Mieczyslaw Oniskiewicz: Niewolnictwo to nie tylko historia8 min czytania

afroamerykanie2016-09-28.

Ostatnie obrazy płynące z Ameryki mogą budzić kontrowersyjne emocje u mieszkańców, którzy na co dzień nie muszą borykać się „czarno-białymi” relacjami. Jednak i w samych Stanach od prawie dwóch lat problem zabójstw czarnoskórych obywateli przez (najczęściej) białych policjantów jest szeroko komentowany i wzbudza wiele odmiennych emocji.

Nie oceniając w tym momencie czy działania stróżów prawa (lub bezprawia – jak mawiają niektórzy) były słuszne czy nie, chciałbym zastanowić się nad genezą relacji rasowych w Stanach. A o tego często nie bierze się pod uwagę.

Obecne problemy na pewno są tylko symptomem głębszego, nierozwiązanego – a jak się okazuje: nierozwiązalnego – problemu społecznościowego, z którym kraj ten boryka się od samego momentu swojego powstania pod koniec osiemnastego wieku. Sięga on nawet znacznie wcześniej, gdy wraz z osiedleńcami brytyjskimi forma ekonomicznej produktywności była oparta w dużej mierze na niewolnikach porwanych z różnych zakątków Afryki.

Może się to wydawać dziwne (szczególnie dla nie-Amerykanów), że problem niewolnictwa może jeszcze po tylu latach mieć cokolwiek wspólnego z dzisiejszymi problemami rasowymi. A jednak! Często nie zdajemy sobie sprawy jak pewne zaszłości historyczne determinują obraz współczesnego świata oraz relacji z naszymi sąsiadami. Jakże często w Polsce odwołujemy się do zaborów i ich dewastacyjnego wpływu na polską tożsamość – a przecież od stu lat problem ten już nie istnieje. Skutki jednak 123 lat zaborów są widoczne do dzisiaj.

Oficjalne zniesienie niewolnictwa w Stanach przez prezydenta Lincolna w 1863 roku (oficjalnie potwierdzone 13 poprawką konstytucyjną rok później) absolutnie nie zamknęło problemu rasowego. Po wiekopomnej decyzji administracyjnej problem pozostał i do dziś nie został skutecznie rozwiązany.

Po pierwsze, niewykształconych, nieprzygotowanych do nowej formy życia byłych czarnoskórych niewolników pozostawiono samym sobie – co niechybnie wiązało się w większości przypadków z popadnięciem w konflikt z prawem.

Po drugie, propozycje „re-emigracji” uwolnionych niewolników do Afryki (a konkretniej do nowoutworzonej Liberii, z którą przecież większość niewolników w ogóle nie miała nic wspólnego) – popierane w sumie przez prezydenta Lincolna, spalił bardzo szybko na panewce. Bazował on bowiem na nierealistycznych przesłankach. Przecież wielu z tych czarnoskórych niewolników od pokoleń mieszkało w Stanach Zjednoczonych, a z Afryką łączył ich tylko ich kolor skóry. Owszem, gdyby była propozycja: „wolni w Afryce lub niewolnicy w Stanach” – na pewno wybraliby to pierwsze. Jednak, gdy po wojnie secesyjnej alternatywą było: „wolni w Afryce (którą znali tylko z opowiadań) lub wolni w Stanach” to wybór był przecież do przewidzenia. Jednak ich wybór pozostania potraktowany został z anglosaskim niezrozumieniem: „Przecież dostaliście wolność – możecie wracać do domu.”

Ich dom, jedyny który znali, to przecież Ameryka! Nikt nie zainteresował się wówczas, jak pomóc w tej trudnej (a jak się okazało później: niemożliwej) transformacji. Ekonomicznie było to nieopłacalne. Dewiza: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść” była powszechnie oczekiwanym rozwiązaniem. A skoro większość nie chciała, to pozostawiono ich – jak już wspomniałem – samym sobie.

