Obsypana ponad trzydziestoma międzynarodowymi nagrodami „Ida” budzi w Polsce coraz większe zainteresowanie. Zainteresowanie i kontrowersje. Spór na linii „Holocaust bez Niemców” vs „stereotypy antysemickie”, „Żydokomuna” można w tym miejscu pominąć. Bo jak mówi reżyser, to nie stosunki polsko – żydowskie, ale … ich wzajemna relacja to serce filmu. Relacje Wandy i Idy. Istotny dla percepcji filmu jest z pewnością spór dotyczący jego warstwy psychologicznej. Sprowadzający się do kwestii wiarygodność vs niewiarygodność głównych postaci. Wandy i Idy. Żadnych wątpliwości nie ma, na przykład, krytyczka filmowa Bożena Janicka. Jej zdaniem to wiarygodność psychologiczna i uniwersalność obu bohaterek sprawia, że najlepsza publiczność kin światowych zobaczyła w „Idzie” film dla siebie.
Przeciwnego zdania są, między innymi, socjolożka Helena Datner i kulturoznawczymi Agnieszka Graff. Widzą one w bohaterkach filmu stereotypy żydowskiej, komunistycznej k*rwy, której “przydarzył się” Holocaust i dziewicy, “zmywającej” swoje niekatolickie pochodzenie w klasztorze. Które przypominają marionetki z kukiełkowych spektakli – są przedstawiane bardzo schematycznie, a główna bohaterka nie ma żadnego życia wewnętrznego … powtórka z najgorszych antysemickich klisz oraz nieudolna próba chrystianizowania Zagłady.
Skąd się biorą tak drastyczne różnice w odbiorze bohaterek? Proces „czytania” przekazu kulturowego jest zawsze procesem nadawania własnych znaczeń przez czytającego. Podstawowym czynnikiem decydującym o treści nadawanych znaczeń są własne schematy poznawcze czytającego. Pełnią one rodzaj filtru przez który umysł przesącza czytamy tekst. Gadamer nazywa go przedrozumieniem. Przedrozumienie z jednej strony stanowi warunek poznania, z drugiej je ogranicza, z góry determinując jego kształt. Dlatego niezbędne jest zastosowanie tego, co antropolodzy nazywają konstruktywnym zdziwieniem, egzotyzacją znanego i codziennego. Zawieszenie własnego „wiem”. Zabieg warunkuje uzyskanie wysokiego poziomu otwarcia poznawczego. Niski poziom otwarcia poznawczego puszcza w ruch projektor własnych klisz. Włącza mechanizmy kategoryzowania, atrybucji. Co powoduje, że proces czytania tekstu jest procesem pozornym. Jak przelatywanie wzrokiem po literach bez odbierania sensu, jaki przekazują. Zamiast poznania tekstu, czytelnik konfrontuje siebie z własnymi uprzedzeniami i stereotypami. Jest to zjawisko znane i szeroko opisane w psychologii społecznej. Będące konsekwencją jednej z ważniejszych reguł poznania społecznego, reguły skąpca poznawczego. Niski poziom otwarcia poznawczego powoduje projekcję wcześniej posiadanej wiedzy na czytany tekst. Zamiast odbierania płynącego z niego przekazu.
Każde czytanie wymaga uprzedniej alfabetyzacji. Nie można kogoś, kogo nie nauczono słuchania muzyki zabrać bez jakiegokolwiek przygotowania na koncert Strawińskiego i oczekiwać tego, że usłyszy cokolwiek więcej, poza nieznośną kakofonią dźwięków. Nie można spodziewać się po kimś nieprzygotowanym do odbioru obrazów, tego, że zobaczy w obrazach Picassa coś więcej poza dziwacznymi bohomazami. Na tej samej zasadzie trudno oczekiwać od szeregowego konsumenta krzykliwej, natrętnej kultury masowej tego, że potrafi odczytywać emocje tuż pod powierzchnią. Przekazywane jednym słowem, jednym gestem, obrazem. Nikt nie uczy nas czytania własnych emocji a co dopiero rozeznawania się w cudzych.
Tymczasem „Ida” wymaga maksymalnego wyciszenia, skupienia, wycofania własnego „wiem”, własnych lęków i mechanizmów obronnych. Wymaga odwagi do pójścia w nieznane. Kompasem w tej wędrówce może być wskazówka dotycząca samego reżysera, który, jak pisze Janusz Wróblewski w Polityce, stara się żyć w „polu magnetycznym religii” …stawia wyżej metafizykę niż tradycję.
„Ida”, osadzona formalnie w judaizmie i katolicyzmie, jest głęboko zanurzona w duchu buddyjskim. W buddyjskiej medytacji. Medytujący siedzi bez ruchu i pozornie nic nie robi. Dopóki nie odważy się „puścić kontroli” i pójść w nieznane, za tym, co się zdarzy, dopóty nie zobaczy, nie doświadczy bogactwa życia pod gładką, nieruchomą taflą pozornego nicniedzianiasię. Co więcej, doświadczy dyskomfortu, irytacji. Poczucia fałszu. Jałowej pustki. Jałowej, w przeciwieństwie do tej buddyjskiej, która jest przestrzenią i przygotowaniem do odkrycia, doświadczenia czegoś nowego, wychodzącego poza granice codziennych kolein, stereotypów. Pustkę, która pozwala zajrzeć poza zasłonę Mai. „Puszczenie kontroli” w przypadku czytania tekstów kultury oznacza rezygnację z tego, co już wiemy.
