15.02.2024
Misshandelt und beschimpft zu werden,
Das ist des Schönen Los auf Erden.
Heinrich Heine
Jeden z dwóch wykreowanych ostatnio nowych męczenników Sprawy Narodowej, prawdziwy „bohater naszych czasów”, wyznał, że na więzienną tułaczkę – skądinąd dość krótką – zabrał ze sobą dzieła Zbigniewa Herberta. Wieszcz ostatnimi czasy jakby trochę zwietrzał. Lepiej skądinąd nie dociekać, co by pisał (i mówił), gdyby Natura obdarzyła go zdrowiem Józefa Hena i pozwoliła dożyć setki. Ale jednak – Wieszcz to Wieszcz. („Przechodniu…” etc.). Niezmiennie dostarcza inspiracji. I trudno się całkiem oprzeć pokusie wyobrażenia sobie, jak mógłby wyglądać powrót Pana Cogito, gdyby ten zechciał nawiedzić Rzeczpospolitą Trzecią i Pół albo przybył do nas już po 15 października. Jakimże to nowym Przesłaniem by nas obdarzył? Czy pomógłby nam zrozumieć nas samych i nasz czas?
Zadałem sobie to pytanie, czytając doniesienia o smutnej doli jednego z nielicznych „pisowskich intelektualistów” (w czasach PRL mówiło się o ich prekursorach „partyjni profesorowie”). Owóż uczony ten Mąż, miłośnik i znawca – jakżeby inaczej? – Platona, został ponoć „wdeptany w ziemię” przez samego Naczelnika, który złożył mu też, jak wieść niesie, tzw. propozycję nie do odrzucenia: Profesor miał „dobrowolnie” ustąpić ze stanowiska przewodniczącego delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. Jak relacjonowali uczestnicy owego przyjacielskiego spotkania, cytowani przez gazeta.pl, „Legutko został skrajnie upokorzony, był w szoku, że tak jest traktowany”.

Więcej tutaj:
Nie pierwszy to raz niespodziewanych upokorzeń ze strony władzy doznają jajogłowi, którzy postanowili wiernie jej służyć. Godny pożałowania los takich „intelektualistów zaangażowanych” najzwięźlej spuentował swego czasu Leopold Tyrmand w Dzienniku 1954, opisując niedole pewnego filologa, autora historii literatury polskiej, bezlitośnie potępionego przez partyjnych recenzentów: „Zainkasował uczony kopa, mimo że stara się jak może”.
Despekt, który spotkał nieszczęsnego profesora L., to jednocześnie dobra okazja, by zadać pytanie dręczące zapewne niejednego z nas: co sprawia, że umysły – może nie wybitne, ale przecież zarazem nietuzinkowe – a przynajmniej umysły, od których oczekiwalibyśmy nieco więcej zdolności myślenia krytycznego, wchodzą w „alianse z królami” – ech, żeby to chociaż z „królami”! Współcześni klerkowie zdradzają nas raczej z kacykami i watażkami niż z „pomazańcami bożymi”, z życiowymi nieudacznikami, których jakaś brudna piana historii wyniosła na szczyty w okolicznościach, których najuczeńsi historycy i psychologowie społeczni nie są potem w stanie wyjaśnić przez dziesięciolecia. Intelektualiści lat stalinowskich mogli się chociaż tłumaczyć „ukąszeniem”, i to nie byle kogo. Czym się będą tłumaczyć współcześni? „Dziobnięciem”?

I tu wracamy do naszego Wieszcza. Fenomen „zdrady klerków” fascynował poetów i myślicieli od lat. Zmagali się z nim Julien Benda i Viktor Klemperer. Zmagał się i Wieszcz, który – jak wiadomo – dał nam frapujące i urzekające swą prostotą wyjaśnienie niezłomności tych, którzy nie ulegli kuszeniom „samogonnego Mefista”. Dziś można by – z całym szacunkiem dla Wieszcza – spróbować pójść tropem jego myśli, by odgadnąć motywacje tych, którzy zdecydowali się jednak zawrzeć pakt z Ciemną Stroną Mocy. Motywacje kto wie, czy nie podobne zgoła do tamtych, bo też przecież napędzane „potęgą smaku”.

