Antoni Kopff: Szkoda czasu…3 min czytania

kopff2015-10-06.

Wybaczcie mi, drodzy czytelnicy, że robię coś, czego nie chcę, lecz muszę. Muszę otóż napisać felieton na tzw. temat aktualny, a to niestety dotyczy toczącej się kampanii wyborczej. Wiem – wszyscy mamy odruchy obrzydzenia, gdy media codziennie dowalają nam świeżą porcję politycznej mamałygi w przekonaniu, że spełniają tym samym obowiązek rzetelnej informacji, w rzeczywistości odwracając uwagę od spraw bardziej ważnych, niż lokalne przepychanki w kolejce do koryta.

Świata, który stał się globalną wioską, nie obchodzi, która z ubiegających się o stanowisko pań zostanie premierem, bo to problem marginalny. Ukraina, Syria, coraz mocniej rysujący się konflikt Rosja-USA, zagrożenie terroryzmem, to nie dalekie tło naszych wyborczych zmagań – to realny scenariusz nadchodzących wydarzeń, którym, być może, będziemy musieli stawić czoło.

Dyskusja, która z kandydatek do roli przywódcy narodu może stać się w chwili dziejowej Joanną d’Arc jest pozbawiona sensu, bo znana wszystkim odpowiedź brzmi: żadna! Obie panie, kłócące się jak przekupki o klientów nie dorastają do zadań, jakie przynieść może nadchodzący czas. Pewnie dlatego w narodzie odzywa się tęsknota za dzielnym wodzem na białym koniu, dzięki któremu Polska stanie się potęgą. Ale nic z tego!

Przez całe lata trwała czystka wśród potencjalnych przywódców, ludzi prawych i sprawiedliwych w pierwotnym, a nie zmanipulowanym znaczeniu tych określeń, w wyniku której do władzy dorywali się polityczni lawiranci, osoby przypadkowe i nieudolne. Żeby było jasne –nie dotyczy to wyłącznie obecnej władzy, bo ten zalew niekompetencji trwa (z nielicznymi wyjątkami!) już dwadzieścia sześć lat, a jeszcze teraz grozi nam recydywa z najgorszego w dziejach III RP okresu – rządów pana Kaczyńskiego.

Długa jest lista tych, którzy mogli w przeszłości wpłynąć na lepszą niż obecna kondycję państwa, ale partyjne układanki i prywatne animozje stanęły temu na przeszkodzie. Borowski, Cimoszewicz, Olechowski– to pierwsze z brzegu przykłady słabo wykorzystanych osób, zepchniętych na margines przez dążących do jedynowładztwa partyjnych szefów. Donald Tusk, zasłużony niewątpliwie dla kraju w dziedzinie budowy infrastruktury, odszedł obwiniany przez nieprzebierającą w słowach i gestach opozycję o wszelkie przewiny, ale wcześniej wyciął w pień wszystkich sensownych następców. Platforma, chlubiąca się wewnętrzną demokracją, stała się taką samą partią wodzowską jak PiS, a gdy wodza zabrakło– skutki są widoczne.

Wyborcze starcie w roku 2015 to nie walka na poglądy czy idee, lecz kłótnia kucharek nad przesoloną zupą.

Piszę te słowa z żalem za straconym czasem, bo to był także mój czas. Chciałem, by Polska była pełna ludzi życzliwych i uśmiechniętych, a mieszkam w kraju, podzielonym wzajemną nienawiścią, w którym za argumenty służą inwektywy i oszczerstwa. W kraju, gdzie nie uświadczysz radości z dokonań, a narzekanie, często bezzasadne, ma medialny priorytet. W kraju podobno katolickim, w którym dekalog jest w pogardzie nawet u części hierarchów, głoszących fałszywe świadectwa przeciw bliźnim. W kraju internetowych hejterów i sprzedajnych dziennikarzy. W kraju, tracącym instynkt państwowy, a więc – samozachowawczy. W kraju… który kocham.

Czy właśnie dlatego, jako obywatel, niczego nie pragnę od ojczyzny poza tym, żeby i ona mnie czasem pokochała? Miłość zamiast nienawiści…Jakież to dziś nierealne…

 a.kopff@wp.pl

 

2 komentarze

  1. andrzej Pokonos 07.10.2015
  2. wdrw 14.10.2015