„Ida” skoncentrowana jest na uważnym, delikatnym, pełnym szacunku dla bohaterek i widzów, zdejmowaniu klisz i przekraczaniu uprzedzeń, stereotypów widza. Przy użyciu niemal ascetycznych środków. Postać Wandy potraktowana jest z najwyższym szacunkiem i pieczołowitością. Poznajemy ją, jako kobietę odciętą od emocji, zamkniętą w pancerzu cynicznego racjonalizowania. Wanda odpala papieros od papierosa, upija się, łatwo wdaje w przygodne romanse. Cynicznie wykorzystuje swoje przywileje. Reżyser dwukrotnie nawiązuje do jej życia zawodowego. Raz poprzez pokazanie jej w todze sędziowskiej. I drugi raz, kiedy Wanda mówi o skazywaniu ludzi na śmierć. Obie sceny bardzo oszczędne. Demonstrowany cynizm to tylko mur chroniący wrażliwe serce przed bólem nie do uniesienia. Mur spełnia swoje zadanie do czasu spotkania z Idą. Wanda najpierw odprawia oschle siostrzenicę. Nie po to unikała z nią kontaktu przez całe lata, mimo monitów zakonnic, żeby teraz pozwolić sobie na nieprzewidziane zmiany w mocno kontrolowanym życiu. Ale spotkanie z Idą już zdążyło zrobić wyłom w murach obronnych Wandy. Wraca po nią na dworzec autobusowy. A potem krok po kroku, poprzez oglądanie rodzinnych zdjęć, snucie wspomnień, oglądanie witraży w stajni dla krów, które zrobiła matka Idy, pancerz opada. Kiedy całkiem opadnie, po odkopaniu w lesie czaszki synka, pochowaniu w rodzinnym grobie zachowanych szczątków, powrocie Idy do klasztoru, jej serce pęka. Widzimy ją w wannie, z rozmazanym makijażem, potarganą fryzurą, płaczącą, załamaną i bezradną. Potem Wanda nastawia głośno muzykę, która rozbrzmiewa w dużym, starannie urządzonym i zadbanym mieszkaniu. Ona sama, ubrana i uczesana wychodzi przez okno, z życia w śmierć. Wychodzi, nie skacze. Tak zdecydowała.
Scena pogrzebu „towarzyszki” pokazuje, że towarzysze nie zauważyli dużo wcześniejszego odejścia towarzyszki Gruz. Tymczasem ona zaczęła odchodzić w dniu, w którym wróciła na dworzec po, odtrącaną przez lata, Idę. To wtedy uchyliła drzwi, przez które tłumione przez lata emocje zaczęły się wydostawać na powierzchnię. Rozmrożenie serce zaczęło czuć coraz więcej, cierpieć coraz mocniej. Miejsce towarzyszki Gruz zajęła Wanda, ale nie potrafiła udźwignąć ciężaru życia. Najprawdopodobniej z powodu poczucia winy. Winy, że zostawiła synka swojej siostrze i poszła walczyć cholera wie, o co. Z powodu poczucia winy spowodowanego odrzuceniem siostrzenicy. Siostrzenicy, którą znowu traci a chciałaby zatrzymać przy sobie: szkoda, że Róża nie może ciebie widzieć. Ciąg tragicznych konsekwencji wcześniej podjętych decyzji. Konsekwencji, od których nie ma ucieczki. Jak w antycznej tragedii. Towarzysze widzą tylko zewnętrzną powłokę wydarzeń. Uważny widz doskonale widzi tragedię i przemianę Wandy.
Ida stoi na uboczu. Jest świadkiem pogrzebu, ale w nim nie uczestniczy. Nie bierze udziału w tej grze pozorów. Wyciąga własne wnioski. Ciotka próbowała wciągnąć ją w życie takie, jakie toczy się za murami klasztoru. Takie, jakie sama znała i prowadziła. Powtarzała, że Jezus, w którego Ida wierzy, wychodził do ludzi. Że nie powinna szukać go w książce, ale w życiu. Znamienna scena szamotaniny o czytaną przez Idę książkę. Prawdopodobnie Biblię. Że powinna poznać to, z czego chce zrezygnować.
