10.07.2020

Jeśli w najbliższą niedzielę Rafał Trzaskowski przegra minimalną różnicą głosów, to będzie nadal prezydentem Warszawy, broniącym jej i innych samorządów przed niszczącą ofensywą PiS. Na pewno stanie się naturalnym kandydatem na premiera w wyborach 2023 roku – jeśli jeszcze będą – i faktycznym lub może formalnym liderem PO, a może nawet całej demokratycznej opozycji. Nie można bowiem całkowicie wykluczyć, że pójdzie ona wreszcie po rozum do głowy i go tam znajdzie. Jednym słowem, Rafał Trzaskowski będzie KIMŚ.
Jeśli przegra te wybory Andrzej Duda, to będzie NIKIM. Jeśli wygra, to będzie NIKIM za pięć lat, mając ich 53.
Przewaga Trzaskowskiego nad Dudą i Dudy nad Trzaskowskim zmienia się w przedziale jednego procenta. To znacznie mniej niż błąd w sondażach. W tej sytuacji niedzielny meldunek z exit poll o godzinie 21 będzie informacją o wyniku, który może się jeszcze zmienić. Raczej jeszcze nie będziemy widzieli kto będzie prezydentem przez kolejne pięć lat.
Tyle słów wstępu.
Taka całkiem najnowsza historia Polski zaczyna się w roku 2005, gdy pojawia się zjawisko POPIS. Skończył się podział na komuchów i solidaruchów (ew. z przedrostkiem post), wynikający z przemiany 1989. Jarosław Kaczyński lansuje dwie Polski; solidarną i liberalną. On z PiS to ta solidarna, a Platformę pozycjonuje jako liberalną. Poniekąd słusznie. Nie wymyślił swojego elektoratu. Dostrzegł go.
POPIS, czyli PiS kontra PO, od piętnastu lat dominuje na scenie politycznej. W wyborach 2005 roku już przeciw sobie obie partie uzyskują łącznie poparcie nieco ponad połowy wyborców. Od tego momentu mieszczą się w przedziale 69 – 74 procent. Trzeba głupoty i zaślepienia, żeby przez lata, z uporem atakować POPIS jako zmowę solidarnościowych elit, rozpisaną na rolę złego i dobrego policjanta. Ewentualnie jako na dwie zacietrzewione mafie, które dla swoich partykularnych korzyści, kosztem kraju, toczą polsko-polską wojnę plemion.
Co rusz, z bardzo różnych politycznych kierunków, pojawiają się pogromcy złowrogiego duopolu. Przecież tyle jest ważnych problemów do rozstrzygnięcia! Lepper, Palikot, Kukiz, Petru, Biedroń, Hołownia. Po wstępnych sukcesach stają się marginesem w polityce lub włączają się do gry po jednej ze stron. Jakoś nie mogą przekonać do siebie ogółu wyborców,
Można stale oszukiwać jednostki, można przez jakiś czas oszukiwać wszystkich, lecz wszystkich stale oszukiwać nie można – uważał prezydent Lincoln, w epoce, nie przez wszystkich czytanych, dzienników. Zatem w kipiącym informacją XXI wieku, trudno uwierzyć, że większość aktywnych obywateli to ludzie skutecznie oszukiwani przez pogrobowców Solidarności. Dla nich tym najważniejszym problem do rozstrzygnięcia jest to, w jakiej będą żyć Polsce. A to zależy od tego, czy będzie nią rządził PiS z Kaczyńskim, czy Platforma z kolejnymi liderami. Nie miał więc racji Jakub Majmurek, pisząc rok temu w Gazecie Wyborczej: „Przypadkiem zaczęła się polaryzacja PO-PIS w 2005r., gdy…dwie postsolidarnościowe partie zaczęły ze sobą rywalizować”. To nie przypadek, a prawidłowość.
Wszystko już było
I nie jest to jakaś wyjątkowa sytuacja w historii. Dwudziestowieczny wybitny brytyjski historiozof, Arnold Toynbee wykazał, że od czasów starożytnych w zacofanych społecznościach w nowoczesnym otoczeniu, silniejszym pod każdym względem – tam Imperium Rzymskiego, tu Unii Europejskiej – pojawia się jako prawidłowość podział na nurt modernizacyjny, przejmujący nowoczesność od tego otoczenia i obóz zachowawczy, walczący o zachowanie tradycyjnego modelu. Konflikt między nimi staje się czymś naturalnym. Oczywiście może on w różnych krajach bardzo różnie przebiegać. Toynbee dostrzegł go już w Judei w czasie Heroda Wielkiego, króla z łaski Rzymu, i zwalczających go zelotów.
