2017-07-23.
…dla Costaguańczyków
Strach otwierać wiadomości.
Nie tylko każdy dzień przynosi informacje o systematycznym demontażu demokratycznych instytucji, ale również o tym, że znaczna część społeczeństwa nie tylko nie ma nic przeciwko temu, ale wręcz aprobuje te dyktatorskie zapędy władzy. Nowa, mroczna Polska wyłania się ze smoleńskiej mgły. Straszliwa katastrofa lotnicza, najprawdopodobniej spowodowana uporem i bezgraniczną głupotą „poległego” prezydenta, stała się fundamentem zwycięskiej wojny propagandowej o duszę narodu.
Nie znamy ostatnich rozmów między bliźniakami i nie wiemy, czy Jarosław Kaczyński jest w jakiś sposób współwinny śmierci swojego brata i pozostałych 95 osób znajdujących się na pokładzie samolotu z prezydentem, bez wątpienia jednak cynicznie żeruje na śmierci swojego brata, głównie na niej budując swój obecny sukces polityczny.
Dlaczego to działa? Trudno pozbyć się wrażenia, że działa, bo dawno przestano rozmawiać o polityce, a to co widzimy to sprytna gra na symbolach, to powrót do nacjonalistycznych werbli i religijnego zawodzenia, to smoleńska mgła, żołnierze wyklęci i heroiczna obrona granic, których nikt nie zamierzał naruszać oraz paplanina o dobrej zmianie. Symbole narodowe i religijne wspaniale wypierają potrzebę jakiejkolwiek posługiwania się rozumem. Niedźwiedź jak wiadomo najpiękniej tańczy na rozgrzanej blasze. Kolejne sondaże potwierdzają, że hipnoza działa i jest coraz głębsza.
Kiedy nikomu nieznany zakonnik zwrócił się o koncesję dla Radia Maryja, Ryszard Miazek, ówczesny prezes Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zapytał Tadeusza Rydzyka z nutą rozbawienia w głosie: „a kto będzie słuchał tych paciorków?” Dziś tych paciorków słucha Partia, rząd i Parlament.
Ucieczka od demokracji, oszalała klerykaryzacja państwa, martyrologia, duma narodowa i parlamentarny język sprowadzony do okrzyków „won”. Gdzie wódz tej „dobrej zmiany” czerpie inspirację? Przez dłuższy czas uporczywie wskazywano na Viktora Orbana, węgierskiego zwolennika liberalnej gospodarki, sprawnego organizatora, cynicznego gracza na uczuciach narodowych. Długi marsz tego polityka przyniósł mu 2/3 miejsc w węgierskim parlamencie w 2014 roku. Apelowanie do dumy narodowej, „wzmacnianie chrześcijańskich wartości” i szowinizmu okazały się skuteczniejszymi narzędziami walki o pełnię władzy niż samo zabieganie o gospodarczy sukces.
Orban, ograniczając uprawnienia demokratycznych instytucji, działał wolniej i ostrożniej niż prezes „Prawa i Sprawiedliwości”. Posunięcia tego ostatniego dziwnie przypominają działania prezydenta państwa leżącego kawałek dalej na południe, mianowicie Turcji.
Nie mamy powodów, by sądzić, że Jarosław Kaczyński świadomie wzoruje się na Erdoganie. Warto jednak zauważyć, że Polska nie jest dziś jedynym krajem, w którym mocny człowiek rozprawia się z wątłą demokracją, mając w tym solidne poparcie narodu reagującego na hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna”.
W kwietniu 2017 roku w konstytucyjnym referendum tureckie społeczeństwo opowiedziało się za poprawką dającą prezydentowi praktycznie nieograniczoną władzę. Przebieg referendum wskazywał, że nadal niemal połowa tureckiego społeczeństwa chce bronić demokracji, masowe protesty przeciw tym zmianom miały imponujący charakter, ale demontaż instytucji demokratycznych jest praktycznie ukończony. Nadal istnieją teoretycznie niezależne media, ale podejrzanie absurdalna w zamyśle i wykonaniu próba zamachu stanu w lipcu 2016 roku otworzyła drogę nie tylko do generalnej rozprawy z opozycją, ale przede wszystkim do nasilenia nacjonalistycznej propagandy i polityki terroru.
