27.11.2024
1.
Wstyd jest uczuciem związanym ze świadomością popełnionej niegodziwości. O człowieku nie doznającym podobnych uczuć mówiło się z przyganą: wstydu nie ma, bezwstydnik! Znaczyło to, że pozbawiony jest poczucia przyzwoitości. Zdaje się, że dzisiaj kategoria wstydu znika z języka potocznego. Nie traktują jej z powagą politycy, choć chętnie posługują się nią w publicznych debatach. Stała się archaizmem, nieprzydatnym w codziennym życiu, a nawet narażającym na kąśliwe uwagi i wyśmiewane dziwactwo (słyszałem gdzieś, że dziś „wstyd się wstydzić”). Cóż dopiero mówić o poczuciu winy, wyrzutach sumienia itp.
Źródłem wstydu jest zobaczenie siebie bez barw ochronnych. Uwolnienie się od psychologicznych mechanizmów pozwalających tłumaczyć swe postępowanie tak, by dobrze wypaść we własnych oczach. Można oczywiście rozumieć obawy przed takim odkrywaniem się. Pisał Elias Canetti: Jak to łatwo powiedzieć: odnaleźć samego siebie. Ale gdy stanie się to naprawdę, jakże bardzo jesteśmy przerażeni! (tłum. Maria Przybyłowska). Krzysztof Pomian sądzi, że człowiek nigdy nie będzie dla siebie całkowicie przezroczysty. I dodaje, że może nawet lepiej, że tak jest: Czasami taka myśl mi chodzi po głowie, że jest rzeczą bardzo dobrą, żebyśmy do końca sami siebie nie rozumieli. Może jakbyśmy siebie w pełni zrozumieli, to dopiero byśmy się przerazili?.
Wstyd jest z pewnością uczuciem przykrym. Tłumi poczucie własnej wartości, osłabia zdolności twórcze, onieśmiela, blokuje aktywność, boli. Ale jest zarazem warunkiem rozwoju moralnego. A także warunkiem godności rozumianej jako szczerość, uczciwość wobec siebie. O związku wstydu z godnością pisał dominikanin, o. Jacek Woroniecki OP. Jego zdaniem odruch wstydu budzi się w człowieku wtedy, gdy widzi, że robi coś przeciwstawnego własnej godności. Jest to swego rodzaju obawa towarzysząca czynnościom mogącym – o ile się nie rachują z godnością ludzką – zniesławić człowieka w oczach innych, lub też powstająca w człowieku, gdy już coś podobnego uczynił.
Doświadczenie wstydu jest świadectwem odszukania siebie, dotarcia do Ja rzeczywistego, zastępowanego dotąd przez Ja fasadowe, czyli tzw. dulszczyznę. To coś, co można odczuwać jako oczyszczenie się z samozatrucia. Z obrzędów wschodnich (monastycyzm) wywodzi się – rozpowszechniona później, zwłaszcza w średniowieczu, w chrześcijaństwie – spowiedź niesakramentalna: wyznanie przewin przed świeckimi mające uwolnić od moralnej zadry.
2.
Wiadomo, że tłumienie własnych przewin, skrywanie ich, wywołuje zastępczą agresję wobec innych, zwaną resentymentem. Pojęcie to (fr. ressentiment – niechęć, uraza) oznacza dowartościowanie własnej miernoty poprzez deprecjonowanie tego, czego nie da się osiągnąć (lisek nie może dosięgnąć winogron, więc mówi, że są niedobre). Max Scheler („Resentyment a moralność”) pisze, że resentyment to utrwalony w naszej psychice powtarzający się nawrót przeżywania określonej reakcji emocjonalnej wymierzonej przeciw innemu człowiekowi […], to emocja ujemna, kryje w sobie odruch wrogości. Dodaje, że resentyment zatruwa: zawiść, złośliwość, utajona żądza zemsty osadzają się na dnie duszy, oderwane już od określonych przedmiotów; jako jego trwałe nastawienie kierują instynktownie jego uwagę, niezależnie od własnej woli, na takie zjawiska otaczającego świata, które mogą dostarczyć pożywki dla typowych form wyładowania tych namiętności (tłum. Bogdan Baran).