Po pogrzebie Ida wraca do mieszkania Wandy, zdejmuje strój zakonny i naśladuje zachowania zmarłej ciotki. Wkłada jej buty i suknie. Pali jej papierosy. Pije wódkę prosto z butelki. Być może testuje nawet pomysł wyjścia przez okno. Świadomie czy podświadomie zaplątuje się w firankę, wiruje i upada na podłogę razem z oberwaną firanką. Statyczna dotąd, do granic katatonii Ida, wiruje przy otwartym oknie. Różnie się to może skończyć. Upadkiem po tej albo tamtej stronie okna. Życia. Upada po tej stronie. Tańczy a potem przeżywa romans z wcześniej poznanym saksofonistą. Jak długi? Tego nie wiemy. Kiedy matka przełożona wysyłała ją poza mury klasztoru kazała jej zostać tam tak długo, jak długo będzie trzeba. Ida smakuje, poza murami klasztoru, życia takiego, jakie pokazała jej ciotka. Innego nie znała. Wchodząc w nie, wchodzi też pośrednio w skórę ciotki. Zbliża się do niej. Podejmuje próbę lepszego jej poznania. Ciotka nie żyje i nie można jej poznać w bezpośrednim kontakcie. Trzeba iść po śladach. Próbować i ryzykować. Ogromne ryzykować. Bo przecież to, w co wchodzi, wwirowuje się, upada, może się okazać tragiczną pomyłką. Może ją odciąć od całego jej dotychczasowego życia. Od bliskich jej ludzi w klasztorze. Innych dotychczas nie miała i nie ma. Ida ma wybór. Może związać się z kochankiem na dłużej niż tylko na przelotny romans. Może zostać jego żoną. Na dobre i na złe.
Idę poznajemy w klasztorze. I to właśnie klimat klasztoru, przypominający klasztory klauzurowe, kontemplacyjne, definiuje ją w tym momencie. Skupienie, wręcz medytacyjne, daje wyraźną wskazówkę, co do młodej jeszcze, ale wyraźnie ukierunkowanej psychiki. Asceza, skupienie, zawierzenie. To nie są cechy, zdolności łatwe do osiągnięcia. Wymagają ogromnej pracy nad sobą. Nie są to cechy, przymioty, których wymaga się tylko w katolickich klasztorach. Osiąganie pełni człowieczeństwa poprzez ogołocenie siebie, to praktyki stare i znane jak świat. Znane filozofom, systemom religijnym. Zachowanie Idy w klasztorze zdaje się świadczyć o tym, że jest na dobrej drodze do ich wypracowania. Ale nie przeszła jeszcze przez próbę ognia. Ta próba czeka na nią za murami klasztoru.
Początkowo można podejrzewać, że Ida idzie taką drogą, bo innej po prostu nie zna. Idzie siłą bezwładu. Wracając od ciotki jest pewna, że za kilka dni złoży śluby wieczyste. Ale odroczenie ślubów i konstatacja, że nie jest jeszcze gotowa, pokazują, że Ida nie jest bezwolną, bezrozumną marionetką, pozbawioną życia wewnętrznego. Wręcz przeciwnie.
Ida doświadczyła innego życia. Ma wybór. I go dokonuje. Zostawia, śpiącego, kochanka, wymyka się po cichu z mieszkania ciotki. Wraca do klasztoru. W miarę jak idzie, przyspiesza coraz bardziej. Jak ktoś, kto jest pewny, że idzie tam gdzie chce być. Albo ucieka przed tym, czego nie chce. Jak się dalej ułożą jej losy, tego nie wiemy? Ale zostawiamy ją dużo dojrzalszą. Jak długo trwa proces dojrzewania Idy? Tak długo jak trzeba.
Próby zrozumienia Idy poprzez mechanizm identyfikacji, wytłumaczenia jej zachowania w kategoriach znanych doświadczeń z góry skazane są na niepowodzenie. Szczególną irytację widza może budzić niemożność zrozumienia zachowania Idy po przeżyciu romansu. Bo przecież wiemy „jak powinna się czuć katoliczka po popełnieniu grzechu, co powinna zrobić”. Tymczasem Ida jest obok tego, co wiemy na temat tego „jak powinno być”. Bo dla Idy romans „przyszedł i odszedł” jak doświadczenia przychodzące w czasie medytacji. Zgodnie z zasadami medytacji Ida nie przywiązuje się do własnych doświadczeń, pozwala im odpłynąć, z opróżnionym umysłem gotowa na dalsze doświadczanie tego, co przyniesie jej Droga. Podobnie stawianie diagnoz stricte psychologicznych skazane jest na porażkę. Jest kolejną próbą wtłoczenia Idy we własny system wiedzy. Pytania „a potem” świadczą o tym, że Ida, na skutek „popełnionego grzechu” nie zastygła w emocjonalnej, posttraumatycznej lodówce. Wręcz przeciwnie, jest w pełni świadoma tego, co robi. Na swój własny, ascetyczny sposób pogłębia zrozumienie sytuacji, analizuje propozycję kochanka: „a potem”?
