Sławomir Popowski: Czy to już rewolucja?11 min czytania

Niedzielny pojedynek na demonstracje wygrała w Moskwie opozycja. I nie chodzi tylko o liczebność uczestników obu manifestacji. 

Każda strona podawała swoje dane. Według policji, w antyputinowskiej manifestacji na Placu Bołotnym koło Kremla wzięło udział 34 tys. osób, a zdaniem organizatorów – 120 tys. Z kolei w „rządowej”, putinowskiej demonstracji na Górze Pokłonnej uczestniczyło – jak podała policja – 140 tys. ludzi, zaś w ocenie niezależnych obserwatorów – 35 tys. 

Wojna na demonstracje

Te różnice w ocenach są absolutnie normalne, choć – znając rosyjską rzeczywistość – twierdzę, że bliższa prawdy jest opozycja. Podobnie zresztą było z poprzednią, grudniową manifestacją na Prospekcie Sacharowa i z tą wcześniejszą, również organizowaną na Placu Bołotnym. W obu tych przypadkach, z oczywistych powodów, źródła oficjalne starały się maksymalnie zaniżyć liczbę protestujących, nawet narażając się na śmieszność.

Ważne jest co innego. Na demonstrację opozycji, mimo siarczystego mrozu, przyszli ludzie z „czystej potrzeby serca”, oburzeni oszustwami wyborczymi i tym, że władza kompletnie nie liczy się z ich zdaniem, lekceważy ich prawa obywatelskie i – mówiąc językiem haseł wypisanych na protestacyjnych transparentach – traktuje jak „bydło”.

Ci na Pokłonnej Górze, w przytłaczającej większości, zostali z kolei zwiezieni podstawionymi autokarami – często zresztą pod presją i na polecenie swoich zwierzchników w pracy, pod mniej lub bardziej zawoalowaną groźbą wyciągnięcia konsekwencji służbowych. Co więcej – jak wynika z relacji rosyjskich reporterów – wielu z nich, jak tylko zakończyły się „zajęcia obowiązkowe”, ruszyło do metra… aby zdążyć na demonstrację opozycji.

Wreszcie, ważna jest również skala ruchu protestacyjnego. To, że mimo upływu czasu, na kolejne demonstracje przychodzi coraz więcej ludzi. A także, że burzy się nie tylko Moskwa i Petersburg, ale również rosyjska „prowincja”; że – prawda, iż w mniej licznych demonstracjach – w całym kraju uczestniczyło, jak się szacuje, ok. 230 – 250 tys ludzi. A to oznacza, że  protestacyjna fala praktycznie przetacza się przez całą Rosję. I jest to już znaczący fakt polityczny, z którym nawet Putin, zabiegający o powrót na Kreml, (a jednocześnie zabiegający o pozory demokratycznej legitymacji)  – musi się liczyć. Choćby dlatego, że jeśli okaże się zbyt słaby, te same grupy interesu, ta sama biurokratyczna elita, na której opiera swoją władzę – poszuka nowego kandydata na jego miejsce, który skuteczniej zagwarantuje jej interesy i bezpieczeństwo. Taka – i to od wieków – jest logika rosyjskiego systemu władzy patriarchalnej; każdej władzy autorytarnej…

“Milion stanie wokół Kremla…”

Andriej Piontkowskij, jeden z czołowych rosyjskich politologów, b. krytyczny – i to od lat – wobec reżymu Putina, po zakończeniu demonstracji na Placu Bołotny, powiedział w programie TV Pik: „To rewolucja”. A dalej stwierdził mniej więcej coś takiego: za miesiąc, w końcu lutego, gdy dojdzie do zapowiadanej już, kolejnej manifestacji opozycyjnej – jej liczebność będzie jeszcze większa. A jeśli Putin znów zostanie wybrany prezydentem, to Milion stanie wokół Kremla i zablokuje Bramę Borowicką i Spasską, aby nie dopuścić do jego zaprzysiężenia…

To bardzo radykalna retoryka – emocjonalnie zrozumiała i w jakiś sposób nawet typowa, przynajmniej dla części rosyjskiej, opozycyjnej inteligencji,  ale jednocześnie jest to wypowiedź dająca pożywkę, dla argumentów zwolenników Putina, którzy wyraźnie grają na rosyjskich strachach przed kolejną rewolucją, destabilizacją i chaosem, a nawet nową wojną domową. Bo tylko Putin –  dowodzą – może uchronić Rosję przed podobnym scenariuszem.

W rzeczywistości – twierdzę – mamy do czynienia z kolejnym rosyjskim, głębokim kryzysem politycznym, w dużej mierze wynikającym stąd, iż dwie dekady po rozpadzie ZSRR; po tym jak narodziła się „nowa, demokratyczna Rosja” (tak, się mówi o niej do dzisiaj), Rosjanie mają nadal kłopoty ze zdefiniowaniem własnej tożsamości. Tego, jakim państwem chcą być. Normalną, europejską demokracją, czy też euroazjatyckim, postimperialnym „ogryzkiem”, (jak ją nazywają niektórzy liberalni publicyści moskiewscy), z kompleksami b. supermocarstwa, tęskniącego za dawną wielkością?