U nas, wchodzenie przez Mieszka i Chrobrego w ówczesne chrześcijańskie uniwersum wywołało reakcję pogaństwa, w postaci buntu Masława. W nowszych czasach mieliśmy starcie sarmatyzmu z polskim Oświeceniem. Duopol PO-PiS jest więc solidnie osadzony w historii powszechnej i naszej.
Jako absolwent – 1957 – historii Uniwersytetu Moskiewskiego, nie mogę się powstrzymać przed sięgnięciem do dobrze opisanego sporu w historii Rosji.
Rozwinął się za panowania Aleksandra II, 1855-1881, ale jego dwa podstawowe nurty; słowianofile i zapadnicy (od zapad-zachód) zostały zdefiniowane w latach czterdziestych, jeszcze przy Mikołaju I. Przy czym elementy obu można prześledzić w poprzednich stuleciach.
Dla zapadników Rosja i Zachód były częściami tej samej wszechstronnie rozumianej cywilizacji, z tym że Zachód reprezentował wyższy poziom rozwoju, gdyż wcześniej przebył drogę, którą Rosja dopiero miała przebyć. Zakładali przy tym, że przejdzie ją szybciej niż przechodził ją Zachód i może, z rozpędu niejako, nawet go wyprzedzi w rozwoju.
Dla słowianofilów Rosja była odrębnym bytem kulturowym, wyższym i lepszym niż zdegenerowany Zachód. Dlatego – uważali – należy zachowywać te wartości, dzięki którym Rosja może nie tylko przetrwać, lecz również wypełnić misję odrodzenia Zachodu. Nie wykluczało to — ich zdaniem — postępu technicznego, fabryk, kolei, nowoczesnego uzbrojenia.
Zaczęło się jeszcze w XV wieku, od koncepcji Trzeciego Rzymu, którym miała zostać Moskwa, po zdobyciu przez Turków Konstantynopola – „drugiego Rzymu”, po pierwszym właściwym, w Italii. Z tego tytułu książętom moskiewskim, potem – carom i jeszcze potem cesarzom Wszechrusi miała przysługiwać pozycja światowego protektora słusznego, czyli prawosławnego, chrześcijaństwa.
Rosyjska odrębność to dla słowianofilów była triada; prawosławie, samodzierżawie, ludowość. Przy zachowaniu samodzierżawia przewidywali powołanie doradczego przedstawicielstwa narodu.
Celem zapadników była monarchia konstytucyjna.
Oba nurty uważały za konieczne zniesienia feudalnego poddaństwa chłopów drogą odgórnej reformy. Zapadników, poza elementarnym poczuciem sprawiedliwości, dodatkowo motywował strach przed rewolucją.
Symbolicznym wyznacznikiem postaw obu nurtów była przeciwstawna ocena Piotra I. Zapadnicy cenili go jako wielkiego reformatora, który uratował Rosję unowocześniając ją i wprowadzając jako mocarstwo do polityki europejskiej. Dla słowianofilów był to burzyciel odwiecznych podstaw Rosji, który wtłoczył ją w zachodnie, złe, porządki, zmuszając Rosjan do ich przyjęcia.
Niezależnie od tego, jak przebiegał spór słowianofile-zapadnicy, ostanie słowo należało do jednej osoby.
Aleksander II zniósł poddaństwo chłopów, wprowadził nowoczesne sądownictwo, powszechną służbę wojskową i jeszcze sporo innych nowinek. I choć w niczym nie uszczuplił swej absolutnej władzy, Rosja stała się przy nim innym państwem. W dużym stopniu zbliżonym do tego, czego oczekiwali zapadnicy.
Gdy w marcu 1881 roku udało się go zabić terrorystom Narodnej Woli, nastąpił okres wszechstronnych kontrreform reakcjonisty, Aleksandra III, słowianofila z ducha, przywiązanego do rosyjskiej tradycji i obyczajów. Odbiło się to nawet na umundurowaniu żołnierzy, których ubrał w bluzy „gimnastiorki”, wzorowane na chłopskiej koszuli. Przetrwały jeszcze drugą wojnę światową.