Czystki w tureckiej armii trwały od lat, pokazowe procesy generałów aż nazbyt przypominały stalinowskie praktyki, próba zamachu stanu umożliwiła zmianę ilościową. Już nie setki a tysiące oficerów wojska i policji trafiły do więzień, za kratki trafili sędziowie, urzędnicy, pracownicy oświaty i, oczywiście, dziennikarze prasy opozycyjnej, żadne dowody przestępstwa nie były już potrzebne. Fala terroru uderzyła również w Kurdów i inne mniejszości etniczne i religijne.
“Reformowaniu“ instytucji mających strzec konstytucyjnego porządku towarzyszy w Turcji nasilenie prowadzonych od dawna „reform” systemu oświaty. Prezydent Obama nazwał swego czasu Turcję „największą demokracją muzułmańską”. Burak Bekdil, znany opozycyjny dziennikarz, który zagrożony aresztowaniem musiał uciekać z Turcji, pytał wówczas sarkastycznie, co znaczy określenie „muzułmańska demokracja”? Czy odpowiedź na jego pytanie kryje się w tureckiej reformie szkolnictwa?
Nowy program przygotowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej określa sekularyzm, deizm, agnostycyzm, ateizm, satanizm, reinkarnację i fałszywych proroków jako zagrożenie wiary.
Z programu nauczania w szkołach podstawowych i średnich wycięto ewolucję, jako „kontrowersyjną teorię”, ponieważ, jak wyjaśniał przedstawiciel tureckiego MEN, „uczniowie w tym wieku nie są jeszcze zdolni do zrozumienia naukowego tła tego problemu”.
Nauczanie religii (muzułmańskiej) jest zwiększone i obowiązkowe niezależnie od wyznania, a w ramach tego nauczania będzie wiedza o dżihadzie jako wartości muzułmańskiej.
„Największa demokracja muzułmańska” łączy troskę o wartości narodowe i o wartości religijne. Jest to troska o turkizację i islamizację obywateli. Jak pisze Uzay Bulut, turecka publicystka, która również zmuszona była wybrać wolność:
„Turcja od dekad była wroga wobec nie–muzułmańskich społeczności i dyskryminowała je. Przed 1915 rokiem i ludobójstwem chrześcijan na terenach dzisiejszej Turcji mieszkało około 15 milionów ludzi, z tego 4,5 miliona (czyli jedną trzecią) stanowili chrześcijanie. Dziś trudno mówić o chrześcijańskiej mniejszości. Zaledwie 0,2 procenta ludności to chrześcijanie. […] Tak więc z demograficznego punktu widzenia Turcja jest już zislamizowana, teraz zislamizowany będzie również system edukacji.”
Patrząc na rozwój sytuacji politycznej w tym kraju – pisze Uzay Bulut – Turcja coraz bardziej upodabnia się do Islamskiej Republiki Iranu.
Jarosław Kaczyński jest również człowiekiem pobożnym i troszczącym się o wartości chrześcijańskie, tak w szkole, jak i w Sejmie. Trudno o wątpliwości, że jego ambicją jest budowa największej katolickiej demokracji w Europie. Na tej drodze ma murowane wsparcie Episkopatu i tysięcznych rzesz szeregowych kapłanów.
Kilkakrotnie przy różnych okazjach wracałem do interesującej obserwacji Ryszarda Kapuścińskiego z pierwszych dni narodzin Islamskiej Republiki Iranu.
Kluczem do nowoczesności jest wieś — pisał Ryszard Kapuściński opisując upadek szacha Iranu – Szach upajał się wizją elektrowni atomowych, sterowanych komputerami taśm produkcyjnych i wielkiej petrochemii. Ale w kraju zapóźnionym są to tylko atrapy nowoczesności. W takim kraju większość ludzi żyje na biednej wsi, z której ucieka do miasta. Tworzą oni młodą energiczną siłę, która mało umie (są to często ludzie bez kwalifikacji, analfabeci), ale ma duże ambicje i jest gotowa walczyć o wszystko. W mieście znajduje się zasiedziały układ, tak czy inaczej związany z istniejącą władzą. Więc najpierw rozejrzą się, trochę zadomowią, zajmą wyjściowe pozycje i – ruszają do szturmu. Do walki wykorzystują tę ideologię, którą wynieśli ze swojej wsi — zwykle jest nią religia.
