Awantura wokół spektaklu „Śmierć i dziewczyna” we wrocławskim Teatrze Polskim przypomina mi burzliwą dyskusję dotyczącą relacji państwo- kultura, jaka toczy się w Rosji od czasu objęcia Ministerstwa Kultury przez Władimira Miedinskiego. Tam jednak temat został zgłębiony do samych korzeni, i już choćby dlatego powinien posłużyć za ważną lekcję dla Polski. Na zarzut, iż Moskwa to żaden przykład, by się od niej uczyć odpowiem: od 200 lat Rosja wnosi do światowej kultury więcej niż Polska i odnosi w niej większe sukcesy, stąd spoglądanie w jej kierunku jest co najmniej uzasadnione.
Nie należy traktować tego wpisu jako formy poparcia którejkolwiek ze stron. Jedna rzecz natomiast nie ulega wątpliwości – wrocławski dyrektor, reżyserka i aktorzy winni są różańcowym stróżom moralności i ministrowi Piotrowi Glińskiemu butelkę dobrego koniaku na głowę, podobna promocja kosztowałaby ich majątek. Na status męczenników, rewolucjonistów, artystów przekraczających granicę i łamiących tabu niektórzy pracują całymi latami. A im przyszło łatwo, szybko i bez kosztów.
Władimir Miedinski urodził się w 1970, a więc nie tylko nie przynależy do kremlowskich siłowików z lat 50, ale również odstaje od generacji lat 60, na przykład Dmitrija Miedwiediewa, Dmitrija Rogozina, Pawła Astachowa czy Władisława Surkowa. Dlatego, jak każdy młody polityk kipi energią i chce wprowadzać realne zmiany, a nie uczynić ze stanowiska domu spokojnej starości. A że to człowiek o konserwatywnym temperamencie…
Jeśli porównać go z którymkolwiek z naszych polityków to chyba najbardziej przypomina Zbigniewa Ziobrę: mały, drobny, mówiący spokojnym głosem, bez poczucia humoru, oczy uciekają mu nerwowo na boki, en face kujona, którego się nie lubi, ale i nie dręczy, ponieważ w czasie kartkówek ratuje z opresji, Rosyjskiego ministra odróżnia jedno, a przynajmniej tak się na razie wydaje, nie ma tej dzikiej manii rewanżyzmu, zaprowadzania sprawiedliwości, rozliczania, węszenia i straszenia. Choć, gdy ktoś ugodzi w jego pojęcie patriotyzmu zamienia się w jadowitą jaszczurkę. Dla chętnych wywiady: wyważony (Kanał 1), konfrontacyjny (TV Dożd), jatka (Echo Moskwy). Polecam wyważony. Minister jest również aktywny w Internecie, prowadzi swoją stronę internetową, blog na Żiwyj Żurnal oraz konto na Twitterze i Wkontakcie.
Miedinski wszedł z impetem jako minister, kiedy zaproponował wyniesienie ciała Lenina z Mauzoleum i pochowanie go na cmentarzu, zgodnie zresztą z wolą samego zmarłego i jego rodziny. Potem podniósł sprawę przemianowania nazw ulic i stacji metra noszących imiona wodzów rewolucji, gdyż jak tłumaczył, Rosjanie nie powinni gloryfikować czerwonego terroru. Od 2000 roku nikt we władzach nie poruszył tych kwestii w sposób tak ostentacyjny jak on. Szybko wszedł konflikt z niektórymi środowiskami kultury, nauki i dziennikarstwa. Z tymi ostatnimi, ponieważ czasami nie wpuszczał ich na posiedzenia ministerstwa, „z powodu dziennikarskiej niekompetencji”. Z ludźmi nauki, ponieważ skrytykował zorganizowanie konferencji pt. „Filozofia zająca: nieoczekiwane perspektywy badań humanistycznych”, jako „marnowanie pieniędzy podatników przez naukowców oderwanych od rzeczywistości”. Ironicznie napisał do nich: „Wydarzenie, w ramach którego bada się tak istotne aspekty ontologii i gnoseologii zajęczaków jak racja żywnościowa zająca, zajęcza leksyka w językach świata, leksemy oznaczające zająca i jego członki, toponimy zajęczej semantyki, ikonografia i ikonologia zająca, zając w masowej kulturze, bez wątpienia przejdą do annałów kulturowej i naukowej działalności Rosji, a kwestie poruszane w czasie sympozjum są szczególnie aktualne i ważne dla milionów zwykłych podatników”. Miedinski nie miał racji, ponieważ konferencja dotyczyła średniowiecznej alchemii, a tytuł nawiązywał do wiersza „Transmutacja zająca”, ale oprócz inteligentnej ironii należy zapisać na jego konto trafną uwagę. Uczestnicząc w konferencjach naukowych (i nie tylko) wielokrotnie obserwowałem pionierów polskiej nauki wyciągających wnioski z tego, że „kto umarł, ten nie żyje” lub prezentujących badania, które interesują do piętnastu osób na całym świecie. Naturalnie u każdego, poza pionierami nauki, pojawia się wówczas pytanie, na co wydawane są pieniądze podatników?
