Ktoś z sali: Jak się przeprowadza reformy, które nie maja poparcia społecznego?
Margaret Thatcher : Reform, które nie mają poparcia społecznego nie przeprowadza się.
Te słowa zapamiętałem ze spotkania w Warszawie z byłą, ale wtedy jeszcze na chodzie, premier Zjednoczonego Królestwa. Pytającemu chodziło głównie o górnictwo brytyjskie. W czasie trwania jego kryzysu i strajkowego klinczu byliśmy zdani na oficjalną propagandę i faktyczną dezinformację. Thatcher miała prowadzić brutalną antyrobotniczą i antyzwiązkową politykę, a górnicy bohatersko walczyli o utrzymanie swoich miejsc pracy, źródła utrzymania dla siebie i swoich rodzin. Pomijano jakoś powód tej strasznej i na pierwszy rzut oka samobójczej polityki, jak i to, że miała ona poparcie większości społeczeństwa. Tej większości, która wybrała torysów i ich przywódczynię, znając jej poglądy, i wiedząc jaka będzie jej polityka.
Większość Brytyjczyków miała już serdecznie dosyć hegemonii wielomilionowego TUC (Trades Union Congress), zbiorowego członka Labour Party. Miała dość rozdętej przez TUC i LP polityki welfare state, dość zastoju rachitycznej gospodarki, ogólnego marazmu i obsuwania się Zjednoczonego Królestwa pod ówczesnymi rządami laburzystów – w tym TUC – do roli państwa podrzędnej kategorii. Mając za sobą tę większość, Thatcher przetrzymała strajk górników w latach 1984-1985, którym kierował Arthur Scargill, wcześniej jawny komunista, później lewicowiec w Labour Party, biorący pieniądze od Kadafiego i – wraz z instrukcjami – z Moskwy. Nota bene, przekazywane przez Narodowy Bank Polski w PRL.
W poprzedniej dekadzie strajk górników kierowany przez tegoż Scargilla doprowadził do upadku rządu konserwatystów premiera Edwarda Heatha i Thatcher uzyskała poparcie, by nie ustępując, zapobiegła powtórzeniu się sytuacji, w której wpływowa zdeterminowana grupa zawodowa unieważnia wyborczą decyzję większości obywateli.
I co było dalej ? Czy Zjednoczone Królestwo zamarzło wówczas i w latach późniejszych? Czy górnicy poumierali z głodu? Czy wraz z likwidacją górnictwa węglowego upadła gospodarska brytyjska – czy też, pozbywszy się tego garbu, funkcjonuje raz gorzej raz lepiej, utrzymując kraj w czołówce gospodarczej i cywilizacyjnej świata? Nie tak dramatycznie jak UK pozbywały się stopniowo swego górnictwa Niemcy, Francja i Belgia. I żyją. A Polska ?
Na chwilę możemy odsapnąć. Porozumienie zawarto i do przesilenia tym razem jeszcze nie dojdzie. Powtarzam: tym razem.
Dobrze już było
Podstawowy problem z polskim i chyba europejskim węglem kamiennym polega na tym, że stosunkowo łatwo dostępne jego pokłady zostały już wyeksploatowane. Węgla do wydobycia jest coraz mniej, a po ten, który pozostał, trzeba sięgać coraz głębiej i wydobycie staje się coraz droższe. Geologii się nie przechytrzy. A jeszcze większym problemem dla europejskiego – szczątkowego poza Polską – górnictwa jest to, że w świecie, tam gdzie wydobycie jest tańsze, tam ono rośnie. Światowe w latach 1995 – 2011 zwiększyło się z 3,4 do 6,7 miliarda ton. W niektórych krajach nawet o kilka razy. Gospodarki, czy konkretniej: systemy energetyczne, które nie mogą się obyć bez węgla, mogą przebierać w ofertach.
