Ziemi”, a wyrok został zatwierdzony przez irański Sąd Najwyższy, który zawsze zatwierdza wszystko, co mu każą.
Nie jest jasne jak dziennikarz znalazł się w Iranie, doniesienia na ten temat są sprzeczne. Krytykował władze irańskie na prowadzonej we Francji stronie internetowej i trudno o wątpliwości, że nieco bardziej zasługiwał na miano dysydenta niż tragicznie zmarły Saudyjczyk. Francja ten mord potępiła w bardzo stanowczych słowach, Ambasadorzy Francji, Niemiec i Austrii zrezygnowali z udziału w Europejsko-Irańskim Forum Gospodarczym online, a kilka organizacji wyraziło swoje zaszokowanie. W polskich mediach było kilka wzmianek, powtarzających niemal słowo w słowo krótką informację z BBC.
Iran ma długą tradycję mordowania swoich dysydentów w kraju i za granicą, nikt nie jest w stanie podać dokładnej liczby więźniów politycznych znajdujących się w irańskich więzieniach. Zresztą sama definicja więźnia politycznego jest w tym kraju kłopotliwa, gdyż rozciąga się od prawników broniących praw kobiet, poprzez ludzi modlących się do niewłaściwego Boga, do dziewczyn demonstracyjnie zdejmujących z głów chusty. Same władze przyznały, że w stosunkowo niedawnych protestach zabito ponad 1500 demonstrantów. Opozycja twierdzi, że ta liczba jest zaniżona, ale nawet groteskowa Rada Praw Człowieka ONZ od czasu do czasu przyznaje, że Islamska Republika Iranu może jakieś prawa człowieka czasem łamać.
Nowa administracja amerykańska podjęła stanowczą walkę o prawa człowieka, informując, że od teraz żadnego pobłażania w tej sprawie nie będzie. Konstanty Ildefons powiedziałby pewnie „liryka, liryka, tkliwa dynamika, angelologia i dal”.

Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.
Sprawa Chaszokdżiego nabrała rozgłosu z powodu bestialskiego mordu, ale także dlatego że Chaszokdżi był dziennikarzem – w takim przypadku środowisko dziennikarskie automatycznie wyraża swoją solidarność. Szkoda że dziennikarze nie sprawdzają dokładnie sytuacji.
Kilka lat temu mieliśmy u nas przykład takiego solidarnościowego wsparcia. Urzędnik w pewnej miejscowości był atakowany przez miejscową gazetę i posądzany przez nią o różne machlojki. Urzędnik podał sprawę do sądu, wygrał i sąd nakazał go przeprosić. Redaktor gazety odmówił i w związku z tym groziło mu pójście na trzy miesiące do więzienia (ciekawe że jeszcze żaden z polityków, który nie wykonał wyroku nakazującego przeprosiny, nigdy nie poszedł siedzieć). Redaktorem był miejscowy biznesmen, który od dawna zwalczał urzędnika. Kiedy groziła mu odsiadka za niewykonanie wyroku sądu, znaczna część naszych czołowych dziennikarzy ustawiła przed Sejmem klatkę i się w niej zamknęła, protestując w ten sposób w obronie wolności słowa i „kolegi po fachu”. Miałem ochotę pójść tam i zamknąć ich z zewnątrz na kłódkę.
Mam słaby kontakt ze światem dzienikarskim (moi wymarli) ale gdybym wiedział o sprawie powiesiłbym im zapewne 12 kłódek na tej klatce, ale nie zamykając drzwi. Bo żydzi mają swoje Kwitełechy (co nie tylko na ścianie w Jerozolimie, ale i w grobach ważniejszych “cudownych” cadyków). Ale islamscy i katoliccy wierzyciele mają kłódki. W Bagdadzie widziałem grobowiec jednego świętego imama, zamknięty w klatce, żeby go nie rozdłubali na relikwie. Więc cała krata była gęsto obwieszona kłódkami. Każda z nich wiązała się z jakąś prośbą do imama (może po spełnieniu mieli ją zdjąć ?) Trochę inaczej w Europie. Mamy (już zapomniałem gdzie) w jednej bardzo turystycznej miejscowości most, co przez zawieszenie kłódki na jego balustradzie zakochane pary próbują zapewnić wiecznotrwałość wzajemnej miłości. Więc (odwrotnie niż na Akropolu, gdzie co jakiś czas rozsypują wywrotkę marmurowych odłamków) służba miejska obcina co jakiś czas połowę tych kłódek, by most się nie zawalił.
Ale chyba nie. Już w trakcie pisania tych słów pomyślałem, że oni by nie zrozumieli, albo udawali, że nie rozumieją, o co chodzi. Konkretnie, że mogą mnie 12 razy pocałować w… Ze swoją akcją.
Wieszanie kłódek przez zakochanych na mostach jest w Europie dość rozpowszechnione. W Polsce zaczęło się od Wrocławia, ale w maleńkim Uniejowie nad Wartą liczącym ok. 3000 mieszkańców, kładka na rzece z lat 60-tych jest cała obwieszona kłódkami. Wiąże się to częściowo z rozwojem Uniejowa jako uzdrowiska termalnego. Dla mnie ten zwyczaj jest wyrazem hipokryzji i zabobonów – w niestabilnym świecie współczesnym ludzie zaklinają rzeczywistość wieszając kłódki, zamiast skupić się nad poprawą perspektyw trwałości swoich związków.
Rozmiar bestialstwa mordu w Katyniu niesłychanie ucieszył niemieckich nazistów, Informacje o tym bestialstwie Saudyjczyków mieliśmy od Turków, którzy pławili się w szczegółach, chociaż z pewnością nie powiedzieli nam wszystkiego. Chłonęliśmy jak gąbka, ochoczo zapominając, że ten kraj wystepujący w obronie ludzkich zachowań może mieć wyłącznie brudne intencje. Z pewnością Turcy na tym mordzie wygrali bardzo dużo.
Jednocześnie to przykład dla polityki międzynarodowej, która na sposób konieczny odbiegać powinna od zasad budowy cepa.
Ale ale.. jeżeli ZEA kupi teraz od Rosji broń, na przykład SU-57 które doprawdy świetnie lata, to przecież my już wiemy o co chodzi: Biden zostaje agentem KGB. Sprytnie to sobie z Trumpem ułożyli nie ma co, no ale dobrze się orientujemy.
Autor poruszył kapitalny problem – wiele rzeczy w świecie współczesnym wyglądało i wygląda zupełnie inaczej niż przekaz medialny a także przekaz polityczny.W związku z tym również intencje i motywy decyzji politycznych często bywają odmienne od oficjalnie podawanych. Po przeczytaniu całości wydaje się, że początkowa uwaga o ludziach niepoinformowanych oraz dezinformowanych byłaby równie trafna jako podsumowanie.