…na tym dworcu żegnaliśmy naszych przyjaciół
2017-03-09.
Tytuł do mego felietonu zaczerpnąłem ze słów z wypowiedzi Włodzimierza Paszyńskiego, zastępcy prezydenta Warszawy, na uroczystości upamiętniającej wyjazd kilkunastu tysięcy polskich obywateli pochodzenia żydowskiego z Polski w marcu 1968 roku.
Słowa te padły 8 marca 2017 na Dworcu Gdańskim w Warszawie. Tych przyjaciół wyjeżdżający nie mieli zbyt wielu. Co godzi się przypomnieć, znacznie więcej było tych, którzy skandowali wraz z towarzyszem Wirsławem, „syjoniści do Synaju”. Również dzisiaj tych upamiętniających tamte tragiczne wydarzenia nie ma zbyt wielu. Owszem garstka i to tych, którzy i tak doskonale wiedzą, co się wtedy wydarzyło.
Chętnych do zdobycia wiedzy dzisiaj brak. Zresztą wszyscy jesteśmy pochłonięci bieżącymi rozgrywkami politycznymi. Które kiedyś, jak te wydarzenia sprzed niemal 50 lat będą wspominane wstydliwie.
Bardzo mnie poruszyło, co powiedział jeden ze świadków tamtych wydarzeń, a mianowicie Michał Sobelman, rzecznik prasowy Ambasady Izraela. Oto jego słowa:
„Ja wyjechałem w 1969, wsiadając w Katowicach do pociągu, który stąd wyruszył. To miejsce jest symbolem końca tysiącletniej historii Żydów polskich. W ciągu tego tysiąclecia były różne okresy – okresy wzlotów, upadków, progresu, problemów, był Holokaust, ale nigdy wcześniej nie było rządu w historii Polski, który na swoim sztandarze wypisał hasła antysemickie. Dziś jesteśmy starsi niż byli nasi rodzice, którzy stąd wyjeżdżali. Choć minęło już 50 lat, rząd polski, nie zrobił jednej rzeczy. To brutalnie odebrane obywatelstwo, Żydom wyjeżdżającym stąd, nigdy nie zostało przywrócone. Wydaje mi się, że nadszedł najwyższy czas, by zwrócić obywatelstwo tym wszystkim, którzy stąd wyjechali i nie dane im było nigdy tutaj wrócić”.
Ciekawe czy usłyszą je dzisiejsi rządzący, którzy z energią wartą lepszej sprawy zwalczają — samotnie zresztą – najpierw kandydata, a teraz ku wstydowi tegoż rządu, prawie jednogłośnie (no bo zabrakło polskiego poparcia) wybranego na jeden z najważniejszych urzędów Unii Europejskiej, polskiego kandydata.
Skoro ten rząd tak bardzo się kompromituje na arenie międzynarodowej, to może chociaż w Polsce zacznie robić coś dobrego? Jest ku temu znakomita okazja. Może naprawić dziejową krzywdę jaką wyrządził również polski rząd polskim obywatelom.
I jeszcze jeden głos. Bella Szwarcman, która w tym roku została wyróżniona nagrodą im. ks. Stanisława Musiała, akurat wtedy kończyła studia na wydziale filozofii, mówiła: „Nie wyjechałam, choć do tej pory siedzę na walizkach. Ale to, co się wtedy wydarzyło było jak zagłada”.
Takich głosów padło więcej, warto je usłyszeć, oby w przyszłym roku postulat Sobelmana został odnotowany jako spełniony. Oby słowa Belli Szwarcman uświadomiły tym, którzy do tej pory nie mają świadomości czym dla wielu Polaków był marzec 68, że warto robić wszystko, by się podobne wykluczenia nie działy, a zadane wtedy rany były mniej bolesne.
Stanisław Obirek

Ten Dworzec Gdański to jedno z moich traumatycznych wspomnień. Był szary paskudny dzień, kiedy w trójkę (poza mną – nieżyjący dziś oboje: szefowa produkcji redakcji, Barbara Walusiak i główny autor pytań do teleturniejów , Juliusz Owidzki) żegnaliśmy wyjeżdżającego z Polski Ryszarda Serafinowicza – do niedawna szefa redakcji – i jego żonę Ewę. Niby nic się nie działo. Niby Serafinowicz powiedział „będzie dobrze, dam sobie radę”. Niby nikt nie miał mokrych oczu ani nie klął. Ale pewna epoka się skończyła. To już nie była nasza cup of tea dookoła. No i kilka osób z redakcji, które uważaliśmy za przyjaciół – jednak nie przyszło. Czuliśmy ich ześwinienie, ale dopiero potem okazało się – do jakiego stopnia.