2016-05-08.
[box title=”Uwaga!” border_width=”2″ border_color=”#0066bf” border_style=”solid” align=”center” text_color=”#0066bf”]TEKST W ZASADZIE TYLKO DLA ATEISTÓW… Od pozostałych wymagamy elementarnego poczucia humoru – redakcja[/box]
Niektórzy duchowi przywódcy stoją w rozkroku i, zdając sobie sprawę z absurdalności bajek o Bogu Ojcu w chmurkach, szukają jakiegoś kompromisu z nauką, ale ów kompromis oznacza zaledwie rozmazanie idei bóstwa, żeby zanadto nie bruździło w sprawach, o których wiemy z całą pewnością, że wyglądają zupełnie inaczej niż wcześniej prezentowała to religia. Ci przywódcy chcą jednak pozostać przywódcami milionów, którym od niemowlęcia wtłaczano w umysły opowieści o życiu wiecznym i o dobrym Bogu Ojcu, sprawiedliwym sędzim, sortującym dusze zmarłych już to do piekielnego ognia, już to do parafialnego chóru, w którym w nieskończoność powtarzać będą stosunkowo ubogi repertuar pieśni pochwalnych.
Słuchałem opowieści księży na pogrzebach, słów dorosłych wyjaśniających dzieciom, gdzie są zmarli członkowie rodziny, próbowałem zrozumieć jak wyobrażają sobie to życie wieczne wierzący decydujący się na najdalej idący kompromis z rozumem. Ci ostatni zrezygnowali już z piekła, ale na ogół niebiańską wieczność uważają za niezbywalną. To życie wieczne jest zdaniem większości zachowaną świadomością i pamięcią, a więc jakimś zakonserwowanym stanem umysłu tuż przed śmiercią. Wydaje się być ono jakimś plemiennym gettem, nie musimy się obawiać spotkania z obcymi duszami mówiącymi do nas w niezrozumiałych językach, zagniewanymi i nierozumiejącymi naszych spraw. W niebie jest swojsko jak u cioci na imieninach. Zważywszy, że te imieniny nie będą miały końca, ta perspektywa jest cokolwiek przerażająca i jedyną ulgą jest świadomość nieprawdopodobnej głupoty tych opowieści.
Zdumiewa siła indoktrynacji, bo przecież wierzący, to ludzie inteligentni, często nawet bardzo inteligentni, patrzą jednak z chorobliwym przerażeniem na każdego, kto traktuje te opowieści o życiu pozagrobowym z pobłażliwym uśmiechem i jest pogodzony z tym, że to nasze życie jest jedynym życiem, które możemy mieć. Kiedy twierdzę, że nie jest to żadnym dramatem, że wręcz przeciwnie, jest to opcja o niebo lepsza od koszmaru życia wiecznego, moi wierzący rozmówcy patrzą nieco zrozpaczeni, czasem zatroskani tym, że tak beztrosko narażam moją duszę na dalsze miejsca w niebiańskim chórze, wydają się jednak troszczyć głównie o doczesność, bo ta wizja przemijania i nieodwołalnego końca naszej jednostkowej świadomości wydaje się burzyć ich całą filozofię życia. W ich mniemaniu taka odmowa wiary w życie wieczne niszczy system moralny, unicestwia wszystkie fundamenty naszych wzajemnych relacji. Jak bowiem możemy być moralni bez perspektywy życia wiecznego, bez sędziego i zagrożenia karami tak dolegliwymi, by strach powstrzymywał nas przed popełnianiem zbrodni.
Religia jako fundament moralności miała niewątpliwie swoje ważne miejsce w dziejach naszego gatunku, jednak już grecka filozofia wskazywała, że nie tylko nie jest on niezbędny, ale jest wręcz szkodliwy. Nieodmiennie ta religijna moralność integrowała odwołując się do grupowych antagonizmów, strachu i nienawiści, co pozwalało na wykroczenie poza związki rodzinne i budowanie wspólnot opartych na abstrakcyjnych symbolach, a nie tylko na więziach rodzinnych.