Mówienie zatem, że bezpieczeństwo energetyczne Polski polega na wyłącznie własnym, drogim i wciąż drożejącym polskim węglu jest bezpodstawne. Podobnie jak porównywanie rynku węglowego do sytuacji z gazem. Gazprom ”ze złości” sprzedaje nam gaz drożej niż innym krajom, lecz jeśliby przykręcił nam kurek, to już sobie poradzimy, tylko że z innych źródeł gaz będzie jeszcze droższy. Nie do wyobrażenia natomiast jest blokada jakiegoś kraju uzgodniona przez rozmaitych eksporterów węgla z różnych stron świata. Węgla, który z uwzględnieniem kosztów transportu, na polskim rynku bywa tańszy od wydobywanego na miejscu. Przy czym koszt wydobycia w Polsce jest bardzo różny w zależności od warunków geologicznych. Nieraz są to różnice kilkakrotne. Nie całe zatem wydobycie jest już nieopłacalne.
Węgiel miał swoje dobre piętnaście minut także w III RP. Historyczny, cywilizacyjny upadek czegokolwiek, będąc procesem trwającym lata, nie bywa staczaniem się po równi pochyłej. Droga upadku, podobnie proces wzrostu, obfituje w przyśpieszenia i spowolnienia, zatrzymania czy nawet przejściowe zwroty. Przez kilka lat koniunktura na rynku węgla była lepsza, co nie znaczy że wszystkie kopalnie stały się dochodowe, lecz w jednych się zmniejszył deficyt, a w innych się zwiększyły dochody. W sumie dawało się na tym zarobić.
Narzekania, że zmarnowało się wówczas możliwości manewru ułatwiające reformowanie górnictwa są słuszne merytorycznie, lecz jałowe z praktycznego punku widzenia. Kiedy jest dobrze, czy choćby jako tako, nie odczuwa się bodźców zmuszających do trudu reform, ryzyka i wyrzeczeń, niechby nawet przejściowych. Przeważnie podejmujmy ten bagaż, kiedy już nie można wytrzymać. A Polsce jakoś udawał się nam ten wyścig w workach.
U schyłku PRL prawie pół miliona zatrudnionych w górnictwie wydobywało prawie dwieście milionów ton węgla rocznie. Ostatnio niewiele ponad sto tysięcy ludzi pracuje przy wydobyciu około osiemdziesięciu milionów ton węgla. Wydobycie na jednego zatrudnionego podwoiło się zatem, z mniej więcej 0,4 do 0,8 tony. W roku – powiedzmy – 1988, perspektywa ponad dwukrotnie mniejszego wydobycia węgla wyglądałaby na finis Poloniae. A w ciągu minionego ćwierćwiecza bez tych niewydobytych ton coraz sprawniej funkcjonujemy w europejskiej i światowej gospodarce. Dokonaliśmy historycznego skoku, wracając do głównego nurtu cywilizacji. Zresztą, powiedzieliśmy już sobie to wszystko w minionym roku, odnotowując dwadzieścia pięć lat odzyskanej wolności.
Trudno przy tym jednoznacznie ocenić udział przemysłu węglowego w dokonaniach tego ćwierćwiecza. Węgiel jest stopniowo zastępowany przez ropę i gaz, ale wciąż ok. osiemdziesięciu procent – patrz tekst Andrzeja Lubowskiego – energii elektrycznej produkuje się w elektrowniach węglowych. I szybko to się nie zmieni. Ale ten cywilizacyjny proces stopniowego odchodzenia od węgla odbywa się u nas w stopniu wysoce nieoptymalnym. Bylibyśmy w sytuacji o wiele lepszej, mielibyśmy znacznie wcześniej o wiele więcej, choćby dróg i autostrad, nie ominęłyby nas pewne inwestycje, zaspokoilibyśmy o wiele więcej palących potrzeb, gdybyśmy przez te lata nie topili miliardów w nierentowne wydobywanie raz większej, raz mniejszej tej części węgla, która przynosi straty. Ten stan był wymuszany przez demonstracje palących opony i dewastujących Warszawę górników.
