08.09.2024
z osiedla
W jednej z wielu uliczek jednego z wielu po-peerelowskich osiedli, jakich pełno w tym kraju, w środku słonecznego dnia, podgolony na irokeza osiłek o zaczerwienionej twarzy wali na odlew w twarz młodego chłopaka, może dziesięcioletniego. I warczy głośno:
– Żebyś k**** pamiętał, że jak mówię – nie wolno, to znaczy k****, że nie wolno !!!…
I poprawia „z liścia” drugą ręką z drugiej strony… Chłopak zwija się z bólu, zasłania głowę rękami i zanosi się płaczem. Obok przechodzi starsza kobieta, nawet nie całkiem oburzona, może już oswojona z takimi widokami i tylko rzuca z przekąsem:
– Poczekaj, poczekaj, jak dorośnie to się zemści i wtedy to on ci dołoży…
Nie wiadomo czy i kiedy się zemści, i czy akurat dołoży temu wrednemu facetowi. Może jak dorośnie z tą potrzebą odwetu, to kiedyś wieczorem wciągnie na oczy kapturek i przyłoży komuś innemu, w tym czy w innym osiedlu. Kiedyś na pewno się odkuje, jak to się zdarza często w tym kraju. W kraju, gdzie – jak donoszą – sprzedano już dwa miliony pał baseball’owych a jeszcze ani jednej piłki …
z rury wentylacyjnej
Stare osiedla z czasów gierkowskich mają dobre kanały wentylacyjne. Słychać w nich dobrze, co mówią sąsiedzi, ci na dole i ci na górze. W pewnym bloku, w jednym z takich po-gierkowskich osiedli, przez kratkę takiej rury wentylacyjnej słychać jak troskliwa Matka-Polka zapytuje syna swego:
– Gdzie k**** idziesz?
– coś cicho odpowiedział i w rurze nie dało się usłyszeć – gdzie …
Ale Matka-Polka stawia sprawę obowiązków jasno, twardo i głośno:
– A co k**** z tą Balladyną? Czytałeś ?…
– znowu odpowiedział za cicho, ale chyba jeszcze nie…
Wtedy kochająca i opiekuńcza Matka-Polka wrzasnęła na całe gardło:
– Jak nie czytałeś, to k***** siadaj na d**** i czytaj, i to k***** już !!!…
Nie wiadomo czy i kiedy ten uczeń pokocha poezję, i z czym mu się będzie kojarzyła ta jakaś Balladyna. Nie wiadomo też czy i jak będzie się dalej rozwijała jego miłość do tej troskliwej i wspierającej matki. Póki co – ciepłą porą – kiedy w rurze wentylacyjnej nie słychać tej wokalnej matki, to z otwartego okna jego pokoju głośno dudni agresywny i wulgarny rap…
nie pomoże nauka
Statystyczne dane potwierdzające, że około 15% dzieci w Polsce wymaga pomocy psychologiczno-psychiatrycznej są zatrważające, jeśli już nie katastrofalne. Czy to dom, czy szkoła jest u źródła, czy tylko tyle, czy wiadomo już wszystko o większości przypadków? Jak na takiej bazie budować programy szkolne prowadzące do rozwoju indywidualności, samodzielnego, krytycznego i twórczego myślenia, już dzisiaj tak potrzebnych w gospodarce opartej na wiedzy… Ilu się da, jak i kiedy przeszkolić nauczycieli/lki z tej półmilionowej armii, by przy takiej różnorodności doprowadzić do jednolicie pozytywnego efektu końcowego kształcenia, podczas gdy sami nauczyciele mają różne doświadczenia, przeświadczenia i motywacje?…
Czy politykom, a Ministerstwu Edukacji Narodowej w szczególności wiadomo już, ile w tym kraju – pośród wszystkich tutejszych dumnych wyborców do różnych parlamentów – ile jest rodzin prawdziwie i pozytywnie wspierających rozwój ich dzieci, ile jest neutralnych (czyli prawie nieszkodliwych), ile stosujących wobec swego potomstwa przemoc fizyczną, a ile stosujących tylko przemoc psychiczną w postaci przykładowego słownictwa czy innych zwrotów odbierających poczucie wartości własnej i dobrej samooceny?
Czy socjologia polska wie do jakiego udziału i jakiego rodzaju przemocy dochodzi w dużych i średnich miastach, w jakich środowiskach, ile w mniejszych miastach i miasteczkach, a ile w dużych wsiach czy w małych? Jakie są rozkłady takich danych w jakich regionach kraju, jakie są uwarunkowania społeczne i kulturowe (jeśli tak to zwać…) ?
Czy socjologia polska i pedagogika wiedzą, jak dostosować szkolne podstawy programowe do regionów i środowisk, by osiągnąć wspólny cel wspierający harmonijny rozwój gospodarki i społeczeństwa na tyle, by w długim etapie uzyskać konkretne i zamierzone wskaźniki makroekonomiczne?