Niewolnictwo przyniosło dodatkowo kolejny aspołeczny aspekt, mianowicie brak fundamentów rodzinnych. Czarnoskórych niewolników traktowano jak bydło hodowlane, nie zwracając uwagi na jakiekolwiek więzi emocjonalne: rozbijano rodziny, sprzedawano dzieci. Koszmar ten, dodatkowo do tragedii osobistych poszczególnych jednostek, zaowocował niemal całkowitym rozkładem jakichkolwiek wartości rodzinnych. Trzeba tu od razu dodać, że prawo przeciwko piractwu z 1818 roku w dwóch swoich punktach, zakazywało praktycznie bezpośredniego importu nowych niewolników, stąd często męscy właściciele „pomagali” w reprodukcji… i przez najbliższych 46 lat proceder kwitł na całego (nie potrzeba chyba dodawać, że zrodzone w ten sposób potomstwo było marginalizowane wśród obu społeczności).

Wróćmy jednak do tych całych rzesz pozostawionych sobie samym po wojnie secesyjnej. Ci bardziej zaradni kierowali się do bogatszej północy, która jednak nie potrzebowała tak niewykwalifikowanych rąk do pracy. Byli oni bowiem jak dotąd głownie pracownikami na plantacjach bawełny i kompletnymi analfabetami z bardzo limitowaną możliwością rozwoju.

W tym czasie tania siła robocza imigrantów z Europy – w tym również z terenów Polski – eliminowała potrzeby wewnętrznej emigracji, sprowadzając przybywających czarnoskórych z południa do rasowych gett. Taka rasowa marginalizacja i ekonomiczna pauperyzacja musiały wiązać się ze wzrostem przestępczości oraz rasowych podziałów wśród mieszkańców. Nowoprzybyli imigranci z Europy dbali o swoją akulturuację, edukację czy nawet awans społeczny (chociaż najczęściej w swojej etnicznej społeczności). Dla czarnoskórych najczęściej nie zakładano żadnych szkół ani innych placówek tzw. użyteczności publicznej.

Na południu historia przedstawiała się równie, a może nawet jeszcze tragiczniej: dla wielu wyzwolonych niewolników pozostawała tylko praca na plantacjach bawełny. Oczywiście już nie jako niewolnicy, jednak za bardzo marne wynagrodzenie, które często nie wystarczało do pokrycia codziennych wydatków. To wpędzało ich tym samym w tzw. wtórne niewolnictwo, tym razem ekonomiczne.

Nawet w pierwszej polskiej miejscowości Panna Maria w Teksasie, w latach czterdziestych odkryto Murzyna przypiętego na łańcuchu – o czym poinformował mnie tamtejszy proboszcz wiele lat temu.

Sytuacja tych wyzwolonych niewolników najczęściej formalnie się nic nie zmieniła. Teoretycznie byli wolni, ich świat jednak kończył się na tym co znali (jest to ten sam syndrom, który dotyczy maltretowanych żon). Duża część łatwo popadała w konflikt z prawem: najczęściej były to kradzieże. Surowe prawo w wielu południowych stanach nakazywało, jako karę, przymusową pracę – takie amerykańskie łagry.

Najczęściej trafiali oni na… plantacje bawełny. Skuci najczęściej kajdanami (te słynne kule u nóg!), wyjęci spod prawa, robili najczęściej dokładnie to samo co przedtem – już nie jako niewolnicy, ale pospolici więźniowie pozbawieni wszelkich praw.

Wieloletnie więzienia za bardzo drobne przestępstwa bardzo często były pomnażane za najdrobniejsze niesubordynacje. Oczywiście ani więźniom ani tym „wolnym” pracującym na farmie edukacja raczej nie przysługiwała. Tylko nieliczne jednostki potrafiły wyjść nieco poza margines, jednak ze względu na swój kolor skóry, spychane były niemal automatycznie na „należne im miejsce.”

Niestety wiele fundamentalistycznych kościołów chrześcijańskich utrzymywało status quo, pozwalając co najwyżej czarnej ludności wyśpiewać swoje żale w oczekiwaniu na upragniony raj. Nie dziwi zatem, że wojowniczy „Naród Islamu” pod przywództwem Malcolma X wydał się dla wielu bardziej atrakcyjny.

