23.12.2024
Zdanie odrębne

Rozstawanie się z książkami jest nader przygnębiające. Przez lata stały na półkach, patrzyły na nas, pozwalały korzystać z tego, co w nich zawarte… Teraz nie wiadomo, jakie będzie ich fatum[1]; staną się spadkiem dla potomnych, zostaną komuś sprezentowane, by nadal służyć, a może je przygarnie biblioteka albo czytelnia? Nie byłoby to najgorsze; gorzej, gdy po śmierci właściciela ktoś je wyjmie z półek, rzuci na pryzmę pośrodku pokoju, z którego wyniesiono meble, i zawiadomi zbieraczy makulatury. Jeszcze gorzej, kiedy ci ostatni (z braku punktów odbioru surowców wtórnych) wywiozą książki na śmietnik, skąd trafią np. do miejskiej ciepłowni, opalanej pelletem, czyli materiałem podobnym do tego, z którego robi się papier…
Żegnam się więc z książkami, które – wyobrażam sobie – niechętnie przechodzą w obce ręce; wszak dobrze nam było razem… Jedna z nich to Wielka wojna 1914–1918 Jana Dąbrowskiego profesora UJ, drukowana w Krakowie, w 1937 r. (nakład Księgarni Trzaski, Everta i Michalskiego). Liczy 1026 stron, na których zmieściło się 1256 zdjęć, 76 map i 24 tablice! Waży 4,5 kilo, co nie jest bez znaczenia przy lekturze.
Wertuję bez celu opasły tom, otwieram tu i ówdzie, przeglądam czarno-białe fotografie, śledzę przebieg zmieniających się frontów – na Wschodzie i na Zachodzie Europy… Czytam o bitwach w rodzinnych stronach i trafiam na nazwisko rosyjskiego generała (hrabiego) Jerzego Bobrinskiego, który został gubernatorem Galicji Wschodniej. Kiedy rozpoczął urzędowanie, przedstawiciel galicyjskich rusofilów niejaki Dudykiewicz witał go z nadzieją ‘ukończenia zbierania ziem ruskich, zaczętego przez Iwana Kalitę, a posuniętego tak znakomicie przez Katarzynę II’. Chodziło o to, że Galicja Wschodnia, będąca pod panowaniem austriackim, wreszcie będzie podobna do tych ziem dawnej Rzeczypospolitej, które od rozbiorów znajdowały się pod berłem cara Rosji.
Po zajęciu Lwowa generał-gubernator zaprosił do siebie przedstawicieli władz miasta i duchowieństwa, którym zapowiedział, w jakim kierunku będzie szła jego polityka. Mówił: „Galicja Wschodnia i Łemkowszczyzna zdawiendawna stanowiły rdzenną część jedynej wielkiej Rosji. Na tych ziemiach rdzenna ludność była zawsze rosyjska, a zatem układ stosunków na tych ziemiach powinien się zasadzać na pierwiastkach rosyjskich. Będę tu zatem wprowadzać rosyjski język, prawo i ustrój”[2]. Sugerował, że będzie to robił ‘zwolna’, ale nie czekając na koniec wojny, przystąpił ‘do pierwszych w tym kierunku kroków’. Zawiesił i ograniczył samorząd, nakazał zamknięcie szkół – od podstawowych po uniwersytet. W utworzonych trzech guberniach (lwowskiej, stanisławowskiej i tarnopolskiej) pojawili się urzędnicy i nauczyciele rosyjscy, którzy nie tyle nauczali, co prowadzili akcję propagandową. Cerkwie greckokatolickie przemianowano na prawosławne; instalowano je również w doraźnie przystosowanych budynkach i salach. Zaczęła się energiczna propaganda prawosławia, a głowa kościoła unickiego metropolita Andrzej Szeptycki (wnuk Aleksandra Fredry), został wywieziony na Sybir.