Idy nie da się zrozumieć bez odrzucenia własnego „wiem”. Bez egzotyzacji tego, co znane, oczywiste. Bez konstruktywnego zdziwienia. Rodzi to irytację i przekonanie, że reżyser stworzył postać niewiarygodną. Niewiarygodną, bo niepasującą do naszych schematów poznawczych. Schematów, przy pomocy, których staramy się określić psychologiczną wiarygodność postaci. W przypadku Idy nie jest to możliwe. Stąd uznanie jej za figurę płaską, papierową, bezwolną. Tymczasem Ida jest jak buddyjski „pusty obłok”. Nie można jej pochwycić w znajome ramy. Bo tak jak obłok ma określony kształt a zarazem go nie ma. Idy można jedynie doświadczyć poza dyskursywnym umysłem. W przestrzeni opróżnionego umysłu. Tam Ida otworzy się przed nami. Bo życie Idy to jedna wielka medytacja. Możemy ją poznać tylko na drodze własnej medytacji. Nigdy poprzez wtłaczanie jej we własne schematy poznawcze. Bo reżyser …stawia wyżej metafizykę niż tradycję. W tym „tradycyjne”, utrwalone schematy poznawcze. Klucza do zrozumienia „Idy” należy szukać poza tym, co znane.
Jaga Kwiek
Jaga (Jadwiga) Kwiek jest doktorem psychologii z ponad czterdziestoletnim doświadczeniem zawodowym. Przez większość czasu łączyła praktykę z pracą naukową i dydaktyczną. Przez ostatnie siedemnaście lat pracowała jedynie na UAM w Poznaniu, gdzie wykładała przedmioty związane z problematyką mediów.
Przeczytałam. Przemyślę. Dziękuję
Tak składnie to wszystko zostało powiedziane,że właściwie już nie ma co dodać. Dziękuję!
Bardzo Paniom dziękuję 🙂
Bardzo ciekawy sposób widzenia filmu, Jago. Zastosowałaś interesujący zabieg – popatrzyłaś na bohaterki jak terapeuta pracujący w nurcie konstruktywistycznym, a nie odbiorca przekazu medialnego. Z tej pozycji widok jest rzeczywiście nieco inny. Nie wiem, czy widać więcej, ale na pewno inaczej. Nie do końca jestem przekonana, czy jest to najbardziej adekwatne narzędzie do interpretacji wytworów ludzkiego intelektu, bo gdy je zastosować do jakiegokolwiek dzieła, właściwie wszystko jest wiarygodne, ale nadal nie wiadomo, co twórca chciał przekazać. A przecież twórca przeważnie świadomie operuje symbolem. Tworzone postaci nie są żywymi ludźmi, tylko konstruktami, które niosą jakąś treść. Dlatego czuję opór przed “popłynięciem” w taką psychonarracyjną metodę odbioru filmu, czy książki. Ale jako propozycja spojrzenia jest to niezwykle ciekawe.
Od początku, czyli już w trakcie oglądania filmu, miałam takie wrażenie, że intencją twórcy nie było przesłanie jednego sprecyzowanego przekazu. Jestem skłonna przypuszczać, że jedynym konkretnym przekazem było zaproszenie do wejścia w opowiadaną historię. I wzięcie z niej dla siebie, każdy “na miarę potrzeb i możliwości” 😉 tego, co w tej historii go poruszyło, dotknęło …
Z punktu widzenia hermeneutyki wszystko może być tekstem. Z kolei tekst można analizować przy pomocy narzędzi właściwych dla teorii narracji. Z położeniem nacisku na warstwę psychologiczną tekstu.
Nie do końca jestem przekonana, czy jest to najbardziej adekwatne narzędzie do interpretacji wytworów ludzkiego intelektu, bo gdy je zastosować do jakiegokolwiek dzieła, właściwie wszystko jest wiarygodne, ale nadal nie wiadomo, co twórca chciał przekazać.
To prawda, ale stety albo niestety, żyjemy w kulturze negocjowania znaczeń. Lub, jak chcą inni, migotania znaczeń. W postmodernistycznej kulturze zrezygnowaliśmy z jednoznaczności i płynącego z niej poczucia wolności, na rzecz wolności wyboru. Coś za coś 😉
Zastosowałaś interesujący zabieg – popatrzyłaś na bohaterki jak terapeuta pracujący w nurcie konstruktywistycznym, a nie odbiorca przekazu medialnego.
Bardzo jestem ciekawa czym jest dla Ciebie “spojrzenie odbiorcy medialnego”?
Odbiorca przekazu medialnego to pewien skrót myślowy, którym miałam nadzieję podkreślić różnicę w odbiorze oceniającym treść na różnych wymiarach (ładne-brzydkie, ciekawe-nudne, ważne dla mnie-zupełnie mnie nie dotyczy) od intymnego, pełnego zainteresowania, ale wolnego od wartościowania sposobu patrzenia i słuchania, jaki ma miejsce w relacji terapeutycznej.
żyjemy w kulturze negocjowania znaczeń. Lub, jak chcą inni, migotania znaczeń. W postmodernistycznej kulturze zrezygnowaliśmy z jednoznaczności i płynącego z niej poczucia wolności, na rzecz wolności wyboru. Coś za coś
To prawda. Mnie to pasuje, ale staram się dostrzegać drugą stronę medalu. Każda treść ma tyle znaczeń, ilu odbiorców. Więcej nawet – wszak w wyniku różnych doświadczeń możemy zwracać uwagę na coraz to nowe znaczenia. To, co czytamy, widzimy, czego słuchamy staje się ważne przez to, że możemy dzięki temu sami się sobie przyjrzeć. Ponowoczesna sztuka staje się lustereczkiem dla odbiorcy, obiektem, na który odbiorca projektuje swoje własne wnętrze. Zapewne dobrze jest od czasu do czasu popatrzeć na siebie samego, ale dobrze jest też nie zatracić umiejętności słuchania innych.
