2015-01-13. Wspominałem już, że seniorzy, z którymi mam do czynienia są największą radością edukacyjną mojego życia. Każdy przed kim stanęło kiedyś zadanie wtłoczenia do głów słuchaczy jakiejkolwiek wiedzy, wie jak żmudna czasami potrafi to być orka. Szczególnie gdy „wejście w posiadanie wiedzy”, jak to się w najnowszej wersji języka polskiego określa (powinno się dodawać „drogą wysłuchania”) jest przymusowe, obłożone sankcją egzaminacyjną, terrorem kolokwium czy nie daj Bóg – katorgą pisania pracy seminaryjnej.
W porównaniu z tym zajęcia z ludźmi, którym nie trzeba tłumaczyć kiedy była bitwa pod Grunwaldem, a 1410 to nie staropolski przepis na bimber, są autentyczną przyjemnością, ponieważ można się skupić na ciekawszych aspektach naszej historii, co bywa bardziej zajmujące i dla słuchacza i wykładającego.
Oczywiście, nawet taka wersja edukacji nie jest wolna od niebezpieczeństw, ale są to zagrożenia zupełnie innego typu. Jakie?
Szkoła ze względów oczywistych posługuje się w nauczaniu schematami, skrótami, przygotowanymi przez fachowców, a na dodatek przetrawionymi w sposób, który ma na celu nie tylko wiedzę jako taką, ale przygotowanie ucznia do wykorzystania tej wiedzy w sposób zgodny z oczekiwaniami aktualnych decydentów politycznych.
Stąd raz bohaterem narodowym jest ten, raz inny, jedno wydarzenie się czci inne potępia (a potem na odwrót) itd.
W efekcie część społeczeństwa zyskuje tzw. poglądy polityczne, których treść i forma zależy od etapu edukacji, na jakim się dany osobnik zatrzymał.
Studenta historii uczy się pracy ze źródłami, ale przy natłoku wrażeń jakie niesie ze sobą proces studiowania nie jest to zajęcie jakoś szczególnie skupiające uwagę, a zjawisko, które od 25 lat króluje na uczelniach – student przychodzący wyłącznie po dyplom, czyni tę atrakcję jeszcze mniejszą i w dużym procencie słuchacz rezygnuje z niej natychmiast po wyminięciu ostatniej rafy egzaminacyjnej sesji. Najlepiej widać to w publikacjach młodych ludzi, szczególnie dotyczących historii najnowszej.
Na zajęcia dla seniorów przychodzą wyłącznie ludzie, których dany temat interesuje, dobrowolnie (i jeszcze muszą za to płacić), którym nie grozi oblanie egzaminu, oczekując ciekawej i atrakcyjnej wędrówki po kocich łbach wiedzy, którą chłoną z wielkim zapałem jakby od tego miała zależeć wysokość ich emerytur.
Nie ukrywam, że taka sytuacja kusi, by tym słuchaczom aplikować wiedzę, która z reguły bywa mniej strawna dla szamocących się z życiem młodych ludzi, a mianowicie żmudną i niełatwą analizę źródeł historycznych i samodzielne wyciąganie z nich wniosków. A kiedy okazuje się, że oni tę trudniejszą część wiedzy przyswajają bez wysiłku, a nawet z widoczną przyjemnością – mamy pełnię szczęścia.
No i na tym właśnie polega całe niebezpieczeństwo tej zabawy. Mając do dyspozycji pełny tekst jakiegoś źródła, w miejsce zwyczajowo opracowanych skrótów i wyciągając z niego własne wnioski zdarza się, że obstupant omnes, jak to kiedyś ładnie określił Makuszyński w „Szatanie z siódmej klasy” – zdumiewają się wszyscy.
Nudna z pozoru praca nad źródłami potrafi wywrócić do góry nogami nasze wyobrażenie o zdarzeniach, postaciach, procesach, a bezlitośnie sztywne ramy metodologii naukowej każą potem patrzeć na kicające po łąkach przestrzeni publicznej pojęcia rasy historycznej co najmniej z podejrzliwością, jeśli nie odrzucać ich w ogóle. Ludziom z ugruntowanymi poglądami na rodzimą historię świat się potrafi zawalić.
Aby nie być gołosłownym.
