Antoni Kopff: Kij w mrowisko4 min czytania

kopff2015-09-15.

Tego tylko brakowało! W kampanię wyborczą, pełną wszelkich okazjonalnych idiotyzmów, wrzucono bombę. Kto wrzucił – dokładnie nie wiadomo, bo podejrzenia są, ale konkretów brak. Fakt, że zaślepieni walką o stołki nasi politycy nie zauważyli, że na Bliskim Wschodzie zbierały się czarne chmury i tylko kwestią czasu było, kiedy wiatry je do nas przygnają. Teraz, gdy wiatr zmienił się w huragan – są bezradni w swej nieumiejętności przeciwdziałania nadchodzącej nawałnicy.

Bomba – to niespodziewany (?) napływ imigrantów z krajów arabskich, usprawiedliwiany toczącą się tam wojną domową. Rząd, zmuszony stanowiskiem Unii Europejskiej, składa deklaracje o przyjmowaniu tzw. uchodźców; opozycja, wyczuwając obawy większości społeczeństwa – jest przeciwna. Kolejny powód do pogłębiania podziałów, do używania niewybrednych obelg i pomówień trafił w czas przedwyborczej agitacji, toteż obwinianie się o ksenofobię i rasizm z jednej strony, a zdradę narodowych interesów i uleganie obcym dyktatom z drugiej – dołączono do arsenału wzajemnych oskarżeń.

Tymczasem sprawa nie dotyczy tylko polskiego zaścianka, lecz całej Europy. Dlatego ktokolwiek by rządził po wyborach – zmierzyć się będzie musiał z problemem trudnym do rozwiązania, wymagającego aprobaty wszystkich sił politycznych i społecznej akceptacji. Czy to możliwe w kraju, w którym premier i prezydent udają, że się nie znają, więc o spotkaniu i rozmowie na ten temat nie ma mowy? A przecież byłoby o czym. Bo nawet nie wiadomo, jak nazwać ten arabski exodus: ucieczką przed śmiercią (nota bene –z rąk pobratymców) czy zarobkową emigracją, a może i jednym, i drugim? Może to inwazja sprowokowana i podsycana przez wielkie mocarstwa, walczące o prymat nad światem? Może odwet za krucjaty? Unia, której jesteśmy członkiem i jak dotąd beneficjentem, trzeszczy w szwach, które w tej sytuacji okazują się mało wytrzymałe. Ze wschodu słychać chichot władcy Kremla. Nasi przywódcy zdają się tego nie widzieć i zajadle skaczą sobie do oczu, bo ich wyobraźnia nie sięga dalej niż na cztery lata kolejnej kadencji.

Argumentacja, że powinniśmy być „narodem otwartym”, pełnym chrześcijańskiej miłości bliźniego, zdolnym do poświęceń w imię praw człowieka – to głoszenie sloganów, za którymi nie pójdą czyny. Bo jak w praktyce wyobrazić sobie można przyjęcie tysięcy cudzoziemców, różniących się tak bardzo od nas mentalnością? Wszyscy wiemy, że osiedlenie ich w Polsce przyniesie łatwe do przewidzenia kłopoty, choćby mieszkaniowe, czy te związane z zatrudnieniem, o obyczajowych, religijnych czy językowych nie wspominając. Asymilacja? Wolne żarty! Zresztą oni wcale nie mają ochoty się stać obywatelami kraju, w którym opieka socjalna jest na kiepskim znanym nam poziomie, a katolicyzm religią coraz bardziej państwową.

Ale cóż! Bruksela każe ich przyjąć – przyjmiemy, nawet jeśli uchodźcy nie chcą. Papież Franciszek też zachęcał, więc pewien proboszcz ze Śrema zaprosił muzułmanów na plebanię, ale w nocy uciekli nie czekając na roraty. A może zamanifestować naszą dobrą wolę dobudowując minarety do świątyni Opatrzności? Architektura tego kościoła i tak nie ma nic do stracenia.

Wracamy zatem na nasze podwórko, gdzie na przekór światowemu zamieszaniu trwa krajowy, międzypartyjny turniej blagierów. Z zapartym tchem śledzimy popisy wiecowych mówców – wszyscy jak jeden mąż mówią o reformach, co obecnie, gdy coraz więcej „mężów” jest kobietami, ma swe uzasadnienie. Reformy to bowiem wg definicji „długie bawełniane majtki, które nosiły nasze babcie”, więc zarówno pani premier, jak i jej konkurentka mówią o reformach z prawdziwym znawstwem, nie ujawniając jednak terminu ich użycia.

Mnie zaś nurtuje poważny dylemat: czy nasi rodacy, którzy wyjechali do ościennych krajów – to zwykli emigranci, czy otoczeni troską „uchodźcy”? Na to ważne pytanie nie oczekuję odpowiedzi od rządu, bo bez względu na to, kto będzie u władzy – chyba warto się spakować.

a.kopff@wp.pl

 

One Response

  1. A. Goryński 15.09.2015