Im więcej czytam recenzji “Idy”, tym mniej mi się podoba film. Mam wrażenie, że to właśnie takie postmodernistyczne lustereczko – podoba się, bo widać w nim siebie samego.
A czy sztuka nie pełniła, od zawsze, roli “zwierciadła na rozstajnych drogach”? Czasem krzywego zwierciadła 😉
Pełniła rolę, owszem. Jest jednak subtelna różnica między byciem, a pełnieniem roli. Woda też może pełnić rolę lustra. W jeziorze też można zobaczyć swoje odbicie, ale można też w nim popływać, pod powierzchnią toczy się jakieś życie, coś się rodzi, coś umiera. Jest treść. Za Kantem, poza obserwowalnym fenomenem, mamy przynajmniej poczucie, że rzecz istnieje również sama w sobie i choć nie możemy jej poznać, to nic nie stoi na przeszkodzie, by cieszyć się gonieniem króliczka.
Odnoszę wrażenie, że każdy, kto próbuje interpretować “Idę”, prędzej czy później dogania swój własny ogon. Nie odmawiam temu pewnego waloru. W Polskim kinie nie było jeszcze chyba filmu, który tak skutecznie uruchamiałby własne schematy poznawcze odbiorców. Można wręcz powiedzieć “powiedz mi o czym jest “Ida”, a powiem ci kim jesteś”. W roli lustra film sprawdza się doskonale. Ale ja jestem ciekawa rzeczy samej w sobie, a im bardziej się zagłębiam, tym częściej trafiam na kolejne lustra.
Do tego co poniżej, bo nie wyświetla się tam opcja “odpowiedz” 🙁
Czyli nie zadawala Cię “zjawisko” szukasz “istoty”. Może to jest właśnie Twoja ścieżka “gonienie króliczka” 😉
Do “gonienia króliczka” – tak zapewne to jest moja droga poznania – od fenomenu do poszukiwania istoty rzeczy, przy pełnej świadomości poznawczego agnostycyzmu.
Dlatego chyba zostawię “Idę” w świętym spokoju. Tam już nie mam czego szukać.
Postać Wandy wydaje mi się bardzo rzeczywista, natomiast Idy nieco wydumana. Wszystkie zachowania Wandy mogę zracjonalizować, natomiast Ida wydaje mi się po prostu mało inteligentna, żeby nie powiedzieć, głupkowata. Czy to ogłupienie to wynik wychowania kościelnego? Nie jest to pokazane.
Ida wydaje mi się po prostu mało inteligentna, żeby nie powiedzieć, głupkowata. Czy to ogłupienie to wynik wychowania kościelnego?
Z pewnością wychowanie, nie tyle kościelne co klasztorne musiało wpłynąć na osobowość Idy. Naśladownictwo, identyfikacja, modelowanie to podstawowe mechanizmy budowania tożsamości. Wzorcem do naśladowania, obiektem identyfikacji były dla niej zakonnice. To one ją wychowywały. jej świat był światem klasztornych wartości, norm, zachowań i rytuałów. Nie mogło być inaczej. To one modelowały jej psychikę. Ci do tego nie może być wątpliwości.
Nie nazwałabym Idy ani mało inteligentna a co dopiero głupkowatą. Zdecydowanie nie.
Na czym Ty opierasz taką opinie na jej temat? Co w jej zachowaniu sprawia, że odbierasz ją w ten sposób?
Coś jednak bym dodała ;-).
Konstrukcja filmu ( czyli zamysł reżysera) umożliwia cały szereg interpretacji nawet jednemu odbiorcy. I to jest główna zaleta filmu, będąca jednocześnie jego wadą, albowiem większosć, przynajmniej polskich widzów, ujrzy w nim wyłącznie potwierdzenie stereotypów na temat polsko-żydowski. Wydaje mi się, że tego niebezpieczeństwa Pawlikowski albo nie docenił, albo świadomie zaryzykował. Aczkolwiek ostatnie wywiady z nim tej drugiej tezie przeczą.
Choć ja mam w tej materii wątpliwości, gdyż wszystko: obraz, słowo, gest, mnóstwo symboli i odniesień do filmów Nowej Fali, jest bardzo starannie przez reżysera przemyślane. Nic, albo prawie nic, nie jest w tym filmie przypadkowe.
Nie bez powodu klasztor mieści się w ogromnym, martwym z zewnątrz budynku stojącym na krańcu świata.
Nie bez powodu przebywa w nim jedynie garstka zakonnic z garsteczką nowicjuszek. W sumie 13 kobiet.
Figura Jezusa pieczołowicie przez te nowicjuszki odnowiona zostaje umieszczona nie na piedestale ( co byłoby naturalne) lecz we wgłębieniu przed pałacem. Wgłębienie to zapewne pozostało po fonntannie. Tu też chciał coś reżyser przekazać.