Przez dwa wieki nurt modernizacyjny wygrywał i modernizował swoje kraje odgórnie. Piotr I, Katarzyna II, Aleksander II. To w Rosji. W Austrii była Maria Teresa i Józef II. Ci reformatorzy byli władcami z bożej łaski. Kres ich rządów wyznaczał Bóg. Niczego nie zawdzięczali wyborcom i nie musieli się ubiegać o kolejną kadencję. Mogli sobie dobierać kompetentnych wykonawców, nie bojąc się konkurencji z ich strony. No i chyba, najbardziej istotne. Państwa, które reformowali dawały się ogarnąć i zarządzać z jednego punktu.
Dla porządku, trzeba dodać do grona reformatorów Napoleona Bonaparte, Bismarcka i Stołypina. Pierwszy powiedział, że będzie rządził dopóki będzie wygrywać, lecz nie przewidział swojej klęski. Dwaj pozostali działali z upoważnienia swoich monarchów.
Ex oriente…
Równolegle z rosyjską dysputą ścierały się te same tendencje w Japonii, gdzie zwyciężył nurt modernistyczny — rok 1868, rewolucja Meiji — i kraj stał się istotnym elementem zachodniej, nowoczesnej, cywilizacji. W Chinach zwyciężył konserwatyzm, czyniąc ich historię ponurym koszmarem na wiele pokoleń. I dziś jeszcze, kiedy są już mocarstwem gospodarczym i politycznym, ich mieszkańcy poddani są bezwzględnej dyktaturze.
Bliższy i dla nas ważniejszy, jest przykład współczesnej już Rosji. Prawie dwadzieścia lat temu, omawiałem w Gazecie książki dwójki rosyjskich politologów. Dmitrij Trienin, w „The end of Eurasia”, pokazywał, że Rosja Putina, od wschodu zagarniana przez Chiny, od południa granicząca z burzliwym i niebezpiecznym światem muzułmańskim, gotowa jest otworzyć się na bezpieczny dla niej Zachód, skąd może oczekiwać kredytów, inwestycji, know how, oferując ze swojej strony wsparcie w walce z terroryzmem. Praktycznie w Afganistanie. Lilia Szewcowa, w „Putin’s Russia”, na podstawie badań socjologicznych, stwierdzała, że w społeczeństwie Rosji, po burzliwych latach dziewięćdziesiątych istnieje gotowość zarówno do powrotu autorytatywnego systemu, jak i do wyboru demokracji zachodniego typu. I że tradycyjnie zdaje się ono na wybór dokonany przez władzę.
Po paru latach rozmawiałem z obojgiem autorów. Konstatowali dokonanie fatalnego wyboru. W roku 2010 Szewcowa wydała, już po rosyjsku, książkę „Odinokaja dierżawa” (samotne mocarstwo) Wiele wyjaśnia podtytuł: „Dlaczego Rosja nie stała się Zachodem i dlaczego Rosji tak trudno idzie z Zachodem”. Wyboru za Rosję dokonał Putin wspierany przez bezpieczniacką kamarylę – „siłowików” – i zwasalizowanych oligarchów. Nie pasowało mu bycie demokratycznym prezydentem przez dwie kadencje. I właśnie załatwił sobie pełnię władzy do roku 2036.
Zmarły kilka lat temu historyk Jurij Afanasiew, jeden z liderów demokratycznych przemian w czasie upadku ZSRR, skądinąd mój kolega ze studiów, doszedł do tego, że w Rosji nie ma społeczeństwa. Jest tylko ludność. Słysząc to, sądziłem, że przesadza. Po ostatnim referendum już tak nie myślę.
Turcję załatwił podobnym manewrem Erdogan, Węgry – Orban, Białoruś – Łukaszenka. A Polska od pięciu lat też jest obiektem podobnego zabiegu w wykonaniu Kaczyńskiego. Coś to mówi o roli jednostki w historii.
Historia popędza
Jednostki, które tu wymieniamy, nie zdobywają władzy w czasie, który francuski historyk, Fernand Braudel określa jako długie trwanie, lecz podczas przemian. Innymi słowy: transformacji. Pod naszą rozumiemy okres przechodzenia z „komuny” do demokratycznej III RP. Powrót do głównego nurtu cywilizacji. Ten zaś, jak to nurt, przecież nie stoi w miejscu. Zmienia się, stawia kolejne problemy, wymusza kolejne wybory i można znaleźć się w nim na bardzo różnych poziomach.
