Andrzej Koraszewski: Dziewuchy dziewuchom tu i tam13 min czytania

16.03.2021

Jak ważny jest feminizm? Bardzo ważny, tak samo ważny, jak walka z niewolnictwem, jak walka z pańszczyzną i każdym innym zniewoleniem. Bez praw kobiet nie ma i nie może być demokracji. W Polsce kobiety są dzisiaj znów na pierwszej linii frontu. To one rozstrzygną o przyszłości Polski. Nie tylko one, ale one mogą przeważyć szalę, mówiąc dość. Zwracają się przeciwko rządzącej mafii, ale nie tylko, coraz wyraźniej kierują swój gniew przeciwko Kościołowi. Nie tylko przeciwko Kościołowi Rydzyka, nie tylko przeciwko tajemniczej Ordo Iuris, coraz częściej pojawia się świadomość, że nienawidzący kobiet Kościół to biskupi i nie tylko biskupi, że ta nienawiść płynie z samej góry, że jest odwieczną i trwającą częścią niezmiennej nauki Kościoła płynącej z Watykanu.

Młoda kobieta w Dobrzyniu nad Wisłą przenosi na swoją stronę FB wpis innej młodej kobiety z innego miejsca w Polsce. Czytam:

Mogłabym napisać wiele …co czułam, gdy w 9 miesiącu ciąży usłyszałam „przykro nam, Pani dziecko nie żyje, musi je pani urodzić martwe” […] co czułam, odbierając zamiast aktu urodzenia akt zgonu […] Moja córka była zdrowa, umarła z powodu mojej wady genetycznej, ale żeby wiedzieć, że tę wadę mam, musiałam wydać majątek […] Nie chcemy być zmuszane to takiego heroizmu, na który nie mamy siły, żyjąc w 21 wieku.

To wszystko, niech każda z nas ma tylko PRAWO WYBORU.

Kobiety żądają prawa wyboru, prawa do decydowania o sobie, prawa, którego ani Kościół wydaje się nie rozumieć, ani politycy dążący do umocnienia swojej władzy na podstawie religijnej tradycji. Pozbawienie kobiet praw uważają za główną bramę prowadzącą do państwa bez demokracji.

Walka nie jest jeszcze przegrana, przeciwnie. Wiadomości donoszą, że sąd uznał za wykroczenie powieszenie kartki na drzwiach wspólnego biura poselskiego Waszczykowskiego i Lichockiej, ale cofnął grzywnę nałożoną przez policję. Napis na kartce powieszonej przez Annę Sikorę brzmiał: „Zaginęły prawa człowieka. Znalazcę prosimy o kontakt”.

Policja brutalnie tłumi kobiece demonstracje, pan Kaczyński cieszy się, że nikt nie zginął, dając tym do zrozumienia, że ta brutalność była chrześcijańska. Anna Sikora nie jest pewna, czy cieszyć się, że sąd zdjął karę grzywny, czy martwić się, że jednak uznał powieszenie na drzwiach kartki z tym zdaniem za naruszenie prawa. W innych miejscach na świecie domaganie się praw kobiet grozi śmiercią, czasem z rąk państwa, czasem z rąk pobożnych sąsiadów.

Czytam recenzję z głośnej książki młodej Turczynki z Holandii. Lale Gül ma 23 lata, jej rodzice są pobożnymi muzułmanami, matka wyrażała się z aprobatą o obcięciu głowy francuskiemu nauczycielowi za pokazanie uczniom karykatur Mahometa. Lale Gül od wczesnego dzieciństwa chciała rozumieć, dlaczego kobiety mają zakrywać swoje włosy, dlaczego nie może pojechać z klasą na wycieczkę, dlaczego dziewczynki wychowywane są jak doniczkowe rośliny, które mają być potem kurami trzymanymi w klatach. Tłumaczono jej, że to szatan podpowiada jej zadawanie takich pytań. Na studiach zaczęła pisać. Pisała po holendersku, mając nadzieję, że jej rodzice, którzy z trudem porozumiewają się w tym języku, nigdy się nie dowiedzą.

Jej książka pod tytułem „Będę żyła” stała się natychmiast sensacją w holenderskich mediach i oczywiście w światku muzułmańskich imigrantów.

