Andrzej C. Leszczyński: Pies14 min czytania


21.01.2025

1.

To najstarsze zwierzę domowe. Historia jego udomowienia pełna jest ciemnych plam, o których nie będę tu pisał. Badacze są zgodni, że wilki i psy rozdzieliły się około czterdzieści tysięcy lat temu. Władysław Kopaliński pisze w Słowniku mitów i tradycji kultury, że jako „towarzysz człowieka, jego obrońca i pomocnik”, pies zjawia się w napisach klinowych Mezopotamii już cztery tysiące lat przed naszą erą.

Udomowić zwierzę to tyle, co je oswoić, uczynić „swoim” („domownikiem”), podporządkować własnym regułom, wydobyć z dotychczasowego („dzikiego”) stanu, przenieść z „natury” do „kultury”. Coś podobnego można zaobserwować u ludzi, w widocznych oczekiwaniach wobec imigrantów i uchodźców: mają zarzucić dotychczasowe formy pojmowania i wyrażania siebie, zostawić praktykowane obyczaje oraz nawyki i zacząć wrastać w kulturę, w jakiej się właśnie znaleźli. Wielu przybyszów tego nie potrafi bądź po prostu nie chce. Wśród zwierząt taką postawę symbolizuje kot, przeciwstawiany akceptującemu ludzkie reguły psu. Irena Lasota pisze w jednym ze swych felietonów, że ludzie lubią zwierzęta dające się oswoić, uzależnić od człowieka. „Na przykład wilki, czyli psy, które nas nie potrzebują, są zwierzętami godnymi podziwu – ze względu na swoją lojalność stadną, szacunek dla starszych, opiekę nad młodymi, dumę i hardość. My, cywilizacja łacińska, boimy się ich jednak i zachęcamy do ich zabijania. Wolimy psy udomowione, które jedzą co im podamy w puszce i za którymi zbieramy to, co już przetrawią”.

Udomowiony pies zyskał imię własne i stał się elementem kultury. W Osach Arystofanesa nazywa się Labes i jest postawiony przed sądem za kradzież sera. W średniowiecznych rzeźbach nagrobnych pojawia się u stóp postaci kobiety jako symbol wierności. Germańskie mitologie mówią o psie strzegącym świata podziemnego. Romskie klechdy odwołują się do białych psów, indonezyjskie do czerwonobrunatnego psa piekielnego zwanego Asu Gamplong. W czwartym wieku p.n.e. powstaje w Grecji filozofia cyników, której początek dał Antystenes. Nazwa „cynik” wzięła się od słowa kyon (kύων), oznaczającego psa, także opiekuna, stróża. Być może cynicy uznawali psa za symbol czujności, z jaką pilnuje swego pana, a oni podstaw swej nauki. W 1216 roku Dominik Guzmán powołuje Zakon Braci Kaznodziejów znany jako zakon dominikanów – „psów pańskich” (Domini canes). Józef Maria Bocheński, dominikanin (o. Innocenty) mawiał, że to bardzo trafna nazwa: jesteśmy wierni jak psy, a jak trzeba potrafimy ugryźć. Jak, widząc wszystkie te cechy, wytłumaczyć deprecjonujące w polszczyźnie zwroty typu „psia krew”, „psia mać”, „sukinsyn”? Trudno mi też pojąć, skąd się wziął idiotyczny slogan mówiący o „schodzeniu na psy”? Zejść? Chyba wejść, wznieść się, wzlecieć!

2.

