16.10.2024
1.
Substancje, które wpływają na psychikę, to leki, nikotyna, alkohol, narkotyki (twarde i miękkie). Kawa, papieros czy tabletka przeciwbólowa to specyfiki traktowane mniej więcej tak samo, jak jabłko, chleb czy kefir. Alkohol właściwie też, jeśli nie jest nadużywany. Krytykują go tylko, z jednej strony, purytanie, zwolennicy całkowitej abstynencji a nawet prohibicji, z drugiej zaś miłośnicy narkotyków, których zdaniem alkohol jest środkiem wulgarnym, wyzwalającym agresję, podczas gdy narkotyk rodzi miłość. Zdaniem specjalistów to jednak alkohol pozostaje głównym źródłem społecznych patologii, zajmuje też pierwsze miejsce w rankingach uzależnień.
Przez media przetacza się fala publikacji związanych z wzrastającym poziomem alkoholizowania się Polaków. Oto przytaczana faktografia. Do 2000 roku spożycie alkoholu na jednego mieszkańca utrzymywało się na poziomie 6,5 litra, dziś to 10 litrów. W ciągu ubiegłego roku Polacy wydali na alkohol ponad 50 mld złotych. Nie ma drugiego kraju w Europie, gdzie byłoby tyle co u nas całodobowych punktów sprzedaży wódki i wina (w takiej na przykład Bydgoszczy jest ich więcej niż w całej Norwegii). Znaczący procent tych punktów stanowią stacje benzynowe. Płaskie buteleczki – tzw. małpki, rzadziej zwane szczeniaczkami – cieszą się niebywałym powodzeniem z racji zróżnicowanych smaków, niskiej ceny i poręczności: można kilka włożyć do damskiej torebki bądź męskiej kieszeni. Codziennie kupuje je trzy miliony rodaków. Ponad 600 tys. – kilka razy dziennie. Korzystają z nich nastolatki – w takim samym stopniu dziewczyny, jak chłopcy. Oczywiście także dorosłe panie i dorośli panowie. Opróżnione, zaśmiecają parki, lasy, pobocza ulic i chodników. Mało brakowało, by obok małpek zadomowiły się w sklepach saszetki z wódką przypominające wyglądem soczki dla dzieci.
Na tanie weekendowe popijawy przybywają do Polski sąsiedzi – Anglicy, Szwedzi, Duńczycy. Alkohol w Polsce jest jednym z najtańszych w całej UE i kosztował o 9 proc. mniej niż wynosi średnia europejska biorąc pod uwagę parytet siły nabywczej. Oznacza to, że tylko w pięciu państwach wspólnoty alkohol był tańszy niż w Polsce. Najdrożej jest w Finlandii, Irlandii oraz Szwecji.
2.
Najpierw pije się „po coś”. Antoni Kępiński – mający własne doświadczenia alkoholowe – wyróżnił w związku z tym pięć stylów picia, stosownych do celów, jakie pijący chce osiągnąć. [1] Styl neurasteniczny uwalniający od zmęczenia, zniechęcenia, rozdrażnienia. [2] Styl kontaktywny przełamujący samotność, zmniejszający dystans do innych ludzi. [3] Styl heroiczny dający poczucie mocy i zdolności dokonywania rzeczy wielkich. [4] Styl dionizyjski odrywający od bylejakości codziennej. [5] Styl samobójczy realizujący pragnienie samozniszczenia (urywający się film).
Z czasem przyczyny celowe, związane z pytaniem „po co?”, zostają zastąpione przyczyną sprawczą: „dlaczego?”. Nie pije się już dla poprawienia nastroju, czy lepszego kontaktu, ale dlatego, że jest się uzależnionym i musi się pić. Mówi o tym „Rehab” Wiktora Osiatyńskiego, książka o terapii antyalkoholowej, o leczeniu raka duszy (to określenie wydaje się autorowi właściwsze niż psychika) zamkniętej w skorupie racjonalizacji. O duszy pozbawionej emocjonalnej samowiedzy – tę może otrzymać jedynie od innej podobnej duszy. Najczęściej udzielana rada terapeutów: pytaj innych o siebie i zapisuj, co mówią. Bohater książki, alkoholik W., pyta więc. Słyszy rzeczy dobre i złe – jedne i drugie przyjmuje z zaskoczeniem, przerastają jego własne wyobrażenia o sobie. Uczy się mniej myśleć, mniej się wysilać, po to, by móc zrozumieć swą sytuację. Przypomina sobie rzeczy ważne i najwidoczniej wypierane ze świadomości, w tym zanik uczuciowości, zdolności emocjonalnych. Alkoholik W. nabierał pewności, że w dziedzinie etyki i psychologii ma doktoraty z oszukiwania samego siebie. Zapewne sprzyjała temu sprawności intelektualna, jaką zachowuje alkoholik (kiedy jeszcze pił, napisał kilka książek).