„Braliśmy” ostatnio Władysława Hermana i jego synów. Młodszym był, jak wiadomo, Bolesław Krzywousty, którego powojenna, antyniemiecko nastawiona szkoła kazała nam czcić jako narodowego bohatera, mężnie walczącego z germańskim najeźdźcą.
Zatrudnił on benedyktyńskiego mnicha na stanowisku rzecznika prasowego i szefa wydziału propagandy jednocześnie, dzięki czemu pokolenia historyków wychowały się na „Kronice Polskiej” traktując ją czasem z całą powagą nieomal jako słowo boże.
A fakt zatrudnienia autora kroniki przez władcę powinien kazać włączyć dzwonek ostrzegawczy od samego początku, tak jak się to robi dziś.
Miał Bolesław starszego brata Zbigniewa, osławionego przez naszą historiografię do obrzydliwości, a początki tego obrzucania łajnem mamy właśnie u Galla.
Otóż na temat Zbigniewa Gall najpierw pisze, że był synem nałożnicy. Cóż, zdarza się. Kadłubek, który czerpiąc z Galla zawsze w miejsce słowa „kwiatek” wpisuje „bukiet” poszedł dalej – u niego Zbigniew jest synem nierządnicy.
Poważna sprawa, ale też się zdarza.
Sęk w tym, że kilka stron dalej Gall pisze o żądaniach możnowładców „przywrócenia Zbigniewowi jego praw”. Jakich u licha praw? Dziecko nałożnicy, a tym bardziej nierządnicy nie miało w tamtym systemie ŻADNYCH praw. Nie było więc czego „przywracać”.
Skąd więc to żądanie?
Równie gładko przechodzi nad sprawą praw Kadłubek i odtąd obaj plączą się w zeznaniach niespecjalnie dbając o spójność swego przekazu.
O co więc chodzi?
Na dodatek ani Władysław Herman, ani sam Bolesław swoim postępowaniem nigdy nie dali powodu do podejrzeń, by prawa Zbigniewa kwestionowali. Mogli je odebrać, to zupełnie inna sprawa, ale nie zaprzeczali ich istnieniu. Dlaczego?
Kim była naprawdę matka Zbigniewa?
Okazuje się, że stanowisko Galla nie było podzielane przez wszystkich dawnych kronikarzy i historiografów. Nawet w wieku XIX, który ukształtował ramowo nasze poglądy na rodzimą historię znajdziemy „kwiatki” takie jak w genealogii Piastów gdzie czytamy o żonach Hermana „1. N.N., której się wyparł”.
Proszę wybaczyć, ale żona, której ktoś „się wyparł”, to jednak co innego niż nałożnica czy nierządnica, prawda?
Fantaści historyczni w rodzaju Karoliny Lanckorońskiej złowili wiatr w żagle i zaczęli tworzyć teorię, że ta pierwsza żona poślubiona została w tzw. obrządku słowiańskim (jego występowanie w Polsce, czas i zasięg, to odrębny, ciekawy temat), a taki nie był ważny w świetle obrządku katolickiego.
Mimochodem zbliża nas to do rozwiązania zagadki.
Ponieważ miejsce tu jest ograniczone, podam tylko wynik rozumowania.
Kościół katolicki, ani dziś, ani wówczas nie zna instytucji rozwodów. Władcy zaś, niezależnie od swojego stosunku do żon, bywali czasem w sytuacji, gdy interes polityczny kazał im się ich pozbywać. Jak to zrobić? Zrobić to zresztą pół biedy, ale czym to usprawiedliwić? Jak bez rozwodu pojąć kolejną małżonkę?
Pamiętajmy, że i Gall i Kadłubek to byli duchowni. Czym oni mogli usprawiedliwić oddalenie prawowitej żony, matki Zbigniewa? Polityczny przymus rozumieli, ale jednak….
No i mamy – nałożnica, nierządnica, a nie żadna tam żona! I załatwione. Prawda jakie proste?
Kłopot tylko z tymi biskupami i możnymi, którzy upominali się o prawa Zbigniewa. Ale to z pewnością „wrogowie narodu”, nie?
Podobnie z samą postacią Krzywoustego.
