Ernest Skalski: Spocznij!12 min czytania

demonstracja12016-01-09.

Prezydent Duda słucha prezesa Kaczyńskiego, ale nie słucha posła Pięty. Gdyby słuchał, to powinien składać podanie o dymisję, po tym gdy swoje narty ofiarował Owsiakowi, by ten je wystawił na licytację na dobro WOŚP.

Jeśli są to karvingi 160 w dobrym stanie, to kto wie? Zastanowiłbym się.

– Tenże prezydent, który przez kilka miesięcy nie zechciał rozmawiać z p. Ewą Kopacz, urzędującym szefem rządu, czyli z faktycznie najważniejszą – wówczas jeszcze – osobą w państwie, porozmawiał na osobności z profesorem Rzeplińskim, prezesem Trybunału Konstytucyjnego.

Jak Prezes TK z Prezydentem RP o aktualnym konflikcie, a jak prawnik z prawnikiem o szczegółach, zaś w tej profesji załatwia się sprawy dyskretnie.

– Prezes TK odwołał, bez uzasadniania i podania następnego terminu, wyznaczoną  na dwunastego stycznia rozprawę na temat ważności wyboru pięciu sędziów TK, przegłosowaną przez większość PiS w Sejmie.

Przemawiać za  tym mają istotne względy proceduralne, które – zawsze ważne – w napiętej sytuacji stają się… jeszcze ważniejsze.

– Po licznych bardzo krytycznych pod adresem Polski wystąpieniach prominentnych polityków UE, Jean-Claude Juncker, szef Komisji Europejskiej – faktyczny numer jeden w UE – nie dezawuując tej krytyki, zajął zdecydowanie pojednawcze stanowisko. Nie dramatyzujmy. Nie prowadzimy nagonki na Polskę. Na niższym szczeblu – przedstawiciel UE w Warszawie i  minister ds. europejskich – demonstrują koncyliacyjną postawę.

Te fakty z ostatniej chwili to nie zwrot i nie przełom. Tego nie ma i szybko nie będzie. O czymś to jednak świadczy i coś z tego jednak wynika. Jakkolwiek na to patrzeć, jest to pewnym osłabieniem napięcia, odczuwalnym po jego wzmożeniu trwającym od wyborów 25 października.

Tak się  gra

Rozgrywającym nadal jest PiS, a właściwie Jarosław Kaczyński. Lecz: tak się  gra jak przeciwnik pozwala, mawiał Trener Tysiąclecia, Kazimierz Górski i ma to zastosowanie uniwersalne.

Polityka prezesa mieści się między dwoma wariantami. Pierwszy to właściwe dla klasycznych przewrotów wejście smoka, a następnie uspokajanie  sytuacji, stwarzanie wrażenia stabilizacji – nic się nie stało, Polacy. Drugi to chyba właściwy styl Kaczyńskiego; rządzić w atmosferze stałego konfliktu wokół wywoływanych przez siebie  problemów, wyszukując coraz to nowych wrogów. Na początku – wg. zaleceń Hitchcocka – pożar w burdelu, a potem się akcja ożywia.

Przeciwników prezes ma wielu.  To on sam, jego izolacja i jego błędy. Jego ludzie i cały aparat. Posłuszni, lecz niekoniecznie sprawni i chociaż skrywają swoje, niekiedy odrębne zdanie, to może się to jakoś przejawiać w ich opieszałości. Kościół ciągle popiera, ale już nie bez zastrzeżeń. Jego cele są zbliżone, lecz nie tożsame. Od Średniowiecza władza duchowa ma interesy świeckie, a władza PiS należy do tych, które chcą przeobrazić Ducha. Ale najistotniejszym przeciwnikiem okazuje się społeczeństwo. Już zorganizowany opór, głównie w KOD, lecz jeszcze ważniejszym jest bierne spadanie poparcia.

Jeśli nawet jeden sondaż – PiS z 27.3  proc.Nowoczesna z 29.6 – nie stanowi przełomu, to mieści się w bardzo wyraźnym trendzie. PiS z Kukizem ma zdecydowanie mniejsze poparcie niż możliwa do przewidzenia koalicja partii prokonstytucyjnych; Nowoczesna, Platforma, ZL, PSL. ”Polacy wybrali” nie ma już wielkiego efektu. Wejście smoka jeszcze się nie skończyło, ale w burdelu robi się już  gorąco.