Opiekuńcze bóstwa dbały o klan, plemię, związki plemion, pozwalały na budowanie zbiorowej tożsamości przeciwstawionej każdemu obcemu, a szczególnie temu, którego wynieśliśmy do symbolu zła, by stał się niezbywalną częścią, spoiwem tego, co niektórym wydaje się fundamentem moralności.
Wpojona od kołyski idea boga i wiecznego życia jest spojona ze wspólnotą wykluczającą, a wysiłki przemienienia jej we wspólnotę ogólnoludzką spaliły na panewce.
Dla wielu chrześcijan zderzenie z wyobrażeniami życia wiecznego powszechnym w islamie nie prowadzi do obnażenia absurdalności samej koncepcji życia wiecznego, a jest zaledwie dowodem doskonałości i wyższości własnej religii nad religią muzułmanów.
Opowieści o 72 dziewicach oczekujących na męczenników wywołują pobłażliwe uśmiechy i prowokują do pytań jak ludzie mogą akceptować tak absurdalne idee. Ci sami światli chrześcijańscy sceptycy mogą w chwilę później poważnie dyskutować o zapewnieniu papieża Franciszka, że nasze ukochane zwierzęta „zobaczymy ponownie w wieczności Chrystusa”. Parsknięcie śmiechem ateisty jest w takim momencie obraźliwe, sprawia przykrość, obraża religijne uczucia. Ponad ćwierć wieku temu Jan Paweł II zapewnił, że zwierzęta mają duszę, ale pod koniec pierwszego dziesięciolecia obecnego wieku, papież Benedykt zaprzeczył, zaś w grudniu 2014 roku papież Franciszek powrócił do idei Jana Pawła II. Wśród wierzących, jednych ta teologiczna nowinka zachwyca – innych oburza, ale niewielu prowadzi do pytania, czy wszystkie twierdzenia o życiu wiecznym opierają się na tego samego typu materiale dowodowym.
Mój czytelnik dobrze mi życzy i chciałby, abym podzielał jego pewność o tym, że po śmierci czeka nas niekończąca się radość zabawy u cioci na imieninach. Ta makabryczna perspektywa może przerażać i to niezależnie od tego, czy od czasu do czasu będziemy mogli zostawić kochanych krewnych i pójść na samotny spacer z naszym ulubionym psem, czy też zwierzęta mają tylko jedno życie i muszą się nim zadowolić. Znacznie poważniejszą sprawą jest oparcie całej filozofii życia na fikcji, która w przypadkach skrajnych pozwala młodemu człowiekowi na założenie pasa samobójcy i wysadzenie się w powietrze, by zabić jak największa liczbę niewiernych, którzy za swoją niewiarę pójdą do piekła, zaś głęboko wierzący męczennik w chwili śmierci zostanie panem haremu i w nagrodę rozpocznie nigdy nie kończącą się zabawę, mając zapewnioną przez kapłanów nieustającą potencję seksualną. W mniej skrajnych przypadkach zyskujemy system moralny głoszący miłość bliźniego, ale nie umiejący uciec od idei antybliźniego i powracającej potrzeby nienawiści jako spoiwa wspólnoty wiernych. Wiara w życie pozagrobowe wymaga przełamania sceptycyzmu, a to prowadzi do tego, że ludzie nawet bardzo inteligentni mogą dawać wiarę w cokolwiek.
A jak się żyje bez tej wiary? Zupełnie dobrze, trzeba tylko dzielić przekonanie, że warto być przyzwoitym, nie przywiązując uwagi do zapewnień, że o szczegółach tego, czym jest ta przyzwoitość, będziemy mieli czas pogadać na drugim świecie.
P. S. Przymknąłem oczy i próbowałem wyobrazić sobie życie wieczne. Czternaście i pół miliarda lat po mojej śmierci, śpiewamy psalm 112 i słyszę (nawet ja słyszę), że fałszuję. Wszyscy na mnie patrzą, ojciec, matka, ciocia Marylka, no dosłownie wszyscy. Pan nie jest nawet oburzony, patrzy na mnie z obrzydzeniem, kiwa na archanioła Gabriela. Ten wstaje ze skały, każe mi uklęknąć, unosi miecz. Czuję ulgę, nareszcie, ani jednego psalmu więcej. Błysk miecza i po chwili znów jestem w chórze. Zapomniałem o nieskończonym miłosierdziu.