Winę ponoszą też kolejne rządy, ze strachu i dla świętego spokoju ustępując górnikom w większości spraw. Kosztem gospodarki, ogółu podatników i użytkowników energii. W śród kapitulanckich na tym odcinku gabinetów był też rząd Jarosława Kaczyńskiego. Państwowca, jak lubi o sobie mówić, który pozwolił, by państwo ustąpiło przed siłą. Co wypominam nie z powodu osobistej sympatii czy antypatii do tego polityka, lecz dlatego, że ostatnio mówiąc o Śląsku zapowiedział, że kiedy PiS będzie rządzić, to będzie praca i nie będzie problemów. Jak to zamierza zrobić? Jakim i czyim kosztem? Komu się to opłaci? Szczegółów brak. Nie dlatego, że chowa ten pomysł przed rządem Ewy Kopacz – dla siebie, kiedy już będzie rządził. Takiego pomysłu by zjeść ciastko i mieć ciastko nie ma i być nie może.
Gospodarka idioty
– Drogo kupić, tanio sprzedać i źle się ożenić to potrafi każdy idiota – tą sentencją jeden z koryfeuszy przedwojennej ekonomii (nie jestem wstanie sobie przypomnieć, kto) rozpoczynał cykl wykładów w SGH. Taką gospodarkę idioty można prowadzić… dopóki jest z czego do niej dokładać. Na tej konstytutywnej zasadzie funkcjonowała i przestała funkcjonować gospodarka realnego socjalizmu. Ale już w kapitalistycznej gospodarce rynkowej funkcjonują enklawy gospodarki idioty. Praktycznie w sektorze państwowym, bo prywatny właściciel nie ma z czego dokładać i albo się szybko wycofuje, albo zostaje bankrutem. Taką gigantyczną czarną dziurą, gospodarką idioty jest państwowy przemysł węglowy, traktowany jako całość. Dla Leszka Balcerowicza ten przemysł to taka Grecja, bankrutująca część w interesie, który jako całość jest dochodowy. Rzeczpospolita, ta dochodowa całość, ma jeszcze z czego dokładać, tylko kiedy się to jej znudzi ?
Demokratyczne państwo w gospodarce rynkowej nie powinno być bytem nastawionym na zarabianie, lecz ma wydawać na swoje funkcje środki, którymi w postaci daniny dzielą się z nim podmioty zarabiające. A żeby mogły one zarabiać jak najwięcej na dobrobyt ogółu i na daninę dla władzy publicznej, musi ona dbać o sprawne funkcjonowanie konkurencyjnego rynku, na który podmioty mogą mieć różne szanse, lecz mają mieć równe prawa. Władza może, czy nawet powinna, regulować ten rynek, lecz nie powinna sama być uczestnikiem gry rynkowej, bo nigdy nie będzie równoprawnym podmiotem. A wśród atutów, których nie mają inne podmioty, ma możliwość czerpania środków publicznych. Innymi słowy: naciągania podatników na dokładanie do tego interesu, który przynosi im straty zamiast korzyści.
Władza ma dbać o obywateli, dotkniętych powodzią, pożarem, epidemią czy nawet niezawinioną zmianą koniunktury. Można dyskutować o tym czy sprawiedliwe jest wydawanie 2,3 miliarda na osłonę socjalną grupy, która to sobie wykrzyczała, podczas gdy bez pomocy pozostają grupy, którym jest ona bardziej potrzebna. Jeśli jednak władza ładuje publiczne środki w biznes, który przynosi straty, to tym samym jedną ręką pogarsza wyniki gospodarcze, zwiększa ilość ofiar, którym drugą stara się łagodzić ich krzywdę. W sumie zwiększa obszar krzywdy w kraju, rozkładając ją w czasie i w przestrzeni społecznej.
Prawo karne nie dotyczy tych którzy źle zainwestowali, nieumiejętnie gospodarują. Odpowiadają swoim kapitałem, czyli swym stanem posiadania i w ten sposób są zachęcani by robić to lepiej niż gorzej. Prawo przewiduje natomiast odpowiedzialność karną dla właścicieli i zarządców spółki za działanie na jej niekorzyść. Do zadań sądu należy rozróżnienie między błędem i – użyjmy tego groźnego słowa – sabotażem.
