Chyba jak niemal każdy z mojego pokolenia odczuwam stały, niekłamany i ocierający się o niemy zachwyt podziw dla pracy policji, jakkolwiek by się ona nazywała w konkretnej epoce, poczynając od średniowiecznych drabantów (vel drabów) zastępujących mieszczanom zegarynkę.
Wspomnienia – jakże skutecznej – pracy ZOMO budzą we mnie pokłady czułości, wzruszam się myśląc o tej formacji, porównując sprawność i elegancję jej działań z niezdarnymi wysiłkami współczesnych służb porządkowych.
Pierwszy raz odczułem dumę narodową z posiadania ZOMO oglądając mecz na stadionie Heysel, kiedy to ewidentnie z winy nieporadnej policji zginęło kilkudziesięciu kibiców. ZOMO coś takiego by się nie przydarzyło. Owszem, zginąć mogłoby co nieco osób, ale na pewno nie na skutek nieporadności. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie.
Tyle wspomnień…
Kiedy Wałęsę wypuszczono z internatu, kolega namówił mnie, by iść na spotkanie z nim w bazylice mariackiej w Gdańsku. Zgodziłem się, nie bardzo wiem po co, bo bazylikę jako zabytek znam na pamięć, pana Boga moje modlitwy mogą co najwyżej wkurzyć, a Wałęsa nie jest w moim typie. Wolę dziewczyny.
Ale cóż, takie były czasy, było wydarzenie to się uczestniczyło, by dać wyraz. Czasem nawet kilka.
Spotkanie przebiegło w spokojnej i pełnej zrozumienia atmosferze. Nawet kaza… a nie – przepraszam – homilia, była taka jakaś normalna. Na koniec czekała nas jednak niespodzianka. W trakcie nabożeństwa otoczyło bazylikę ZOMO, które utworzyło szpaler, kierujący wychodzących w pożądanym przez nie kierunku. Cóż za troska! To po to, by człowiek nie zabłądził, a sporo było tam takich jak ja – przyjezdnych z daleka – aż z Gdyni.
Szliśmy więc sobie tym szpalerem, jak nie przymierzając przed kompanią honorową, kiedy dotarliśmy do punktu, w którym normalnie skręciłbym do SKM-ki, by dojechać do domu. Tym razem skręt był niemożliwy, tarasowała go formacja moich marzeń. Przy każdej próbie przeciśnięcia się między jej członkami, rozlegało się ostrzegawcze warczenie, niezwykle interesujące z muzycznego punktu widzenia, coś pomiędzy dźwiękiem kaszubskiego burczybasu, a śpiewem godowym pitbulla.
Oczy bohaterów tamtych czasów nie narzucały się patrzącemu bezwstydnym, wulgarnym blaskiem. Przeciwnie – przymglone, w łagodnym odcieniu listopadowego nieba, kojąco wpływały na najbardziej rozgorączkowane umysły. Ideał.
Uznając, że sytuacja taka trwać dłużej nie powinna, podszedłem do kierującego oddziałem oficera i z całym wrodzonym wdziękiem, który powalał zwykle liczne zastępy ładnych panienek, poprosiłem o wskazanie mi drogi do pociągu.
Tego co nastąpiło później nigdy nie zapomnę. Oficer nie był ładną panienką. A jednak dźwięk mego głosu podziałał nań tak bardzo, jak jeszcze nigdy na płeć odmienną. Błyskawicznie zmienił mu się kolor twarzy, oczy zaczęły latać w najdziwniejszych kierunkach, co wzbudziło moje zainteresowanie badawcze, bo osobliwości przyrody zawsze ciekawiły mnie nadzwyczaj. W kącikach ust pojawiła się piana i już sięgałem po chusteczkę, by zetrzeć z jego oblicza ten niepasujący do koloru munduru szczegół techniczny, kiedy z jamy gębowej tej osobliwości wydobył się ryk przepotężny, struny głosowe zaatakowały przestrzeń odgłosem wprawdzie nieartykułowanym, ale mogącym wywołać kompleksy u „Króla Lwa”.
Stałem zafascynowany, wręcz zauroczony zjawiskiem, jakie dane mi było odkryć. Niestety, kolega nie podzielający zainteresowań przyrodniczych odciągnął mnie od okazu na odległość, jaka wydawała mu się bezpieczna.