Łyżka dziegciu

W komentarzu redakcyjnym, cenionego przeze mnie portalu rosyjskiego „Gazeta. ru” – czytam m.in.: najbardziej popularne hasło na Placu Bołotnym to „Rosja bez Putina”. Jednakże – czytam dalej – szanse na jego szybką realizację nie są już tak oczywiste, co grozi że rodzący się ruch obywatelskiego sprzeciwu znów wróci do stanu apatii… Tymczasem, wysokie prawdopodobieństwo zwycięstwa na wyborach prezydenckich urzędującego premiera w najmniejszym stopniu nie uchyla zadań stojących protestującymi. Jeśli kolejne zwycięstwo Putina nie będzie dostatecznie przekonywujące, (a właśnie o to walczą protestujący), to nie będzie to oznaczać końca historii „śnieżnej rewolucji” (lub „białej”, jak ją od koloru wstążek, noszonych na manifestacjach antyputinowskich nazywają inni – SP), lecz potencjalnie może stać się początkiem ewolucyjnej transformacji kraju.

Dobrze życzę moim Braciom Moskalom i chciałbym, aby tak się stało, ale doświadczenie kilkunastoletniej pracy polskiego korespondenta w Rosji, każe mi zachować – nazwijmy to tak – pewien dystans wobec podobnych prognoz. A przynajmniej kłaść nacisk na słowo: „potencjalnie”. Zbyt często, co znakomicie opisał Ryszard Kapuściński w swoim „Imperium”, rosyjskie rewolucje sprowadzały się do rozstrzygnięcia kwestii władzy, w myśl zasady: „obalimy złego cara, złą władzę, wybierzemy nową i od razu będzie lepiej, a co zrobić, aby rzeczywiście było lepiej, to się jeszcze zobaczy”.

Cień tego, (ale tylko jeszcze cień), dostrzegam i w ostatnich wydarzeniach. Wielu rosyjskich komentatorów i analityków (nie tylko zresztą rosyjskich) zastanawia się, czy Putin wygra już w I turze, czy dopiero w II i jakie miałoby to konsekwencje polityczne. Dla Rosji i dla świata.

Gry Putina

W rzeczywistości pytanie najważniejsze brzmi inaczej: co będzie potem? – Już wiadomo, że system tandemokracji – imitacji władzy prezydenta i (wbrew obowiązującej konstytucji) realnej władzy premiera, dodatkowo piastującego nieformalne stanowisko „narodowego lidera” – wyczerpał swoje możliwości i odszedł do historii. Ale jaki nowy system go zastąpi? – Putin ma ograniczone możliwości wyboru: albo sięgnie po sprawdzoną metodę „konsolidacji władzy”, czyli stopniowo, mniej lub bardziej radykalnie, w zależności od sytuacji i możliwości – zacznie realizować politykę „dokręcania śruby”, aby przywrócić logikę funkcjonowania modelu władzy patriarchalnej (nie ważne pod jakimi hasłami i flagami), albo rzeczywiście zdecyduje się na modernizację i transformację, o której – jak się okazuje: bardzo nieśmiało – zaczął mówić Dmitrij Miedwiediew, ożywiając całkiem spore nadzieje w części kręgów rosyjskiej, liberalnej inteligencji i rosnącej klasy średniej. Oba wybory są bardzo ryzykowne. W pierwszym przypadku, w razie jakiegoś mocnego tąpnięcia politycznego, czy gospodarczego – grozić mu może kolejny, jeszcze ostrzejszy bunt społeczny, czy wręcz rewolucja. W drugim zaś – mówiąc skrótowo – los Gorbaczowa.

Póki co więc Putin ogranicza się do gry na dwa fronty, co potwierdzają publikowane ostatnio programowe, przedwyborcze artykuły kandydata na prezydenta Rosji. Z jednej więc strony – kokietuje współczesny, rosyjski „beton” polityczny, antyzachodnio nastawionych rosyjskich „gosudarstwienników” („państwowców”) i kręgi nacjonalistyczne, a z drugiej, w innym artykule, usiłuje „puszczać oko” do liberalnie nastawionej części opinii publicznej i klasy średniej, zapowiadając więcej swobód gospodarczych i przebudowę państwa (ale bez szczegółów), walkę z „systemową korupcją” itd. W ogóle nie zwraca przy tym uwagi, że akurat te obietnice są mało wiarygodne, bo przecież to on sam stworzył cały ten system i nic nie stało na przeszkodzie, aby go z marszu korygować w lepszą stronę.

Patrząc z boku można więc odnieść wrażenie, że przed wyborami A.D. 2012 wraca do strategii z roku 2000. Wtedy też obiecywał wszystko. Dla „prawdziwych patriotów” miał wojnę czeczeńską i „bandytów, których będzie dopadał choćby w kiblu”, a dla liberałów – obietnicę reform gospodarczych, co spowodowało, że wielu z nich dojrzało w nim rosyjskiego Pinocheta. A tak naprawdę liczyła się tylko władza. Tak samo jest i teraz: co zrobi potem, to się jeszcze okaże.