Nie bez powodu jedyną wyraźnie widoczną , wybijającą się z spośród nijakich, prawie rozmazanych twarzy zakonnic, jest twarz przełożonej. Co ta twarz wyraża?
Dlaczego dopiero teraz, tuż przed obłuczynami przełożona wysyła Idę do ciotki?
Przecież wiedziała, czego się dowie. Dlaczego akurat ten moment ma dla przełożonej takie znaczenie, że decyduje się wydać Idzie polecenie właśnie teraz, a nie choćby rok wcześniej? Siedemnastoletnia Ida też już była wystarczająco dojrzała, aby zmierzyć się ze swoim pochodzeniem.
Przez te wszystkie lata przełożona musiała uważnie śledzić losy Wandy, skoro wiedziała, gdzie ona przebywa. Bo przecież do rodzinnej wsi nie powróciła.
Pierwszy, a właściwie jedyny, moment, w którym Wanda traci panowanie nad sobą, to szamotanina z Idą o biblię. Bo nie ulega wątpliwości, że jest to biblia, którą Ida zdecydowanie bardzo wyszarpuje ciotce i energicznym gestem umieszcza pod poduszką po drugiej stronie swojego łóżka, z dala od rewirów/ łóżka Wandy, wyznaczając tym samym granicę.
Wandzie jednak udało się sprowokować Idę do przemyśleń. Tu nie zgadzam się z Autorką, że celem Wandy było wciagnięcie Idy w życie, jakie sama znała i prowadzila.
Celem Wandy było, aby Ida nie zamknęła się w pęcherzu ochronnym przed życiem, gdyż nieskuteczność takiego pęchęrza, w którym sama długie lata żyła, właśnie dzięki Idzie Wanda sobie uświadomiła.
Spotkaniu, którego unikała świadomie lata całe, gdyż zburzyłoby ono jej, wybrany po śmierci synka sposób na przetrwanie. Straciła dziecko i rodzinę, sama przeżyła. Poczucie winy i straty musiała zagłuszyć i zrekompensować nadając sens swoim ówczesnym działaniom , uwierzyć w coś, co ten sens nada. I jak każdy konwertyta oddała się sprawie pilnie. Nie pomogło jednak. Trudno zastąpić miłość do dziecka miłością do idei.
Mimo że musiała być świadoma tego, że gdyby pozostała z synkiem, to mogłaby mu jedynie w śmierci towarzyszyć. Pozostało poczucie niesprawiedliwości losu – bo Ida jednak przeżyła. Dlaczego ona, a nie mój synek? To również, a może przede wszystkim, tłumaczy niechęć Wandy do zainteresowania się losem siostrzenicy. I początkowej rezerwy wobec Idy. I brutalnego uświadomienia dziewczynie jej pochodzenia. A także lęk przed powrotem do przeszłosci. “ Nie mogłam, nie chciałam, nie byłoby ci ze mną dobrze”
Ostatni trzon zdania, a także pierwsze pytanie jakie padło z ust Wandy “ Nie powiedziały ci kim jestem?” tudzież późniejsze jej wypowiedzi na temat wykonywanego zawodu, świadczą o tym, że Wanda miała świadomość, iż droga, którą podążała zaprowadziła ją na manowce.
Zatem podążyła za Idą ścieżką prowadzacą w przeszłość. Ku dziecku. Bo tylko ono ją interesowało. Tylko czaszka synka była dla niej istotna. Znalazłszy ją odeszła od miejsca zbrodni. Krąg życia Wandy został przymknięty poprzez złożenie dziecka w lubelskim grobie.
Idzie dała błogosławieństwo na obraną przez nią drogę “ Róża byłaby z ciebie dumna”. Oddała ją bogu, z którym do tej pory walczyła.
A sama zatoczyła resztę koła, do początków swego istnienia. Łapczywie pochłaniany chleb z cukrem ( przysmak dzieciństwa, a nie dobrze sytuowanych dorosłych przecież), kąpiel w wannie – symboliczny powrót do łona matki zaakcentowany przez kamerę ujęciem od tyłu- i wyjście z życia.
Ida po tańcu (derwiszów ?) z firanką – welonem, jako oblubienica ( czyja? Boża? saksofonisty? ) uczestniczy w pogrzebie już bez zakonnego nakrycia głowy noszonego dotąd stale.
Przeszła na drugą stronę. Na chwilę jednak tylko.
To jedna z możliwych wersji, mogę stworzyć jeszcze parę nieco innych 😉 I to jest największa zaleta filmu.
Nie pomyślałam o tym, że Wanda mogła unikać spotkania z Idą ze względu na pamięć o zabitym synku. To bardzo prawdopodobne.
Ida oglądając zdjęcia pyta ” Czy ja miałam brata?”. Wanda odpowiada ” Nie, byłaś jedynaczką”. Ta scena bardzo wiele mówi, Jago.