Transformacja staje się stanem stałym. Trwa i będzie trwała, stawiając nowe wyzwania, a my ciągle skupiamy się na jej etapie sprzed trzech dekad, na tym, czy miał rację Balcerowicz, na PGR-ach, na historycznych rozliczeniach, „nocy teczek” i temu podobnym. Owszem, to wszystko było ważne. To wszystko jakoś rzutuje na dzień dzisiejszy, jeśli rzutuje pańszczyzna i liberum veto. Lecz nie odpowiada na pytanie co się transformuje w co. Aktualne podziały polityczne, konflikty biorą się już głównie z tego, co dzieje się dziś, a nie z tego, czy ktoś stoi tam gdzie stało ZOMO, czy tam, gdzie leżał na styropianie. I układają się w historycznym schemacie; w miarę zwarty obóz zachowawczy i szerokie, niespójne zróżnicowane wewnętrznie, spektrum modernizacyjne.
A ruch rozpoczęty czterdzieści jeden lat temu jest coraz szybszy. Szczególnie w takim kraju jak nasz, który w czasie jednego pokolenia stara się odrobić zacofanie, w niektórych aspektach, wiekowe. Mamy przy tym wzorzec, oddalającą się metę, jaką są rozwinięte kraje Zachodu.
Wkraczamy nie tylko w coraz nowszą technologię, za którą bywa trudno nadążyć. Zmieniają się również sposoby pracy, komunikowania się, poglądy na wiele spraw, sposoby życia, obyczaje. Przy czym wiele się zmienia, lecz wiele zostaje po staremu i trudno to rozdarcie jakoś ogarnąć. Prawdę powiedziawszy, dużo tego, jak na jedno życie, Ludzie są różni i różne są ich reakcje co powoduje różne skutki psychiczne, ruchy społeczne i przedsięwzięcia polityczne.
Ten kardynalny cywilizacyjny podział wynika z odmiennego podejścia milionów ludzi do rzeczywistości, z ich usytuowania w społeczeństwie, z bagażu ich pojęć i emocji. I to jest istotą dramatu, który teraz przeżywa Polska.
Lewica zauważa tylko i wyłącznie poczucie krzywdy tych, którzy na transformacji stracili materialnie, choć o wiele więcej jest tych, co skorzystali, ale nie tyle, ile inni. „Nie hojne programy socjalne najbardziej przyciągają wyborców do PIS, a lęk przed unią Europejską, niechęć do elit politycznych oraz religijność. Są więc oni nie tyle produktem „nieudanej transformacji” … a raczej globalizacji i zmian cywilizacyjnych…” („Polityka” nr 28, str.21) – stwierdza, mym zdaniem słusznie, Europejski Sondaż Społeczny, badający populistyczne elektoraty Europy Wschodniej. Postępowa inteligencja, a głównie lewica, nie chce zauważać tych, którzy nie mogą się pogodzić z naciskiem i dominacją nowoczesności i europejskości nad swojskością. Zbyt szybkie i zdecydowane są dla nich laicyzacja i sekularyzacja. Przeszkadza im seksualizacja codzienności, z eksponowaniem mniejszości LGBT. Boją się utraty rzeczywistości, w tym otoczenia i nawet kraju, który uważają za swój.
To środowisko od piętnastu lat zagospodarowuje Jarosław Kaczyński.
Dysputa czy wojna
W XIX-wiecznej Rosji — wracam do swego obszaru zainteresowania — debata słowianofile vs. zapadnicy przez dłuższy czas była prowadzona po obu stronach przez autorytety; naukowców, publicystów, działaczy państwowych i religijnych. Na wysokim poziomie i bez wzajemnej wrogości. Podziały nie były ostro zarysowane, Przedstawiciele obu nurtów w pewnych sprawach zgadzali się ze swymi oponentami. Ale pod koniec XIX wieku, wybitny filozof, Władimir Sołowiow, zapadnik i jednocześnie głęboko religijny ekumenista, zauważył, że podział się zdecydowanie upraszcza. Słowianofilstwo stawało się prymitywnym nacjonalizmem i walka z nim, jak przy Piotrze I stawała się walką między obskurantyzmem i oświeceniem.