Kiedy na początku lutego popularna stacja telewizyjna nadała program o jej książce, rodzice szybko dowiedzieli się o tym, co ich córka napisała. Dzwonili krewni, znajomi i nieznajomi. Posypały się groźby, włącznie z groźbami śmierci. Matka nie kryła, że lepiej rozumie ludzi, którzy chcą ją zabić, niż własną córkę. Lale przestała wychodzić z domu, odmawia wywiadów prasie. Czy ucieknie? Czy ukryje się w innym kraju? W holenderskiej prasie doniesienia na jej temat są niemal codziennie, ale niewiele można się dowiedzieć na temat jej bezpieczeństwa. Wiemy tylko, że nie żałuje swojego pożegnania z islamem, ani swojej miażdżącej krytyki rodzinnej kultury i religii.

Znamy setki nazwisk kobiet, które porzuciły islam, i kobiet, które pozostały wierne swojej religii, żądając jednak jej głębokiej reformy. Za tymi setkami znanych kryją się dziesiątki tysięcy innych, które powiedziały dość nienawiści wobec kobiet, czasem płacąc za to swoim życiem.          

Czy w tym przypadku zobaczymy powtórkę losu Ayaan Hirsi Ali, której bunt przeciw kulturze islamu w tej samej Holandii skończył się koniecznością ucieczki do Ameryki? Czy dostanie w Holandii wystarczającą ochronę, żeby przetrwać? Pakistańska działaczka Karima Baloch zdołała wydostać się z Pakistanu, dotarła w 2016 roku do Kanady i w grudniu 2020 znaleziono ją zamordowaną w parku w Toronto.

Czy dla kobiet najbardziej niebezpieczny jest dziś Iran? Trudno powiedzieć. Setki aresztowanych, niektóre zaginione bez śladu. Jedne za domaganie się świeckiego państwa, inne za zerwanie chusty z głowy w publicznym miejscu, albo za wpis na Facebooku.   

Fot. Wikipedia

Nada Al-Ahdal jest Jemenką, w 2013 roku uciekła z domu, kiedy miała 11 lat, bo w tym wieku rodzice postanowili wydać ją za mąż. Mogła uciec, bo miała do kogo, jej wuj nie akceptował takich praktyk. Dziś Nada prowadzi organizację walczącą z małżeństwami dzieci. Kiedy w lutym zaproszono ją na konferencję online w Katarze, wybuchła awantura i posypały się protesty z wszystkich stron, włącznie z rodziną królewską, której przedstawicielka, Maryam Aal Thani pisała: „Niektórzy bronią tych, co zaprosili Nadę Al-Ahdal, twierdząc, że Katar popiera pluralizm opinii. Dla mnie nie jest to usprawiedliwieniem! Prawda, swoboda dyskusji i ekspresji jest prawem gwarantowanym dla każdego, ale są idee, które  podważają wiarę i nie wolno o nich debatować! Czy jest rozsądne dyskutować z kimś, kto kwestionuje religię i zaprzecza słowom Allaha?” Tytuł artykułu w rządowej katarskiej gazecie krzyczał: „Nie wolno narażać rodziny” W samym artykule katarski publicysta pisał: „To nie jest jakieś pomówienie, są nagrania wideo, są tweety, w których w bombastycznych słowach obraża religię. Ona wzywa nasze siostry i nasze córki do buntu przeciw, jak to nazywa, zniewoleniu, zwracając się przeciw poddaniu się religii i jej nakazom, wzywa do nieposłuszeństwa rodzicom i rodzinie w imieniu czegoś, co nazywa wolnością, wyzwoleniem przez zdjęcie hidżabu i pogwałcenie zasad naszej religii, która szanuje kobiety i czyni je bardziej czystymi niż kobiety w jakimkolwiek innym narodzie”.

Brzmi znajomo, moim zdaniem nawet bardzo, ale tamto piekło kobiet wydaje się mieć jeszcze więcej ognia niż to nasze.         

Fot. Wikipediua

Farzana Hassan wydała swoją trzecią książkę. Pochodzi z Pakistanu, ale dziś mieszka w Toronto. The Case Against Jihad to protest muzułmanki przeciw świętej wojnie. Pisze, że to muzułmanie muszą przeciwstawić się religii wojującej z mieczem w ręku, że nikt inny tego za nich nie zrobi. Przywołuje nazizm i pisze o „dobrych muzułmańskich Niemcach”, którzy powstrzymają demonicznego Goebbelsa, który mówi w ich imieniu, zradykalizował dzieci, zasłonił twarze kobiet, ogłosił wojnę przeciw Zachodowi i innym muzułmanom.     