Tak przepadła okazja zbadania polskiego Nessie, czego do dziś nie mogę odżałować. Sprawdzałem nawet na Allegro, czy nie wystawia ktoś może wypchanego okazu bądź wysuszonej skóry. Niestety, zomowiec przepadł jak pieniądze w budżecie państwa i dziś możemy go sobie jedynie powspominać z rozrzewnieniem.
Na ogół nie mam czasu na snucie wspomnień, zostawiam to sobie na czas emerytury (tzn. na czas oczekiwania na ewentualną emeryturę, po artykule p. Wimmera jakby z mniejszą nadzieją), ale przypomniało mi się to wszystko, gdy oglądałem doniesienia o atakach na policję w Legionowie, Sosnowcu i innych miejscach. To się narzucało samo.
Oczami wyobraźni widziałem, jak by się w podobnej sytuacji zachowało ZOMO. No i czy akurat ten rodzaj demonstrantów stanąłby en face z legendą naszej młodości. Chyba niekoniecznie.
Historia ma dziwaczne poczucie humoru. Wtedy człowiek domagający się takiej abstrakcji, jak prawa człowieka stawał się w efekcie przestępcą. Nie przypuszczał pewnie, że historia się na nim zemści. A jednak. Dziś, aby posiadanie pełni tych praw odczuć na własnej skórze – najpierw musi stać się przestępcą. Cóż za ironia losu…
Jeśli, nie daj Boże, w czasie interwencji dokonywanej niechętnie, z wahaniem, a przez to niezdarnie, przestępca skuty zostanie kajdankami pod niewłaściwym kątem grożącym otarciem naskórka – jak spod ziemi wyrastają organizacje broniące jego praw jako człowieka siłom i godnościom osobistom.
Zdumiewające to zjawisko od lat rośnie nam w siłę, choć wcale z tego powodu nie żyje nam się dostatniej. Następuje przy tym tzw. odwracanie kota ogonem, czyli przestępca z definicji jest niewinną ofiarą „policyjnego terroru”, a cała reszta przestępcami czyhającymi na jego prawa, których łamanie sprawia jej wyuzdaną przyjemność, przed czym należy przestępcę chronić.
Ojciec ofiary „systemu” nie zostaje zapytany przez relacjonujące wydarzenia media, czy mu nie wstyd, że wychował przestępcę, narkotykowego dilera, za to wygłasza płomienne przemówienia spijane zachłannie z jego ust przez reporterów, którym na czas relacji z terenu poleca się zdeponowanie rozumu w sejfie redakcji, by nie poniósł jakiegoś uszczerbku w zderzeniu z rzeczywistością.
Człowiek spotykający się z urzędniczą bezdusznością może miesiącami być szykanowany przez instytucje i żadna tzw. organizacja praw człowieka nim się nie zainteresuje sama z siebie. Za to każdy bandzior przyciąga je jak muchy lep lub ekologiczny produkt trawienia tak chętnie przez nie nawiedzany.
Przyłapany na gorącym uczynku kryminalista ze zdumieniem dowiaduje się o mnogich przysługujących mu prawach i z niedowierzaniem liczy organizacje zlatujące się w jego pobliże, by przestrzegania tych praw dopilnować.
Nic dziwnego, że recydywa ma się tak dobrze. Kiedy raz zasmakowało się takich wrażeń jakich dostarczają organizacje broniące zbirów, chciałoby się przeżywać je jak najczęściej, to zrozumiałe. Sam mam czasem ochotę zezbirzeć.
Na dodatek teoretycy prawa, którym jak dotąd żaden bandzior nie skuł oblicza, ani nie zgwałcił córki przekonują nas o słuszności tej drogi, na której policja z góry skazana jest na porażkę swych działań, a bywa, że pozostaje na placu boju jako jedyna winna.
Według ich wywodów policjant mając do czynienia z uzbrojonym bandytą powinien najpierw dostosować używane środki do tych, które ma w dyspozycji przestępca, a dopiero później interweniować.
W praktyce wyglądałoby to tak, że policjant najpierw dokonuje wywiadu środowiskowego pytając bandziora czym dysponuje, następnie dzwoni na komendę prosząc o dostarczenie mu sprzętu równoważnej skuteczności. Bandzior czeka spokojnie aż sprzęt dowiozą i dopiero zaczyna się właściwa akcja.
