
17.10.2018
Na początek: wynik obecnych wyborów samorządowych przesądzi o dalszych losach politycznej ekipy PiS, demolującej pod hasłem „dobrej zmiany” Polskę jako kraj Unii Europejskiej, Polskę wydobywającą się przez ostatnie ćwierćwiecze z dziedzictwa PRL. Wystarczyły niespełna trzy lata rządów PiS, aby Polska z kraju stawianego za wzór skutecznej adaptacji europejskich demokratycznych reguł stała się krajem problematycznym, konfliktowym, skłóconym ze swym otoczeniem, krajem typu 1:27.
Tak więc: podstawowym zadaniem jest zahamowanie i ograniczenie władztwa PiS, coraz bardziej w swych objawach przypominającego lata panowania nieboszczki PZPR budującej zręby socjalistycznego państwa PRL.
Póki co: w obywatelskich rękach jest wciąż najsilniejszy oręż formalnie demokratycznego państwa – kartka wyborcza. Trzeba go użyć w maksymalną skutecznością, bo drugiej takiej szansy może nie być – raz oddanej władzy nigdy nie oddamy – jak mawiał towarzysz Lenin.
Tymczasem: znaczna część dyskusji o wyborach samorządowych przebiega w jakiejś wyimaginowanej rzeczywistości – jacyś tam kandydują na prezydentów miast, jacyś tam deklarują listy obywatelskie, a tak w ogóle trzeba PiS pognębić. Wszystko ważne, ale wszystko z osobna – niczym u Tuwima w „Mieszkańcach”:
„Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc — widzą wszystko oddzielnie:
Że domy… że Stasiek… że koń… że drzewo…”
Łącząc więc elementy, chłodno i bez ulegania emocjom: władza w mieście należy do prezydenta/burmistrza i rady miasta. Prezydent, który nie ma zaplecza w postaci większościowego klubu bądź koalicji radnych, jest niczym biegacz ze spętanymi nogami. Bywają takie przypadki, ale żadna ze stron nie jest z takiego wyniku zadowolona, a samo miasto cierpi.
Prezydenta/burmistrza wybiera się z natury rzeczy w wyborach jednomandatowych, bezwzględną większością głosów. Radnych wybiera się w okręgach wielomandatowych, a rozdział mandatów następuje w sposób preferujący ugrupowanie najsilniejsze, które dostaje nieproporcjonalnie więcej mandatów niż pozostałe – to tzw. metoda d’Hondta, mająca zapobiec nadmiernemu rozdrobnieniu rady. Ordynacja wyborcza przewiduje pięcioprocentowy próg wyborczy dla uczestnictwa w podziale mandatowego tortu. Praktycznie jednak próg ten przy wyborach miejskich jest znacznie wyższy, na poziomie 8-12 procent. Głosy oddane na ową podprogową drobnicę są wtedy traktowane jako niebyłe.
Teoretycznie rzecz więc biorąc – widząc oddzielnie „że prezydent” – nie ma prawie żadnego znaczenia, ilu byłoby tych kandydatów. Gdyby któryś z nich okazał się tak silny, że zgarnie w pierwszej turze ponad połowę, to jest i tak pozamiatane. Jeśli zaś nie, to dwóch najmocniejszych przechodzi do drugiej tury i wtedy hasło „byle nie PiS” może święcić triumfy.
Tyle tylko: jednocześnie wybiera się też radnych.
Natomiast: PiS jest jeden, chociaż występuje pod hasłem „Zjednoczonej Prawicy”. Zaś ambitnych partii, stowarzyszeń i ugrupowań opozycyjnych jest sporo. PiS zaś może tylko z radosnym uśmiechem przyglądać się mnożeniu się, niczym kornikom w świerkach, kolejnych list wyborczych. Metoda d’Hondta zrobi swoje i wystarczy ok. 35% zebranych głosów, aby mieć większość w radzie. Resztę już nadrobią pisowscy wojewodowie, służby specjalne i usłużni najemnicy dziennikarscy.