O tym, że najbardziej nawet krytyczna samowiedza nie oznacza poniżenia siebie, że nie jest oznaką słabości, lecz przeciwnie – budzącej szacunek odwagi, świadczą wypowiedzi postaci znanych i znaczących. Żadnej z tych osób nie spadła z głowy korona, gdy przyznawali się do rzeczy wstydliwych i wyrażali skruchę. Prezydent Francji Jacques Chirac przepraszał za łapankę Żydów w lipcu 1942 roku (obława velˈdˈHiv). Kanclerz Republiki Federalnej Niemiec Willy Brandt klękał przed pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego. Papież Jan Paweł II – czego by nie mówić o jego przewinach – przepraszał za liczne grzechy Kościoła, szczególnie za antysemityzm i za krzywdy wyrządzane przez wieki Żydom. (Nazywa ich „starszymi braćmi w wierze”, a także „Ludem Przymierza”. Brzmi to inaczej, niż spotykane wciąż u nas „żydki” czy „mośki”, nie mówiąc już o „parchach”). W wielu krajach europejskich widoczne są próby odniesienia się do nieprostej przeszłości sprzed kilkudziesięciu lat – w Austrii, Szwajcarii, czy nie tak dawno w Szwecji.
W filmie Constantina Costy-Gavrasa (1989) pt. „Pozytywka” córka (w tej roli Jessica Lange) ujawnia dawne zbrodnie wojenne swego ojca, dziś szanowanego powszechnie obywatela. Robi tak dlatego, że go kocha i po to, by mogła go nadal kochać miłością pozbawioną hipokryzji.
Znakomity eseista i poeta Tomas Venclova ma z pewnością rację, gdy pisze: Kiedy prezydent Litwy Algirdas Brazauskas wygłosił przemówienie w izraelskim Knesecie i przeprosił za to, co się wydarzyło pół wieku wcześniej, o wiele za dużo ludzi na Litwie uznało jego słowa za poniżenie narodu. No cóż, skrucha nie poniża. Prawda nie poniża. Mówienie prawdy to jedyna właściwa droga do przywrócenia godności.
3.
Myślę, że powyższe słowa mogliby wziąć do serca także Polacy. Z szacunku dla samych siebie odnieść się do ciemnych stron swej niedawnej historii. Pamiętać o słowach Cypriana Kamila Norwida, który – nawiązując do słów Szekspira („Zły to ptak, co własne gniazdo kala”) – pisał: Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,/ Czy ten, co mówić o tem nie pozwala. Może warto wziąć przykład z pisarki, Marii Dąbrowskiej, która odnotowuje w swym „Dzienniku” dramat Hrynek, wołyńskiej wsi, w której w 1937 roku z pomocą wojska rozpoczęto nawracanie z prawosławia na katolicyzm. Pisze Dąbrowska: Na Wołyniu ma być zastosowana do Ukraińców polityka pruska, policyjno-eksterminacyjna, taka jaka była w Poznańskiem za czasów niewoli. Bóg ciężko Polskę za to ukarze! […] Biedny Wołyń. Zostaną za nim tylko Hrynki (o których już głośno w Europie) i wojsko w roli polskich Krzyżaków, nawracających postrachem i przekupstwem z prawosławia na katolicyzm. Moralnie – ohyda; politycznie – kliniczna głupota, obłęd, za który Polska ciężko płacić będzie (i zapłaciła na Wołyniu kilka lat później).
Myślę, że warto przemyśleć słowa Juliusza Mieroszewskiego, drukowane przed laty w paryskiej „Kulturze”: Możemy domagać się od Rosjan wyrzeczenia się imperializmu pod warunkiem, że my sami raz i na zawsze wyrzekniemy się naszego tradycyjno-historycznego imperializmu we wszystkich jego formach i przejawach. Jednym z takich przejawów był ogromny, kilkudziesięciometrowy transparent wywieszony na stadionie Lecha Poznań podczas meczu z Żalgirisem Wilno w 2013 roku. Zawierał napis: Litewski chamie, klęknij przed polskim panem.
Prof. Andrzej Leder – filozof kultury i psychiatra – w książce pt. „Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej” zauważa, że polska świadomość w znacznym stopniu opiera się na zbiorowej amnezji. Na tłumieniu i wypieraniu tego, czego się doświadczyło, zwłaszcza gdy były to doświadczenia nie przynoszące chluby. Rewolucyjne przemiany lat 1939-1956 zostały przez większość Polaków przeżyte jakby we śnie, jakby byli „obok”, jakby kogo innego dotyczyły. Nie chce się pamiętać, jak bez skrupułów zagarniało się pozostałości dobytku pomordowanych Żydów, wypędzonych Niemców bądź majątku „panów”.