W niewielkim, liczącym 90 stron Grochowie Andrzeja Stasiuka, są cztery opowiadania mówiące o śmierci. Trzecie z nich zatytułowane jest Suka. Oto pierwsze zdania: „Nasza stara suka powoli umiera. Najpierw straciła chyba słuch, potem wzrok i na końcu węch”. Stasiuk po swojemu, rzeczowo i konkretnie, opisuje powolne odchodzenie szesnastoletniej psicy. „Leży teraz w plamie zimowego słońca i niemal nieustannie śpi. Gdy któreś z nas podchodzi bardzo blisko, podnosi łeb. Trudno ocenić, czy nas poznaje. Lecz głaskanie i dotyk wciąż ją cieszą”. Wychudzona, chwieje się i zatacza, cuchnie. Moment niecierpliwości, jak długo jeszcze. Odrzucona myśl o uśpieniu, czyli zabiciu. „Właściwie nic by się nie stało, gdyby zrobić jej ten zastrzyk. Po prostu spałaby dalej”. Kilka zdań dalej: „[…] piszę i wyglądam na werandę. Suka zjadła i znów zwinęła się w kłębek w swej norze ze śpiworów i koców. Nasz młody bury kot wchodzi tam za nią i zwija się obok w cieple jej stygnącego ciała”.

Zastrzyk… Nie tylko psów to dotyczy. Wydłuża się dziś życie, ale i skraca, gdy jest wyłącznie cierpieniem. Skrócenie czyjejś męki będące wyrazem współodczuwającej miłości to eutanazja – akt czynny, dobrowolny, świadomy. „Życzymy sobie – pisze Elena Ferrante w L´invenzione occasionale (Pomysły przygodne) – by nasze życie było jak najdłuższe, ale by jednak dobiegło kresu, gdy ulegnie takiej degradacji, że żadna terapia nie zdoła go uczynić znośnym” (tłum. Tadeusz Zatorski). We francuszczyźnie określa się to lapidarnym zwrotem: coup de grace (cios łaski). W lipcu 1924 roku dwudziestotrzyletnia aktorka Stanisława Umińska zastrzeliła w Paryżu, spełniając jego prośbę, chorego na raka wątroby narzeczonego Jana Żyznowskiego, malarza i prozaika. Pół roku później została uniewinniona przez francuski sąd. Po powrocie do Polski, już jako benedyktynka samarytanka, pracowała w szpitalu i w zakonnym domu dla dzieci niepełnosprawnych (zmarła w 1977 roku).

Umierająca suka i bury kot z opowiadania Stasiuka to prawie moja historia. Stary bezpański arystokrata znaleziony przez syna na plaży w Brzeźnie, przyprowadzony do domu w Sopocie i opatrzony imieniem Dingo (zareagował na to, wśród wielu wypowiedzianych na próbę, słowo). Mały kotek znaleziony w pod balkonem na parterze, dla którego Dingo stał się wyrozumiałą matką. Pozwalał mu tulić się, ssać brodawki przypominające sutki, znosił cierpliwie najprzeróżniejsze kocie harce. Kiedy wychodził na spacer, kotek cierpliwie czekał pod drzwiami. Niedługo potem rozpoznano u Dinga nowotworową chorobę, ultrasonograf w redłowskiej lecznicy wykluczył możliwość operacji (przerzuty, niewydolność serca, wiek). Psie cierpienia skłoniły nas, jego ludzkich domowników, do coup de grace. Uśpienia? Zabicia? Jakie to ma znaczenie. W sopockim mieszkaniu klęczałem na podłodze, trzymałem na kolanach ciężką psią głowę, drapałem ją za uszami, gdy lekarka wbiła mu igłę w prawe tylne udo. Potem wziąłem Dinga na ręce i zniosłem z drugiego piętra do samochodu lekarki. Osierocony kotek przez kilka dni biegał po całym mieszkaniu szukając swej matki, aż umarł z żałości.

3.

Chrześcijaństwo opiera swą antropologię na hierarchii istnień. Chyba najdobitniej wyrażał to średniowieczny Wielki Łańcuch Bytów: doskonały Bóg, następnie archaniołowie i aniołowie, wreszcie podobny Bogu, wyposażony w rozumną duszę człowiek. A potem już formy radykalnie odmienne – zwierzęta, rośliny, czysta materia. Na tym tle umacnia się, widoczna już w judaizmie, dychotomia: człowiek – zwierzę. Do wyjątków należy protestancki teolog i lekarz Albert Schweitzer ze swą etyką szacunku dla każdego życia: „Kto jest naszym bliźnim? Dawniej mówiono: człowiek. Teraz rozumiemy, że wszystkie istoty żywe są naszymi bliźnimi”. Dość porównać to zdanie z klasycznym dla chrześcijaństwa poglądem św. Tomasza z Akwinu: „Zasada miłości bliźniego rozciąga się jedynie na Boga i bliźniego, zwierzęta nie są bliźnimi człowieka, gdyż brak im życia rozumnego”.