Jeśli jednak źle zainwestują i nieumiejętnie gospodarują zarządcy państwowego górnictwa, państwowej energetyki i innych przedsiębiorstw, to za stratę odpowiada swym stanem posiadania społeczeństwo, a nie decydenci. Jakiś margines błędu jest nie do uniknięcia w prawie każdej działalności. Jeśli jest go za dużo, to tkwienie w błędzie staje się takim działaniem na niekorzyść państwa. A państwo to coś o wiele większego i ważniejszego niż spółka prawa handlowego.
Gorzej jeszcze będzie
W Kompanii Węglowej, największej w tym biznesie w Europie, jeśli nie w świecie, która w lutym powinna zbankrutować jeśli nic się nie zmieni, jest czternaście kopalń, z których trzy są rentowne. Cztery z pozostałych KWK generują 80 procent strat całej firmy i o te cztery jest teraz największy krzyk.
Rozumiem pana Jerzego Łukaszewskiego, który nie bardzo rozumie na czym cały ten plan pani premier ma polegać, bo go – tego planu – też nie za bardzo rozumiem. Domyślam się pewnych rzeczy, a więc tego, że za restrukturyzacją tej czwórki kryje się coś innego niż likwidacja. Likwidacja w górnictwie nazywa się wygaszaniem i też musi być procederem kosztownym, ze względów technicznych i ekologicznych.
Restrukturyzacja, na ile można się zorientować polegać ma na wydzieleniu tych fragmentów – zakładów – gdzie wydobycie jest albo opłacalne, albo przynosi umiarkowane straty i utrzymaniu tego wydobycia wraz z nieodzownym zatrudnieniem. Tudno mi to jakoś wyobrazić sobie w kopalni, ale widać jest to możliwe. I trzeba się przy tym nagłówkować gdzie zatrudnić tę nadwyżkę górników, dla których pracy nie starczy i którzy nie skorzystają z przedemerytalnych urlopów – 75 procent zarobków i możność pracy poza górnictwem – lub z hojnych odpraw. Ponieważ z każdej profesji stale jakaś część odchodzi na emeryturę, czy z innych powodów, więc ulokowanie tej grupy nie powinno być większym problemem. Kopalnie nie są rozrzucone po Polsce, konieczność dojazdów do pracy w tym rejonie jest umiarkowana niedogodnością.
Jeśli ten plan uda się przeprowadzić to suma strat w górnictwie jako całości będzie nieznacznie mniejsza i to co dziś stanowi Kompanie Węglową, a ma być zreorganizowane nie będzie musiało ogłosić bankructwa. Inne pokłady węgla w Polsce się nie pojawią, a węgiel ukraiński czy australijski nie podrożeje z tego powodu. Dalsze plany wydają się polegać na zachachmęceniu w postaci łączenia fragmentów górnictwa z zakładami energetycznymi, co zawsze można uzasadnić; wiadomo, że kopalnia i elektrownia tworzą symbiotyczny związek. Deficyt państwowego górnictwa da się więc jakoś skryć, czy chociaż zmniejszyć, rozliczając wyniki wspólnie z państwową energetyką, praktycznym monopolistą. I jeśli policzy ona sobie drożej za prąd, to cała gospodarka i cała ludność dorzuci po trochę do tego interesu, a żaden Duda nie wezwie z tego powodu do palenia opon i strajku, czy linczu: adresy znamy…
Opinia publiczna, jak to w pluralizmie, jest podzielona. Lektura dyskusji internetowych wskazuje na wciąż rosnącą przewagę głosów krytycznych. To zresztą jest delikatnie powiedziane. Przy aktualnym stylu mówienia o sprawach publicznych, postawa górników i ich rzeczników wywołuje wręcz fale nienawiści do górniczego stanu. To też nie ułatwia sprawnego rozwiązywania problemu. Nie będzie on rozstrzygnięty drogą deliberacji, ważenia racji i kompromisów, bez uprzednie zaciekłej i niszczycielskiej walki politycznej. Zbyt łakomy kąsek dla opozycji z prawa i z lewa.