To już nie była tylko bezinteresowna dyskusja wewnątrz inteligenckiej elity. Pod koniec XIX wieku, nawet w warunkach absolutyzmu, pojawiły się warstwy świadome politycznie, artykułujące swoje – często obskuranckie – poglądy, rzeczowe interesy, oraz obawy i obsesje. Taki sam mechanizm w sto lat później zadziałał w Polsce.
Modernizm i konserwatyzm to potencjalna płaszczyzna dialogu – jak Polak z Polakiem – a nawet ostrego sporu, ale i koniecznego kompromisu. Lecz w tym trybie Kaczyński byłby demokratycznym liderem ruchu, a potrzebował, jak Putin et consortes, być niekwestionowanym wodzem. Proklamował dwie Polski, by spór stał się wojną, bo wojna wymaga dowodzenia. A zagrożona część potrzebuje poczucia racji i siły, zespolenia i przywództwa.
Obóz, w poczuciu zagrożenia, wymaga wodza, zwartości i dyscypliny. Na ogół każdy polityk zmierza do wzmocnienia i utrwalenia swojej władzy, ale wodza popiera w tym jego obóz, potrzebujący silnej ręki. I to jest droga do dyktatury, na której jesteśmy już bardzo zaawansowani.
Po drugiej, modernistycznej stronie nie ma jednolitego obozu postępu. To wiele różnych grup i warstw, zróżnicowane poglądy i interesy. Demokratyczna i pluralistyczna społeczność, która potrzebuje sprawnych polityków, a nie charyzmatycznych przywódców. Posługuje się w sporach miękkimi narzędziami i długo nie docenia zagrożenia ze strony obozu… reakcji. Nazwa, zużyta w Polsce trzy pokolenia temu, pasuje do sytuacji dziś.
Punkt rozdzielczy
Czasy reform Aleksandra II i Bismarcka minęły. Niekiedy, w pewnym zakresie, dyktatura potrafi być sprawna, vide ChRL przy Xi. To może być specyfika Dalekiego Wschodu. W większości wypadków dyktatura nie daje sobie rady z państwem XXI wieku. W którym punkcie na mapie cywilizacyjnej znajdują się rządzone dyktatorsko: Rosja, Białoruś, Turcja, Węgry? Jaki jest tam dobrostan większości, jakie perspektywy? Niedemokratyczne reżimy, by trwać, konserwują zacofanie społeczne i gospodarcze, w miarę możności izolują się od demokratycznej zagranicy. Może się to odbywać przy zachowaniu demokratycznych pozorów, pod hasłem postępu i nowoczesności. Zawsze jednak przy wskazywaniu wrogów wewnętrznych i zewnętrznych, bo tylko tak podtrzymuje się walory obozu.
Jeśli reżim nie buduje wsparcia w kraju awanturniczą polityką zagraniczną, co robi Rosja i Turcja, a ogranicza się do narodowego podbijania bębenka, jak Polska i Węgry, to jest tolerowany. Peryferyjne, niedemokratyczne państwo nie jest przy tym poważnym partnerem na arenie międzynarodowej i jego interesy nie są poważnie traktowane. Może to trwać bardzo długo.
Od pięciu lat, w tym właśnie kierunku, transformuje się Polska pod władzą Kaczyńskiego, reprezentowaną przez Dudę, który dziś walczy o odnowienie kontraktu, na kolejne pięć lat po 6 sierpnia br.
Ten układ, produkt cywilizacji, zmienia się w rezultacie przemian cywilizacyjnych, a niekoniecznie w wyniku wyborów. Wybory jednak mogą być hamulcem spowolniającym proces przemian. Mogą go zdecydowanie przyśpieszyć, a także stanowić punkty zwrotne, choć nie zmieniają wszystkiego z dnia na dzień.
Pod koniec tego tygodnia nie ma co kombinować. Poczekajmy. Jeśli nie na wieczór, to na poranek powyborczy.

Ernest Kajetan Skalski
Ur. 18 stycznia 1935 w Warszawie) – dziennikarz i publicysta,
z wykształcenia historyk.
Panie Redaktorze – nareszcie w formie. Choć wydźwięk artykułu niekoniecznie optymistyczny. Chyba jednak się policzymy – ile ludności a ile społeczeństwa.