Ludzka władza, określona w pierwszych fragmentach Starego Testamentu (Rdz 1, 26), jest potwierdzona ponownie po upadku człowieka i potopie: „Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niech się was boi i lęka. Wszystko, co się porusza na ziemi, i wszystkie ryby morskie zostały wam oddane we władanie” (Rdz 9, 2). W antycznej Grecji również uznawano wyższość człowieka pojmowanego jako zwierzę rozumne. Jest u Greków mowa o jeszcze innej, charakterystycznej tylko dla człowieka przypadłości, o której średniowieczne chrześcijaństwo – dość wspomnieć Imię róży Umberta Eco – chciałoby zapomnieć. Arystoteles pisał, że „spośród istot żywych śmieje się tylko człowiek”. Niespełna dziesięć wieków później podobną myśl wyrażał jego chrześcijański tłumacz Boecjusz, mówiąc o człowieku jako zwierzęciu rozumnym zdolnym do śmiechu.

Dopiero czasy Oświecenia przyniosły próby zniesienia powyższej hierarchii, którą zaczęto określać mianem szowinizmu bądź egoizmu gatunkowego. Jeremy Bentham (Wprowadzenie do zasad moralności i prawodawstwa, 1789) pisał: „Oby nadszedł dzień, gdy reszta żywych stworzeń otrzyma prawa, których mogła pozbawić ich tylko ręka tyrana” (tłum. Bogdan Nawroczyński). Dobitnie brzmi wiersz E.E Cummingsa: „O parę kroków// od czubka buta/ mysz wpół Otruta// pyta mnie wzrokiem// sponad podłogi// co ja Takiego/ zrobiłam czego// Ty byś nie zrobił” (tłum. Stanisław Barańczak). Kanadyjski filozof Michael Allen Fox, który w książce pt. The Case for Animal Experimentation (1986) wykluczał zwierzęta z obszaru jakichkolwiek praw moralnych, niespełna rok później zmienił zdanie pisząc: „[…] podstawowy obowiązek moralny niekrzywdzenia innych ludzi powinniśmy rozciągnąć na zwierzęta”. Nie jestem pewien, czy potrafiłbym uczynić przedmiotem tego obowiązku karaluchy, szczury, kleszcze czy mrówki i ślimaki, z którymi walczę na działce w Jasieniu. Co się jednak tyczy psów – pełna zgoda. Clive Wynne, psycholog z Arizona State University, pisze (Dog Is Love: Why and How Your Dog Loves You) że tylko psy są wierne w miłości do swego pana na całe życie. Jego zdaniem zwierzęta te mają nie tylko wyjątkową zdolność rozumienia i komunikowania się z ludźmi, ale również niezwykłą zdolność do miłości międzygatunkowej. Jeśli psy będą się wychowywać z owcami, pokochają owce. Jeśli będą żyć z kozami, to pokochają kozy.

Kilkanaście lat temu, późnym wrześniowym popołudniem, pokręcony przez rwę kulszową wracałem taksówką z Gdyni. Za Wrzeszczem, na alei Zwycięstwa minął nas z lewej strony ciemnogranatowy mercedes z warszawskimi numerami. Nie zwalniając zjechał na prawy pas, uchyliły się tylne drzwi i ktoś wyrzucił z nich niewielkiego psa. Może przeżyłby, gdyby poturlał się po trawie, ale było tam drzewo, uderzył w pień lipy i znieruchomiał. Widziałem to jak w zwolnionym filmie. Taksówkarz zaklął i nie pytając mnie o zgodę krzyknął że musimy skurwysyna złapać. Kiedy zrównaliśmy się z mercedesem, kierowca widząc nasze gesty przyspieszył. Przez moment mignęła mi twarz chłopca siedzącego z tyłu. Niewiele dał radiowy apel taksówkarza do kolegów, zrezygnował koło rafinerii. Przepraszał za zmianę kursu, ja dziękowałem że bardzo dobrze zrobił, trochę trwało certolenie się z zapłatą, uścisk ręki.