Rząd, jak to rząd. Zależny jest od wyborców. Szczególnie w roku wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Nie trafiły mi się, jak dotąd, kompetentne badania całokształtu opinii publicznej na temat górnictwa. Ani jej stosunku do protestów i przełożenia tego na postawę wyborczą. Może warto się zdać na prawidłowość zdefiniowaną przez Abrahama Lincolna, a mianowicie, że można stale oszukiwać jednostki i przez jakiś czas oszukiwać ogół, lecz nie można stale oszukiwać ogółu. W ten sposób da się przewidzieć, że kiedy większe poparcie zdobędzie rząd, chroniąc interesy ogółu niż ulegając żądaniom górników. To byłaby sytuacja zbliżona do tej, w której Margaret Thatcher pojęła wyzwanie górników. Trudno powiedzieć kiedy ten moment nastąpi.
Wydaje mi się, że nastąpiłby wcześniej gdyby schedę po Tusku przejęła Elżbieta Bieńkowska. Telewizje pokazują ją teraz, obok Tuska, jak w górniczym mundurze, rozśpiewana, kołysze się, pod ręce z górniczą bracią. Mimo to nie miałaby zapewne oporów przed powiedzeniem: sorry, taki mamy rynek. Co nie znaczy, że nie może tego zrobić Ewa Kopacz. Może nawet byłby większy efekt, gdyby wreszcie, nagle i zdecydowanie skończyła z wizerunkiem łagodnej, ustępliwej, chcącej każdemu dobrze. Trzeba tylko trafnie wyczuć moment kiedy większość odczuwa napięcie, niepokój i liczy na zdecydowanego przywódcę. Nie każdy polityk, kreujący się na takiego przywódcę potrafi temu sprostać kiedy spotyka go prawdziwe wyzwanie.
Nastąpi ono prawie na pewno, choć kiedy Sejm przegłosował już ustawę górniczą, to strona związkowa nieco pofolgowała. Chyba nawet Duda rozumie, że stawka – likwidacja vs. restrukturyzacja czterech obiektów – była jeszcze zbyt mała by porwać masy. Zostawił sobie wolną rękę, nie uczestnicząc w zawieraniu porozumienia. A słowa krytyki ze strony pani premier dorzuciły mu co nieco do kapitału poparcia.
Na razie obie strony głoszą swój sukces. Kryzys rozstrzygnie się później, w gorszej sytuacji i większym kosztem.
I nie będzie jednoznacznych zwycięzców. Byłem akurat w Londynie, w kwietniowy dzień 2013 roku i spojrzawszy na Westminster zobaczyłem Union Jack spuszczony do połowy masztu. Umarła Margaret Thatcher. Już po chwili fora internetowe pękały od wypowiedzi, wśród który co i rusz pojawiało się: ”Maggie go to hell!”
Ernest Skalski
Temat połączenia deficytowych kopalni ze zdrowymi spółkami energetycznymi wydaje się powracać. Słowa szefa górniczych związków zawodowych o tym, że 3 z tych najsłabszych 4 kopalni mają już potencjalnych inwestorów, może wskazywać, że … w rozmowach w Katowicach pojawiał się pomysł o tym połączeniu. W normalnych dużych firmach działy generujące straty sprzedaje się (lub zamyka), tu zaś idea podłączenie niezdrowego tworu, tylko po to aby mógł przetrwać.
Jeśli to byłaby prawda (a tego jeszcze nie wiemy) oznaczałoby kompletną porażkę rządu: zamiast zamykania nierentownych kopalni – ich podłączenie do zdrowych spółek.
Odnośnie twórczej realizacji tezy Einsteina, iż ludzie zachowują się racjonalnie wtedy i tylko wtedy gdy inne możliwości zawiodą: tu nie chodzi o rewolucję w dobrych latach np 2005-2010, lecz powolne uzdrawianie. Zaś w 2012 pojawił się czerwony alarm, z dokumentów rządowych dokumentujących przychody i koszty KW widać to bardzo wyraźnie. Już w 2012,a nie w 2015.