Polityka Bobrinskiego, zaciekłego wroga unii, spotkała się z niechęcią głównodowodzącego armii rosyjskiej, księcia Mikołaja Mikołajewicza, który zirytowany miał powiedzieć: „Oczekuję pociągów z amunicją, tymczasem przysyłają mi pociągi popów”. Rusofil i niechętny Polakom ambasador francuski w Petersburgu Maurice Paleologue, zwracając uwagę na ‘niewłaściwość polityki rusyfikacyjnej’, notował w pamiętnikach: „Nacjonalizm rosyjski srożył się bezwzględnie w całej Galicji. Władzę administracyjną skoncentrowano w ręku Bobrinskiego, największego, być może, reakcjonisty wśród nacjonalistów, a funkcjonariuszów galicyjskich zastąpiono przez tłum rosyjskich biurokratów”. Bezskutecznie interweniował u rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Sazonowa (autora planu rozbicia Austro-Węgier i okrojenia Niemiec) wskazując, że taka polityka ‘grzebie przyszłość Rosji w Galicji’…
*
Po stu latach od tych wydarzeń większa część tamtych ziem należy do Ukrainy. W roku 2014 Rosja oderwała od niej Krym, zajmując półwysep przy pomocy ‘zielonych ludzików’ (a więc inaczej niż zwykle), czym wprawiła w osłupienie cały(?) zachodni świat. Po paru miesiącach – z własnej inicjatywy – na stronę rosyjską przeszły ‘separatystyczne’ republiki Doniecka i Ługańska, które z pompą tudzież otwartymi ramionami zostały przyjęte w skład Rosyjskiej Federacji. Dziesięć lat później, kiedy świat zachodni zdążył się oswoić z ‘pokojową aneksją’ cudzych terytoriów, Rosja rozpoczęła normalną (zwyczajną) inwazję na Ukrainę, która trwa do dziś i końca jej nie widać…
Opisy działań wojennych z czasów I wojny i te dzisiejsze różni technika walki i terroru na ludności cywilnej. Psychologia, pedagogika i propaganda agresora pozostają takie same. Pewnym novum jest zastąpienie pociągów z popami poparciem dla wojny Jego Świątobliwości Patriarchy Moskiewskiego i całej Rusi Cyryla I, który „specjalną operację”, a następnie pełnoskalową wojnę z Ukraińcami nazwał „świętą wojną” w obronie chrześcijaństwa… Niektórym publicystom (także politykom) lektura dokumentu patriarchy ‘przywodziła na myśl pisma rozpowszechniane przez III Rzeszę podczas II wojny światowej’. Równie dobrym – a może lepszym? – zabiegiem jest sięganie do opisów wydarzeń z przeszłości, bowiem istota jednej, niepodzielnej, ‘nieobjętej dla ludzkiego oka’, niezmierzonej, prawosławnej, transkontynentalnej etc. Rosji – jest niezmienna i ponadczasowa.
*
A w Polsce? U nas podobnie; też trwa wojna, tylko trochę inna… W listopadzie 2002 roku jeden z „dwu takich, co ukradli księżyc”, kandydat na prezydenta stolicy, krzyknął w stronę grupki niezadowolonych wyborców: „spieprzaj dziadu!”, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. 22 lata później, w październiku 2024 r. jego brat pod pomnikiem ofiar katastrofy lotniczej, dwa razy uderzył w twarz obywatela, który nie zgadza się na zamach smoleński. Po utracie immunitetu żyjący bliźniak powiedział w sejmie: „ten człowiek to niewątpliwie jest lump”, któremu uderzenie w twarz należało się (w ramach samoobrony!).
Dziad to stare polskie słowo, lump ma korzenie niemieckie. Kaczyński celowo używa tego drugiego, bo zna Marksa i Engelsa, autorów pojęcia lumpenproletariat (obszarpańcy)[3]. Polski pan z natury lekceważy dziada i lumpa, a jak trzeba, to ‘da mu w pysk’, co szczegółowo dokumentuje nasza historia i literatura piękna.
Jako naród nie mamy (na razie!) potrzeby walczyć o terytorium; sporą jego część po II wojnie podarował nam Stalin. Zamiast tego od stuleci trwa wojna polskiego pana z rodzimym chamem. To nic, że pan jest ostatnio samozwańczy (tak jak kiedyś był z awansu), jedna trzecia narodowej populacji potrzebuje go i pragnie. On to czuje i na powszechne wołanie odpowiada wolą dominacji nad sporą częścią rodaków. Dobrze wie, że „jest coś takiego jak wyższość i niższość”, a panowanie bierze się od słowa pan. Wiedzą o tym również wójt i pleban – oni też działają dla dobra narodu, któremu od wieków meblują myślenie i czucie. Wszak w Polsce inaczej być nie może…
Ps.
W czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej banita, infamis, szlachcic, któremu groził sąd lub więzienie, uciekał na Dzikie Pola. Dziś to Ukraina, która walczy o własne państwo i niewinny, zwyczajny Polak (były minister sprawiedliwości) musi uciekać na Węgry, do ‘bratanków’ – swój, do swego po swoje… W ten sposób pokazuje środkowy palec własnemu państwu.