Mam niejakie wątpliwości, gdy nie widać zbytnio publikacji z tych dziedzin na międzynarodowych platformach naukowej oceny parametrycznej, gdy dyrektorami instytutów są pseudo-uczeni o wskaźniku Hirsch’a = 0 lub zbliżonym, gdy w tym czasie jeden z naczelnych tutejszych socjologów i jednocześnie wiceprezes PAN zajmuje się lansem własnym na kanale YouTube (i w innych mediach), a przy okazji poucza rząd jak reformować całą naukę polską, najlepiej dosypując publicznych pieniędzy i to szczególnie dla PAN, choć sam nie wie jaka jest rola nauk stosowanych w rozwoju gospodarczym kraju i na czym naprawdę polega komercjalizacja innowacji…
ani polityka
Przy okazji ostatnich, i ciągle nieco chaotycznych dyskusji o reformie szkolnictwa, pojawiły się troskliwe, a czasem nawet oburzone, głosy polityków o skłonnościach prawicowych, pod ogólnym hasłem – „zabiorą nam nasze dzieci !!!”…
Prawicowi politycy wcale nie troszczą się o „nasze dzieci”, a już w ogóle o „wasze dzieci”, szanowni współobywatele. Troszczą się tylko o siebie osobiście, o swoje kariery i o wpływy swojej partii, i to także dla celów osobistych. Troszczą sie również o wpływy kleru katolickiego z którym usilnie współpracują by chronić wspólne interesy. Kler nie troszczy się o dzieci, a już w ogóle nie o rozwój gospodarczy kraju. Bo kościół od zawsze dba tylko o kościół i dlatego od zawsze usilnie stara się formować już od najmłodszych lat pokolenia baranków (i owieczek), najlepiej pokornych, na kolanach przyjmujących nauki i ściśle stosujących wskazania kleru. Nie tylko kler i nie tylko politycy prawicowi nie lubią ludzi o zdrowo rozwiniętej indywidualności, samodzielnie i krytycznie myślących.
W tym kraju dla polityków wszystkich opcji lepszy jest zaczadzony dowolną propagandą i w miarę bezmyślny baranek (owieczka, czy inny rodzaj matoloida), łatwo poddający się manipulacji pod wpływem kiełbasy wyborczej, czasem serwowanej wspólnie z kadzidełkiem. Taki wyborca dla ich interesów jest zawsze lepszy niż samodzielny, myślący krytycznie i wolny człowiek, świadomie podejmujący swoje decyzje.
Politycy wcale nie przepadają też za nauczycielami rozwijającymi samodzielne myślenie, bo to niekoniecznie musi być zgodne z ich aktualnymi celami politycznymi. Już sto lat temu przekonała się o tym boleśnie dr Maria Montessori, wybitna włoska i europejska prekursorka „pozytywnego kształcenia”. Kiedy na początku działalności w latach dwudziestych XX wieku faszystowska partia B. Mussoliniego zabiegała o popularność, wtedy wspierała Marię Montessori i nawet włączyła jej metodę do programu narodowego. Sam Benito Mussolini został honorowym prezesem Towarzystwa Montessori. Ale kiedy w latach trzydziestych pojawił się konflikt ideologiczny na tle wychowania w pokoju, niezgodny z zamierzeniami partii, Maria Montessori została zmuszona do opuszczenia kraju, także na podobnym tle zmuszona do zamknięcia działalności w Hiszpanii, a potem nawet do wyjazdu z Europy.
„zabiorą nam nasze dzieci”?…
Nie bójcie się, nie zabiorą wam. Więcej nawet – oddadzą pod waszą lepszą opiekę i trzeba będzie poświęcić więcej czasu, by lepiej zająć się rozwojem ich indywidualnych zainteresowań i talentów. Dzieci nie będą ślęczały w szkole do wieczora i wracały zmęczone i obciążone wiszącymi do kolan plecakami, wypchanymi książkami i do tego zadaniami domowymi. Skończą szkołę w normalnych godzinach i tam zrobią wszystko, co związane z nauczaniem programowym. Po południu i po swojej pracy, rodzice też nie będą drzemać przed telewizorem z pilotem w jednej i piwkiem w drugiej ręce. Rodzice (z pomocą dziadków) będą mieli czas żeby zaprowadzić czy dowozić te dzieci do klubów na treningi sportowe, na lekcje muzyki, czy inne poza-programowe zajęcia rozwojowe. Nadejdzie wielki i niespotykany wysyp nowych talentów we wszystkich dziedzinach… Dzieci będą mogły rozwijać swoje indywidualne uzdolnienia a rodzice poczują obowiązek, by im w tym pomagać, bo czasu między piątym a piętnastym rokiem życia jest mało i ucieka szybko. Teraz takie działania są nadzwyczajnie utrudnione przez bezsensownie (jeśli nie celowo…) przeładowany i rozciągnięty program szkolny, niedopasowany do potrzeb rzeczywistości XXI wieku. A choćby nawet wykorzystać takie popołudniowe godziny, by iść z dziećmi na wspólny spacer i pokazać im gdzie mieszka jeż i jaszczurka. Będą o to pytać, bo będą uczone ciekawości, a nie tylko tępego posłuszeństwa.