Monsieur Coguto ulega potędze smaku
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
Nasza zgoda i akces
Cóż…
Kilku przyjaciół przestało dzwonić przez Bożym Narodzeniem
Paru uniosło ze zdziwieniem brwi
Nikt przecież nie odmówił podania ręki
Bo też i sprawy nie zaszły aż tak daleko
No tak, no tak…
Niektórych budzono o świcie
(Jednak nigdy przed szóstą!)
By nagrodzić ich chłostą medialnego rechotu
Ale przecież nikogo
Właściwie…
Nie zabito na śmietniku
Nikomu nie kazano ginąć w piasku
W gruncie rzeczy była to sprawa smaku tak smaku
W którym są kubki – jakże by inaczej? – smakowe
Wrażliwe na delikatne łaskotanie prawdziwego szampana
I komórki węchowe pragnące się rozkoszować wonią perfum Diora
I siatkówka oka, która lubi, gdy odbijają się w niej malowidła Leonarda
Włoskie krajobrazy
Fantastyczne twory na obrazach Hieronima Boscha
I zakończenia nerwów dotyku doznające błogostanu
W ciepłych wodach mórz południowych
I błona bębenkowa z zachwytem rezonująca śpiewem tenorów
W Metropolitan Opera
Nie, nikt nie słał nam kobiet różowych płaskich jak opłatek
Przychodziły same, ekscytująco znerwicowane singielki po trzydziestce,
Znęcone najsilniejszym z afrodyzjaków
Okej, okej…
Samogonnego Mefista w leninowskiej kurtce
Nie zastąpił Filozof na Tronie
Tylko E. T. A. Hoffmannowski Zacheusz[1]
W garniturze permanentnie nienadążającym za przyborem właściciela
Jakby wycięty z pożółkłej fotografii w „Trybunie Ludu”
I powróciła – trochę już zapomniana –
Parciana retoryka
(Mogilny spokój Marka Tulliusza znów został zakłócony)
Łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy
Dialektyka powiatowych cezarów żadnej dystynkcji w rozumowaniu
Składnia pozbawiona urody koniunktiwu
No już dobrze, już dobrze…
Gdzieś w tle przemykały wnuczęta Endecji
Harcerze z Obozu Wielkiej Polski
Chłopcy o twarzach ziemniaczanych
(I niepokojąco ściętych czołach)
Ale przecież ich dziewczyny wcale nie były bardzo brzydkie
Nie miały czerwonych rąk
A zresztą…
Nasze oczy i uszy odmówiły oglądania tych widoków
Książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie
Jasne korytarze Strasburga, widne hole Brukseli
Jedyny w swoim rodzaju zapach lotnisk, przedsionków dalekich krain
Które rozbrzmiewają świergotem ptaków o nieznanym imieniu
Przyglądających się nam z zimowych dębów
Rozświetlonych splendorem nieba.
Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
Nie należy zaniedbywać nauki o pięknie.
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
Mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
By (od czasu do czasu) znieść widok skrzywionych ust
Cedzących szyderstwo
Obraz błazeńskiej twarzy w lustrze
Albo – co gorsza – na plazmowym ekranie.
Lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku tak smaku
Który każe sobie powiedzieć:
Idź wyprostowany wśród poniżonych na własne życzenie
Jak zdarte płyty powtarzających stare bajki i legendy
Niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda
Dla kabotynów, którym marzy się przyjęcie do grona zimnych czaszek
Obrońców miasta ciasnych bloków i zabłoconych zaułków
Ty idziesz po złote runo, twoją ostatnią nagrodę
Przeto:
Bądź wierny
Idź.

- https://www.miesiecznik.znak.com.pl/gnom/ ↑
Tadeusz Zatorski

(1960), germanista, tłumacz, autor bloga „Brulion bez linii”: www.brulionbezlinii.net
Co za tekst! Podsłuchiwania ducha poety nie powstydziłby się sam Kazimierz Wyka… A i znajomość filozofowania – jakby wzięta z seminarium ‘wdeptanego w błoto” profesora. Chapeau bas – jak mawiają ci, których uczyliśmy jeść widelcem.
Kiedyś przeczytałem CAŁEGO Heinego. I trochę jeszcze pamiętam. Więc : “Die Mathilde sagte :
Sterne sind am schönsten in Paris.
wenn sie sich an einem Abend
In dem Strassenkot entblicken,
Natomiast nasze “gwiazdy” odbijają się w błocie co wonieje..
Przynajmniej nie muszą po to wychodzić na ulice 🙂 Niby nic, ale dla publiczności lepiej 🙂
„Legutko został skrajnie upokorzony, był w szoku, że tak jest traktowany” czytałem i ja ten materiał zaraz po jego opublikowaniu. Legutko zaliczany do „pisowskich intelektualistów”, co Autor słusznie opatrzył cudzysłowem, w istocie żadnym intelektualistą nie był nie jest i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Nie każdy bowiem człowiek, który osiągnął stopnie naukowe i tytuł profesora jest intelektualistą. Obserwując tego pana od ponad dekady zauważyłem, że dla władzy, wpływów i pieniędzy wygaduje tak przerażające bzdury, że tego nie można słuchać. Brednie, które wygadywał nie tylko w Parlamencie Europejskim ale szerzej w życiu publicznym dyskwalifikują go nie tylko jako profesora, ale jako rozumnego człowieka. Teraz został potraktowany tak, jak sam traktował innych przez całą swoją pisowską karierę. Filozoficzne rozstrząsanie jego motywacji jest o tyle bez sensu, że mamy do czynienia z człowiekiem, który dzięki swojej pisowskiej służalczości osiągnął w życiu wartości dla niego ważne (wpływy, pieniądze i władzę) jakich nigdy nie osiągnąłby, gdyby był intelektualistą naprawdę. We własnych oczach prawdopodobnie postępował słusznie i racjonalnie a opinie innych miał w nosie. Bądźmy zatem sprawiedliwi dla niego – miejmy go tam gdzie on miał, ma i będzie miał nas. Daj mu jego bóg jak najwięcej “wartości”.
Nie byłem zaskoczony, zdziwiłem się, ze to dopiero teraz. K wszystkich tak traktuje, wiec zaskoczenie L jest nie na miejscu. Powrót do akademii, czy panteonu zasłużonych popularyzatorów myśli Platona mało prawdopodobny. Pozostaje gorycz rozpamiętywania złych moralnie i estetycznie wyborów. Los raczej godny politowania. Nie współczuje. Ciekawe, co miałby dziś do powiedzenia młodym adeptom ten, który tak wiele zaczrernil papieru pisząc o upadku myśli zachodniej. Los sprawił, ze L sam stał się ilustracja diagnozowanych procesów.
Piotr Bartula
Tomasz Morus nadał narratorowi swojej „Utopii” imię Raphael Hytloday, czyli Twórca Nonsensów. Zagadką ludzkości pozostają wiwatujące tłumy na widok kolejnych Rafałów Bajubajów. Prof. Ryszard Legutko do klubu bajarzy chętnie dołączył. Ten filozoficzny platonik – wędrując do Syrakuz – spadł na samo dno jaskini Platona (tam też są lepsze i gorsze miejsca), żeby się nurzać w doxa, by nie powiedzieć gorzej. Hip hop.