
18.07.2019
Ostatnio wdałem się w przyjemną pogawędkę z moim kolegą, który skwitował mój felieton w Newsweeku poświęcony chomeinizacji polskiego katolicyzmu jako wyraźną przesadę i to zbudowaną na dość wątłych podstawach.
Choć cenię jego zdanie jako krytycznego obserwatora z wnętrza instytucji kościelnej, obstawałem przy swojej ocenie wpływu tej mrocznej postaci na polski katolicyzm. Pomyślałem, że może ta myślowa potyczka zainteresuje też naszych Czytelników.
Kolega pisze: „widzę, że bawisz się w porównania… chociaż chyba trochę kulejące, bo Rydzykoland to jeszcze nie prymasostwo, to tylko taki watażka kościelny (zakony mają swoją autonomię) o przeroście ambicji — celebruje obrzędowy katolicyzm — ale to tylko jeden z lokalnych strumyczków…”.
Na co ja nie dając za wygraną: „Jesteś optymistą, moim zdaniem to rwący potok, zważ na rozbudowane consorcium i kwoty płynące w kierunku Torunia, nie mówiąc o połowie rządu… a co do autonomii zakonów zobacz, jak skutecznie są wyciszani liberalni jezuici czy dominikanie, Y (to było imię, ale wykreślam by utrudnić identyfikację kolegi) trzeba bić na alarm, bo Chomeini nadchodzi!”
I jeszcze: „co do Rydzyka, mamy różne perspektywy, Ty obserwatora z wnętrza ja z zewnątrz. Ty widzisz różnorodność i Rydzyka postrzegasz (może słusznie) jako skansen, a ja widzę w nim śmiertelne niebezpieczeństwo właśnie w stylu Chomeiniego, który zamordował islam. To, że nie jest prymasem, jest bez znaczenia, bo Polak mimo prymasostwa nie ma charyzmy, a dla ludu ta druga jest ważniejsza”.
Tu kolega robił dłuższy wywód, który wydał mi się nader przekonujący: „Tylko że za chwilę Rydzyk zderzy się z Watykanem i Franciszkiem, jeśli ta linia się utrzyma. Instrumentalne traktowanie religii przez PiS (w duchu rozwodnionych endeków pożenionych z post piłsudczykowską neosanacyjną grupą rekonstrukcyjną) nie jest obiecujące à la longue durée. Wydaje mi się, nie lekceważąc oczywiście zagrożeń płynących z tak upolitycznionej wersji religii, że Rydzyk będzie wymierał — chociaż zdaję sobie sprawę, że paliwem dla jego dalszego trwania jest pełzająca pentekostalizacja polskiego KRK — zwłaszcza w duszpasterskiej praktyce młodzieżowej lub rozmaitych grup (np. zasypianie w Duchu św., potrzeba „bezpośredniego doświadczenia” Pana Boga w ramach rozmaitych eventów z afrykańskimi czarodziejami itp.). Inna sprawa, że Rydzyk zagospodarował to, co otwarty katolicyzm odpuścił, czyli potrzebę wspólnotowości… (i zdefiniował ją na swoje kopyto)”.
Zagroziłem, że o naszej potyczce napiszę felietonik, co też zrobiłem.
Pozostaje mi otworzyć debatę: kto ma rację czy ma ostrzegając przed Rydzykiem, czy kolega lekceważący jego pozycję w polskim katolicyzmie?
„W wyniku tego jeden z ważniejszych aspektów wpływów Kościoła w Polsce polega na tym, jak przetrwał on zarówno upadek komunizmu, jak i narodzenie się niepodległej demokracji. Większość instytucjonalnego dostępu do spraw państwowych zyskał podczas komunizmu, kiedy powtarzające się kryzysy stworzyły potrzebę negocjacji z Kościołem, by utrzymać porządek społeczny i zapobiec rozlewowi krwi. Następnie wykorzystał ten dostęp, by przepychać swe priorytety polityczne w jednej dziedzinie za drugą, co opisałam w książce Nations Under God. Po pierwsze, prawie wyeliminował prawo do aborcji i wprowadził pełne uczestnictwo Kościoła w edukacji publicznej niemal natychmiast po upadku komunizmu, kiedy jego wsparcie dla rodzącej się demokracji było postrzegane jako kluczowe dla sukcesów nowej władzy. Po drugie, zyskał nowe przywileje prawne i finansowe w Konstytucji (którą pomagał pisać) i konkordacie, w zamian za poparcie przystąpienia Polski do NATO i Unii Europejskiej. I w końcu jego sprzeciw wobec legalnego uznania związków partnerskich tej samej płci, antykoncepcji, technologii wspomagania rozrodu i badań nad komórkami macierzystymi zdominowały debaty polityczne początków XXI wieku” „Polska jako anomalia w stosunkach pomiędzy Kościołem i państwem?” Anna Grzymała-Busse
Nie tylko Rydzyk jest niebezpieczny.
Nike ulega wątpliwości, że Rydzyk to agent wpływu
Kremla.