Żartuję? Ani mi to w głowie!
Policjant, który użył pistoletu w sytuacji, gdy przestępca wyposażony był „jedynie” w nóż czy maczetę skazany jest na niekończące się postępowania dyscyplinarne, komisje wyjaśniające plus postępowanie prokuratorskie z urzędu.
I jak w tej sytuacji dziwić się wciąż aktualnym wakatom na policyjnych etatach, nawet w sytuacji dużego ponoć bezrobocia? Bycie policjantem to dziś zajęcie dla masochistów.
Mania poszukiwania sensu i konsekwencji we wszystkim każe mi zadać pytanie: dlaczego, jeśli akceptujemy taki stan rzeczy, domagamy się ochrony od policji w sytuacji zagrożenia? Skoro akceptujemy stan, w którym to przestępca ma większe prawa, jak możemy domagać się czegokolwiek od policji, skoro przestępcami nie jesteśmy? Albo – albo.
Nie jestem teoretykiem prawa i tej kwestii nie rozstrzygnę, ale myślę, że dobrze byłoby czasem zatrzymać się w podniebnym locie teoretycznych rozważań i znaleźć odpowiedź na podstawowe pytanie: czemu to wszystko służy?
Na przestrzeni tysiącleci system prawny służył eliminacji ze społeczeństwa osobników nie przestrzegających zasad w nim ustanowionych. Dziś niektórzy traktują to jako „zemstę”, która nie przystoi cywilizowanemu człowiekowi.
Moja propozycja, by uzależnić posiadanie praw od wypełniania obowiązków jeszcze długo nie znajdzie posłuchu. Według niej bowiem ktoś, kto nie wypełnia obowiązku wobec społeczeństwa, obowiązku szanowania mojego bezpieczeństwa, automatycznie i dobrowolnie zrzeka się swoich praw. Jeśli decydujesz się zostać przestępcą – może ci się przytrafić wszystko. To jest cena.
Skąd w tym wszystkim ZOMO?
Kiedy człowiek zachodził drogę tej formacji, wiedział ile to może kosztować. Finezyjnie zadany cios z ręki mistrza pałkarskiej szermierki był wliczony w cenę i każdy musiał się z tym liczyć. Dlatego nigdy nie przyszło mi do głowy, by przez lata płakać nad zbitym tyłkiem, skoro poszedłem wiedząc co mnie czeka. Wchodząc do wody ryzykuję, że się zmoczę. To proste.
Dla ZOMO wszystko było proste. Ten kto występował przeciw systemowi – to był ten zły i systemowi do głowy nie przyszło, by karać zomowca za to, że go bronił. Jasne, proste i czytelne.
Dziś wszystko jest odwrotnie. To ja muszę nieomal przepraszać bandziora za to, że okładając mnie pięściami dostał zadyszki z wysiłku co naraziło na szwank jego zdrowie i odbiło się niekorzystnie na jego psychice. A jeszcze jak dla tego okładania znajdzie jakieś szczytnopatriotyczne uzasadnienie, z automatu dostępuje kanonizacji i mogę mu skoczyć.
Czasami myślę, że gdyby ktoś chciał się zemścić na zomowcach za krzywdy swe bolesne i nerwy stargane, skazałby ich na służbę dożywotnią we współczesnej policji. Nic gorszego nie mogłoby się im przytrafić.
Dziś nowi niezłomni kolportują w Internecie wezwania do rewolucji.
Pomijając treść wezwania, z pewnością biorą pod uwagę różnice między dzisiejszą policją, a ZOMO. A gdyby okazało się, że w sytuacjach podbramkowych różnica jest mniejsza, niż się spodziewają, czy są gotowi zapłacić cenę?
Internetowa pałka nie zrobi krzywdy.
A argumentacja z Legionowa „policjant prawdopodobnie go przydusił, to żeśmy wyszli na ulicę…” sprawia, że ręce i bielizna opada.
Jak łatwo dziś zostać rewolucjonistą.
Te wezwania mogą w pierwszej chwili budzić zdziwienie i niechęć, bo pamiętamy, że tego rodzaju działania były stosowane w sytuacjach, gdy w żaden inny sposób zgodny z prawem nie można było zamanifestować swego sprzeciwu wobec systemu, ani podejmować prób jego naprawy.