Gratuluję i pozdrawiam
Niesłusznie, tzw. lęk przed Unią Europejską to nic innego jak wnioski z obserwacji tych, którzy przez dobre kilka lat przyjmowali w polskim społeczeństwie rolę reprezentatywną posługując się tutaj sloganem Unii, czasami, choć nie zawsze, także wyłącznie dla reprezentacji własnych interesów społecznościowych. Programy socjalne PiS spełniły już ważną rolę społeczną i został przeprowadzony dowód czasu, że mogły być wprowadzone i kontynuowane wobec istniejących bilansów budżetowych państwa. Religijność w społeczeństwie spełnia zaś wobec polaryzacji politycznej przede wszystkim rolę bufora zapewniającego możliwość odniesienia się do alternatywnego systemu wartości, jeżeli taka potrzeba zaistnieje – a wynika ona właśnie z nieudolnego przedstawiania systemu wartości reprezentatywnego dla Unii, jeżeli już próbować komentować tak definiowaną dychotomię postaw.
Na prośbę ZS:
Brawo Panie Redaktorze ! Nie zawsze się z Panem zgadzam ale teraz tak, to doskonala analiza tego, co mamy w tej krótkiej historii naszej transformacji. A te odniesienia do dużej historii – świetne, raz jeszcze potwierdza się że „historia magister vitae est”
To tyle komplementów, a teraz do rzeczy… Czy ma Pan, Panie Redaktorze, jakakolwiek prognozę, sam Pan pisze, ze nie można się stale odwoływać do zaszłości, do Balcerowicza, do likwidacji PGR, do tego wszystkiego co wykorzystuje obóz rządzący. No to skoro tak, to na co Pan zwróciłby uwagę, co będzie zapalnikiem zmiany, czy tylko odejście Jaroslawa, czy są procesy, zalążki procesow, tu i teraz, na których można budować ? Ja takie widzę, ale napiszę po wyborach, nie chciałem demobilizować nawet niektórych, niech się rozstrzygnie. A tak w ogóle – czy nasza sytuacja nie jest już tą, która pasuje do modelu przyszłości – taki wybór, wybór z dwóch kandydatów powinna robić AI, na zimno, bez wiecowych emocji…
Zbigniew Szczypiński, Gdańsk
Ale raz jeszcze wielkie dzięki za ten tekst.
Zbigniew Szczypiński
Panie Zbigniewie – ja poszedłbym dalej. Niech tego Prezydenta podłączą do urządzenia, które go kopnie prądem jeśli wpadnie na pomysł niezgodny z algorytmem. Następnie niech algorytm opracuje kanon żoninego piękna. Wielkość cycków i rozłożystość bioder. Niech wybiera płeć dziecka zgodnie ze społecznym zapotrzebowaniem…..i inne takie. Co się ograniczać. Ja lubię długonogie brunetki. I żadne AI mi nie będzie ingerowało w mój gust – bo lampę wykręcę. Chiny Pan robisz??
Pozdrawiam
Bardzo ciekawa perspektywa w analizie naszej sytuacji. Duża przyjemność z czytania. Zastanawiałem się kiedyś, czy moglibyśmy na użytek naszych krajowych dyskusji pozostawić w słowniku jedynie modernizm i konserwatyzm. Próbowałem tak robić ale zawsze ktoś wyskakiwał z lewico-prawicowym argumentem. A może lewica-prawica to w polskich warunkach inna oś podziału? Mam też świadomość, że niektóre środowiska konserwatywne instrumentalnie podtrzymują bałagan pojęciowy w celu wykorzystania złych konotacji z terminem lewica.
Spojrzenie z szerszej perspektywy dostarcza punktów odniesienia dla procesów zachodzacych w Polsce. Ten znakomity artykuł jest wstępem do rozważań najciekawszych dla wielu z nas: i co dalej? Pytania o przyszłość są nie tylko najciekawsze ale i najważniejsze. Niezależnie od wyniku wyborów pytania, a tym bardziej próba poszukiwania na nie odpowiedzi, będą nas zajmowały długi czas.
Ciekawa historia.
Natomiast przełożenie na obecne czasy wydaje mi się nietrafne.
“Polska liberalna” to hasło, w zasadzie epitet, który miał odstraszyć elektorat od konserwatywno-ludowo-kościelnej partii, jaką była PO.
Cały problem polega na tym, że w POPiSie nie mamy owego podziału na siły modernizujące i zachowawcze. Mamy dwie siły konserwatywne.
A w realizacji polityki?
Podatki i składkę ZUS obniżyła ta część “solidarna”, w latach 2005-07.
