Wydawać by się mogło, że dla wszelkiej maści wesołków: satyryków, kabareciarzy, dowcipnisiów i felietonistów nadeszły czasy żniw. Wszyscy oni żywią się bowiem wydarzeniami bieżącymi, a te obfitują w wypadki, które same w sobie są w gruncie rzeczy zabawne i śmieszne, jeśli spojrzy się na nie w miarę obiektywnie.
Oto obrazek z dni ostatnich. Miejsce akcji: plac przed Teatrem Polskim we Wrocławiu. Czas: godzina przed premierą spektaklu „Śmierć i dziewczyna”, zawierającego, jak uprzedzał afisz – sceny erotyczne. Występują: babcie z różańcami, łysi bojówkarze, policja i dyrektor teatru. W introdukcji: aktualny minister od kultury. W epilogu: widzowie. Rodzaj sztuki: happening katolicko-narodowy.
Minister: Nie pozwolimy, by pornografia gościła na scenie teatru, utrzymywanego z pieniędzy podatników!
Babcie: Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…
Dyrektor Teatru: Proszę umożliwić wejście widzom, bo wezwę policję!
Policja przybywa.
Łysi: Gestapo, Gestapo!!!
Babcie:…i błogosławiony owoc żywota twojego…
Łysi: Precz z komuną!
Policja rozpędza zgromadzonych.
Dyrektor Teatru (po spektaklu): Takiej promocji sztuki można tylko pozazdrościć! Dziękujemy panu ministrowi, krucjacie różańcowej, walecznym „patriotom” i sprawnym policjantom!
Widzowie teatralni: Zrobili nas w konia z tą pornografią. A tak chcieliśmy zobaczyć to…na żywo…Skandal!
Powiedzcie, czy to nie było śmieszne wydarzenie i czy pióro felietonisty ma szansę dorzucić jeszcze coś do tego obrazka? Można by od biedy opisać np. postać pana ministra, zwanego „Tabletem”– ale trzeba uważać! Jest on przecież wicepremierem nowego jak spod igły, a raczej Szydła – rządu i każde nieopatrznie wypowiedziane pod jego adresem słowo może skutkować zakończeniem zatrudnienia dziennikarza. Zresztą – cóż tam jakiś pismak! Sędziowie – ci dopiero będą mieć przechlapane! Już uchwalono wymianę prezesów i sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a w kolejce już czekają ci, którzy ongiś nieopatrznie zdecydowali o niepomyślnych dla obecnych władców wyrokach. Im się wydawało, że są niezawiśli! Jeśli nie zrozumieją sytuacji –zawisną na pewno! Scenę wieszania można by zainscenizować w na rynku staromiejskim, choć mógłby zaprotestowałby episkopat, pamiętający że było to miejsce stracenia zdrajców biskupów w czasie kościuszkowskiej insurekcji. Ale od czego jest całkiem nowa polityka historyczna – zamiana zdrajców w patriotów czy na odwrót to pestka dla zdolnych prorządowych tropicieli „prawdy”. A naród się znów będzie cieszył, jak wtedy…
A mnie wcale nie jest do śmiechu, bo moje zatrudnienie jako żartownisia stanęło pod znakiem zapytania. Za duża konkurencja, a ja tak zdolny nie jestem, by nadawać nowe znaczenia tradycyjnym pojęciom i czynić z nich parodie prowadzące do tzw. rozpuku. Do głowy by mi nie przyszło nazywać „sprawiedliwością” ułaskawienie p. Kamińskiego przed ogłoszeniem wyroku, bo to był kiepski żart. Ale patrzcie – ilu ludzi rozbawił! Pan prezydent zna się na żartach, bo sam przecież został głową państwa w wyniku dowcipnego pomysłu swego promotora. A ten pięknie tłumaczy wyborcom, że „demokracja” znaczy „dyktatura” i że właśnie tego chcieli. Oklaski! Jak w kabarecie…
Tymczasem rośnie grupa ludzi nie znających się na podobnych dowcipach. Ponuracy ci nie potrafią docenić starań rządu, który wiedząc, że nici z przedwyborczych obiecanek stara się przynajmniej załatwić godziwą rozrywkę i organizują ruch sprzeciwu, korzystając z Internetu, na razie jeszcze dostępnego. „Komitet Obrony Demokracji”– tak się nazywa to sprzysiężenie ludzi traktujących poważnie sprawy Rzeczpospolitej i głuchych na triumfalny rechot zwycięzców ostatnich (kto wie?) demokratycznych wyborów. Przybywa ich w imponującym tempie – około dziesięciu tysięcy – dziennie!
Więc może trzeba się przyłączyć do nich? Mnie także nie bawią żarty z mojej ojczyzny.