Okrucieństwo wyrządzane zwierzętom podlega w Polsce sankcji karnej. Nie zmienia to faktu, że nie tak rzadko dowiadujemy się o topieniu dopiero co narodzonych szczeniąt, przerzucanie się małym szczeniaczkiem jak piłką, przypiekaniu psa ogniem, wyrzucania go z wysokiego piętra, przywiązaniu do łańcucha, głodzeniu; tyczy to nie tylko psychopatycznych osobników, ale także prywatnych schronisk prowadzonych przez podobnych okrutników. Pijany mieszkaniec mazowieckiej wsi Goworowo w gminie Tarczyn nie mógł zasnąć z powodu szczekającego na podwórzu psa, więc wyprowadził go za stodołę i zatłukł na śmierć metalową rurką. Mimo wszystko zachowuję nadzieję, że degeneraci w rodzaju byłego pisowskiego senatora Waldemara Bonkowskiego są w Polsce wyjątkami. Czytam, że więcej rodzin ma u nas psa niż dziecko. Najlepiej mają się pieski na wsi – choć i tu są często wiązane na łańcuchu przy budzie. Miejskie – podlegają kolejnym ograniczeniom związanym z tzw. przestrzenią publiczną (obowiązek smyczy).

4.

Obrazy, zwłaszcza dla przybywających tu jak ja po raz pierwszy, nie z tego świata. Nie mam na myśli pseudoeuropejskich miast w rodzaju Batumi, w których budują luksusowe apartamentowce bogaci Rosjanie, lecz niewielkie, skryte w wąwozach, przykucnięte u stóp zaśnieżonych szczytów Kaukazu skupiska parterowych lub jednopiętrowych, krytych blachą domków. Między ludźmi i zabudowaniami chodzą tam sobie półdzikie warchlaki z paskami na grzbietach, brązowe krowy, owce i kozy. Chodzą też po drogach nie reagując na nadjeżdżające samochody i autobusy. Lubią się położyć na środku szosy, zwłaszcza w ciemnych tunelach, jak gdyby wiedziały, że chroni je tutejsze prawo obarczające kierowców szkodzącym ich życiu wysokimi grzywnami. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że ani w osadach, ani tym bardziej na szosach nie widziałem psów.

Owszem, serdeczni i bezpośredni, częstują białym winem (czerwone pojawia się symbolicznie tylko podczas szczególnie ważnych uroczystości), sześćdziesięcioprocentową czaczą (coś jak włoska grappa), pyszną zupą charczo i pierożkami chinkali (mówią, że kto potrafi wessać ich rosołek, ten najwidoczniej dobrze całuje). Starsi po rosyjsku, młodsi – rzadziej – po angielsku mówią o miłości do Polski i do prezydenta Lecha Kaczyńskiego (w Tbilisi ma swoją ulicę). Mówię, że Kaczyński, mój dawny kolega z uniwersytetu, nie był wielbicielem Stalina, że miał swoje zdanie o jego muzeum w Gori, że i mnie wystarczyło, gdy popatrzyłem sobie z zewnątrz na pozbawiony okien pudełkowaty budynek z pamiątkami po Dżugaszwili i na jego zieloną salonkę na szynach pod drzewem. W jednej chwili atmosfera się zmienia. Przestają się uśmiechać, odwracają się, machają rękami, wypinają dumnie brzuchy, pokrzykują ze złością w swoim niedostępnym dla innych języku. Stasia Budzisz, dziennikarka i – jak zapewnia – miłośniczka Gruzji, w książce zatytułowanej Pokazucha. Na gruzińskich zasadach rozwiewa wiele pięknych stereotypów, które przysłaniają prawdziwą, zakulisową rzeczywistość. Ot, choćby słynne toasty wygłaszane przez tamadę, czyli mistrza ceremonii. Okazuje się, że to największe kłamstwo Gruzji. „Jak on pięknie potrafił opowiadać o kobietach, o miłości, o szczęściu i przyjaźni. Aż łza się w ok u kręciła. Ale kiedy tylko drzwi zamykały się za ostatnim gościem, w domu rozpętywało się piekło. – Rozbijał talerze, wyzywał i bił”. Przytaczam te słowa, bo umacniają moje, pewnie mało sprawiedliwe, negatywne nastawienie do Gruzinów, niechęć, która ma swoje źródło w ich stosunku do psów.