Farzana Hassan twierdzi, że muzułmańskie zwyczaje i historia zostały porwane przez agresywną i zbrodniczą mniejszość. To nie jest cała prawda. Autorka doskonale wie, że ta mniejszość podpiera się prawdziwymi naukami islamu. Ale Farzana chce dotrzeć do umiarkowanych wierzących, do tych, dla których wiele wersetów Koranu jest odrzucających. Wierzy w reformy i to nie musi być naiwna wiara. Wie, że zmiana nie przyjdzie z góry, może być tylko efektem buntu, odrzucenia nauk głoszonych z ambon.       

We wszystkich religiach powtarza się ta sama historia, apostaci odrzucają strach, są bardziej widoczni, głośniejsi, lepiej zorganizowani. Wierzących, którzy marzą o religii z ludzką twarzą, jest prawdopodobnie więcej, często mówią półgłosem, obawiając się posądzenia, że spierają się z Bogiem. Twarzą muzułmańskiego feminizmu są albo kobiety, które szukają kompromisu, łagodniejszego szariatu, trochę bardziej świeckiego państwa, ścigania morderców kobiet, ochrony dzieci przed małżeństwami albo kobiety, które porzuciły islam i mówią pełnym głosem o barbarzyństwie religii, która nienawidzi kobiet. Ich książki, przynajmniej te, którymi otwierają swoje nowe życie, to zazwyczaj opowieść o własnym dzieciństwie i młodości.     

Fot. Wikipedia

W tych opowieściach nieustannie powracają matki, które są strażniczkami zniewolenia, które są zbrojnym ramieniem instytucji religijnych. Pilnują każdego kroku, podglądają, kontrolują, biją, zmuszają do niechcianych małżeństw, zmieniają życie swoich córek w piekło.

Yasmine Mohammed urodziła się już na Zachodzie, ale jej matka każdego dnia pilnowała, żeby przypadkiem nie stała się jego częścią, bita przez matkę, gwałcona przez ojczyma, poniewierana przez nauczycieli religii, zmuszona do małżeństwa z obcym człowiekiem, który był nie tylko koszmarnym, bijącym i gwałcącym mężem, ale okazał się terrorystą. Ale ucieczka nawet z takiego piekła okazuje się niezwykle trudna. Łamanie kolejnych zakazów wymaga heroizmu. Zdjęcie z głowy chusty, normalne zachowanie w kontaktach z innymi, pozbycie się ciągłego strachu. Do końca pozostaje nadzieja, że matka któregoś dnia okaże ludzkie uczucia, uzna, że jej dziecko jest ważniejsze niż religijne nakazy. Ta nadzieja jest jednak płonna. Wszystkie więzy trzeba zerwać raz na zawsze. Trzeba powiedzieć: wynoście się.

Fot. Wikipedia

Sarah Haider to rozumie, chociaż ona sama miała dużo więcej szczęścia. Urodzona w Pakistanie. Wychowana w liberalnej muzułmańskiej rodzinie miała prawo czytać książki, została ateistką jako szesnastolatka, z czasem zdołała przeciągnąć do ateizmu własnego ojca. Zdumiona trudnością ucieczki z piekła własnej kultury religijnej założyła organizację „Byli Muzułmanie Ameryki Północnej”. Jej pomoc kieruje się głównie w kierunku kobiet, ponieważ im trudniej uciec. Zdawała sobie sprawę, że spotka się z wrogością muzułmańskiego getta w Ameryce, nie spodziewała się, że spadną na nią gromy ze strony liberałów, chrześcijan i ateistów oburzonych jej islamofobią. Coraz częściej okazuje się, że ci liberałowie wolą słuchać innych muzułmanów, takich jak socjolog z Colorado University, Mohamed Amine Brahimi, autor obszernego artykułu o muzułmańskich dysydentach. Jak ich definiuje?