Minister kultury oprócz polityka, jest profesorem słynnej kuźni dyplomatów MGIMO, doktorem historii, pisarzem, biznesmenem i członkiem Rady Najwyższej Jednej Rosji. Biznesmen z niego fatalny, ale jego książki propagandowo-historyczne sprzedają się w ogromnych nakładach, a powieść „Ściana”, opisująca czasy Smuty i obronę Smoleńska przed Polakami, jeszcze lepiej. Wkrótce zresztą zostanie zekranizowana. Dosyć dobrze ocenił ją chociażby Wiktor Jerofiejew na łamach Literaturnoj Gaziety.
Teraz najważniejsze, kultura. Do podobnych skandali, jak między wrocławskim teatrem a ministrem Glińskim, w czasie kadencji Miedinskiego doszło kilkakrotnie. Nie ma nawet sensu wymienić wszystkich. Trzy najgłośniejsze i najbardziej znamienne to:
- Żądanie krytyków teatralnych, by rozwiązać Radę Ekspertów słynnego festiwalu teatralnego „Złota maska”, która miała być stworzona pod ideologicznym naciskiem ministerstwa kultury
- Zapowiedź odcięcia finansowania dla filmów, które „nie krytykują, a opluwają wybraną władzę według zasady Raszka-gówniaszka [Raszka, to w slangu Rosja- przyp. KB.]. Po co? Byłby to masochizm państwa”. Piosenkarz, Josif Kobzon powiedział wtedy: „Nie straszny nam minister kultury, straszna nam kultura ministra”.
- Ogłoszenie odcięcia finansowania dla filmów Witalija Manskiego i festiwalu autorskich filmów dokumentalnych Artdokfest, z powodu pro ukraińskich wypowiedzi Manskiego. Podobno chodziło też o to, że reżyser planował nakręcić film dokumentalny opisujący losy kilku donbaskich rodzin.
W lipcu tego roku minister kultury napisał artykuł – manifest w Izwiestiach pt. „Kto nie karmi własnej kultury, nakarmi obcą armię”. W tekście nawiązał do sposobu wspierania sztuki przez państwo od czasów Katarzyny II, głównie na przykładzie teatru, jako areny najbardziej śmiałych eksperymentów. Z grubsza podzielił też podejście do finansowania kultury na trzy modele: chiński (jego protoplastą był model radziecki, gdzie państwo sponsoruje całą kulturę, oczekując określonych treści i blokując niepożądane. Różnica polega na tym, że Chińczycy czerpią z kultury zyski), europejski, głównie francuski (wsparcie kultury narodowej poprzez różnorakie mechanizmy, np. zwolnienie od podatków rodzimych twórców czy zapewnienie im określonego czasu antenowego), amerykański (kulturę sponsoruje sektor prywatny i do niego należą wszystkie profity). Jaki model miałby być właściwy dla Rosji? Jak to zwykle bywa pośredni, choć najbardziej zbliżony do europejskiego. Przy czym państwo tam gdzie finansuje kulturę, ma prawo stawiać określone wymagania. Dlaczego?
W koncepcji Miedinskiego, kultura oznacza obszar, gdzie „podnoszone są najważniejsze dla społeczności koordynaty moralne”. Państwo na tym obszarze reprezentuje podatnika, wyborcę i konsumenta produktów kultury (zatem cały naród), stąd nie tylko może, ale wręcz powinno wysuwać swoje oczekiwania, co do treści, na które przekazuje pieniądze. Przy czym, zastrzega minister, dotyczy to wyłącznie kultury dotowanej przez państwo, wszędzie indziej artysta posiada prawo do przeprowadzania takich eksperymentów artystycznych, na jakie ma ochotę, ponieważ „nie zamierzam rysować pastoralnej krytyki na korzyść cenzury, jej nie ma i być nie może”. Oczywiście eksperymenty ogranicza obowiązujące prawo, patrz przykład Pussy Riot czy grupy Wojna.