To prawda, ale tę siłę ktoś musi zagospodarować, potrzebny jest wódz, potrzebni są organizatorzy w terenie, potrzebny jest aparat propagandy. Mundurowe służby pana boga to potężne formacje czekające na rozkazy, nietrudno również o ochotników do rewolucyjnych sił bezpieczeństwa. Rewolucję napędza zawiść i pęd do stołków, a jeśli na dodatek podpiera ją wiara religijna, każde świństwo znajduje natychmiast rozgrzeszenie.
Idea demokratycznej dyktatury wydaje się oksymoronem. Jednak Putin nie musi fałszować wyborów, chociaż im dłużej sprawuje władzę, tym chętniej odwołuje się do przemocy wobec opozycji. Dyktatorowi autentyczne poparcie potrzebne jest tylko raz, potem instytucje demokratyczne są wyłącznie przeszkodą.
Skąd się jednak bierze to pierwsze poparcie? Obserwacja Ryszarda Kapuścińskiego nie wyjaśnia wszystkiego, mówi jednak o mechanizmach, które powtarzają się w różnych miejscach i w różnych kulturach. Mówi o poczuciu wykluczenia i psychologii zazdrości. To działa podobnie w Wenezueli i na Białorusi, w Polsce i na Węgrzech. Po raz kolejny w życiu powracam myślami do Nostromo Josepha Conrada, napisanego ponad sto lat temu studium Costaguany, doskonałej analizy zachowań społecznych, która nadal mówi nam wiele o pogardzie oświeconych, o kruchej lojalności i zawiści. Hasło Costaguana dla Costaguańczyków zawsze znajduje chętnych słuchaczy, a rewolta będzie kusiła nadzieją, że „sędziami będziem wtedy my”.
Właśnie Viktor Orban udzielił logistycznego wsparcia dla przeprowadzonego przez Partię zamachu na polskie sądownictwo. Ani Iran, ani Turcja nie mają szans na wejście na drogę do demokracji bez jakiegoś kataklizmu, w Polsce i na Węgrzech toczy się jeszcze walka, której wynik nie jest przesądzony. Okrzyk Costaguana dla Costaguańczyków hipnotyzuje.
Albo zyjemy w klamstwie smolenskim albo w prawdzie. Nie poznamy prawdy bez poznania prawdziwej tresci ostatniej rozmowy braci Kaczynskich. Bo przeciez nie jest to mozliwe aby nie rozmawiali na temat problemow z ladowaniem z powodu mgly w kilka minut po tym gdy Lech Akczysnki dowiedzial sie o problemach mgla. Jesli J. Kaczynski mial jakis wplyw na decyzje Lecha aby nakazac pilotom poleciec na zapasowe lotnisko to J. Kaczynski JEST WSPOLODPOWIEDZIALNY za smierc 96 osob!
J. Kaczynski musi byc przebadany poligrafem aby potwierdzic lub zaprzeczyc prowdomownosci jego oswiadczenia na temat tresci ostatniej jego rozmowy z bratem.
zwraca pan uwagę na poczucie wykluczenia i psychologię zazdrości jako na mechanizmy sprawcze konfliktów, zamieniłbym poczucie na świadomość wykluczenia, obiektywizując taki stan, lecz psychologia zazdrości to niezbyt bezpieczne jeźeli definiowane na rzecz innych w poczuciu własnej wartości -zamieniłbym na świadomość zagrożeń przy przeświadczeniu o własnej racji. Wtedy pozostaną tylko (wybaczy pan drobny sarkazm) kwestie merytoryczne konfliktów, często zamiatane pod dywan w imię przynależności plemiennych (te plemiona to za Jasienicą, gdzieżbym ja śmiał) i jesteśmy w polskim domu. Także prawie się zgadzamy i prawie czyni różnicę.