Chyba nie warto rozpisywać się w tym kontekście o zdeprawowanych, pozbawionych moralnej samowiedzy cynicznych politykach. Cynik, jak się go najczęściej określa, to ktoś świadomy swych bezeceństw, kto „widzi dobro, czyni zło”. Czy jednak podobną świadomość zachowują dziś tacy gracze, jak Jarosław Kaczyński czy Antoni Macierewicz, można wątpić. Bardziej prawdopodobny jest taki stan ich wewnętrznego załgania, który pozwala najgorsze łajdactwa widzieć jako konieczne akty służące ostatecznemu dobru. Jest nim władza.
4.
Pamiętam to do dziś. Niechętne spojrzenie Babci i słowa, jakie wypowiadała do mnie, kilkuletniego winowajcy: „A fe! Tylko tchórz nie potrafi przyznać się do tego, co zrobił”. Niby nic takiego, a przecież to krótkie „A fe!” odczuwałem to jako jedną z najgorszych kar.
Moja Babcia pochodziła z Wileńszczyzny (Bublejki, Starodworce). Być może wiąże się z tym jej imię: Rufina. Piękne tamtejsze imiona, zwłaszcza żeńskie, brzmią dziś nieco egzotycznie. Podczas któregoś pobytu w Wilnie chodziłem po rozrzuconej szeroko na wzgórzach (ponad 10 hektarów!) Rossie z kartką papieru i długopisem. Notowałem imiona wyryte na postumentach i nagrobkach. Eufrozyna, Właścimila, Scholastyka, Pawlina, Konkordyna, Ninfa, Salomea, Ksawera, Pudencjana, Anzelma, Wincentyna, Paraskiewia, Grażvyga, Alfonsyna, Miriemia, Modesta, Żelisława, Idalia (z Paplińskich ks. Massalska). Nagrobki, owszem, podniszczone, czasami zarośnięte zielskiem, przecież jednak przetrwały. Mają szczęście, jakiego nie miały XVIII-wieczne groby na kilkudziesięciu gdańskich cmentarzach. Po nich – po tych grobach i cmentarzach – nawet ślad nie pozostał. Jeszcze jeden powód do wstydu…
Andrzej C. Leszczyński
Gratulacje! Kiedy utwierdzimy się w przekonaniu, że dobro jest złem, wstyd okaże się czymś niepotrzebnym. A jeśli to przekonanie będzie dominować nad swoją odwrotnością, na wieki stanie się PiS.
Mają szczęście, jakiego nie miały XVIII-wieczne groby na kilkudziesięciu gdańskich cmentarzach. Po nich – po tych grobach i cmentarzach – nawet ślad nie pozostał. Jeszcze jeden powód do wstydu…
Prawie wszystkie niemieckie cmentarze na tzw ziemiach odzyskanych zniknęły. W Czaplinku (Tempelburg) na miejscu niemieckiego cmentarza jest park , a płyty nagrobne użyto do budowy falochoronu na jeziorze Drawskim.
Zerwanie z “pedagogiką wstydu” było oficjalną linią ideologiczną na szczęście już nierządzącej partii.
.
Apropos transparentu kibiców Lecha Poznań:
Po 90 minutach okazało się, że to litewski zespół awansował, a Lech Poznań odpadł z rozgrywek.
.
Jest to jakaś cecha charakterystyczna Polaków by giąć się uniżenie przed tymi, co ich uznajemy za “lepszych” i mieć w pogardzie tych, nad którymi czujemy choć minimalną przewagę.
Takim karykaturalnie przerysowanym “arcypolakiem” był fredrowski Papkin, odnoszący się do współbohaterów albo z pogardą i poczuciem wyższości albo z nadmierną służalczością jakby nie znając stosunków partnerskich.
Chociaż jak się patrzy na popisy Tarczyńskiego i jego służalcze donosy na Donalda do Donalda, to można się zastanawiać, czy postać Papkina była rzeczywiście przerysowana, czy jednak z życia wzięta.