Jeden z kandydatów jawi się niektórym, jako ten, który „podniesie ulicę”.
Wprawdzie nie wiadomo po co, bo tego się precyzyjnie nie artykułuje, ale podniesie. A potem jakoś to będzie.
(warto na YT przeczytać opis tego pliku.)
Niezależnie więc od naszego stosunku do sprawy, warto by się choć chwilę zastanowić, czy dziś taka możliwość istnieje?
A próby już się odbywają i to niedaleko. I nie słyszałem socjologów czy politologów zajmujących się zjawiskiem przeobrażania się bandziora w rewolucjonistę. A czas chyba najwyższy, bo wszystko wskazuje na to, że ci młodzi w to wierzą.
Chłopaki śpiewając na koncertach z „Perfectem” „... chcemy bić ZOMO, chcemy bić ZOMO wreszcie…” (podobno w oryginale było „chcemy być sobą…”, ale głowy nie dam) nie przypuszczali, że ich pragnienia tak szybko staną się rzeczywistością.
Tylko ZOMO już nie ma…
Jerzy Łukaszewski



oj tam oj tam Panie Jerzy.
Takie będą Rzeczypospolite jakie.. i coś tam dalej..
Był taki film Sergio Leone, jak meksykański bandzior został przywódcą rewolucji. W Polsce chyba miał tytuł „Człowiek z dynamitem” a w oryginale „Była sobie rewolucyjka”.
Czyli przepoczwarzenie możliwe..
………….
Bachorki pci menskiej tłuką się w piaskownicy, wrzask aż miło. Jedna z matek odwraca się i.. o cholera to mój!
Jasiu nie bij Stasia bo się spocisz!
Magogu, to Lengrena…
Nie miałem bliskich spotkań z ZOMO. Moja praktyka to ’68 i głos klasy robotniczej, wyposażony w kabel, fasowany tegoż dnia z bębna, na Ochocie,na ulicy Instalatorów 4. Zakłady Instalacji Sanitarnych były po Październiku przystanią Kabewiaków i innych utrwalaczy. Dowiedziałem się tego później. Skoczyli nam na plecy , niespodzianie i bez żadnych krzyków, startując w swoich skromnych jesioneczkach spod kościoła, naprzeciw uniwersytetu, gdzie na nas spokojnie czekali na chodniku, razem z inną publicznością. Oberwałem mało, ponadto rzeczywiście „volenti non fit iniuria”. Nie mieli nawet broni palnej. A dwadzieścia lat wcześniej C.R.S-i ministra Mocha w demokratycznej Francji bez oporu strzelali do ludzi, zabijając i raniąc setki demonstrantów.
Podpisując się pod tekstem Pana Jerzego, przypominam to, co napawa optymizmem: łomot spuszczony Wiplerowi przez policjantkę. Godne i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne było jej postępowanie.
@J.Luc
Czy czytałeś moją książkę „Przykgody dzielnego wojaka fizyka”? Jeżeli nie to kup w mybook, albo przyślij mi na adres mike@unipress.waw.pl namiary na siebie, to Ci wyślę z dedykacją.
Nie jest tak calkiem zle jak pisze autor. W Jaworznie nastepcy ZOMO radzili sobie calkiem dobrze. Pokpili sprawe na tym marszu narodowcow. Sto palek na jednego zadymiarza, a Warszawa dalej plonie. Z drugiej strony obronili tecze. Splonal co prawda most na boku. Stalowobetonowy, ktoz mogl to przewidziec.
„Czasami myślę, że gdyby ktoś chciał się zemścić na zomowcach za krzywdy swe bolesne i nerwy stargane, skazałby ich na służbę dożywotnią we współczesnej policji. Nic gorszego nie mogłoby się im przytrafić.”.
.
Oj, tam. Oj, tam.
Mam wrażenie, że wielu nadal czułoby się znakomicie.
Gdy stróż prawa, według poszkodowanego, prawo przekracza to nagle znikają materiały dowodowe, nagrania z monitoringu itp.
I tak np. Barbara Blida (groźny przestępca?) sama się zabiła zacierając wszelkie ślady odcisków palców na broni.
.