Masz rację 😎 Mnie ona jakoś umknęła. Dlatego fajnie jest pogadać, bo zawsze jest szansa na zobaczenie czegoś więcej. Dziękuję 🙂
“Idę” obejrzałem w święta korzystając z pozyczonej plyty DVD. Bylem i wciaz jestem pod wrazeniem filmu, chociaz ja odebralem go jako los trzech, a nie dwóch kobiet. Roza, ktorej nie widzimy, ale ktorej obraz narysowala moja wyobraznia na podstawie wyraźnego opowiadania Wandy (ktoś twierdził, ze mu bardzo brakowalo szczegolow i w ogole zainteresowania swoja matka przez Ide, a ja to odebrałem zupełnie inaczej), ale to Róża jest pierwszą osobą, ktora mi spokojnie spać nie dawała – kochajaca zycie, niezwykle wrazliwa (witrażyk w oborze, żeby krowom bylo weselej), czyli sama wesoła i wielkiej urody (patrzac na Wande) musi oddać zycie, sama i dzieci, które zabiera jej wiejski prostak, ktory ją zna. Straszne, nikt, kto chodzi w ludzkiej skorze nie może się z tym pogodzić. Nie mogła sie z tym pogodzic przede wszystkim Wanda (“Kochalam Roze…”), ale zdawała sobie sprawę, ze nic juz zmienić nie może. Zamyka sie w sobie, a wlasciwie zamyka wszystko w sobie. Swiat przestał miec dla niej wartosci jakie dotychczas obie w sobie pielegnowaly. Po wojnie poszla pracowac w prokuraturze. Ale to pozory. czlowiek nie moze pozbyc sie czegos “czym skorupka za mlodu nasiakla”. Ona to schowała gdzies na dnie duszy, ale to sie tliło.
Unikala kontaktow z Idą uwazajac, ze powrót do dawnych lat nie ma juz znaczenia, nie chciala burzyc jej zycia, ani zmieniac swojego, ale tlący sie ognik był silniejszy. Zapłonął. Wrociala do Idy jako dawna Wanda, a nie jako prokurator Wanda.
Ogromne wrazenie zrobiła na mnie scena z wykopanego grobu – w osiłku, prostaku odezwala sie ledwo pozostawiona resztka czlowieczenstwa, którą nawet najwiekszy zbrodniarz pewnie posiada. Pada suche pytanie Idy – “Dlaczego mnie tu nie ma?”
Była za mała, chłopek zanosi becik w bezpieczne miejsce, ale tego samego odruchu już mu zabrakło dla synka Wandy. Wanda milczy, zabiera główkę swojego dziecka i szybko odchodzi. Jakie myśli mogą człowiekowi przyjść w takiej chwili – każde. Może się ich sama przestraszyła?
Dalsze losy tych dwóch kobiet i ich reakcje opisane były w wielu miejscach już tak dokladnie, że trudno cokolwiek dodać – bylyby powtorzeniem.
W końcu obie odchodzą, kazda w swoją stronę (chociaz po ludzku nie moglem w duszy sie zgodzic, ze Ida wraca do zakonu).
Życzę twórcom i nam wszystkim, by film zdobył wszystkie możliwe nagrody.
Nowy, jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co piszesz.
Teraz obecność Róży wydaje się taka oczywista. Jestem Ci wdzięczna za zwrócenie uwagi na jej psychologiczną obecność. Bardzo trafna i głęboka uwaga. Świadcząca o wyjątkowej wrażliwości jej Autora.
Mam dokładnie takie samo zdanie na temat tragizmu postaci mordercy.
Dodatkowo porusza mnie dramat jego ojca. Jak w greckiej tragedii. Podjął heroiczna decyzję ratowania żydowskiej rodziny. Decyzję za którą groziła śmierć. Jego i własnej rodziny. Tymczasem jego szlachetność stała się zaczynem potwornego upadku syna. Oskarżany o nie swoją zbrodnię, milczy. Straszna tragedia.
Scena w lesie też jest znamienna. Gdy odkopywany grób był już dosyć głęboki Wanda pada na jego skraju na kolana pochylając się w jego głąb i jak tylko ujrzała czaszkę synka błyskawicznie ją wyławia, przytula do łona i szybko odchodzi. Doszukiwanie się w tym symboli religijnych- stojąca Ida versus klęcząca Wanda wydaje mi się niezbyt uprawnione. Najbardziej prawdopodobne są najprostsze wyjaśnienia. Ponieważ to druga scena w filmie, w której Wanda traci panowanie nad sobą i ulega emocjom, biorąc także pod uwagę jej zakończenie, uważam, że Wanda nie mogła doczekać się “spotkania” z dzieckiem i padając na kolana chciała ten moment przyspieszyć skracając dystans dzielący ją od dziecka.