Jak to już wcześniej opisano tutaj w cyklu „Tryptyk szkolny”, tak jest już od dekad w większości krajów rozwiniętych, gdzie dzieci chodzą do szkoły od szóstego roku życia, a wcześniej do dwuletniego przedszkola nieodpłatnego dla rodziców (finansowanego przez podatników), które ma wyrównać szanse i zapoczątkować formowanie i właściwy rozwój indywidualności, kreatywności i samodzielnego myślenia, tak nieodzownych w rozwoju nowoczesnej gospodarki opartej na wiedzy.
Nie tylko łapczywy na „rząd dusz” kler, ale i partie polityczne też będą musiały się wreszcie dostosować do takiego nowego modelu świadomego obywatela, bo jeżeli teraz się nie zdąży do tego pociągu edukacyjnego, to czeka nas równia pochyła w stronę dziewiętnastego wieku, albo i gorzej…

Krzysztof Jan Konsztowicz
Dr. hab. inż.
Emerytowany profesor ATH w Bielsku-Białej.
Wyraźna rozbieżność między całością a ostatnią częscią artykułu nasuwa pytanie jak przejść od stanu istniejacego do sytuacji poytywnej ? Przejście wymaga współpracy szeregu środowisk edukacyjnych i naukowych wspartych wysiłkiem rodziców i postawą uczniów. Może niedowidzę, bo mam prawo po 70-tce, ale nawet w okularach na razie nie sposób dostrzeć choćby zapowiedzi takich zmian. Naturalnie bardzo chciałbym się mylić.
@slawek
przepraszam, ale chyba zahaczyłem o klawisz i uciekł mi komentarz w trakcie pisania. Pewnie się pojawi za jakiś czas i będzie śmiesznie… A pisałem odpowiedź na Pańskie pytanie “jak przejść od stanu istniejącego do sytuacji pozytywnej?”… Chyba tak jak mówi stare porzekadło: “uczyć się choćby od samego diabła”, choć trzeba uważać też by nie trafić na głupków w gronostajach, jak ci, co za publiczne pieniądze kupowali “certyfikaty jakości”. od firmy krzak spod sosnowieckiej stodoły: SCIENCE WATCH POLSKA – Raport w sprawie zakupu certyfikatów przez uczelnie. 84 kompletne rektoraty powinny podać się do dymisji za sprzeniewierzenie publicznych funduszy. Znacznie lepiej uczyć się od tych, którzy mają utrwaloną i potwierdzoną ścieżkę osiągnięć i listę takich krajów wymieniłem we wcześniejszym “tryptyku”.. Media publiczne odgrywają tu niepoślednią rolę w adresowaniu tematyki szerokiej publice. Też niedowidzę w okularach ale patrzę przez różowe ramki…
Szlachetna utopia z edukacją na tym polega, że reformujemy szkołę zaczynając od uczniów, a nie od ich rodziców. A należałoby od nich; pod kątem zrozumienia sensu zmiany podejścia do wychowywania „pociech, bo to oni decydują o losie swoich dzieci.
@Marek Jastrząb
To nie może być całkiem utopia, skoro już od lat dobrze działa w tylu krajach. Chyba, że z nami jest coś nie tak… Jak każdą zmianę, trzeba to zrobić solidnie i do końca. Szkolne podstawy programowe można wdrażać systematycznie, jednocześnie szkoląc w sposób ciągły wszystkich z pół miliona nauczycieli. Sama ta część szkoleniowa już jest wyzwaniem logistycznym. Mamy przecież liczne media publiczne, obficie opłacane przez podatników i to właśnie ich rolą jest rozwój – jak Pan pisze – “zrozumienia sensu zmiany podejścia do wychowywania”, czyli świadomości społecznej. Nie tylko zarobek na transmisjach sportowych i reklamie piwa… Tego nie zrobi się za tydzień. Jak do wszystkiego co ma być robione z głową, potrzebny jest konkretny “biznes-plan”: cele, kamienie milowe, koszty, analiza zagrożeń i wykonania, itd. Jak to mówią ulubieni przez prawicę sąsiedzi: “langsam aber sicher”… I będzie git…:-) …
Może lepiej, żeby Balladyna mu się źle kojarzyła, bo to była wielkrotna morderczyni. A w Lublinie, na Osiedlu Słowackiego, mamy ulicę Balladyny. Może ci, którzy nadali tę nazwę, sugerowali się tym, że Juliusz Słowacki naszym wielkim poetą był.
@Krzyś
Może przynajmniej tam dzieci nie biją w biały dzień na ulicy ….