Tak więc: głosując na prezydenta/burmistrza można sobie zagłosować jak tam wyborcy w duszy gra — na człowieka, na partię, na komitet. Ale już głosując na radnych – do rady czy też do sejmiku – należy głosować przynajmniej tak, aby głos nie został zmarnowany. A zmarnowany będzie oddany na jakiekolwiek, choćby najbardziej nawet uwodzicielskie i sympatyczne listy, które nie zdołają pokonać poprzeczki mandatowego progu. Równie dobrze możesz Szanowny/a Wyborco pozostać w domu – i tak Twój głos nie będzie się liczył.
Ku przestrodze: obecny ponury krajobraz polityczny Polski nie został ukształtowany wyłącznie przez PiS. W znacznej mierze powstał dzięki sympatycznym lewicowym zapaleńcom z partyjki Razem, którzy swymi podmandatowymi trzema procentami odcięli obóz SLD+ od miejsc poselskich, co spowodowało zmarnowanie ośmiu (prawie) procent głosów wyborczych, co umożliwiło PiS-owi uzyskanie bezwzględnej większości w Sejmie, co umożliwiło mu demolkę TK , demolkę polskiej armii i parę jeszcze innych paskudnych rzeczy. A Razem pozostaje nadal podprogową partyjką sympatycznych zapaleńców.
Ludwik Turko

Jeżeli ktoś, kto miałby głosować na Razem, zechce uratować swój głos, „aby głos nie został zmarnowany”, to przecież wiadomo, na kogo powinien zagłosować! Na PiS.
Otrząśnijcie się ludzie i obudźcie ze snu. Pora w końcu zrozumieć DLACZEGO się przegrało. Nie dlatego, że jakieś tam Razem, albo inne coś tam. Przegrał neoliberalizm ekonomiczny kolejnych rządów, bo PO wyhodowało, na własne życzenie, zdesperowanych wyborców gotowych głosować na kogokolwiek, byle nie na PO. A dzisiaj oni mają zmienić zdanie, posypać głowy popiołem i wrócić do głosowania na znienawidzonych neoliberałów, tylko dlatego, „aby głos nie został zmarnowany”?? Naiwność.
Niby drobiazg, ale – „ptaszek” na ilustracji podanej do tekstu nie spełnia kodeksowych wymogów „co najmniej dwóch przecinających się linii”, co może powodować nieważność oddanego głosu. Ma być bliżej krzyżyka niż ptaszka 🙂
A jednak niefortunny jest ten „ptaszek”, jako ilustracja artykułu o wyborach. Wbrew intencjom autora może stanowić „wzrokową” instrukcję do głosowania. Że ludzie nie są głupi ? No …niby nie są.
Żaden głos oddany na demokratów nie byłby zmarnowany, gdyby była wspólna WYBORCZA lista. Rozkład tych głosów byłby najbardziej obiektywnym sondażem preferencji społecznych.
Zasady określił PIRS (https://studioopinii.pl/telewizja-pokazala-345), opowiadał o nich prof. Radosław Markowski i poseł .N Adam Szłapka.
Czy, do wyborów sejmowych, opinia publiczna zmusi politykierów do obrony w ten sposób racji stanu?
Czy to się komuś podoba czy nie, prawda jest taka, że nie ma demokracji przedstawicielskiej bez partii politycznych. W związku z tym krzyczenie na prawo i na lewo o „politykierach” jest świadectwem bezrefleksyjnej niewiedzy i/lub anafabetyzmu politycznego.
Żałuję, że Autor nie odniósł się do merytryczności przywołanego postulatu wspólnej listy wyborczej. Skupienie się na epitecie, może zbyt emocjonalnym, ale chyba uzasadnionym poprzez brak zainteresowania dla dobra wspólnego wspomnianego zbioru klasy politycznej, zastanawia.
demokracja w Polsce ma się nie najlepiej właśnie ze względu na sprowadzające na manowce potrzeby wspólnotowości i ich realizacje, dominujące nad samodzielnym myśleniem, kolejne czyli takie bądź inne, i zawsze z jakiegoś powodu
jakkolwiek rzeczywiście gdyby Razem było razem itd… to przedstawianie takiego argumentu odnosząc się do przypadku ewentualnej koalicji z SLD.. wydaje mi się potwierdzać pwyższe
Niestety frekwencja z godz 12 , tylko o jeden procent większa od tej z wyborów w 2014…. 🙁