Na temat spotkania Kaczyński – Orban możemy snuć przypuszczenia. Dosyć prawdopodobne. Na pewno mówiono o Unii Europejskiej. Orban się na nią nie obraża, dyskutuje, wysłuchuje i robi swoje, od czasu do czasu czyniąc jedynie pewne ustępstwa. Władze Unii nie zmieniają zdania, lecz póki się dyskutuje i są wykonywane jakieś ruchy, nie muszą podejmować zdecydowanych kroków. Jeśli taki jest modus operandi Unii z Węgrami, to tym bardziej może się tego spodziewać Polska.  Za chwilę usłyszymy jak dobre skutki przynosi wstawanie z kolan, kończenie z polityką białej flagi i takie różne.

Panowie prezesi: Fidesz i PiS, mogli też porównać sytuację wewnętrzną w swoich krajach. Fidesz miał na wejściu większość konstytucyjną, wygrywając w warunkach wszechstronnego kryzysu, z którego wychodzi. Węgrzy są narodem stale straumatyzowanym  przez traktat  w Trianon w 1920 roku, który zabrał im dwie trzecie terytorium. A jakoś nie potrafią się oswoić ze świadomością, że na utraconych terenach byli mniejszością, rządzącą zdecydowanie twardą ręką. Stąd też płynie poparcie dla nacjonalistycznego  Fideszu, któremu dyszy w  kark zdecydowanie ksenofobiczny Jobbik. W Polsce sytuacja gospodarcza jest jeszcze dobra, nostalgia za Kresami nie ma politycznego wymiaru i narodowcy są marginesem, a nie konkurencją dla PiS.

Rób swoje, a patrzaj końca

Przy wszystkich swoich ograniczeniach, Jarosław Kaczyński  jest politykiem zręcznym. Dążąc uparcie do swego celu, potrafi szybko reagować i dopasowywać taktykę do sytuacji. Bardzo możliwe więc, że ze strony prezydenta mamy do czynienia  nie z nieśmiałymi próbami zaznaczenia swojej osobowości, lecz że jest to rola w spektaklu wyreżyserowanym przez Kaczyńskiego. W filmach Hitchcocka tez mieści się chwila odprężenia i braku uwagi, po czym nagle znowu pojawia się groza.

– Co pan tak siedzi na schodach, panie sąsiedzie?
– Żona zgubiła swoje klucze,  wzięła moje i polazła na ploty. A przecież wie, o której wracam z roboty, zmęczony i głodny.
– Z żoną pan zdąży załatwić. A teraz pan zajdzie do nas. Ciepło. Coś przekąsimy. Kieliszek się znajdzie…
– Nie, dziękuję. Jeszcze by mi złość na nią przeszła.

Nabuzowanym po stronie władzy i opozycji wszelkie gesty psują czarnobiały obraz sytuacji, zagrażają duchowi do walki. Nas tu interesuje opozycja demokratyczna. Jak najkorzystniej może zareagować na mało znaczące gesty władzy, na jakieś ograniczone ruchy, z których może nic nie wyniknąć?

Przede wszystkim powinna je zauważyć. Ślepota nie popłaca. Powinna też cały czas pamiętać, że nie jest wojskiem, lecz ruchem. Szerokim, zróżnicowanym pod różnymi względami, nawet jeśli walczy o wspólny cel. Zróżnicowanie oznacza niejednakowy stopień determinacji i zapału. Może się więc u niektórych pojawić nadinterpretacja względnego, odcinkowego osłabienia napięcia i zarysować chęć budowania na tym. Ale może się też objawić irytacja. – Chce nas władza oszukać, osłabić – co może być prawdą – a może słabnie – na co bym jeszcze nie liczył. Tak czy tak, walimy mocniej – co niekoniecznie jest słusznym wyjściem.

Nie wystarczy powtarzać, że to może być długi marsz. Warto wyciągnąć wnioski, że  od wyborów nie minęły jeszcze trzy miesiące, a do następnych jeszcze  trzy lata i trzy kwartały, jeśli nie będzie niespodzianek. Takiego okresu nie da się przetrzymać na krzyku, w stanie nieustającego napięcia. Naturalne są okresy względnego wyciszenia, ze świadomością stałego uczestnictwa w zasadniczym sporze politycznym.