Ta rzekomo liberalna część rozbudowała deklarująca tanie państwo rozbudowała kancelarie rządowe i podniosła podatki.
Obie wprowadzały rozwiązania korzystne dla wielkich zagranicznych korporacji.
Jedna wierząc w teorię “skapywania” a druga nie mając żadnego pomysłu – transfery socjalne to nie plan gospodarczy lecz kiełbasa wyborcza.
Obie najbardziej zainteresowane, by przypodobać się biskupom.
Nie znam żadnego planu modernizacyjnego dla Polski autorstwa PO. Hasło, z którym od 15 lat idzie do wyborów to to, że nie jest PiSem.
Jednocześnie w latach gdy rządziła zdawała sobie sprawę z tego, że PiS jej jest potrzebny, bo bez PiSu straci rację swego istnienia.
PiSowi Platforma aż tak potrzebna nie jest. Jest bytem bardziej samodzielnym. Ale jest bardzo wygodna. Są utarte schematy myślowe, których nie trzeba tłumaczyć, do których elektorat się przyzwyczaił. PO? – haha- ośmiorniczki… I tym podobne zbitki haseł, które w sumie sensu nie mają, ale udają, że tłumaczą świat. Stąd apele JK o jednego lidera opozycji. To najwygodniejsza dla niego konfiguracja – cała opozycja pod butem PO, a przecież PO – hehe ośmiorniczki…
I choćby tą się dwoiła i troiła próbując udowadniać, że jest wierną córką Kościoła i to córką antykomunistyczną, to i tak do sporej części elektoratu nie dotrze, bo przecież PO- hehe ośmiorniczki…
Zagubienie PiSu było widać, gdy pikowały sondaże MKB. Władysława Kosiniak-Kamysza natychmiast próbowano jak najmocniej powiązać z rządami PO.
U Hołowni odkryto w sztabie byłego ministra z czasów rządów PO-PSL. A poza tym nie bardzo był pomysł na to, jak sobie poradzić z kontrkandydatami innymi niż PO.
Cóż- pojawił się Trzaskowski.
Ale Trzaskowski nie jest starą dobrą PO. Trzaskowski być może rzeczywiście wspólnie z Budką i koalicjantkami jak Nowacka czy pozostałości Nowoczesnej pchnie tę partię w kierunku modernizacji. Przedstawi wizję Polski, której wcześniej PO nie chciała mieć (jak ktoś ma wizję, niech idzie do lekarza), a która może przyciągnie ludzi. Ludzi nie chcących wybierać między obskurancką i trochę bardziej elegancką konserwą.
Esqr. Mr. E.
Pozwolę sobie zauważyć, że z za drzew nie dostrzega Pan lasu.
Postępowanie dużych sił politycznych w zmiennej sytuacji nie jest klarowne, spójne, pozbawione sprzeczności i elementów nie pasujących do całości. Do twego wiele w tym posunięć, wypowiedzi, gestów, przy pomocy których można udowodnić wszystko, co pasuje do założonej tezy. Czasem się trochę naciąga, jak ten kościelny charakter PO i zabieganie o biskupów.
Brak planu modernizacji? Trochę uwznioślam, ale czy dobry człowiek musi mieć program realizacji swojej dobroci?
PO-KO, a także elektorat Hołowni, Lewicy to szerokie i zróżnicowane spektrum odpowiadające standardom demokratycznego, nowoczesnego Zachodu. Mieści się w tym i obyczajowość Biedronia i religijność Hołowni i konserwatyzm Ujazdowskiego i liberalizm Lewandowskiego i lewicowość Zandberga. A liberalizm Bosaka już nie, bo to element współczesnego wydania ONR. I prospołeczne posunięcia PIS też się nie mieszczą, bo to fragment polityki mającej cofnąć nas w cywilizacyjnym rozwoju.
Nie widzi Pan tego, nie odczuwa?
Dałem Panu plusa za drugą część wypowiedzi. Ale nie jest tak, że “dobry człowiek” może spocząć na laurach swej dobroci. Musi się rozwijać – bo stagnacja i samozachwyt kończą się “ciepłą wodą w kranie”. I gniciem stojącej wody – trzymając się hydrauliki…:). Mr E się nic a nic nie pomylił. “Stare PO” tak właśnie zgniło. Tak jak zgniła “Unia Wolności”. Zamarli z samouwielbienia a swiat poszedł dalej.