Andrzej Koraszewski
Jednak miliardy z nas czują się lepiej wierząc, że jakaś forma życia wiecznego istnieje. Być może, znakomita większość ludzkości bez tego, nie jest w stanie zachować jakiś poprawny stan zdrowia psychicznego stając przed problem własnego przemijania lub swoich najbliższych.
Oficjalne ogłoszenie rodzinne o tym, że nie chcę być więcej gnany do kościoła złożyłem mając lat 16, ale w gruncie rzeczy zdecydowanie niechętnego nastawienia do tych pomysłów nabrałem gdzieś w okolicy lat 6 czy 7, gdy pewnej nocy wyobraziłem sobie, że idę i idę i idę z jakimś tam instrumentem (harfą bodajże, choć nie miałem pojęcia wtedy ile to-to waży, roiło mi się zapewne mini-harfiątko) i mamy z innymi postaciami śpiewać i to się nigdy nie skończy. Koszmar.
A teraz wiem, że trzeba będzie za jakiś czas odejść i wcale mnie to nie cieszy, bo na życie się nie skarżę (taki dziwny typ Polaka), ale umieranie nie będzie przykrzejsze ani niebezpieczniejsze niż rodzenie się, a to już mam za sobą. I dopóki nie opowiada mi ktoś dyrdymałek, że będzie się za mnie modlić wcale nie przeszkadza mi, że go cieszy perspektywa wiecznego życia. Jego życie, jego wieczność, jego Bóg. Powodzenia.
Wiara w życie pozagrobowe jest immanentną cechą mózgu, który nie radząc sobie z trudnym pytaniem podsuwa sobie inne łatwiejsze, na które potrafi odpowiedzieć. I to pobudza jego ośrodek przyjemności. To widać, słychać i czuć.
A jak radzą sobie z tym problemem “starsi bracia w wierze?”
Nie są infantylni?
To interesujące pytanie, zarówno ze względu na jego wiele mówiącą stylistykę jak i meritum.
Uważna lektura „Starego Testamentu” może prowadzić do wniosku, że jest tam wiele hymnów pochwalnych dla boga, ale bardzo mało informacji o życiu wiecznym i brak ogni piekielnych. Judaizm to jednak nie tylko Stary Testament, nie jestem biegły w różnych jego odmianach, mówię czasem, że jestem ateistą katolickim (najlepiej zrozumiał to wirtualny znajomy, który mówi o sobie, że jest muzułmańskim ateistą). Ucieszył mnie opis piekła w książce amerykańskiego rabina, który pisze jak to pewien Żyd wymodlił sobie, żeby mu pokazano niebo i piekło. Wchodzi do sali potwornie smutnych ludzi, na stole pełno jadła, ale oni niczego nie mogą połknąć, bo mogą tylko jeść łyżkami, które są tak długie, że wpakowanie końca łyżki do ust nie jest możliwe. Prowadzą go do nieba, tam jest dokładnie taka sama sala, ludzie mają takie same łyżki, są jednak uśmiechnięci i szczęśliwi, różnica polega tylko na tym, że tu karmią się wzajemnie. Czort wie, czy to tylko taka alegoria, czy oni naprawdę tak to sobie wyobrażają. Jak pan sądzi, Magog?
Zasłyszane:
Każdy człowiek ma dwa życia. Drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumie, że jest tylko jedno.
ou! we Francji mamy nawet instutucje dla Immortels!!
ale czy to nie Spinoza powiedzial -jako osoba wierzaca! ze trzeba zyc tutaj na Ziemi a nie w wierzyc w niebiosa!
W kwestii życia wiecznego, spodobała mi się postawa mojej teściowej – kuszona obietnicą życia wiecznego w całej szczęśliwej rodzinie, zapytała – a wieczne zmywanie też w to wchodzi? To ja dziękuję. 🙂
Jednak w kwestii ubogiego repertuaru pieśni pochwalnych, muszę zaprotestować. Przecież przez wieki te pieśni się zmieniały, więc każde nowe pokolenie dusz wnosi swoje wersje, i trzeba to uwzględniać:)