W głębokim PRL-u przeczytałem krótki tekst Leszka Kołakowskiego – nie pamiętam tytułu – o poszerzaniu wolności. Dowodził, że kiedy czuje się, że niczego nie można zrobić, to zawsze coś jednak można. Każdy niewielki krok, każdy niewielki kompromis poszerza obszar wolności, prowadzi w prowadzi, niechby powoli, w pożądanym kierunku. Dlatego warto się o to starać.

Dotyczy to całej demokratycznej opozycji, lecz jakąś planową i sterowaną politykę prowadzi, jak dotąd, KOD. Jeśli ma  być skuteczny w staraniach o demokrację, to nie może niczego pominąć  na tym obszarze, lecz nie powinien się zajmować niczym innym. Nie może być opozycja totalną. Taką, która neguje wszystko co zrobi władza, tylko dlatego, że to ona robi, a jest z definicji zła. Jeśli zatem władza zrobi choćby nie wielki kroczek w kierunku, o który walczymy, niech się jej choćby noga omsknie, to opłaca się to skwitować. Choćby na wyrost, po to, żeby jej, czy jakimś jej ogniwom opłaciło się minimalne poluzowanie, jakikolwiek kompromis, bo to już jakieś poszerzanie owego obszaru wolności.

To Jarosław Kaczyński zrozumiały i naturalny spór  kulturowy przekształca w konflikt, będący grą o sumie zerowej. Co jedna strona ma zyskać, to druga musi tracić. Narzuca tę grę, ale opłaca się ona tylko jemu i grupie przybliżonych. Obie części podzielonego społeczeństwa na tym tracą. Tak czy inaczej jadą na jednym wózku. Choćby ze względów bezpieczeństwa i stanu gospodarki. I obie zyskują kiedy choć minimalnie może się poprawić atmosfera w kraju i wokół kraju, a zwłaszcza w Unii.

Od pogardy i nienawiści…

Takie podejście odrzuca postawa rewolucyjna, głosząc odwieczne hasło, że im gorzej tym lepiej. To takie przeniesienie teorii Newtona na grunt społeczny. Im większa bieda, im silniejszy ucisk, tym mocniejszy opór, prowadzący do rewolucji, która hurtem usunie wszystkie bolączki i ”…dzień szczęścia  będzie wiecznie trwał” – to z Międzynarodowki. To, że świetlana przyszłość staje się trudną rzeczywistością, to jeszcze nie jest sprawa na dziś. A historia pokazuje, że choć bywają i takie przypadki, to przeważnie im gorzej tym gorzej pod każdym względem. Prawdziwie dobra zmiana oddala się. A  częściej następuje, poprzedzona różnymi częściowymi zmianami na lepsze. Pewną liberalizacją wynikającą ze zmęczenia uciskającej władzy i z jednoczesnych starań dążących do owej zmiany.

Z łatwością, a niekiedy – co tu ukrywać – z lubością piastujemy wizję wracającej w chwale demokracji oraz umykającego w niesławie PiS-u. Tu i ówdzie pojawiają się przepowiednie, że jak nie dopuści on do takiego przełomu w wyborch2019 roku, to wszystko rozstrzygnie kryterium uliczne. A niech nas ręka boska od tego uchowa! I choć całkowicie nie można czegoś takiego wykluczyć, to przecież trzeba wszystko robić, żeby do tego nie doszło. Wszystkie reżimy kiedyś, jakoś się kończą. Mogą w gwałtownym kataklizmie, a mogą zejść na  uwiąd i niekoniecznie starczy.

Na  taki uwiąd, wraz z caudillo,  zszedł frankizm. A od Krzysztofa Pomiana wiem, że spotykał Hiszpanów, którzy nie mogli przeboleć, że nie odbyło się to w ogniu jeszcze większej i zacieklejszej wojny domowej, w której oni by zwyciężyli i wreszcie się mogli nasycić zemstą. U nas bojownicy ostatniego kwadransa i ci, co zgłosili się już po fajrancie – vide choćby redaktor Rafał Ziemkiewicz – uważają, że likwidacja PRL nie powinna była być pokojowym przekazywaniem władzy. Gdyby ją odebrano siłą, to konflikt podzieliłby społeczeństwo już wówczas. Jarosław Kaczynski przyszedłby na gotowe. To, że nie byłoby zapewne sukcesów, następującego i już minionego ćwierćwiecza, nikomu by nie przychodziło do głowy.