Percepcja społeczna: gdyby rządy koalicji PO i PSL to było reformowanie i uzdrawiania państwa, byłoby to łatwiej wykonać, oczywiście planowaną, reformę górnictwa. Są jednak czymś dokładnie przeciwnym, na dodatek w sprawie KW rażą chaosem i niekompetencją.
Ciekawy będzie efekt wyborczy: na Śląsku notowania PO zapewne i tak spadną, bo uznają oni, że PO tylko czyha na nich. Zaś część elektoratu z dużych miast uzna swoją partię za nieudolną i słabą.
Porażka oczywista, pytanie jedynie brzmi jak poważne będą jej konsekwencje, zarówno gospodarcze jak i polityczne.
Konsekwencje będą proste i oczywiste. Zamiast dotowania kopalń przez budżet, będziemy dotować je my, bezpośrednio, poprzez wyższe ceny energii sprzedawanej przez te spółki.
I rząd będzie oddychał swobodnie, bo to nie on, tylko “rynek”…
“W normalnych dużych firmach działy generujące straty sprzedaje się (lub zamyka)”
pozostaje zagadką, czemu nie robi tego nasz rząd:
http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/3719774,kto-kupi-kopalnie-na-slasku-inwestorzy-sa-rzad-milczy-wideo,id,t.html
Chętnych inwestorów jest tak wielu, że ciężko mi się przekonać do tezy, że dobrze już było a geologia skazuje kopalnie na zamknięcie. Na węglu da się zarobić, ale tylko przy dobrym zarządzaniu i skrupulatnym liczeniu kosztów. W prywatnych kopalniach się to udaje, a w Kompanii Węglowej jest to niemożliwe przez polityków (synekury) i związkowców (przywileje).
Reszta to wzdychanie do politycznego konserwatywnego idola zza granicy.
Byłbym wdzięczny Autorowi za tekst pt. “Sorry, takich mamy polityków”, ponieważ to chyba lepiej wyjaśniłoby kulisy bałaganu tej górniczej przepychance. Polecam lekturę wspomnień Margaret Thatcher (ukazały się w Polski parę lat temu), tam wyraźnie widać, że dramatyczne reformy jakie MT przeprowadzała, także w górnictwie, udały się min. dlatego, że miała silną i kompetentną ekipę rządową i polityczną. Budowanie nastrojów społecznych oraz samo planowanie i realizacja zmian to efekt pracy zespołów kompetentnych polityków i ekspertów. A taką MT miała, bowiem w dojrzałych demokratycznie krajach nie obowiązuje wieloletnia zasada kadrowa w partiach: “mierny, bierny ale wierny”, jak również syndrom polityka dietetycznego, uzależnionego finansowo od bycia wybieranym. W Polsce mamy efekty wieloletniego budowania partii wodzowskich.
Mysle, ze autor moglby rownie madra i sluszna rozprawke napisac o kazdym naszym przemysle – stoczniowy, cementowy, maszynowy, cukrownie, rybolustwo, transport morski, etc. Zatrzymamy sie na oszczypkach, paletach drewnianych i krasnalach ogrodowych.
Szanowny Panie Autorze, Pańskie bezkrytyczne zachwyty nad polityką Margaret Tatcher sygnalizują że przestał Pan rozumieć politykę 30 lat temu. Margaret Tatcher będąc premierem rządu państwa – gospodarczej potęgi światowej, potęgi militarnej, członka Klubu Paryskiego i przywódcy Commonwealth oraz najsilniejszego sojusznika USA w NATO mogła w dowolnej chwili i w dowolnej ilości po narzuconych przez siebie cenach zgromadzić importowane paliwo do walki z górnikami angielskimi.
Odpowiednie zapasy węgla z Polski pomogły jej wygrać tę batalię.
