dr Paweł J. Dąbrowski: Gonimy w piętkę, czyli polowanie na inwestorów7 min czytania

biedron2015-07-10.

Panu Prezydentowi Biedroniowi dedykuję (i wszystkim samorządowcom, którzy chcą naprawdę coś zrobić dla swoich miast)

Skręca mnie, gdy otwieram kolejny prestiżowy tygodnik i widzę tam reklamę na pół strony kolejnego miasta i jego „strefy inwestora”; podobnie, gdy widzę kolejny taki  spot, czy ogromny billboard.

Ale zanim zaczniemy krytykę, przyznajmy plusy. W pewnych warunkach specjalne strefy ekonomiczne (SSE) miały swój sens.  Kiedy?  SSE miały sens w strefach klęsk ekonomiczno-społecznych, jak na przykład w miastach górniczych, gdzie z dnia na dzień likwidowano kopalnię dającą połowę miejsc pracy miasteczku, a druga połowa żyła pośrednio z tej kopalni…
Brak więc było w miasteczku – o tak jednorodnym profilu siły roboczej – dostatecznie dużego potencjału przedsiębiorczości, by o własnych siłach wygrzebać się z dołka. Na wabieniu amerykańskich inwestorów sporo zyskała też swego czasu Irlandia, dogodnie dla nich położona „po drodze” do Europy..

Jednakże, oprócz takich krańcowych sytuacji, opieranie strategii rozwoju gospodarczego miasta na podkradaniu przedsiębiorców innym miastom jest więcej niż wątpliwe, a w perspektywie ogólnokrajowej  absurdalne!

Zastanówmy się chwilę: co chwila widzimy bilbordy, reklamy prasowe i spoty telewizyjne rozmaitych miast i regionów; że mamy tereny, że ulgi, że profesjonalna obsługa inwestora.

Ale – zapytajmy się – skąd, u diabła, ci inwestorzy się mają brać???  Jeśli – powiedzmy – reklamuje się Olsztyn, Rzeszów, Lublin  i Ryki, a oprócz tego wszystkie inne województwa i setki miast, to skąd, powtórzmy, mają się wziąć Ci inwestorzy?  Ci z Olsztyna pojadą inwestować w Rzeszowie, a ci z Lublina w Rykach?  Pół biedy, jeśli któreś miasto jest bardziej sprawne w zdobywaniu inwestorów (czasem, nadal jeszcze, traktowanych „per noga” w swoich miastach) – ale dla ogromnej większości są, i będą to zmarnowane wysiłki.  Gorzej, że nie tylko zmarnowane, ale i skazane na zmarnowanie.  A już kompletnym absurdem, jest dofinansowanie takich działań z budżetu Państwa, czy programów unijnych. Bo nawet, jeśli wszystkie  miasta wydadzą dwa razy więcej pieniędzy na promocję, i nawet jeśli będą to robić trzy razy inteligentniej, to od tego miejsc pracy nie przybędzie.   (No, może w agencjach marketingowych.)

Gdy patrzymy na zagadnienie w skali kraju, oczywistym się staje, że środki na „pozyskiwanie inwestorów” z innych miast są marnotrawienie środków.  Gorzej, bo są też marnotrawstwem szans gdyż w pogoni za inwestorami miasta zapominają o rozwijaniu lokalnej przedsiębiorczości – nie starcza na to już ani sił, ani czasu, ani pieniędzy.

Spójrzmy na fakty

Systematyczne badania, przeprowadzone przez Babson University, pokazały, że jedynie 1% (!) miejsc pracy tworzonych jest przez zewnętrznych inwestorów, a reszta jest efektem działania:

  • nowo powstających firm lokalnych (44%) i
  • małych (poniżej 20 zatrudnionych) dynamicznych firm – też lokalnych

wykres

diagram: kto tworzy miejsca pracy

Jak się rozwijać, to tylko lokalnie!

Firmy lepiej rosną lokalnie. Przyjrzyjmy się tylko – wszystkie chyba polskie firmy, które odniosły znaczące sukcesy jak PESA, Solaris, Fakro czy Asseco, rozwinęły skrzydła w swoich rodzimych miastach.   Efektywne prowadzenie biznesu to przede wszystkim budowanie więzi kooperacyjnych – z dostawcami, pracownikami i klientami.  Dopóki firma jest mała blisko szukać będzie i klientów i dostawców (generalnie rzecz biorąc, oczywiście.   A to takie właśnie, jak już wiemy, przede wszystkim tworzą miejsca pracy).  Co kluczowe, to fakt, że pozyskane do tej pory ich zaufanie, wcześniej wykonana dobra praca i pozytywna opinia rozchodząca się „pocztą pantoflową” to najskuteczniejszy i najmniej kosztowny sposób robienia sobie marketingu.