- Habent sua fata libelii (łac.) – książki mają własne losy… ↑
- Wszystkie cytaty z: Wielka wojna 1914 – 1918, s. 331-332 ↑
- Oznaczał grupę ludzi odrzuconych przez społeczeństwo: oszustów, naciągaczy, właścicieli domów publicznych, szmaciarzy, kataryniarzy, żebraków i inne wyrzutki; słowem margines społeczny, zadowolony ze swego położenia i niechętny zmianom. Była to grupa ludzi „bezmyślnie popierająca liberalną burżuazję, od której zależał jej byt codzienny”. ↑
JS
Rozstawanie się z książkami jest rzeczywiście bolesne. Ale bywa nieuniknione, zwłaszcza podczas przeprowadzek. Potem się okazuje, że właśnie te, z którymi się rozstaliśmy, bardzo by się nam przydały.
I jeszcze. Fenomen rusofilstwa to fenomen nader zagadkowy. Dziś – bo i w tę stronę skierował nasze myśli J. S. – zwłaszcza w wypadku węgierskich „bratanków”, którzy niemało z ręki Rosjan wycierpieli. Pamiętam, jak w latach siedemdziesiątych spotkałem w pociągu studenta z Węgier. Zaczęliśmy rozmawiać, ale nie bardzo się ten dialog kleił, bo nasze lingwistyczne doświadczenia mocno się rozmijały. Zaproponowałem nieśmiało, że może by „po ruski”. Spojrzał na mnie tak, jakby mnie chciał udusić gołymi rękami. A dziś? Kto wie, może głosuje na Orbana?
Wyzbywanie się książek to czasami jak pożegnanie kogoś bliskiego.
„O książko, cudzie wszelkiej naturze przeciwny,
kruche kartki papieru, powielone życiem –
jakaż jest rola twoja, jakiż udział dziwny,
między dniem rzeczywistym a jego odbiciem.” – „Książka”, M. Piechal (fragm.).
Także z książek można się dowiedzieć, że wieki temu, gdy powstawało Księstwo Kijowskie, tam gdzie dzisiaj jest Kreml, chodziły lisy i sr..y gdzie chciały. Moskalom zawsze było, jest i będzie mało. To dziwne gdyż właściwie nie potrafią zrobić czegoś dobrego z tego co już posiadają. Ktoś powiedział: „Jeżeli jedziesz na wschód to nie potrzebujesz mapy”. Zobaczysz brud, poczujesz smród, znaczy jesteś w Rosji” Nie ma w tym wielkiej przesady. Wystarczy przyjrzeć się ich peryferiom, ile tam nędzy, w ilu domach wciąż nie ma podstawowych wygód,, toalet itp. Co jakiś czas muszą na kogoś napaść – np. Węgry 1956r., potem Afganistan, Czeczenię. Można wymienić jeszcze kilka ofiar, ostatnią jest Ukraina. Wszędzie postępują podobnie: niszczą wszystko co mają w zasięgu. Ponadto zabijanie cywili, gwałty i rabunki. Z mieszkań potrafią zabierać nawet używane sprzęty. Postępują tak jak ich przodkowie osiemdziesiąt lat wcześniej. Czy trzeba tracić czas na dyskusję ile oni są warci?
Czy należy dzielić włos na czworo i zastanawiać się kim okazał się sędzia Szmyd, który o azyl poprosił satelitę Moskali, Łukaszenkę – albo jak bardzo różni się on od członka tej samej drużyny (ostatniego uciekiniera na Węgry – podejrzanego o defraudację wielu milionów)? Wiele ich łączy. Ciekaw jestem kiedy obaj się spotkają. Wszystko jest możliwe, zwłaszcza, że węgierski premier chętnie biega do Moskwy; byłoby więc po drodze…
Chyba jednak lepiej wrócić do książek.
Perspektywa historyczna bardzo ułatwia myślenie o teraźniejszości, jednak sztama satrapy Putina z agentem Cyrylem to w istocie nowość w Rosji. Ale tez w Polsce. Cham J. K. dogadał się ze swoim klonem T. R. Choć ten pierwszy to inteligent z Żoliborza, a ten drugi potomek lumpenproletariatu to znaleźli wspólna płaszczyznę w rozkradaniu ojczyzny, choć każdy w innym celu to robi. Historycznie podobny proces zachodził w Rzeczpospolitej Wielu Narodów pod koniec XVIII. Obaj są potomkami tych samych wiechrzycielii skutki są te same.