Muzułmański dysydent to termin ukuty, żeby opisać tych, których dyskurs służy usprawiedliwianiu islamofobii w jej najrozmaitszych formach i na najróżniejszych forach. Mimo ich różnych społecznych charakterystyk i trajektorii ci intelektualiści podzielają te same alarmistyczne opinie w sprawie islamu. Stanowisko przyjmowane przez tych dysydentów jest formą oporu przeciw rzekomej ‘islamizacji’ społeczeństwa…”

Ten amerykański socjolog wymienia walczącą o prawa kobiet, pochodzącą z Bengalu Taslimę Nasrin, Syryjkę Wafę Sultan i wiele innych, ale na wszelki wypadek pomija Malalę Yousafzai, laureatkę Nagrody Nobla za jej walkę o prawo dziewczynek do nauki. Przekonuje, że ci dysydenci szkalują islam dla sławy i dla pieniędzy, nie wspomina oczywiście o Boko Haram, terrorystycznej organizacji działającej w Afryce, której nazwa oznacza „zachodnia nauka jest zakazana”, a która masowo porywa dziewczynki ze szkół, żeby ocalić je przed zepsuciem przez zamienienie ich w seksualne niewolnice.   

Patrzę na moją prywatną listę tych wspaniałych kobiet, takich jak pięknie wierząca i marząca o religii z ludzką twarzą Qanta Ahmed i krzycząca o konieczności pożegnania z islamem Anjuli Pandavar, która nie wierzy w to, że islam może kiedykolwiek mieć dla kobiet ludzką twarz. Jej wściekłość przypomina mi wściekłość Oriany Fallaci. Czytając jej list mam zwariowane skojarzenie z jednym z ostatnich artykułów amerykańskiego biologa Jerry’ego Coyne’a o morskich ślimakach, które od tysięcy lat atakowane są przez paskudnego pasożyta pozbawiającego je możliwości rozmnażania się. Ten pasożyt siedzi w całym ciele z wyjątkiem głowy, więc z pomocą ewolucji ślimaczki nauczyły się odrywać swoją głowę i odtwarzać wolny od pasożytów tułów, pod hasłem „będę żył”. Nie wszystkim się to udaje, ale te, które przeżywają wydają się zdecydowanie szczęśliwsze.

Jak co dzień zaglądam na stronę Dziewuchy dziewuchom. Najnowszy wpis jest sarkastyczny:

Ordo Iuris nie są fundamentalistami finansowanymi przez Kreml, trybunał Przyłębskiej działa wzorowo, a Polska wcale nie jest rasistowskim państwem. Bo katolicyzm jest religią miłości, równości i zrozumienia.

Kolejny, który mnie zatrzymał, to reakcja na artykuł z Oko.press pod tytułem TVP szczuje, działaczki dostają groźby: „Niedługo zdechniesz, krew za krew”:

„Wiadomości” TVP regularnie nazywają osoby demonstrujące „zwolennikami zabijania nienarodzonych dzieci”. Z propagandy można się śmiać, ale są ludzie, którzy takie hasła rozumieją dosłownie. Część z nich chce się rozprawić z „mordercami dzieci” – dowodem na to są maile z pogróżkami, które otrzymały organizacje pro-choice 8 marca tego roku:

„Popierasz Strajk Kobiet? Teraz przyszedł czas na spłatę. Podłożyliśmy już bombę w twoim biurze. Nie słyszałaś. Wysadzimy ją w powietrze. O wiele za długo znosiliśmy wybryki lewaków, ich wezwanie do zniszczenia tradycyjnych wartości. My nie możemy dłużej przymykać na to oczu. Będziemy działać zdecydowanie. Nie obchodzi nas twój los. Ostrzeżenie już było. W takim razie proszę winić tylko siebie.

Aborcja to morderstwo! Życie za życie! Krew za krew!”

Powoli przechodzimy do porządku dziennego nad faktem, że nadawca publiczny w oficjalnych komunikatach używa tego samego języka, co ekstremiści. Ta znieczulica ma swoje konsekwencje: od szczucia do przemocy fizycznej prowadzi krótka droga. Czy nie przekonała nas o tym tragiczna śmierć Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza?

Przemoc nie jest przypadkowym elementem w działaniach ruchu antyaborcyjnego – przemoc jest jego istotą. A naszym obowiązkiem jest mówić o tym głośno i wyraźnie.

I dziewczyny mówią, coraz głośniej i coraz wyraźniej, bo to jedyna szansa obrony przed pasożytami atakującymi wszystko prócz głowy.  

Andrzej Koraszewski

Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.

Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.

Facebook