Bezmyślna próba „ściągnięcia”od Margaret Tatcher świadczy że Autor takiej propozycji nie dość że popadł w stan anachronizmu umysłowego to na dodatek nie nauczył się „inteligentnie ściągać”.
Ponadto należy wspomnieć o złożach ropy i gazu w rękawie Tatcher oraz potrzebie energochłonnej odbudowy zdekapitalizowanej substancji mieszkaniowej z epoki Gierka. O wadliwym systemie zarządzania Spółkami Skarbu Państwa nie wspominam. Reasumując – nie tędy droga Szanowny Panie Autorze, proszę przestać bujać w przeszłości – „nowe” nie wróci.
i co dalej ? tak będziemy brnąć do wyborów – albo od wyborów do wyborów az skonczy sie kasa z Unii- piekne obiekty bedzie trzeba albo utrzymac z własnej kasy albo zamknąc-i co- resta młodych wye-dzie ( jesli jeszcze bedzie mogla)starym obetnie sie emerytury – a obecni politycy z odłożona na cięzkie czasy forsa powiedza sorry- co złego to nie my ?
Bardzo polecam lekturę dodatkową w postaci fascynujących (i jeżących włosy na głowie) wynurzeń górnika na emeryturze.
http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/847213,gornik-o-oszustwach-w-kopalniach.html
Dodam do nich, że w czasie lipcowego pobytu w sanatorium w Muszynie usadzono mnie przy jednym stoliku z b. górnikiem, który przepracował w kopalni (bodaj Ruda Śląska) parę dekad. Rozmowy dotyczyły także przeżyć zawodowych. Na moją uwagę o jego ciężkim trudzie, spojrzał na mnie z politowaniem twierdząc, że robota była w sumie lekka, choć pracował na przodku. Większość czasu pracy spędzał na dojściu i zejściu ze ściany oraz na odpoczynku. Codzienne zadanie polegało na odstrzeleniu ładunków wybuchowych, załadowaniu odłupanego w ten sposób węgla… i fajrant. Może chojraczył, ale tak powtarzał nie tylko mnie.
@Jan Cipiur. Brak profesjonalnego zarządzania to fakt o którym świadczą efekty ekonomiczne. Natomiast ekskluzywność pracy górnika na przodku najłatwiej sprawdzić detonując petardę „sylwestrową” w ciemnym, zamkniętym pomieszczeniu, w razie dalszych wątpliwości proponuję zjazd windą kopalnianą i spacer kopalnianymi chodnikami. Zapewniam że po 20 latach takich codziennych doświadczeń będą one milsze niż seks którego nie będzie Pan w stanie odczuć ani muzyka Pendereckiego której nie będzie Pan w stanie usłyszeć. Przyjemności dostarczy tylko adrenalina wywołana strachem.
@Aleksy. Kiedyś zmuszano wielu do pracy pod ziemią. Dziś zjeżdżają na ochotnika. Nie mnie oceniać, ale wierzę górnikom, że mity nt. ich pracy są grubo przesadzone. Nie mogę już poza tym ścierpieć powtarzanych bezmyślnie durnych komentarzy o “groźbie śmierci wiszącej codziennie nad górnikami”. Zbadałem parę lat temu wieloletnie statystyki. Co roku ginie w pracy kilka razy więcej kierowców ciężkich ciężarówek i autobusów niż górników.
@Jan Cipiur. Szanowny Panie w swej wypowiedzi nie pisałem „o groźbie śmierci wiszącej codziennie nad górnikami”, jak widać boksuje Pan sam z Sobą, skutecznie trafiając w głowę.
