Liczymy dni, godziny a nawet minuty do 9 maja. To nie pomyłka: nie do 10, czyli daty wyborów prezydenckich, a do poprzedzającej ją o 24 godziny wyborczej ciszy. Do dnia bez wzajemnych oskarżeń, naprędce kleconych pomówień, wyświechtanych do bólu haseł i oświadczeń przyjmowanych ze wzruszeniem ramion, deklaracji bez pokrycia i opłaconego entuzjazmu klakierów.
Za dużo było zamieszania przez ostatnie miesiące z powodu nudnej, niemerytorycznej i na dobrą sprawę mało Polsce potrzebnej kampanii, która przecież niczego istotnego do naszej egzystencji nie wnosi poza narastającym zniecierpliwieniem społeczeństwa.
Czy ktokolwiek wierzy jeszcze, że zmiana na stanowisku głowy państwa będzie mieć istotny wpływ na sytuację w kraju, w którym dwie splecione w ustawicznym zwarciu partie walczą o władzę, a tak naprawdę – żyć bez siebie nie mogą?
Bezwstydnie wykorzystują naiwność wyborców, ale przyznać trzeba, że coraz więcej osób dostrzega te machinacje i uważa, że dla zakończenia tego gorszącego spektaklu należy wysłać zarówno Platformę, jak i PiS na historyczny śmietnik!
A okazja nadarzy się jeszcze w tym roku.
Nasz system wymaga bowiem natychmiastowej modernizacji, jeśli nie mamy pogrążyć się w marazmie a la Platforma, czy w populizmie pisowskim. Wymaga również jasnego określenia roli prezydenta: czy ma to być rzeczywisty ośrodek władzy, czy bardzo kosztowna paprotka.
Ale najpilniejsza do załatwienia sprawa ma charakter ustrojowy, chodzi bowiem o funkcjonowanie reprezentacji społeczeństwa w organach ustawodawczych. Dziś naszemu Sejmowi ton nadaje grupa funkcjonujących na koszt narodu politycznych celebrytów okupujących telewizyjne ekrany, odpowiadających nie przed narodem, lecz swymi partyjnymi bossami. Stąd brak szacunku dla parlamentu i wołanie społeczeństwa o zmianę ordynacji, na które odpowiadają kandydaci liczący na poparcie wyborców w swych staraniach o prezydenturę, a więc (poza aktualnym prezydentem) niemal wszyscy.
Te problemy stały się kołem zamachowym kampanii wyborczej Pawła Kukiza, powodując wzrost jego mizernych zrazu notowań. Reakcja była natychmiastowa – odezwali się niemal wszyscy, którzy z obowiązującej ordynacji wyborczej czerpią polityczne i (nie ukrywajmy tego) również materialne korzyści. Na głowę Kukiza posypały się zewsząd inwektywy – że jego poglądy to utopia, że on sam jest ignorantem, a ojczyźnie wdrożenie pomysłu o jednomandatowych okręgach wyborczych przyniesie katastrofę. Dziwią zwłaszcza ataki ze strony Platformy – wszak zmiana ordynacji była ongiś jej pomysłem, lansowanym w czasie zwycięskiej kampanii w roku 2007, dzięki czemu to ugrupowanie rządzi do dziś. Była to niestety klasyczna kiełbasa wyborcza, podobnie jak inne postulaty, poruszane w toku ówczesnej przedwyborczej agitacji, które są także zbieżne z aktualnymi poglądami prezentowanymi przez Kukiza: ograniczenia liczby posłów, zniesienia Senatu itp.
Cóż, osiem lat przy władzy spowodowało amnezję i dziś politycy partii rządzącej, ze zrozumiałych powodów system promujący partyjniactwo uważają za doskonały. Ci obywatele, których w 2007 roku nabrano na hasła „mniejszego zła” tak szybko zdania nie zmieniają, więc Kukiz może mieć szansę na drugą turę.
Na razie jednak na drugim miejscu w sondażach plasuje się kandydat PiS-u, Andrzej Duda. Niedobrze, gdyż partia totalnej negacji, jaką jest kółko miłośników pana prezesa, to tylko rewers tej samej fałszywej monety, którą nam płacą w zamian za poparcie zarówno rządzących, jak i opozycji. Rezultat – to przedłużanie utrzymania tych polityków z państwowej, a więc wspólnej kiesy. O to im w gruncie rzeczy chodzi!