Również lokalne poszukiwanie kapitału na rozwój ma większe szanse na sukces:  czy to w poszukiwaniu prywatnego inwestora, czy w pozyskaniu korzystnych warunków płatności kluczowe znaczenie ma „kapitał zaufania”; tu- reputacja przedsiębiorcy.  Roman Kluska swój początek produkcji komputerów sfinansował dzięki znaczącym przedpłatom klientów – ale to było możliwe tylko dzięki temu, że klienci mu ufali.. Adam Góral zapewnił swej firmie kadrę informatyczną namawiając kolegów ze swojej uczelni na odpowiednie wyprofilowanie nauczania.   A tego typu działania skuteczne mogą być tylko tam, gdzie jesteśmy znani – w naszym mieście…

Podobnie wygląda sytuacja z rozpoczynaniem biznesu – potrzebujemy kontaktów z dostawcami, pracownikami, kooperantami.  Nowe miejsce – to konieczność budowania wszystkich kontaktów od samego początku.   Wreszcie, przeprowadzka w nowe miejsce to i koszty, i ogromny stres dla współmałżonka (nowa praca?), i dla dzieci, jeśli je mamy…  W tym kontekście absurdalnie wygląda wpis na portalu jednego z miast w dziale „Pierwsze kroki w biznesie”, zachwalające korzystne położenie miasta…  Niestety, złe to świadectwo wystawia rozumieniu przedsiębiorczości przerz urzędników tego miasta.  Istotne jednak pytanie to – na ile taki sposób myślenia jest powszechny…

Gorzej jeszcze, że nawet – z takim trudem i kosztem pozyskiwani inwestorzy, utuczeni dotacjami i obłaskawiani ulgami podatkowymi blokują rozwój rodzimych firm.  A gdy ulgi podatkowe się kończą wymuszają następne, grożąc że przeniosą się w inne, równie gościnne miejsce..

Dlaczego tak się dzieje?  Niestety, ludzkość ma zadziwiającą zdolność do trzymania się pewnych wzorców postępowania, niezależnie od tego, że nie widać by dane działanie przynosi jakieś sensowne efekty…

Wiele rzeczy robimy dlatego, że „tak się robi”, a nie dlatego że „to działa”.

Wysoką cenę za takie skostnienie intelektualne swoich generałów zapłacili żołnierze z I Wojny Światowej, posyłani miesiąc po miesiącu, rok po roku do samobójczych wręcz szturmów pod ogniem karabinów maszynowych.  Peter Drucker z kolei, pisał o przypadku metody puszczania krwi, stosowanej przez ponad czterysta lat..  Aż trudno uwierzyć, że nikt nie dostrzegał przez tak długi czas szkodliwych efektów.  Raczej, po prostu, nikt nie chciał wyrwać się z tak mocno zakorzenionej praktyki.. A wielu, być może  nie chciało się przyznać do tego, że szkodzili swym pacjentom…

Trudno też oprzeć się „złudzeniu toto-lotka”.  Wiemy przecież, że w grach losowych – statystycznie rzecz biorąc – przegrywamy, że wartość oczekiwana gry jest ujemna.  Ale fakt, że ktoś wygrał milion , czy kilka, znacznie bardziej przemawia do wyobraźni niż świadomość istnienia milionów tych, którzy tracą pieniądze kupując losy.  Podobnie, bardziej przemawia do wyobraźni hala zagranicznego koncernu zatrudniającego 300 osób, niż świadomość tego, że steki małych firm kogoś gdzieś zatrudniły – osobę tu, dwie tam.. A już w ogóle poza świadomością społeczną jest fakt, że tysiące osób, które mogły by założyć swoje firmy, nie zrobiły tego, bo brakło im inspiracji, pomysłu czy pieniędzy.  Podobnie, jak nie przebija się do społecznej świadomości fakt, że za paraliżujące gospodarkę biurokratyczne wymagania płacą nie tylko firmy, ale przede wszystkim pracownicy – ci, których nikt nie zatrudnił i ci, o których nikt nie zabiega, którym nikt nie oferuje lepszych warunków pracy.  Ale to, oczywiście, jest  już poza zasięgiem samorządów.

Oczywiście, w pewnych sytuacjach, warto zabiegać o inwestorów.  A statystyki zebrane przez amerykańskich naukowców nie muszą (powiedzmy) odpowiadać polskim realiom. Przyjmy nawet – przez chwilę – że nasze statystyki będą się różnić.. Tak, o 1000%, nie o sto, ale o tysiąc. Ale wynikało by stąd, że maksymalnie 10% to owi wyśnieni i wymarzeni inwestorzy..

Ale wynikało by z tego też, że rozsądnie myślący samorząd powinien 90% energii, ludzkiego wysiłku i pieniędzy przeznaczyć właśnie na wspieranie przedsiębiorczości we własnej „małej ojczyźnie”.

A zatem: co samorządy mogą i powinny zrobić?   Samorządy lokalne potrzebują – stworzyć własny „ekosystem przedsiębiorczości”,  którego  kluczowe jego elementy to:

  • – promowanie postaw przedsiębiorczych (to najważniejsze, i najbardziej zaniedbane),
  • – efektywny system finansowania,
  • – system działań doradczych i szkoleniowych.

Więcej o tym w następnym artykule.

dr Paweł J. Dąbrowski

Print Friendly, PDF & Email
 

3 komentarze

  1. Aleksy 12.07.2015
  2. Malgorzata Tymiankowska 12.07.2015
  3. PJD 13.07.2015