Jak słusznie zauwaźył Tomasz Piątek w swej ksziążce T.Rydzyka wymyślono w Rosji i wypromowano za rosyjskie pieniądże..
To, że Rydzyka wymyślono w Rosji, zauważył nie T. Piątek, ale Stefan Bratkowski, w jednym ze swoich ostatnich felietonów, chyba w „Rzeczypospolitej”. Pomysłodawcą 'ojca dyrektora’ był naczelnik Zarządu Głównego KGB ZSRR Jewgienij Primakow, następnie dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji, od 1996 minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej, a potem premier. W SO pisał o tym JS, kilka lat temu; wszystko do sprawdzenia…
Piękny, rzadki widok, gdy w tramwaju ktoś czyta książkę.. W Gdańsku kilka dni temu zamknięto kolejną księgarnię (PWN w Ratuszu Staromiejskim). A gdy chciałem przekazać kilkanaście dobrych książek do uniwersyteckiej biblioteki, usłyszałem że nie mają miejsca., poza tym wszystko digitalizują. To chyba koniec epoki.
Komentarz do JS: Obok świątecznego stołu 24 12 24
Zatroskanie i niepokój o los książek po zakończeniu naszej wędrówki po ziemi ma w sobie coś więcej niż nostalgiczną refleksję nad przemijaniem. To także zaduma nad zmianą formy komunikacji między ludźmi. Od ponad ćwierćwiecza książka, jako dzieło drukarzy zastępowana jest książką w wersji elektronicznej (ebook) i książką w wersji czytanej (audiobook).
Ponad 10 lat temu kolega będący stypendystą renomowanej uczelni nowojorskiej leciał na wschodnie wybrzeże USA. Zaskoczyło go zdziwienie podróżnych w niezbyt zapełnionym samolocie, jakie towarzyszyło jego lekturze książki w wersji papierowej. Kiedy przyjrzał się innym pasażerom skonstatował, że większość z nich czyta jakieś teksty zapisane na czytnikach elektrycznych, palmtopach, notebookach czy iphonach a tylko on jeden wersję drukowaną na papierze.
Elektronika wymusza schyłek tekstów papierowych jak ulotki, gazety i książki. Ten schyłek na razie nie jest zmierzchem, bo konserwatyzm natury ludzkiej opóźnia wypieranie form tradycyjnych przez nowocześniejsze. Mimo tego schyłek i zmierzch postępują nieuchronnie.
*
Autor, dumny i zatroskany mieszkaniec Galicji odwołuje się do wielowiekowych dążeń rusyfikacyjnych naszego sąsiedzkiego imperium – Rosji. W wyniku tych działań granicę obszarów zbliżonych do kultury rosyjskiej przesuwano po I-szej i po II-giej wojnach światowych tak, że stolica kultury i główny ośrodek cywilizacji galicyjskiej – Lwów przesuwał się w kierunku Rosji. Co podkusiło Rosję aby ten proces przerwać wywołując wojnę z Ukrainą w lutym 2022 roku, doprawdy trudno pojąć. Imperium dobrowolnie zniszczyło wysiłki na rzecz rusyfikacji Ukrainy postępujące co najmniej od 1648 roku po dziś dzień.
Przywołany w eseju gubernator Galicji i Bukowiny w latach 1914–1915 Gieorgij Aleksandrowicz Bobrinski, mimo krytycznie ocenianej postawy na rzecz rusyfikacji, nie był chyba aż tak krótkowzroczny jak autorzy obecnej awantury wojennej. Od tamtej pory powstały i minęły różne formy imperializmu rosyjskiego, a „istota jednej, niepodzielnej, ‘nieobjętej dla ludzkiego oka’, niezmierzonej, prawosławnej, transkontynentalnej etc. Rosji – jest niezmienna i ponadczasowa”. Tyle tylko, że coraz bardziej anachroniczna i bezproduktywna. Zdobycze terytorialne dokonywane przez organizm tak dalece niedzisiejszy i marnotrawny muszą skończyć się i klapą i tak się zakończą. Ciekawe, że tę świadomość mają prawie wszyscy oprócz, pożal się boże, współczesnych carów rosyjskich.