O tym, że alkohol uwalnia to, co blokowane, chowane, tłumione zdaje się świadczyć przypadek mego kolegi, profesora O. Kiedy wracał z mocno zakrapianych spotkań, lub gdy u siebie w domu zamykał drzwi za ostatnim współbiesiadnikiem, natychmiast włączał komputer. Pół biedy, gdy zaczynał poprawiać teksty przysłane przez studentów – odnajdował w nich od razu myśli i zwroty pozbawione urody, sensu, jakiegokolwiek powodu, dla którego powinny zostać zapisane. Gorzej, gdy sam zaczynał pisać listy natychmiast je wysyłając. W ten sposób po raz kolejny wyjaśniał swojej uczelnianej szefowej, co tak naprawdę sądzi o jej intelekcie i urodzie. Rano, tuż po przebudzeniu, znowu uruchamiał komputer by potwierdzić swe najbardziej niepokojące przeczucia. Odczytywał wysłaną korespondencję, słał przeprosiny, powtarzało się to wielokrotnie. Poradziłem mu, by zainstalował w komputerze urządzenie podobne do tego, jakie funkcjonują w niektórych samochodach. Kiedy wyczuje alkohol, uniemożliwia uruchomienie silnika. Jednak pomysł ten nie przypadł O. do gustu.
3.
Wracam do „Rehaba”. Susan, terapeutka, pyta alkoholika W., czego będzie najbardziej mu brakowało, kiedy już wyrzeknie się alkoholu, czego będzie wtedy żałował. Sam się zdziwił uświadomiwszy sobie, że poalkoholowych kaców. Tylko na kacu udawało mu się odrzucać intelektualną dyscyplinę naukowca, uwolnić się od metodologicznych rygorozów, otwierać wyobraźnię, być twórcą w takim sensie, jaki wiązał z tym słowem. W. marzył o napisaniu powieści, a właśnie w stanie kaca prawie że same układały mu się surrealistyczne opowiadania z zaskakująca pointą: „kacopowieści”, jak o nich myślał.
Jeden z moich znajomych kieruje się podobnym, nie „kacopowieściowym”, bo nie pisze, lecz „kacożyciowym” oczekiwaniem. W towarzystwie pije intensywnie, choć bez radości. Z zasady nie uczestniczy w odkrywczych do pewnego momentu dysputach, można nawet odnieść wrażenie, że sięgając po kolejny kieliszek myśli już tylko o czekającej go nagrodzie. Inwestuje w dzień następny, w poranek przywracający uwolnione od kulturowych gorsetów dziecięctwo, wyostrzający zmysły, cofający do stanu pierwotnego, budujący zarazem coś głębszego, metafizyczną samowiedzę, o jakiej zdaje się myślała podhalańska poetka Wanda Czubernatowa pisząc: „Nie wiy co to smutek kto kaca nimioł”. Może chodzi tu o coś zbliżonego do stanu rozedrgania i niepokoju (ang. hangxiety)?
Znajomy po mistrzowsku opanował sztukę przedłużania „kacożycia”, podtrzymywał je jednym małym piwem, które sączył przynajmniej przez godzinę. Raj ten stawał się rajem utraconym dopiero pod wieczór, kiedy godził się z nieuchronnością utraty tego, co pierwotne i zamawiał pierwszą pięćdziesiątkę nie licząc tym razem na cud poranka.
4.
Byłem przekonany, że przynajmniej od kilkunastu lat alkohol w Polsce płynie rzeczką coraz węższą. Z faktu, że nie widzę zapitych gości na ulicach, wnioskowałem że ich nie ma, że trzeźwość stała się trwałym obyczajem, pewnie też warunkiem zdobycia i utrzymania pracy. Że ludzie zmądrzeli, mniej piją, mniej palą, mniej czasu spędzają w samochodach, zdrowiej się odżywiają i uprawiają jogging. Zauważyłem zanikającą wśród znajomych akceptację dla bełkotliwych wywodów, jeszcze nie tak dawno wysłuchiwanych w nabożnym skupieniu. Okazało się, że nie muszę już wyłączać na noc telefonu, co robiłem jeszcze kilka lat temu w obawie przed koniecznością wysłuchania nad ranem nowego wiersza zaprzyjaźnionego poety.