Pozdrawiam
Ma Pan rację, że jest znacząca różnica między PO i PiS. Tego nie kwestionuję chyba nikt.
Natomiast PO jako owa siła modernizacyjna zawiodła. Może nie potrzeba planu na “bycie dobrym”, ale potrzeba realizacji jakiś planów, dążenia do celów.
Tego było kompletnie brak.
Pisał Pan o Oświeceniu i sarmackiej Targowicy. Oświecenie stanisławowskie to szereg reform, to powstanie KEN, szkół rycerskich, to mecenat nad artystami.
PO zaczynała nawet dobrze – rozdzielenie funkcji prokuratora i ministra, 1000 orlików – to to, co zostało jako konkretny. Komisja przyjazne państwo Palikota czy wnioski komisji śledczej były torpedowane już przez samą PO, która zadowalała się nawet nie “ciepłą wodą w kranie” a samym mówieniem o niej. Bo czy ta ciepła woda rzeczywiscie z kranu leci to nikt nie sprawdzał.
Bardzo dobra analiza. I odniesienie do Rosji i pradawnych społeczności pokazujące uniwersalność tych procesów cywilizacyjnych, gdzie zawsze ściera się stare z nowym. Zachowawcze i zamknięte z wykształconym i otwartym. Specjalnie używam słowa „wykształconym” zamiast nowoczesnym. Świetne pióre (klawiatura). Moje gratulację. I posyłam linki do tekstu dalej, trzymając kciuki za jutrzejszy wybór.
“Postępowa inteligencja, a głównie lewica, nie chce zauważać tych, którzy nie mogą się pogodzić z naciskiem i dominacją nowoczesności i europejskości nad swojskością. Zbyt szybkie i zdecydowane są dla nich laicyzacja i sekularyzacja. Przeszkadza im seksualizacja codzienności, z eksponowaniem mniejszości LGBT. Boją się utraty rzeczywistości, w tym otoczenia i nawet kraju, który uważają za swój.”
Dokładnie tak. I jeśli na to nałożyć indoktrynację praktykowaną od 5. lat to mamy odpowiedź na pytanie “od czego i od kogo zacząć”.
“Świata nie zmienisz człowieku! Zmień siebie!”
To podobno my mamy świadomość zagrożeń, sytuacji itp. I co? Próbujemy zmienić innych, a trzeba zacząć od siebie.
Co należy w sobie zmienić?
Stosunek do elektoratu przeciwnika. To ludzie tacy jak my, a nie głupki, naiwniacy, ciemniacy, mohery, ciemny lud, ….To ludzie, którzy mają problemy (inne niż my, ale jednak problemy, często poważniejsze), inne potrzeby, a jednak zrzucają się na chore dzieci albo inne ważne akcje. Mają swoje priorytety i Wartości. I MAJĄ DO TEGO PRAWO. Rozumieją to inaczej. Mają do tego prawo. Na tym polega wolność i demokracja, którą postulujemy. Odmawiając im tego prawa, krytykując ich i obrażając dowodzimy tego, że nasze hasła to puste slogany. Nic za nimi nie stoi, bo teoria nie przekłada się na praktykę. Może to i piękny “model auta”, ale nie jedzie.
Tyle trąbimy o wolności o demokracji, i oblewamy egzamin za egzaminem. Od kilku dni wielu sympatyków RT na FB wyprasza tych, którzy głosowali na AD. To dopiero jest tolerancja, ciekawe, czy babcie i dziadkowie też mają embargo na rodzinne imprezy.
Albo kler. Wszyscy krytykują, narzekają a potem grzecznie walą do kościoła, przyjmują kolędę, sakramenty, śluby, pogrzeby. Nawet lewica. Ja nie mam znajomych, którzy są od kościoła dalej ode mnie. Ale wszyscy krytykują KK. Konsekwencja? Brak. Kler to wie i robi co chce.
Jest wiele punktów uchwytu problemu, ale wolimy pouczać innych z pozycji “wiem lepiej”. To działa odwrotnie. Tracimy, a nie zyskujemy.
“Ten układ, produkt cywilizacji, zmienia się w rezultacie przemian cywilizacyjnych,..”
Niestety, wiedząc to, nie potrafimy zmienić własnego sposobu patrzenia na sytuację, stosunku do innych ludzi, więc nie różnimy się tak bardzo od elektoratu PiS. Wykształcenie to tylko wiedza, wiedza to nie mądrość.