Czytając uważnie źródła można dojść do wniosku, że całe nasze szkolne nauczanie dotyczące historii odległej zda się psu na budę, ponieważ oparte jest niezmiennie na dwóch XIX wiecznych szkołach historiografii polskiej, tak odmiennych, a przecież ujmujących opis naszych dziejów w ten sam schemat „oprawcy i ofiary” sytuując nas, rzecz jasna, po stronie ofiar tyleż niewinnych co bezbronnych, odpierających wrogie ataki siłą ducha przy pomocy Matki Boskiej oraz wsparciu św. Gertrudy, która jako patronka kotów musi patrzeć łaskawym wzrokiem na kraj, gdzie przypada najwięcej kotów na świecie w przeliczeniu na gospodarstwo domowe.
Tymczasem z kroniki Galla dowiadujemy się przedziwnej rzeczy. Trudno znaleźć taki moment historyczny z czasów Krzywoustego, w którym ktoś z zewnątrz bezpodstawnie zaatakował naszą uciemiężoną Ojczyznę. Nawet płatny panegirysta Gall nie posunął się tak daleko, by twierdzić, że Krzywousty musiał się bronić przed najeżdżającymi kraj co i rusz wrogami. Słynna wyprawa cesarza Henryka V opisywana tak chętnie przez powieściopisarzy w rodzaju Bunscha (sam się na nim chowałem), Głogów z zakładnikami, Psie Pole itd., była wyprawą odwetową. Odwetową? No tak, ponieważ nasz narodowy bohater nie mając ani sił, ani środków miał miły zwyczaj najeżdżania wszystkich sąsiadów po kolei w wyniku czego wszystkie granice stały w ogniu, kraj ubożał, wszyscy sąsiedzi patrzyli na Bolesława wilkiem do tego stopnia, że nawet sojusznik, król węgierski Koloman, nie chciał jechać na spotkanie z nim „obawiając się zasadzki” (Gall). Jeśli nawet sojusznik wiedział, że Bolesław to nie jest ktoś przesadnie przywiązany do danego słowa, to jak widziała go reszta?
Bohater i rycerz pełną gębą
Uczyłem słuchaczy oceniania władców/polityków po efektach ich rządzenia, po tym co po sobie zostawili. Władysław Herman tradycyjnie opisywany jako władca nieudolny zostawił kraj wstający z zamętu, bogacący się, z zasobnym skarbem, z bezpiecznymi granicami, z uporządkowanymi sprawami kościelnymi, z pierwszymi założonymi w Polsce szkołami. Taka safanduła. Jego bohaterski syn zniszczył to wszystko na własne życzenie, na dodatek bez jakiegoś określonego i widocznego celu. Opis jego dzieciństwa sporządzony przez Galla, aczkolwiek pochlebny w zamiarze, pokazuje nam człowieka, łagodnie mówiąc niezrównoważonego, dla którego żywiołem była walka, co niektórym imponowało, jeśli zapomnieli, że z walki może żyć gromada przypiętych do księcia wojów, ale na pewno nie kraj jako taki.
Cóż zyskał ten nasz bohater? Pół życia wojował z Pomorzem, szczególnie zachodnim (Gall napisał nawet tekst do piosenki Niemena „Naszym ojcom wystarczały ryby słone i cuchnące…”). Sęk w tym, że to też były wojny w większości czysto łupieskie, a więc nie mające żadnego znaczenia politycznego. Kiedy ostatecznie wydawało się, że je pokonał (a przynajmniej tak się o tym pisze) – Pomorze nie zostało inkorporowane do jego państwa. Dlaczego?
Jak się skończyło kilkanaście wojen i wojenek, które prowadził (i które sam rozpoczynał). Nijak. Efekt – zero.
Nawet słynne Psie Pole, duma naszych szkolnych podręczników, okazało się wymyśloną legendą. Oskarżano Zbigniewa o konszachty z obcymi. Ale to Krzywousty usiłując odebrać bratu jego dzielnicę prowadził hufce ruskie i węgierskie przeciw Zbigniewowi. To było ok. prawda? To Bolesław oślepił brata, któremu słowem zaręczył bezpieczeństwo pod pretekstem „zbyt uroczystego przyjęcia go w Polsce po powrocie z wygnania” (Gall)
Ile wojen wygrał Krzywousty? Na dobrą sprawę żadnej, bo nawet wyprawa odwetowa Henryka V miała na celu jedynie spustoszenie kraju, a nie jego aneksję, co też osiągnęła i poszła do domu. Za to wojen i bitew przegranych możemy liczyć na dziesiątki i to opierając się na relacji maślącego władcy Galla.