Wprawdzie nazwisko autora (Robert Gwiazdowski) budzi zapewne u większości gości Studia dreszcze złości, to mimo wszystko dodam jeszcze jeden link, a niech tam. Poza tym, drgawki jako forma ruchu mogą mieć na PT czytelników wpływ jak najbardziej korzystny, a w dodatku dużo w rekomendowanym tekście zapomnianej – a jakże – treści.
http://www.businessdialog.pl/profiles/blog/show?id=4362065%3ABlogPost%3A52583&xgs=1&xg_source=msg_share_post
@ bogda35
“i co dalej ? tak będziemy brnąć do wyborów – albo od wyborów do wyborów”
Nie bedziemy. Dobry rzad moze pracowac przy dobrej, silnej, czy tez slabej opozycji. Przy slabym rzadzie, moze byc tylko jedna opozycja, jeszcze slabsza. Ostatnie wybory, sfalszowane czy nie, napewno skandaliczne. W Katowicach toczyla sie sprawa w ramach protestu wyborczego o 130 tys glosow. Skarge czlonka Wojewodzkiej Komisji Wyborczej, pani Danuty Stanczyk, sad oddalil bez rozpatrywania wnioskow dowodowych. Mozna znalez na internecie amatorsko nagrana relacje ze sprawy (zalaczam link). W normalnej demokracji, bylby to dar od Boga dla opozycji. Najwazniejsze media relacjonowalyby sprawe na zywo. Opozycja zapewnilaby skarzacej pomoc najlepszych prawnikow. Zobaczcie jak to wygladalo w Katowicach, 5 minut wystarczy. Mamy PRL bis, niereformowalny, niezdolny do naprawy system, ktory doprowadzi ten kraj do rozpadu. Pozostaje tylko kwestia, czy odbedzie sie to bez przelewu krwi.
http://naszeblogi.pl/52195-relacja-pelna-130-tysiecy-przekreconych-glosow-katowice
Pana wywód raczej potwierdza moje pytanie- Pan takze nie widzi sensownego wyjscia z patowej sytuacji – niezdolnego do samonaprawy systemu. Po ostatniej szokujacej aferze gorniczej- zaczyna brakowac nadziei. a przedewszystkim pomysłu – i ludzi ktorzy byliby zdolni stanąc na czele jakiegos ruchu zmierzajacego do zmian. Nie mam na mysli t.zw.obecnej opozycji – to dopiero banda oszłomow.
Czarno widzę przyszłość węgla.
Piękny slogan, poproszę jeszcze o argumenty.
Póki co węgiel kamienny to główne źródło energii do produkcji energii elekrtycznej w Polsce. Nowe, budowane i planowane siłownie też są w większości na węgiel. Gaz nie leży nam z powodów politycznych, ropa jest zawsze droższa od gazu, odnawialne źródła energii jeszcze walczą z chorobami wieku dziecięcego, a węgiel brunatny jest jeszcze bardziej szkodliwy dla środowiska niż kamienny. Jeśli Terlikowski nie namówi większości społeczeństwa na przegłosowanie powrótu do średniowiecza i rezygnację z konsumpcji to skąd brać Pana zdaniem energię?
Panie Janie Cipiur, słusznie zastrzega Pan, że brak pewnego doświadczenia do globalnej oceny pracy górnika. Otóż nie wszystkie przodki są na tyle daleko, że starcza czasu tylko na strzelanie i fedrunek urobku; to są sytuacje “mniejszościowe”. Nawiasem mówiąc ten krótki opis wskazuje na pracę w chodniku, nie na ścianie. Po fedrunku trzeba jeszcze postawić obudowę. Też nie wiadomo dokładnie ile metrów stawiali skoro czas był tylko na dojście. W pracach chodnikowych dochodzi jeszcze transport materiałów. To nie jest lekka praca. Choć słusznie, na samym węglu pracuje tylko część załogi. Ale ślusarze, elektrycy i inni pomocniczy fachowcy są niezbędni; bez ich obecności nie ma mowy o płynnym wydobyciu.
Co do nieco demagogicznego porównania wypadków w komunikacji i górnictwie. Gros wypadków komunikacyjnych to ewidentna wina uczestników ruchu drogowego, którzy m.in. generują ryzyko wypadków. Na dole też znaczna część wypadków to efekt lekceważenia przepisów (bo robota gna). Ale są też czynniki absolutnie nieprzewidywalne. Pełna świadomość zagrożenia ich wystąpienia, to codzienne piętno pracujących w przodkach.