„Koordynaty moralne”, jakie w ogólnym zarysie przedstawia Miedinski wyglądają następująco: wartość artystyczna, rozwój indywidualnej osobowości, służba ojczyźnie, ciągłość i jedność tysiącletniej historii Rosji, historyczna jedność Rosji i zaprzyjaźnionych narodów, wartości rodzinne i współżycia społecznego oparte na prawosławiu i innych tradycyjnych religiach. Co rok ministerstwo konkretyzuje wartości, jakich oczekuje od twórców w ich dziełach, jeśli chcieliby otrzymać od państwa dofinansowanie. Projekty oceniane są anonimowo przez specjalną Radę złożoną z reżyserów, krytyków, artystów, naukowców, itd.
Przynajmniej teoretycznie, polityka Miedinskiego nie zakłada odrzucania sztuki krytycznie opisującej rosyjską rzeczywistość. Władimir Rostisławowicz przywołuje Mikołaja I chwalącego „Rewizora” Gogola („Dostało się wszystkim, a najbardziej mnie”, powiedział Mikołaj), bo „jak carowi mogłoby przyjść do głowy bać się, że głupota i podłość spotykana u nas powszechnie, pokazywana jest na scenie”. Wspomniane wypowiedzi ministra na temat krytycznych wobec władzy filmów nie wskazują na gotowość realizacji przyjętego założenia, choć on sam twierdzi, że scenariuszy nie czyta i nie jego rolą jest podejmowanie decyzji. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że „Lewiatan” uzyskał pomoc finansową państwa, pomimo krytycznej oceny Miedinskiego już po obejrzeniu obrazu Andrieja Zwiagincewa. Szefowi Minkultury nie podobało się, że wśród bohaterów nie znalazł ani jednego pozytywnego, historia, która naprawdę miała miejsce w stanie Kolorado została przeniesiona na rzeczywistość rosyjską, a dodatkowo reżyser napełnił ją „egzystencjalną beznadzieją”.
Miedinski broni prawa do eksperymentów i awangardy – „ta wybitna z czasem staje się klasyką”- mówi, ale jednocześnie porównuje kulturę do medycyny. Argumentuje, iż idąc do lekarza oczekujemy zestandaryzowanych wypróbowanych metod i lekarstw. Oczywiście mamy prawo sięgnąć po medycynę niekonwencjonalną, jednak nie finansuje jej państwo i w ogóle jest ona niepaństwowa. Podobnie widzi dziedzinę kultury, tylko, że „nietradycyjny artysta dokonuje eksperymentu nie nad ciałem jednego pacjenta, a nad duszami tysięcy ludzi”.
Oczywiście nie wiadomo, ile w koncepcji rosyjskiego ministra kultury poruczenia z góry, ile jego własnych poglądów, ile obowiązującej polityki historycznej – choć zgodnej z jego widzeniem świata, a ile podprogowej drażliwości tradycyjnego rosyjskiego państwowca-patrioty. Pewnie wszystko to łączy się w spójną całość. Władimir Miedinski swoją aparycją nie wywołuje mojej sympatii, natomiast nie można odmówić mu przejrzystości i konsekwencji poglądów. Z prywatnych opinii wynika ponadto, iż w przeciwieństwie do kolegów z rządu i otoczenia prezydenta Putina, jego dzieci studiują w Moskwie a nie w Londynie i Zurychu, a on sam wypoczywa w Rosji, najczęściej w Soczi. Mówiąc pół żartem, to już jakaś forma patriotyzmu in action.
Nie wiem też czy rosyjska lekcja może czegokolwiek nauczyć Polskę. Byłoby jednak miło, gdyby polski minister kultury, posiadający demokratyczną legitymację, jeśli chce zmienić koncepcję przyznawania funduszy przez państwo, przedstawił to w sposób tak samo elokwentny i rzeczowy jak Władimir Miediński. Z tym ostatnim można się bowiem nie zgadzać, ale przynajmniej jasno przedstawił swoją pozycję, schodząc do imponderabiliów i rudymentów. Co więcej, odwiedza przychylne i wrogie mu media, cierpliwie tłumacząc, co według niego jest właściwe, a czego tolerować nie będzie.
Dlatego zapytać należy nie o to, czy Rosja ma swojego Glińskiego, ale czy PiS ma swojego Miedinskiego?
Kuba Bendyczak
Czy komentarz „pisowskiego trolla” (es. „pisowskiego agitatora”) , produkującego „kłamstwa, głupoty i obelgi” (a także „brednie i insynuacje”), wykazującego się „skrajnym nieuctwem” nie spełniał standardów?