Alkohol stracił w moich oczach należny mu wymiar egzystencjalny. Przestałem wiązać z nim wszystko to, co patologiczne, żałosne, rujnujące, przepastne, ohydne. Literackie kawałki mówiące o alkoholu zaczęły nabierać w moich oczach charakteru wyłącznie anegdotycznego. Bawiły mnie na przykład wyszczególnione przez Jerzego Pilcha rodzaje kaców (kac głodomorek, kac jebaka, kac lękliwiec, kac ludojad, kac modlitewny, kac tytan pracy, kac zbyteczne obuwie, kac 928 metrów [do najbliższej knajpy], kac szop pracz, kac agresor, kac śpioszek, kac śpioszka wiecznego, kac mysiej dziury [lisiej jamy]). Bawiły, choć daleko Pilchowym kacom do kaców Witkacego (piciowyrzut, wnętrzostęk, glątwa). Śmiałem się czytając wspomnienia Marii Iwaszkiewicz (córki Jarosława) o niegdysiejszych zagrychach: […] szło się do rzeźnika, mówiło: „Poproszę rozmaitości”, i rzeźnik dawał kawałek kiełbasy, salcesonu, szynki, pasztetówki…, po wojnie już tego nie widziałam. Nie próbowałem reagować na cotygodniowe, późno piątkowe telefony dawnej koleżanki z pracy, mimo że pod jej śmiechem wyczuwałem cień rozpaczy. Utratę mieszkania przez bliskiego kolegę tłumaczyłem jego dobrym sercem i naiwnością wobec bezwzględnego naciągacza, który przy wódce namawiał go do zaciągania i przekazywania mu kolejnych pożyczek. Niewykluczone, że broniłem się przed cudzymi kłopotami z powodów, o jakich pisał Harry Kessler, przedwojenny pisarz i dyplomata: Każda napotkana istota oplątuje nas swoim losem. Przez lata stajemy się częścią coraz bardziej obcych nam losów, porastających nas jak mech. W końcu nasza właściwa sylwetka zanika, jak gmach w bluszczu.
Na filmie Kingi Dębskiej „Zabawa, zabawa” zobaczyłem coś, co ostatecznie pozbawiło mnie złudzeń. Pani doktor, pani prokurator i młoda pracownica jakiejś korporacji – osoby mogące symbolizować życiowy sukces – gdy tylko uwolnią się od towarzystwa, piją, a raczej uchlewają się na umór niczym degeneraci z rynsztoka. Dębska, zbierając materiał do filmu, przez wiele miesięcy chodziła na spotkanie grupy AA (anonimowych alkoholików), gdzie nasłuchała się wyznań dwudziestoparolatek pijących od siedmiu, ośmiu lat. Jej filmowe bohaterki są uosobieniem tzw. alkoholików wysokofunkcjonujących, HFA (High Functioning Alcoholics). Ludzie ci robią kariery zawodowe, żyją pełnią życia towarzyskiego, zakładają rodziny – a wszystko to w maskach stosownych do odgrywanych ról. Zrzucają je, gdy brakuje widowni. Upijają się wieczorami, w weekendy. Dbają o swój oficjalny wizerunek, kontrolują picie – do czasu.
Andrzej C. Leszczyński
To piękny i prawie pełny katalog pijanych obrzędów i zachowań. Ale to tylko jedna strona medalu, te wszystkie twórcze wzloty i upadki artystów i pięknoduchów.
Zostaje ta druga, ta związana z dramatami i wypadkami, których przyczyną był alkohol, wypadkami drogowymi, tych w pracy, w domu, wszędzie. I smuga kosztowa – ile to kosztuje, państwo i nas wszystkich.
Dopiero to daje możliwość pełnej oceny roli alkoholu w życiu ludzi i społeczeństw. Wtedy te 50 miliardów wydawanych na alkohol a więc zasilających kasę producentów i dystrybutorów alkoholu można zobaczyć i ocenić – kto zyskuje a kto traci.
Poziom spożycia jaki już jest powinien spowodować radykalne działania ze strony władzy, tu nie chodzi o proste podwyższenie ceny, wtedy wzrośnie produkcja własna, trzeba zacząć zdecydowaną akcję która musi doprowadzić do zmiany tej polskiej kultury picia, tego nieustającego wyścigu producentów w walce o serca i umysły konsumentów. Koszta tych działań muszą ponosić producenci, to oczywista oczywistość.
I na koniec takie pytanie – czy i kiedy takie problemy dotkną AI, czy również tam, w tym cyfrowym świecie myślące i czujące maszyny znajdą sobie takie stymulatory i na czym będą one oparte ?
Ma ktoś jakieś sugestie ?
O czym są te bzdury? Że dorośli ludzie piją za własne pieniądze?
A gadanina o małpkach ma zamaskować rzeczywistość w której narkotyki są powszechnie dostępne…
„Ostatnio do szpitala trafiły trzynastolatki po mefedronie. Opowiadały później, że na wycieczce szkolnej mało kto nie brał. Diler miał dwanaście lat.”
„Leżą u nas 15-latkowie z kilkuletnią (!) historią narkotykową i silnym uzależnieniem od leków. To już nie wyjątek, tylko standard.”
Ktoś zauważył, że w Warszawie zamawiając narkotyki w internecie, dostanie się je szybciej, niż pizzę z lokalnej pizzerii…
Ale to jakoś nie przeszkadza. Ciekawe dlaczego…