Sytuacja nie zmieniała się przez najbliższych sto lat! Szczególnie na południu panował otwarty apartheid (oddzielne sklepy, kościoły, restauracje, szkoły – o bardzo niskim poziomie, ubikacje, miejsca w autobusie…). W wielu stanach prawo zakazywało małżeństw międzyrasowych pod karą więzienia.

Dodatkowo aktywna działalność białych supremacjonistów podgrzewała atmosferę konfliktów międzyrasowych. Wielki ruch społeczny rozpoczął się na początku lat sześćdziesiątych – a zatem tylko 50 lat temu. Mimo że rozpoczęty pokojowo przez słynnego Marcina Lutra Kinga, szybko przerodził się w społeczną anarchię po jego zamordowaniu w 1968 r. Bardzo krwawe rozruchy społeczne rozprzestrzeniły się po wielu metropoliach amerykańskich. Owocem ich pozostały zrujnowane do dziś wielkie miasta jak chociażby Detroit, jedno z najbogatszych miast świata przed tymi wydarzeniami.

Podziały rasowe w większości metropolii pozostały niestety do dziś: centra miast przeważnie stanowią odizolowane slumsy, do których nie wchodzi się ani po ani przed zmrokiem, oraz bogate przedmieścia w bajecznymi osiedlami, szkołami i sklepami.

Nadal panują w Stanach wyraźne podziały oparte czysto na kolorze skóry z wieloma tego konsekwencjami. I mimo, że oficjalnie dyskryminacja rasowa jest karalna, to jednak niemal wszyscy ulegają utworzonym stereotypom zachowań: jeżeli jest gdzieś za dużo czarnych, to biali się stamtąd wyprowadzają. Czarny młody człowiek postrzegany jest jako potencjalny przestępca, zatem na wszelki wypadek lepiej strzelać zawczasu – gdy się jest białym policjantem. Nie chcę umniejszać problemu twierdząc, że czarnoskórzy nie stanowią problemu w statystyce więziennej, jednak zapominamy co jest prawdziwą przyczyną tego zjawiska socjologicznego.

Rząd amerykański nadal nie radzi sobie z tym problemem i chyba nigdy sobie nie poradzi, chociaż oficjalnie przez różnego rodzaju systemy socjalne wpompowuje miliony a nawet miliardy w utrzymywanie tychże rasowych gett.

Oczywiście jak większość takiej socjalnej „pomocy” – jest to miecz obosieczny, gdyż przede wszystkim demoralizuje i nakłania do pasywności. Edukacja w takich gettach stoi na super-niskim poziomie; nawet wybitne jednostki nie potrafią i nie mogą się wybić. Religia nadal jest zdominowana przez islam (bardzo atrakcyjny szczególnie wśród młodych mężczyzn) lub fundamentalistyczne odmiany chrześcijańskie. Kościół katolicki, choć dość zamożny, najczęściej traktuje duszpasterstwo wśród czarnoskórych jak kukułcze jajko (tylko poprawność polityczna nakazuje formalną opiekę duszpasterską na wpółżywych czarnych parafii).

Nie ma tu globalnej ewangelizacji i wychodzenia naprzeciw ich duchowym potrzebom – jak to ma miejsce w podmiejskich, przebogatych parafiach białej ludności amerykańskiej, tak hojnie utrzymujących różnego rodzaju akcje ewangelizacyjne w całym świecie, zapominających jednocześnie o braciach i siostrach żyjących tuż za rogiem – o odmiennym jednak kolorze skóry…

Mieczyslaw Oniskiewicz

Tym tekstem mam przyjemność zaanonsować Czytelnikom nowego autora “Studia Opinii”, naszego wybitnego rodaka z USA.

Mamy nadzieję na wiele ciekawych artykułów Jego pióra, które lepiej przybliżą nam obraz Stanów — tego niby dobrze nam znanego, ale jednak w sumie dość egzotycznego kraju (BM).

Print Friendly, PDF & Email