Psy w Gruzji nie należą do zwierząt gospodarczych. Są niczyje. Są intruzami bitymi, przepędzanymi kamieniami przez dorosłych i przez dzieci. Urszula Kozioł (Tym, z którymi zwierzęta rozmawiają ludzkim głosem nie tylko podczas Wigilii): „Psy niczyje nie szczekają na widok człowieka, nie zaglądają mu w oczy, nie merdają ogonem. Psy niczyje mijają człowieka, jakby ten był powietrzem. Ignorują go. Niczyje psy nie spodziewają się po człowieku już niczego. […] Nie słyszałam, żeby którykolwiek z nich wydał z siebie jakiś głos, warczenie czy skomlenie, szczeknięcie czy pomruk, albo żeby jadał. Być może wyją, kiedy już ich nikt nie widzi. […] niczyje psy mijają człowieka niemo i z opuszczoną zazwyczaj głową, jak gdyby wolały nigdy go już więcej nie widzieć na oczy”.

Psy, o jakich pisze Urszula Kozioł, widoczne są najczęściej w gruzińskich miastach. Zabiedzone, zaropiałe, z pozlepianą sierścią, oblizujące rany i skaleczenia, ciągnące za sobą przetrąconą nogę, cuchnące, nieufne, kręcące się przy jadłodajniach w nadziei na ochłapy. Dokarmiałem je wynosząc co się dało z hotelowych restauracji. Już po powrocie do Polski dowiedziałem się, że władze Zugdidi, miasta leżącego niedaleko Morza Czarnego w pięknej nizinie dawnej greckiej Kolchidy, postanowiły rozwiązać problem psów za pomocą jawnego odstrzału na ulicach; i że z podobnym zamiarem noszą się inne gruzińskie miasta. Bardziej racjonalna, jakkolwiek to zabrzmi, wydaje mi się decyzja Kim Dzong Una, który nakazał oddanie wszystkich domowych psów do restauracji, gdzie staną się podstawą serwowanych dań; ma to być forma walki z panującym w Północnej Korei głodem.

Raz w życiu byłem w Wiedniu. Myślałem o gruzińskich kundlach patrząc na eleganckie pudelki, odżywione, kąpane w odpowiednich szamponach, prowadzone do fryzjera i manikiurzysty, poddawane zabiegom mycia uszu i zębów, odziane w buciki, sukieneczki, kubraczki, kamizelki i szaliczki. Zastanawiałem się, które z nich bardziej zasługują na współczucie.

Andrzej C. Leszczyński

 

8 komentarzy

  1. Maciej 21.01.2025 Odpowiedz
    • Kazio 22.01.2025 Odpowiedz
      • acl 22.01.2025 Odpowiedz
  2. JUREG 22.01.2025 Odpowiedz
  3. Zbigniew 22.01.2025 Odpowiedz
    • acl 22.01.2025 Odpowiedz
  4. Jerzy 22.01.2025 Odpowiedz
  5. WaszeR Londyński 23.01.2025 Odpowiedz

Odpowiedz

wp-puzzle.com logo