Ale przecież to nasz wielki wojownik, prawda?
Politykiem też nie był nadzwyczajnym. W momencie sporu między papieżem a cesarzem być może za sprawą pochlebców, którzy już za życia porównywali go do Chrobrego, stanął po stronie papieża, bo sądził, że tak postąpiłby Chrobry.
Papież w podzięce przysłał do Polski swego nuncjusza, który pogłaskał Krzywoustego po główce i … podporządkował polski Kościół Magdeburgowi.
Po ostatecznej przegranej papieża z cesarzem Krzywousty został z ręką w nocniku, by to tak malowniczo ująć.
Itd. itd. Przykłady można by mnożyć.
A teraz spróbujcie przekonać kogoś, że Bolesław Krzywousty to nie żaden polski bohater narodowy, ale wyjątkowo nieudolny władca, a wręcz szkodnik, który cofnął kraj w rozwoju o lat kilkadziesiąt w stosunku do stanu jaki zostawił mu jego ojciec, tak nielubiany przez historiografię. Nie przewiduję sukcesów.
A gdyby tak namówić kogoś do napisania od nowa podręczników szkolnych zgodnych z rzetelną analizą źródeł? Uszami wyobraźni słyszę już to wycie prawdziwych patriotów jak sfory wilków w zimową zamieć na stepie.
A teraz odpowiedzcie sobie na pytanie: dlaczego?
Jerzy Łukaszewski
Świetny tekst, (zresztą Pan Łukaszewski innych nie pisze). Czytałam zachłannie, bo gdy pisze notkę o kimś lub o czymś “przerzucam” tony papierów. Czytam o prawdopodobnym odnalezieniu szczątków “Inki” (Siedzikówny). Czytam więc w jednym źródle, że “legendarna”??? Inka była sanitariuszką, w drugim, że łączniczką, w trzecim, że wykonywała wyroki śmierci. Owszem, można być sanitariuszką wykonującą kolejne funkcje, ale każdy z historyków ??? traktuje ODRĘBNIE te funkcje. Kim więc była? Dlaczego legendarna? Może piszący sami nie mają pojęcia i przypisują tej dziewczynie coś czego nie robiła. A to przecież historia! Czytam o wielu takich przekłamaniach, ale nigdy nie opieram się na jednym źródle, staram się dociec do wszystkich dostępnych, a wtedy ogarnia mnie szok. Ze zdrajcy? można uczynić świętego (Stanisław Szczepanowski), a może było własnie odwrotnie? Proszę wybaczyć ten przydługi komentarz, ale utwierdził mnie w przekonaniu Pański artykuł, że nie tylko ja dostrzegam absurdy tego typu.
Z szacunkiem
tekst swietny – ale poniewaz tez jestem seniorem a historia mnie fascynuje ( chociaz za wzgledow merkantylnych obralam zupelnie inny zawod i dopiero teraz mam czas na hobby) musze zauwazyc ze juz dzis,także dzieki nieocenionemu IPN najnowsza historia pisana przez mlodych i bezmyslych ludzi zaczyna byc mitologizowana.Brednie jakie pisza o kresie PRL sa straszne- jak to się mówi – i straszno i smieszno .Czy ktos napisal analize krytyczna oparta na faktach a nie mitach – tak istotnego dla Narodu okresu – ktory pchnął nas na zupelnie mowe tory,byl okresem historycznej przebudowy społecznstwa ? nie.nasi historycy skupiaja sie na “zolnierzach wykletyh ” i.t.p. analizy całościowej brak,a jak wymrze pokolenie ktore w tym okresie zyło- zostanie “prawda’ IPN -mniej wiecej w duchu kronik Galla.Wszakże wielu z IPN .wców to także wynajęci piarowcy jednej opcji politycznej,za to glosnej i bezczelnej.Jeden profedsor Friszke nie czyni wiosny.
Ostatnio w ładnie wydawanej gazetce kościelnej mlody człowiek przybizyl cztelnikom dzien wyzwolenia naszego miasteczka w styczniu 1945- no,jakbym go sam anie przezyła to bym uwierzyła w to co pisze – ale jak moge to sprostowac?/ najwyżej powiedziec wnukom jak wygladała prawda- generslnie młodziez historii nie jest uczona- ot,lizniecie z wierzchu i wymóg zdania dat.Idiotyczne,czyz nie ?