Żeby być tu bardziej kontrowersyjnym: proszę odjąć emocje z ostatniej dosadnej wypowiedzi sejmowej Jarosława Kaczyskiego i wtedy się zastanowić nad jej psychologią: zazdrość czy poczucie zagrożenia przy przeświadczeniu o racji ? Pytanie o niskie standardy polityki stosowane w kraju wobec prezydentury Lecha Kaczyńskiego uznałbym za retoryczne, czy lot do Gruzji był wtedy odważny ? – wtedy moglibyśmy rozmawiać o odpowiedzialności, a ja mam wyśmienitą pamięć.
Z wielu względów nie zamieniałbym określenia „poczucie wykluczenia” na „świadomość wykluczenia”, ale rozumiem taką potrzebę. Dlaczego jestem przeciwny? No cóż spotykałem w życiu kabotynów z tragicznym poczuciem wykluczenia ze społeczności noblistów i codziennie spotykam ludzi, których wielu uczonych „obiektywnie” zaliczyłoby do wykluczonych, a którzy odmawiają zaliczenia samych siebie do tej kategorii. (Zdradzę Panu tajemnicę, mam niesamowity szacunek dla tych ludzi.) Kwestie merytoryczne konfliktów są niesłychanie ważne, jednak studia nad konfliktami mogą prowadzić do wniosku, że w konfliktach narodowych, religijnych i kilku innych wszelki racjonalizm jest drugorzędny i najtrudniejszym zadaniem jest sprowadzenie konfliktu do konfliktu interesów, a nie starcia emocji. Czy lot do Gruzji był odważny? Nie bardzo wiem w jakim sensie. Gdyby samolot z prezydentem zestrzelono (co było całkiem prawdopodobne) to co miała osiągnąć ta „odwaga”? Czyli jak pan obiektywnie i merytorycznie kwalifikuje tę odwagę absurdalnego narażenia siebie i innych na ostateczne wykluczenie?
– ależ nie w sensie komiksowym, odważny dlatego, że pokazał determinację w realizacji takiej polityki zagranicznej, która polegała na konsekwencji w pokojowej obronie niepodległości Gruzji przed agresją, jako wartości nadrzędnej. Odwaga oczywiście daleko nie zawsze bywa najmądrzejsza, szczególnie w podsumowaniach historycznych, zawsze jednak pozostanie odwagą. Sądzę jednak, że wtedy spotkanie kilku prezydentów w Tbilisi stało sie znaczącym argumentem – ciekawe byłyby w tym kontekście szczere wspomnienia prezydenta Francji.
– więc może: brak świadomości braku wykluczenia.. , dalej z lekka obiektywizując
– kabotyn tj. „osoba zachowująca się w sposób obliczony na efekt” to określenie jest jednak tak pejoratywne (wprawdzie ponoć pochodzi od nazwiska francuskiego komedianta a to pewnie po prostu była ciężka praca), że w obawie przed uniwersalizmem odniesienia nie wypowiadałbym go nawet w pobliżu polityków, za to noblista funkcjonuje wręcz uniwersalnie nobilitująco (tu od nobilis tj. znakomity) – rozumiałbym więc, że chodzi panu po prostu o człowieka nadmiernie ambitnego, jednak jw. czyli sądzę, że lot do Gruzji pozostanie znaczący a efekt który przyniósł był pozytywny.
– i właśnie ! nareszcie sie w pełni zgadzamy: sprowadzenie konfliktów politycznych do warstwy merytorycznej jest istotnie niezwykle trudne, lecz o to właśnie chodzi a służy temu konsekwentna implementacja dobrych standardów w prowadzeniu polityki, vide moja wcześniejsza uwaga o czasach tamtej prezydentury (lekko przyduszany dodałbym jeszcze kilka słów o instrumentalizowaniu emocji, nie czerpiąc już jednak z francuskiej komedii, co należalo i należy nie tyle do dobrych co do implementowanych standardów..).