Czasami jednak jakieś materiały (skandal!) się odnajdują. I tak np. wspominany tu pijany jak bela śpiący na progu restauracji Przemysław Wipler brutalnie atakował stróżów prawa, kopał i wierzgał, aż się nagranie z monitoringu nie pojawiło i nagle się okazało (nagranie dźwięków nie oddaje), że atakował werbalnie, a zasłaniając głowę przed pałką (dzielnej, bohaterskiej, heroicznej?) policjantki (na pewno nie biła tak mocno jak ZOMO, więc w sumie nie ma się co czepiać) pewnie niewybrednie lżył tę delikatną damę.
.
Nie ma już ZOMO – przypuszczam, że to ludzie typu Stefan Niesiołowski i paru innych posłów, którzy wcześniej mieli okazję się z ZOMO spotkać nie tylko twarzą w twarz ale i że tak powiem potylicą w pałkę uznało, że tak jednak służby państwa zachowywać się nie powinny. Że to jednak stróże prawa przede wszystkim prawa powinni przestrzegać i przykładem świecić. Nie wiem. Kto i jak za kolejnymi ustawami określającymi metody pracy policji głosował jest pewnie do sprawdzenia. Dlaczego tak – to już trudniejsze.
Efekt jest taki, że niektórym wydaje się, że mają do czynienia z policją, jaką poznali np. w Niemczech czy Anglii. A potem nagle się okazuje, że trafiają na jednostki ZOMOpodobne.
.
Ciekawa jest Pańska koncepcja dotycząca stawiania się poza nawias prawa. Każde wykroczenie sprawia, że jako przestępca nie powinienem oczekiwać, że prawo mnie będzie chronić? Bardzo prosiłbym o rozwinięcie. Kilka lat temu zaparkowałem samochód osobowy w miejscu oznaczonym zakazem zatrzymywania się. Złamanie prawa było bezsprzeczne. Mandat karny przyjąłem. Czy jako przestępca powinienem oczekiwać adekwatnej reakcji służb porządkowych (mandat) czy też wyjąłem się poza nawias i mogłem spodziewać np. pałowania?
.
ZOMO – nie miałem tej (nie)przyjemności natknąć się na szpaler ZOMO (z racji wieku najprawdopodobniej. Ledwo pierwszy krzyżyk miałem na karku, kiedy ZOMO zostało rozwiązane). Ale opis jaki przeczytałem dość dobrze pasuje do sytuacji, z jakimi się spotykałem. Moim przestępstwem było posiadanie ważnego biletu na mecz piłki nożnej (klubowy, na reprezentację w większości chodzę z tymi samymi ludźmi, jak się uda, a zachowania chroniących nas stróżów – inne). Proszę sobie wyobrazić, że spotkałem się niemal z identyczną reakcją, kiedy poinformowałem jednego z chroniących mnie policjantów, że jednak trochę bez sensu tak stać, a i fizjologia daje o sobie znać i parę osób chciałoby się udać do toalety. Tu muszę dodać, że jestem rodzajem kibica, który przez „prawdziwych kibiców”, tych fanatycznych, kiboli, ultrasów, czy jak się tam lubią nazywać zwany jest „Januszem” (w innych regionach np. „Andrzejem”). Czyli taki raczej 40+ (w moim przypadku jeszcze 40-), który jest zainteresowany tym, żeby w miarę wygodnie zobaczyć spotkanie, zjeść kiełbaskę, wypić 2-3 piwa, czasem pośpiewać, krzyknąć „sędzia kalosz” itp.
Mam wrażenie, że moja kultura kibicowania – na Janusza – zaczyna zwyciężać. Takich jak ja jest coraz więcej. Ale też ultrasi wciąż rekrutują nowych żołnierzy. Ogromna w tym zasługa policji.
Proszę sobie wyobrazić nastolatka, który nigdy fanatykiem nie był, ale dał się skusić kolegom, żeby pójść na mecz. Po spotkaniu ze stróżami prawa – gwarantuję, że jedną z ulubionych przyśpiewek stadionowych stanie się ta, której tematem są sympatyczne czworonogi.
Ja. Jestem bardziej wyrozumiały. Bywałem czasem na stadionie jeszcze w latach 90tych. Wtedy regularne bitwy się odbywały. Użycie armatek wodnych i policji konnej ganiającej chuliganów było na porządku dziennym – i często słusznie.