Niedostatki opozycji

Z kolei opozycja. Zwłaszcza ta nadająca dziś ton – liberalna, demokratyczna. Pod wieloma względami przypomina tę dawną radziecką, z czasów „pieriestrojki”. Podobnie jak tamta, cieszy się znacznie większą sympatią i popularnością za granicą, na Zachodzie, aniżeli w samej Rosji. Tu, wielu nadal ją obciąża co najmniej współodpowiedzialnością za chaos lat 90., a także za typowe dla niej rozbicie, brak możliwości współdziałania i niemożność wystawienia choćby wspólnej listy wyborczej i wspólnego kandydata na prezydenta. To powoduje – w połączeniu z umiejętnie realizowaną polityką i manipulacjami Kremla – że ciesząc się nawet 10 – 15 procentowym poparciem społecznym nie była w stanie wyjść poza margines polityczny, a w kolejnych wyborach od lat nie udało jej się przekroczyć wymaganego progu…

Czy teraz będzie lepiej? – Możliwe, ale żadnej pewności nie ma. Dziś niesie ją fala protestacyjna; czymś pozytywnym jest włączenie się do ruchu protestacyjnego nowych środowisk: nabierającej siły rosyjskiej klasy średniej, a także zupełnie nowego pokolenia, świetnie już wykształconego i władającego językami zagranicznymi; pokolenia, które nie jest obciążone traumą lat 90. czy postradzieckimi kompleksami imperialnymi i które komunikuje się ze światem za pośrednictwem Internetu.

Opozycji demokratycznej zarzuca się dziś, że brak jej liderów, charyzmatycznych przywódców. I pewnie rację ma cytowany wcześniej Andriej Piontkowskij, który akurat ten fakt uważa za coś bardzo pozytywnego. Bo – dowodzi – w końcu nie chodzi o to, aby zastąpić złego cara dobrym, ale o to, żeby w ogóle odrzucić carską konstytucję i zmienić istniejący system…

Wszystko dobrze, ale jak to zrobić, skoro brakuje struktur, które nie tylko byłyby w stanie wyprowadzić protestujących na ulicę, ale także przekształcić je w zorganizowaną siłę polityczną, gdy fala protestów zacznie opadać i konieczna będzie żmudna praca codzienna?

Prosimy o program

Poza tym, na pierwszym etapie – protestacyjnym – być może wystarczy kilka sensownych, ale mocno skrótowych haseł: „Precz z KPZR i KGB”, (jak w końcu lat 80.), czy „Rosja bez Putina” – jak obecnie. Ale na dłuższą metę to nie zastąpi konkretnego, spójnego programu. A takiego brak. On się dopiero rodzi. Na Placu Bołotnym przed rozpoczęciem demonstracji rozpowszechniano ulotki, w których zarysowano coś na kształt nowej umowy społecznej: opozycja poprze tylko tego kandydata, który zobowiąże się pełnić władzę tylko przez dwa lata, tj do czasu przeprowadzenia nowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich… Pomysł może i propagandowo słuszny, ale całkowicie wzięty z kapelusza, całkowicie nierealistyczny, żeby nie powiedzieć ostrzej.

Już ciekawiej i o lata świetlne poważniej brzmią postulaty liberalnych, demokratycznych politologów – Lilii Szewcowej i Igora Kliamkina, którzy proponują konkretne rozwiązania. Skoro nieszczęściem Rosji jest jej ustrój polityczny, gwarantowany przez Konstytucję pisaną na początku lat 90. „pod cara Jelcyna”, a potem wielokrotnie uzupełnianą nowymi pełnomocnictwami pod potrzeby Putina, a nawet Miedwiediewa, to trzeba tę konstytucję zmienić. Trzeba – piszą – odejść od hasła „Żądamy uczciwych wyborów” i przejść do znacznie ważniejszego: „Precz z samodzierżawiem”. Bo przecież nie chodzi tylko o „Jedną Rosję” i Władimira Władimirowicza ale o gwarantowany w Konstytucji system, który w ogóle uczynił możliwym fenomen Putina. A skoro tak, to jednocześnie konieczna jest poważna debata o kształcie ustrojowym Rosji. Model amerykański, tj. republiki prezydenckiej – twierdzi Szewcowa i Kliamkin – byłby w rzeczywistości rosyjskiej, przy takiej a nie innej świadomości i tradycji politycznej Rosjan, czymś ryzykownym. Już lepszy – piszą – byłby pół-prezydencki model republiki, taki jak we Francji, Portugalii, Finlandii, czy w Polsce…

Najważniejsze (i budzące optymizm) jest właśnie to, że takie głosy się pojawiają i stają się przedmiotem poważnych dyskusji w Internecie. A co będzie dalej… Na razie antyputinowska opozycja zapowiedziała na koniec lutego kolejną demonstrację, krótko przed marcowymi wyborami prezydenckimi. Ciąg dalszy nastąpi.

Sławomir Popowski


 

One Response

  1. Onibe 07.02.2012