Mnie przy tej scenie automatycznie pojawił się wers z kolędy: “rąbek z głowy zdjęła, którym dziecię owinąwszy…”. Tym tragiczniejsze było to, że mogła “dziecię” powtórnie “okryć” zimna ziemią 🙁
Jak widać Ida to dobry film bo prowokuje bardzo różne odczytania. Jednak dla mnie to zły film bo jest za “ładny”, zbyt subtelny a jego metafizyka jest bardzo schematyczna. I nie chodzi tu tylko o “krwawą prokurator”, która jak Judasz przygnieciona ciężarem własnych zbrodni popełnia samobójstwo. Tytułowa bohaterka jest po prostu zahukana, czy to nazwać głupotą czy klasztorną tresurą nie ma znaczenia – ona ma być niebiańskim tłem dla złej ciotki. Obie zresztą tak naprawdę są jak z podręcznika stereotypów. Dobrze i znacznie ciekawiej niż ja napisała o tym Elżbieta Janicka: http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/film/20131125/janicka-ogon-ktory-macha-psem
Ha, niezwykła uwaga! A może nie jest zahukana i nie tresurą klasztorną, ale zdążyła już “przejść” cały cykl Rekolekcji Ignacjańskich? 😉
Po takich rekolekcjach, podobnie jak po pierwszych doświadczeniach z psychoterapią, ludzie mają skłonność do lekkiej lewitacji 😉 Zwłaszcza ludzie młodzi. Potrzeba czasu na to, żeby znowu zejść na ziemię. Może trochę poczytać A. de Mello?
Nie wiemy czy Wanda wychodzi z życia dlatego, że jest przygnieciona poczuciem winy czy dlatego, że jest nim baaaardzo, baaardza zmęczona i po prostu mówi “pas”. Każda teza jest uprawniona.
Co do posłużenia się figurą Idy w celu skontrastowania ją z “krwawą prokurator”. Wydaje mi się, że byłby to zbyt płytki zabieg, jak na film za “ładny”, “zbyt subtelny”. Niedopracowanie, zgrzyt i brak konsekwencji. Tymczasem film jest dopieszczony aż do “za ładności” 😉
Jeszcze raz polecam tekst Elżbiety Janickiej. Tu nie chodzi o to, co się mnie/nam wydaje, ale co jest pokazane na filmie. Jak i z czego jest zrobiony. Kozetka psychoanalityczna czy rekolekcje to są zupełnie inne sprawy. Zwykle zresztą nie pokazywane szerokiej publiczności. Są to bowiem sprawy prywatne i głęboko intymne.
Tekst E.Janickiej przeczytałam jakiś czas temu. Teraz przeczytałam go ponownie i absolutnie się z nim nie zgadzam.
Jest to typowy przykład projektowania własnych wizji na film. Opowiadanie o tym co się wydaje a nie o tym co pokazuje film.
Zastanawia, że szanowni interpretatorzy nie piszą w ogóle o formie filmu. Wydawałoby się niezwykłej, jak na nasze kanony. Kadry są zbudowane nietypowo (choć chwilami manierycznie – jakby zdjęcia z galerii fotografii – nie zawsze tłumaczące się takim wysmakowaniem), walory szarości budują nastrój (szczególnie w ujęciach, gdy kamera jest nieruchoma). Forma spójnie tworzy całość. Ciekawe, że nikt o tym nie wspomniał, a przecież to 80 minut obrazów. Treść tak mocno znaczy i zasłania formę?
*
Nb. Do tak pięknych ogólnych planów, jak w ‘Papuszy’ i tak, przy tym, ‘siedzących’ w filmie jeszcze ‘Idzie’ daleko. A i treściowo może film małżeństwa Krauze’ów byłby lepszy w tej nagrodowej konkurencji?
W innych recenzjach powiedziano już bardzo wiele na temat formy filmu.
I jest to ta warstwa, która budzi najmniej sporów. Najwięcej kontrowersji rodzi warstwa psychologiczna. Wiarygodność vs niewiarygodność postaci. Złożoność vs “marionetkowość”.
Forma nie jest nowa, jeśli odbiorca swoje lata ma ;-). Nie jest ten film również, moim zdaniem, arcydziełem. Nagrody się co prawda sypią, ale myślę, że głównie z powodu wątku przewodniego. Jest zrobiony dosyć precyzyjnie z dużą dbałością o szczegóły, aczkolwiek zbyt częste niejednokrotnie “cytaty”
Poproszę, z ciekawości, o przykłady TAKIEJ formy. Grzegorza Królikiewicza znam. Dziworskiego i Hasa też. Wydaje mi się, że jest oryginalna i chyba nie do pominięcia w odbiorze.
Bardzo Pani dziękuję za ten felieton.”Idę” widziałem kilka miesięcy temu w prawie pustej sali kinowej. Publiczność polska zainteresowała się tym filmem dopiero po obsypaniu go ponad trzydziestoma nagrodami na różnych europejskich i amerykańskich festiwalach. Szkoda!
Recenzją p.Jagi byłam poruszona bo potrafiła wyrazić moje odczucia po obejrzeniu “Idy” lepiej, niż ja zrobiłabym to sama( pomijam przy tym zastosowaną przez nią “obudowę psychologiczną” postaci, bo na tym się nie znam). Natomiast dyskusja,jaka powstała na kanwie jej recenzji, pozwoliła mi spojrzeć bardziej wnikliwie na postacie filmu i np. ocenić czy raczej docenić rolę Róży. Ciekawie też było poznać inne interpretacje zachowań Idy i Wandy,które pozwoliły lepiej je zrozumieć.