Obecnie szykan policyjnych nie usprawiedliwia często zupełnie nic. Jak już wspomniałem, na mecze reprezentacji idzie jeszcze większa liczba kibiców w dużej mierze tych samych i jakoś jednak daje się wejść bez problemów na stadion.
Mógłbym tu długo jeszcze pisać o obrazie medialnym polskiego kibica i o bredniach medialnych na temat kibicowania. Ale miało być o policji i ZOMO.
Na tym więc poprzestanę.
Kłaniam się.
Mr E
Dobrze zorganizowane panstwo ma monopol na przemoc. Taka jest koncepcja panstwa. Jest to koncepcja słuszna, jak pokazał przykład tych paru miejsc, w ktorych panstwo ten monopol utraciło: Irak, Afganistan, Syria, Libia, Meksyk, itp. Mechanizm jest prosty: jesli znika dominujaca siła, to inne siły zaczynaja walczyc miedzy soba o dominacje. Im wiecej takich sil, tym gorsza jatka.
.
Miesiac temu w autobusie z Vancouver do Whistler rozmawialem z kierowca. Okazal sie naturalizowanym Meksykaninem. Zapytałem o sytuacje w Meksyku. Jego opis: jakis czas temu w Meksyku byly dwa, a moze trzy kartele narkotykowe. Podzieliły wpływy miedzy soba oraz organami panstwa. Panował wzgledny spokoj. Ale USA nalegaly, ze przestepcow trzeba wyłapac, bo to nie jest ani słuszne, ani sprawiedliwe, zeby przestepcy mieli sie dobrze. No to wyłapano bossow tych karteli i wydano USA, gdzie odsiaduja słuszne i sprawiedliwe wyroki. Natychmiast pojawili sie pretendenci do schedy, powstalo kilkanascie małych karteli, i zaczeły sie miedzy soba naparzac. Co było dalej, to wiemy z prasy i telewizji: tysiace przypadkowych ofiar i faktyczna wojna domowa.
.
Jatka w Iraku i powstanie ISIS mialo podobna geneze: USA usuneły suwerena, ktory nie był ani słuszny, ani sprawiedliwy, a za to paskudny i obrzydliwy. No, to teraz omalze codziennie w Bagdadzie eksploduja bomby. A my niewinni, bo my chcielismy dobrze, ale bez naszej winy wyszło jak zwykle.
.
Jaki to ma zwiazek z ZOMO, ktoremu cuchnelo z pyska, jak to obrazowo opisuje autor? No, moze taki, ze w Polsce jednak był jakis suweren. Z krzywym dziobem i w ciemnych okularach, ale jednak. A co by było, gdyby nie było tego suwerena i jego zbirow? Czy my Polacy naprawde jestesmy lepsi niz ludzie innych nacji, ktorzy skacza sobie nawzajem do gardeł, kiedy tylko maja takie mozliwosc?
.. mozliwosci.
Oj tam oj tam, też pytanie!
„Czy my Polacy naprawde jestesmy lepsi niz ludzie innych nacji, ktorzy skacza sobie nawzajem do gardeł, kiedy tylko maja takie mozliwosc?”
Ja nie mam wątpliwości, jesteśmy najlepsi!
Nasz święty zawsze to powtarzał. To My zbawimy świat!
Przepis na najskuteczniejszą mieszankę genetyczną jest prosty.
Należy usadowić ludzika w korytarzu dać mu założyć rodzinę i zachęcić przechodzących aby pozostawiali swoje geny w prezencie mieszkańcom korytarza.. że co, że to powstał kundel? Bez specjalizacji?
Kundle polskie mają smykałkę do walki, pieszczot, polowania, przyjaźni, poświęcenia i czort wie co jeszcze potrafią..
Są jak kosmos.
Ja, zdecydowanie jestem kundlem rasy białej nazywanej Polak i jestem z tego dumny! Cholera mnie tylko ciska kiedy w moim stadzie pojawiają się mieszańce i przekonują mnie że mam szczekać tak jak one, bo ponoć tak się aktualnie szczeka i jest to trendy.
Zagraniczne mieszańce zazdroszczą mi często tego polskiego kundlizmu.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_nierasowy
@ Magog
Najbardziej optymistyczny wpis na tym blogu. Na glowe bije sukcesy pana BM. Polak to nie geny. To kultura.