Dla zgrabnego słówka ojca i matkę zarżnie – mówi rosyjskie przysłowie. Furor polemicus skłania  nas – myślę również o sobie – do bardzo ostrych wypowiedzi i porównań, które może swoich utwierdzają w wierze, lecz mało kogo poza tym przekonują. A mówiąc poważnie: przy pewnych porównywalnych, lecz uniwersalnych mechanizmach walki politycznej i sposobach zdobywania i sprawowania władzy, władza PiS nie może być porównywana z hitlerowską i określana jako faszystowska. Nie jest władzą z krwawych lat utwierdzania tak zwanej władzy ludowej i z jej okresu ”błędów i wypaczeń”, skończonych w październiku 1956 roku. Nie jest też władzą stanu wojennego i zostawia bez porównania więcej wolności niż było za gierkowskiego liberalizmu.

Mogę się tak wymądrzać, bo pamiętam wszystkie te wymienione wyżej etapy. Ale ktoś kto nie może tego pamiętać, a należy do tzw. opinion makers, mógłby się tego wszystkiego nauczyć. I raczej przemawiać do rozsądku niż wzywać lud na barykady. Jeśli będziemy się upierać – a korci, korci – przy jaskrawych porównaniach, to będziemy uwiarygodniać Jarosława Kaczyńskiego kiedy mówi, że jak można mówić o braku demokracji, jeśli „komuniści i złodzieje” mogą swobodnie demonstrować na przemian z PiS.

Wielkie jest żniwo, a robotników…nigdy za wiele

A zatem gdy redaktor Ziemkiewicz, redaktor Warzecha i inni, do wczoraj „niepokorni”, nie zmieniając bynajmniej opcji politycznej, w reżimowych – już teraz – mediach, krytykują, niekiedy ostro, jakieś aspekty postępowania Kaczyńskiego i PiS, może to mieć skuteczniejszy odbiór, i to u swoich, niż pryncypialna krytyka w „Gazecie Wyborczej” czy Radiu TOK FM.

Reagowanie na wszystko co się dzieje musi iść w parze z konsekwencją. Protestując aktualnie przeciw  ustawie medialnej, w obronie TVP, PR I PAP, pamiętamy o Trybunale Konstytucyjnym. Jego sytuacja nie zmieniła się w żaden zauważalny sposób. Zakładamy, że prezes Rzepiński z całą pewnością działa racjonalnie i nadal korzysta z poparcia demokratycznej opozycji.

Do pryncypialnej krytyki Kaczyńskiego i PiS włączył  się już jakiś czas temu Roman Giertych – i to ma też sporą wagę. Należę do tych, którzy uważają go za  inteligentnego ambicjonera. Załamała mu się kariera w oparciu o historyczne endeckie  nazwisko, liderowanie ruchowi narodowców i współpracę z Kaczyńskim, więc przeszedł z ciemnej na jasną stronę mocy.  I chwała mu za to. Zwłaszcza gdy nie tylko głosi co głosi, lecz po amerykańsku wspiera to własnymi – chyba również – pieniędzmi, tworząc fundację obrony demokracji. Taka fundacja przydałaby się Komitetowi Obrony Demokracji i może ją założy. Ale KOD nie potrzebuje monopolu.

Każdy jest dobry kto staje do tej roboty.

Ernest Skalski

 

15 komentarzy

  1. malpa z paryza 09.01.2016
  2. narciarz2 09.01.2016
  3. Nela 09.01.2016
  4. narciarz2 10.01.2016
  5. narciarz2 10.01.2016
  6. narciarz2 10.01.2016
  7. narciarz2 10.01.2016
    • BM 10.01.2016
  8. narciarz2 10.01.2016
  9. slawek 11.01.2016
  10. Ernest Skalski 11.01.2016
    • slawek 12.01.2016
  11. Stary outsider 11.01.2016
  12. narciarz2 12.01.2016