Jarosław Dudycz: Partia i jej Kościół5 min czytania

358. Zebranie Plenarne Konferencji Episkopatu Polski2016-01-14.

Gdy w Polsce rządzili lokaje cywilizacji śmierci, to opozycyjne wówczas Prawo i Sprawiedliwość co chwila zgłaszało projekty ustaw zakazujących aborcji i in vitro, uderzało także w konwencję antyprzemocową – a biskupi, widząc, że mają w Sejmie takich dzielnych obrońców prawdziwych wartości, tropili gejowskie spiski i genderowe agentury. Kiedy PiS było w opozycji i dużo gadało o chrześcijańskim dziedzictwie, to nie było tygodnia, żeby biskupi Hoser i Michalik nie napisali jakiegoś poruszającego listu, w którym wygrażali wszystkim stojącym na lewo.

Kiedy zaś to umiłowane przez biskupów PiS w końcu rządzi i wcale niespecjalnie garnie się do spełnienia marzeń Kościoła, to i biskupi w zasadzie zamilkli, już nie są tacy dziarscy, już tak nie trąbią o potrzebie ratowania życia nienarodzonego i o potrzebie odparcia barbarzyństwa z Zachodu. PiS ma władzę niemal absolutną, mogłoby w każdej chwili dać Kościołowi upragnione ustawy, nie daje ich jednak, a biskupi mimo to PiS-u nie krytykują, nie naciskają, nie ma żadnego dużego kościelnego lobby. Nikt PiS-u nie szantażuje, biskup Hoser nie traci nerwów, biskup Michalik nie pisze, że PiS to wcale nie jest katolicka partia, bo gdyby była katolicka, to już od miesiąca za aborcję szłoby się do więzienia. Takie głosy nie padają. Kościół stracił swój nerw, z którym przemawiał jeszcze przed wyborami.

Dlaczego tak się dzieje? Śmiem twierdzić, że nie istnieje układ: Kościół-jego partia, tylko raczej układ: partia-jej Kościół. To partia ma w garści Kościół, to Kościół musi się dostosowywać i podążać za inicjatywami pisowskich posłów, to Kościół musi liczyć na to, że coś mu skapnie z pańskiego stołu. To Kościół musi być koniunkturalistą. To Kościół – chcąc mieć jakieś zyski z działań PiS-u – musi się dostosowywać do pisowskich metod i tematów.

Walka o „kulturę chrześcijańską” była pisowskim sposobem na lata opozycji, sposobem budowania tożsamości i zwierania szeregów, gdy realnej władzy nie było. A gdy ta realna władza jest, to można się zająć tym, co Jarosława Kaczyńskiego naprawdę interesuje: podporządkowaniem sobie organów państwa, w tym władzy sądowniczej, zdominowaniem mediów i spółek skarbu państwa, a przede wszystkim taką przebudową elit i ustroju, żeby Jarosław Kaczyński stanowił naturalne centrum polskiej myśli państwowej i społecznej oraz zyskał status męża stanu. To jest prawdziwy cel PiS-u: zbudować państwo dla Jarosława Kaczyńskiego, państwo, w którym nie będzie miejsca dla nikogo, kto w latach dziewięćdziesiątych i potem, około 2005 roku, ośmielił się nie docenić Jarosława.

Chodzi więc po prostu o władzę dla władzy, o pieniądze, o czas antenowy, o wymianę elit. I Kościołowi też teraz na tym zależy. Bo właśnie na tym zależy partii. Ponieważ partia nie mówi o in vitro czy aborcji, to i episkopat o tym nie wspomina za dużo. Partia mówi o wegetarianizmie i cyklistach, o wtrącających się Niemcach, o beneficjentach Okrągłego Stołu i postkomunistycznej sitwie, to i Kościół na tym się skupia. Biskupi już nie piszą listów o aborcji, piszą listy do Martina Schulza. Tu jest teraz szansa na konfitury.

Te moje powyższe intuicje potwierdzają się, gdy patrzę na rolę i zachowania Beaty Szydło. Premier co chwila mówi o nauce społecznej Kościoła i o wierności chrześcijańskiemu dziedzictwu. Odnoszę wrażenie, że właśnie do tego ją partia wydelegowała: by uspokajała swoimi wypowiedziami tych wyborców PiS-u, którzy na PiS głosowali z pobudek religijnych, a którzy teraz mogą się czuć rozczarowani. Beata Szydło jest więc twarzą „dobrej katolickiej zmiany” i wywołuje wrażenie, że PiS lada moment zajmie się aborcją, in vitro, gejami i transseksualistami. Wszyscy jednak wiemy, jaki jest status Beaty Szydło, jak niewiele w Polsce Jarosława Kaczyńskiego może. Jeśli więc to Beata Szydło została wykreowana najgorliwszą katoliczką spośród ludzi nowej władzy, to możemy być pewni, że Jarosław Kaczyński opcji katolickiej nie traktuje poważnie.

Nie ukrywam, że rozmach pisowskich zmian bardzo mnie zdziwił. Wiedziałem oczywiście, że celem nadrzędnym jest nakarmienie narcyzmu Jarosława Kaczyńskiego i rozliczenie wszystkich tych środowisk, które nie poznały się na jego rzekomym politycznym geniuszu, nie sądziłem jednak, że dokona się to tak szybko, tak dynamicznie i tak bezceremonialnie. Że już w dwa miesiące po zaprzysiężeniu rządu, PiS będzie miało w garści całe państwo, łącznie z sądem konstytucyjnym. Sądziłem też, że rewolucja będzie jednak bardziej religijna, że narodowo-katolickie upodobania naszej prawicy będą nadawać ton owej mitycznej „dobrej zmianie”.

Pomyliłem się. Religia została absolutnie zmarginalizowana, liczy się tylko skok na ustrój. Oczywiście wielu posłów PiS-u na pewno będzie przebąkiwać o przedmurzu chrześcijaństwa, ale nie przełoży się to wcale na ruchy ustawodawcze.

Myślę, że opłaciłyby się nam teraz głośne protesty biskupów, wyraźne żądania pod adresem partii rządzącej, by zmieniła prawo na zgodne z nauką Kościoła. Taki pokaz autonomii Kościoła mógłby doprowadzić do rozłamu w PiS-ie. Nic takiego się jednak nie stanie. Kościelni decydenci i kościelne środowiska opiniotwórcze będą siedzieć cicho i grzecznie podążać za partią. I dostaną w zamian – cytując klasyka – coś tam, coś tam. Może miejsce na multipleksie? Może więcej mamony na kościelne przedsięwzięcia? Coś z tego obszaru. Ale raczej niczego z obszaru idei.

I gdy już władza PiS-u w Polsce będzie sprawą przeszłości, to Kościół będzie słaby i pokiereszowany. Tak kończy się romans z PiS-em. Kilka środowisk w Polsce już się o tym przekonało. A przekonają się jeszcze kolejne.

Jarosław Dudycz

 

9 komentarzy

  1. Magog 14.01.2016
  2. malpa z paryza 14.01.2016
  3. andrzej Pokonos 14.01.2016
  4. slawek 14.01.2016
  5. Bogda1935 14.01.2016
  6. wejszyc 14.01.2016
  7. SAWA 15.01.2016
  8. pak 15.01.2016
  9. Jacek Minorczyk 15.01.2016