Gdy oglądałem programy interwencyjne poświęcone „ofiarom sądów” i słuchałem wypowiedzi polityków, działaczy, dziennikarzy i innych wypowiadających się w takich sprawach uderzyła mnie jedna rzecz. Oni wszyscy powoływali się na to że ten czy tamten „zwrócił się do sądu o pomoc” ale „Sąd mu nie pomógł”. I to mnie bardzo zdziwiło, bo dotąd wydawało mi się, że Sąd nie jest od pomagania. Nie takie jest jego zadanie. Nie do tego został powołany. Od pomagania, gdy ktoś ma problem prawny, są adwokaci, radcowie prawni, ewentualnie Dudapomoc (jeżeli nadal istnieje). Sąd ma natomiast bezstronnie i zgodnie z przepisami prawa rozstrzygnąć przedstawiony mu spór. Spór, a nie skargę na złego człowieka, i bezstronnie to znaczy bez oglądania się na to, jakim człowiekiem jest jeden czy drugi ze stawających przed nim. Temida ma opaskę na oczach także po to, żeby nie widzieć czy stojący przed nim jest biedny czy bogaty, zdrowy czy chory, czy mu się w życiu powiodło czy nie.
Istotą bezstronnego rozstrzygania sporu jest równe traktowanie jego stron. Tę równość w założeniu ma zapewniać ścisłe uregulowanie procedury postępowania, czyli przepisów określających jak prowadzić należy postępowanie przed sądem. Dzięki uregulowanej ściśle procedurze obie strony mają takie same prawa i obowiązki w postępowaniu, żadna z nich nie jest traktowana przez sąd lepiej czy gorzej w tej kwestii. Oczywiście zaraz usłyszę głosy, że biedna emerytka/samotna matka/zwykły człowiek nie ma żadnych szans w starciu z wielką korporacją/banksterami/gminą bo on się nie zna na prawie, nie wie co ma zrobić, nie rozumie o co sądowi chodzi, jego nie stać na prawnika. I będzie to prawda bo faktycznie tak jest. Tyle tylko, że to nie oznacza, że w takim przypadku sąd ma traktować go „przychylnie”, „przymykać oko”, „pomagać”, „wyrównywać szanse”, „zapewnić równe pole gry”. To byłoby zaprzeczeniem idei bezstronności. Bo sąd który pomaga jednej ze stron jest sądem stronniczym. Nawet jeśli ta strona na taką pomoc jak najbardziej zasługuje.
Obrazowo można to przedstawić na przykładzie meczu piłkarskiego, gdzie w eliminacjach jakichś rozgrywek naprzeciw siebie staje półamatorska drużyna jakiegoś małego kraju, o istnieniu którego reszta świata przypomina sobie tylko przy okazji takich meczów, i drużyna aktualnego mistrza świata,. Grać będą na tym samym boisku, tą samą piłką. Obie bramki są tej samej wielkości wszystkie linie na obu połowach namalowano symetrycznie, a w dodatku po pierwszej połowie nastąpi zmiana stron. Obie drużyny mają prawo dokonać takiej samej ilości zmian. Obie mają obowiązek stosować się do tych samych przepisów gry, takie same są też dla obu drużyn warunki zwycięstwa – piłka musi wpaść do bramki przeciwnika więcej razy niż do własnej. Z proceduralnego punktu widzenia mają całkowicie równe szanse w grze, jej zasady i warunki w których ma być rozgrywania nie dyskryminują żadnej z drużyn. Oczywiście jednak tylko naiwny by twierdził, że mają oni w związku z tym równe szanse na zwycięstwo, bo różni ich w zasadzie wszystko, umiejętności, doświadczenie, dostęp do wsparcia medycznego, sprzęt. Nie ulega wątpliwości, że zawodowa drużyna mistrza jest o kilka klas lepsza od zespołu kelnerów i księgowych okazjonalnie grających dla drużyny narodowej swego kraju, że jeden ich zawodnik wart jest na rynku więcej niż cała przeciwna drużyna razem z autokarem. Można więc generalnie się spodziewać, że mecz będzie dość jednostronny a wynik do bólu przewidywalny, a jedyną niespodzianką może być to, że mistrz się zagapi i amatorzy zdołają mu wbić jakiegoś honorowego gola.
A teraz wyobraźmy sobie, że po takim meczu, zakończonym tradycyjnie wynikiem 6:0 dla mistrza, ktoś zaczyna zgłaszać pretensje że to jest nieuczciwe że bogatsze drużyny które stać na piłkarzy, trenerów i bazę treningową nie dają żadnych szans na wygraną biedniejszym i mniej znanym drużynom. Że to niesprawiedliwe że ciągle ci sami wygrywają. Że mistrz nie zasługiwał na tę wygraną, bo nie włożył w grę nawet ćwierci wysiłku i pasji, jaką włożyła w nią druga drużyna. Że bezczelnie wykorzystywał swoją przewagę za nic mając zasady fair play i ducha sportowego. Że dla kibiców mistrza ta wygrana nic nie znaczy, podczas gdy dla kibiców przeciwnej drużyny byłoby to nieomalże święto państwowe. Że gracze tej drugiej drużyny poświęcają całych siebie dla tego sportu, gdy gracze mistrza myślą tylko o pieniądzach. I że to skandal, że sędzia na boisku tego nie widział, tylko trzymał się ślepo przepisów gry, zamiast dostrzec w piłkarzach ludzi i poczuć ducha sportu. Bo co mu szkodziło uznać tego gola ze spalonego, albo przyjąć że strzał w boczną siatkę też się liczy. Po co gwizdał te wszystkie faule, powinien uwzględnić, że amatorzy nie zawsze czują co wolno a co nie. A tak w ogóle to nieuczciwe, że liczy się tylko liczba bramek, która nie musi odzwierciedlać rzeczywistego wyniku meczu i zaangażowania graczy. I sędzia powinien wskazać zwycięzcę kierując się całokształtem jego gry w meczu i ideałami współzawodnictwa sportowego.