Lubię poczytać coś ciekawego…
Senior to od jakiego wieku? Pytam, bo jestem osobiście zainteresowany!
Na ogół są to zajęcia dla 60+, ale niektóre (głównie sprawnościowe) dla 55+. Nie wiem, jak jest w Warszawie.
Dla mnie największym zaskoczeniem jest fakt, że wśród słuchaczy mam nawet … emerytowanych nauczycieli historii.
W naszym małymmiasteczku czynnie i z radościa uczestniczy ponad setka osob- gdyby nie to że wielu ma kopoty z poruszaniem- byłoby znacznie wiecej.I gdyby byla n.p.wszechnica telewizyjna- napewno nie narzekalaby na brak ogladalnosci.Nawet język angielski na różnych pooziomach i płatny- ma wzięcie. Nie jest zle !
Trzeci wiek ma to do siebie, że człowiekowi się wydaje….
Mnie się tak wydawało, że pomyliłam Śmiałego z Krzywoustym.
Panie Jerzy – zlituj się Pan i usuń dowód mojej sklerozy.
Uwielbiam takie teksty! Może “cóś” z historii bliższej także? PS. Bunsch to straszny nudziarz, wolałem Gołubiewa.
Jak się skończyło kilkanaście wojen i wojenek, które prowadził (i które sam rozpoczynał). Nijak. Efekt – zero.
.
Przodek George W. Bush’a? Moze wreszcie znalezlismy korzenie naszego ulubionego prezydenta USA?
No to teraz poprosze o dluzszy artykul na temat Konfederacji Barskiej.
Tak się zawstydziłam własnej głupoty,m że w końcu nie napisałam tego, co napisać chciałam.
Cheronea – w latach 80-tych organizowałam dużą wystawę na 75-lecie ZHP. Nie sama oczywiście – do współpracy zaprosiłam Koło Seniorów Harcerstwa przy Chorągwi Wielkopolskiej. Tuzy tam były, w tym spore grono historyków, dwóch profesorów, kilkoro ludzi z doktoratami, archiwiści, stara, dobra inteligencja i co ważne, byli uczestnikami tej historii m/w od 1925r. Członkowie Szarych Szeregów, Seniorki Zastępu “Krata” (b. więźniarki Ravensbruck)wiele innych postaci. I – nie byli w stanie uzgodnić stanowiska w żadnej istotnej kwestii. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, jak bardzo podzielone było to środowisko. Nie pytali skąd mam historyczne sztandary i proporce, a “kto za tym stoi” Czyje te gwoździe w drzewcu? Ta sama choroba, która potem dopadła byłą opozycję – nie ważne co zrobiłeś, ważne z kim chodzisz na kawę. Po tej wystawie pozostała dosyć bogata dokumentacja, staranna kwerenda fotografii i pamiątek, indeksy osobowe. Miało powstać i wydawnictwo dokumentujące działalność okupacyjną. Część “pomocową SS” zrobiła dr Aleksandra Bieleżewska z zastępu “Krata”, część wkładu zbrojnego Hufca “Rój” (Wlkp)mieli pisać panowie, byli żołnierze – nie mogli się dogadać.
A to była przecież historia nieodległa, świadkowie żyli, materiał był zgromadzony ale każdy niósł swoją historię inną, niż ktoś z drugiego pokoju. A Pani się dziwi, że “Inka” ma tyle bytów. Najłatwiej jednak pisać na podstawie źródeł, dokumentów i to tych stworzonych przez wrogów.
Jeśli do tego wszystkiego dodamy jego polityczny testament, to już naprawdę trudno będzie go obronić.
@Jerzy Łukaszewski, chyba dogadałby się Pan ze Stommą.
Świetny artykuł, podaję dalej.
“Uczyłem słuchaczy oceniania władców/polityków po efektach ich rządzenia, po tym co po sobie zostawili. ”
Bardzo mi się to podoba. Szkoda, że mnie tak nie uczyli w szkole. Niby super warszawskie liceum, ale fatalna historyczka uczyła DEBILNIE.
” (i jeszcze muszą za to płacić)”
Seniorzy? Dobrze, że ich na to stać.