Zderzenie poglądów na temat zmian ustrojowych byłoby interesującym zaczynem ogólnonarodowej dyskusji o pożądanym kształcie Rzeczpospolitej i bez względu na konkluzje bardziej potrzebnym niż ciekawostki z życia kandydatów, „rewelacje” o pochodzeniu żon, wyliczanie gaf i błędów, bicie rekordów w ściskaniu dłoni czy emitowanie polukrowanych wyborczych reklam.
Dlatego chciałbym w ewentualnej drugiej turze widzieć Pawła Kukiza, mimo wszystkich szeroko komentowanych niedoskonałości tego kandydata, ale wierząc, że jego starcie z obecnym prezydentem będzie miało dobroczynny wpływ na przyszłość Polski.
A że Kukiz nie spełnia wymagań, jakie podobno nakłada prezydentura? Wałęsa także ich nie spełniał…
@ a. kopff- Nasz system wymaga bowiem natychmiastowej modernizacji, jeśli nie mamy pogrążyć się w marazmie a la Platforma, czy w populizmie pisowskim. Wymaga również jasnego określenia roli prezydenta: czy ma to być rzeczywisty ośrodek władzy, czy bardzo kosztowna paprotka.
bałbym się nagłych zmian. przypomina mi się stara mądrość, głosząca że łatwe do przeprowadzenia są tylko zmiany na gorsze. i tak w polskim życiu politycznym ciągłość funkcjonowania państwa, która winna być fundamentem praktyki politycznej uważana jest za bezsensowną uciążliwość. zwycięskie partie (zwłaszcza jedna z nich – liczę na domyślność czytelników) chciałyby, gdyby tylko mogły, wykarczować wszytko co wyrosło za kadencji adwersarza (czyli szkodnika i zdrajcy) i uprawiać poletko od nowa. nie mam zaufania do rewolucyjnych zmian, bo cena, jaką trzeba za nie płacić przerasta korzyści. których się spodziewamy.
bałbym się prezydentury jako ośrodka władzy. silny winien być nie człowiek u władzy, lecz prawo, na straży którego stoi. siła prezydenta winna wspierać się nie na uprawnieniach, którymi go jeszcze nie obdarzono,lecz na autorytecie moralnym. jest to szczególnie ważne w państwach posttotalitarnych. nie doczekaliśmy się jak dotąd postaci, która byłaby niekwestionowanym symbolem prawości, tak jak richard von weizsäcker w niemczech czy giorgio napolitano we włoszech. wyobrażam sobie, że takim prezydentem mógłby się okazać tadeusz mazowiecki, gdyby wyborcom starczyło mądrości.
@ a.kopff
.
„Była to niestety klasyczna kiełbasa wyborcza, podobnie jak inne postulaty, poruszane w toku ówczesnej przedwyborczej agitacji, które są także zbieżne z aktualnymi poglądami prezentowanymi przez Kukiza: ograniczenia liczby posłów, zniesienia Senatu itp.”
.
Nie wiem, czy postulowane przez PO zmniejszenie liczby posłów jest zbieżne z poglądami Kukiza.
Kiedy się wskazuje, że wybory do Senatu się odbywają w JOWach, pada odpowiedź, że to niemiarodajne, że za duże okręgi, że musi być ich znacznie więcej i powołuje przykład brytyjski. 1 deputowany na około 100.000 mieszkańców ma być tym idealnym rozwiązaniem (chociaż, dalibóg, nie wiem dlaczego). W Polsce dałoby to zmniejszenie liczby posłów do 380. Aczkolwiek ruch JOW postuluje liczbę 460 osób, PO proponowała zdaje się drastyczne cięcia – 150 sztuk (mogę się mylić – JKM też chciał JOWów w 2005 i zmniejszenia liczby posłów).
.
Zupełnie nie rozumiem zaś skąd przekonanie, że wzmocnienie władzy lidera partyjnego (a w zasadzie dwóch liderów – dwóch najwiekszych ugrupowań)poprzez wprowadzenie JOW miałby partyjniactwo ukrócić.