Absurd? Owszem. Tyle tylko, że gdy zadałem sobie trud i przeanalizowałem różne wypowiedzi krytykujące orzeczenia sądów to dochodziłem do wniosku, że niewiele one się różnią od propozycji zaliczania słabszej drużynie trafienia w poprzeczkę jako gola. Wcielenie w życie padających przy tej okazji sugestii ze strony komentatorów-moralizatorów wymagałoby wydania orzeczenia z wyraźnym naruszeniem prawa. Jak się okazuje wielu z czujących się niezwykle kompetentnymi by oceniać pracę sądów i wydane orzeczenia nie rozumie nawet tak podstawowej rzeczy, że sąd cywilny może poruszać się tylko w granicach zgłoszonego żądania. Przepis art. 321 kpc wyraźnie wskazuje: „Sąd nie może wyrokować co do przedmiotu, który nie był objęty żądaniem, ani zasądzać ponad żądanie.” Jeżeli zatem pokrzywdzony nie wystąpi z właściwym w danym przypadku żądaniem, to sąd niestety ale nie może mu pomóc. Podobnie nic nie może zrobić, gdy pokrzywdzony nie dochował terminu będącego terminem prawa materialnego, sąd nie może przecież udawać, że roszczenie, które zgodnie z prawem wygasło jednak nie wygasło bo roszczący jest biedny i trzeba mu pomóc. Tak samo spóźniony sprzeciw od nakazu zapłaty sąd musi odrzucić. Musi, bo nakazuje to wyraźny przepis bez żadnego wyjątku i marginesu swobody. I nawet jeśli widzi, że uchybienie temu terminowi nastąpiło bez winy pozwanego, to nie może nic zrobić dopóki tenże nie złoży wniosku o przywrócenie terminu. Niestety jednak taki przekaz do społeczeństwa nie dociera, bo nie jest medialny. Znacznie łatwiej napisać że biedny człowiek prosił sąd o pomoc, ale ten prośbę zupełnie bezmyślnie i co gorsza bezkarnie odrzucił.
Ale cóż, widać taki los.
Sub Iudice


Tu chodzi o cel istnienia sedziów.
Jeśli za cel istnienia tzw drogowców uznamy naprawianie dróg i za to będziemy im płacić, to te drogi będa naprawiane w nieskończoność, a kierowcy beda stac w korkach na nieprzejezdnych drogach. Niektórzy drogowcy będą specjalnie pracowac gorzej, by roboty było więcej i co za tym idzie ich zyski były wieksze. Pozostali, na niższych szczeblach, będą zapieprzać z taczkami jak mrówki i kompletnie nie będa rozumieli dlaczego kierowcy na nich klną. Co innego gdyby drogowcom płacić za zapewnienie drożności na drogach publicznych … . Wtedy jest szansa, że ta sama droga nie będzie naprawiana piętnasty raz z rzedu.
Gdyby płacić strazakom za gaszenie pożarów … . Zaraz, jakie tam gdyby … w wielu gminach wprowadzono kiedyś gratyfikację za gaszenie pożarów i potem okazało si,ę że pozarów wybucha coraz więcej. Skazano co najmniej kilku strażaków za podpalenia.
Gdyby sędziom płacic za „bezstronne” rozstrzyganie sporów, to mamy to co mamy – spory mają się coraz lepiej. Drobiazgi w polskich sadach urastają do kilkuletnich homeryckich bojów.
Czy można inaczej ? W USA sędzia nie ma za zadanie „bezstronnie” rozstrzygać spory. On ma za zadanie bronić społeczności, która go wybrała na to stanowisko i która mu płaci. Bronić przed bandytami, oszustami, złodziejami czy też zwykłymi pieniaczami. I od skuteczności w tej dziedzinie zależy, czy zostanie wybrany na kolejna kadencję. Kiedyś gazety opisały jak sedzia z Kalifornii przyznała gigantyczne odszkodowanie firmie Apple od Samsunga za jakąś pierdołę patentową. Jakie to śmieszna się wydało polskim prawnikom. Tymczasem dzięki jej wyrokowi i dobremu uzasadnieniu które napisała, firma z Kalifornii zarobiła miliardy. Kalifornijczycy się wzbogacili. I pani sedzia ma ich szacunek. Tymczasem w Polsce, polska firma jest praktycznie bez szans w starciu z bogatą firmą zagraniczną. Bo jakiś HP stać by wyprodukować tonę „dokumentów”, i nim polski sędzia się „bezstronnie” z nimi zapozna, to polska firemka zdąży zbankrutować. Dlatego biedni Polacy nie mają takiego szacunku dla sędziów jak Kalifornijczycy.