*
Ciekawa paralela wiekowej polskiej praktyki, a dzisiaj tradycji, „pana i chama” w wykonaniu JK oraz jego kamratów. Wyborcy, w tym zwłaszcza wyznawcy, tych ludzi jako kliniczny przykład chamów pasują do tej układanki jak ulał. Najbardziej rozumni pośród nich zaczynają stopniowo zdawać sobie sprawę, jaką rolę odgrywają w tym teatrze politycznym. Interesujące jaka będzie dynamika zmian poparcia JK i wierchuszki pisowskiej jako panów ? Będzie malało, bo kandydatów na dziadów i lumpów coraz mniej, czy rosło jako efekt rozbuchanych z nienawiści emocji ? Ważna w polaryzacji politycznej jest siła nienawiści i głupoty jako paliwa politycznego. Rola wójta i plebana w tej układance podlega także współczesnej dynamice zmian.
Większość książek, na skutek moich peregrynacji mieszkaniowych, dałam córkom. Stoją tam u nich na pólkach i mają się dobrze. Czasami je odwiedzam ..Są jednak takie ,z którymi nie chcę się rozstać, muszę je mieć, aby od czasu do czasu wracać do pewnych stron, kolejno oswajać, czytać na nowo nty raz, wybierając odpowiednie fragmenty w zależności od chęci i nastroju. To przede wszystkim ulubiona „Sława i chwała” Iwaszkiewicza, Dostojewski, Gombrowicz, literatura amerykańska, „Ojciec chrzestny” poezja. Lubię też niektóre polskie kryminały. To tak w wielkim skrócie.
A Rosja ? Kraj skuty z naszą historią od wieków, piękny krajobrazowo , bogaty, biedny, okrutny, genialny artystami. O Rosji można czytać i czytać…
Bartula
Nostalgia za starą książką (drukowaną), wyrażana w piśmie, które nie ma swojej wersji papierowej, brzmi nieco humorystycznie. Jednak wszystko ma swój kres, także tradycyjna książka. Jak również księgarnie – na Rynku Krakowskim nie ma już ani jednej. „Kresów historii” zaliczyliśmy już dużo więcej. Przyznam, że ja pisać ręcznie już nie potrafię (może oprócz bazgrała podpisu). Listów odręcznych nie piszę, ani nie otrzymuję; zastąpiły je maile. W gruncie rzeczy nie ma wielkiej różnicy w tej epistolarnej działalności, chociaż trudno maile umieszczać w muzeach – domach pisarzy. I dawać zatrudnienie grafologom. Nadal jednak chcemy się za wszelką cenę utrwalać. Nawet pisarze toaletowi piszą „tu byłem”, pragnąc w magiczny sposób przetrwać swoją lokalną śmierć. Najczęściej praktykowanym „życiem po życiu” jest oczywiście książka. Choć autora przecież nie ma na tym łez padole, to swoim dziełem budzi emocje wśród jeszcze (oby) żywych. Jaki jest jednak sens pisania/czytania książek, które nie likwidują brudu, nędzy i przemocy (jak to ma miejsce w Rosji) trudno zgadnąć. Marian Zdziechowski wskazywał niebezpieczeństwa wpływów rosyjskich (maksymalizmu!) na duszę polską. Miałem kolegę, który się fascynował Dostojewskim. Strach było z nim pić wódkę, bo najpierw śpiewał „dobrą twarzą” rosyjskie dumki…a potem twarz mu się „źliła” i chciał zabić ojca, „obcych” bić, kolegów kopać…Różnie to z książkami bywa.
Zawsze można skserować mejl i umieścić w domowym archiwum…
Jak zawsze z uwagą przeczytałem nowy, świąteczny tekst JS. Autor jak zwykle zaskakuje podjętym tematem – książki, a właściwie zagadnieniem domowych zbiorów bibliotecznych. Z grubsza można by rzec, iż temat na pozór mało istotny, gdy uwzględni się fakt współczesnego Polaków czytelnictwa. 5 do 8 procent, w porywach do 10 procent czytających regularnie. Co to więc za temat. A jednak.! Prywatne zbiory polskich bibliofilów, w niektórych przypadkach sięgających do nawet kilkunastu tysięcy pozycji, to temat, nad którym nie można przejść obojętnie. Rozstawanie się z książkami przez kolekcjonerów, zwłaszcza tych w podeszłym wieku jest z pewnością przygnębiające. „Przez lata stały na półkach, patrzyły na nas, pozwalały korzystać z tego, co w nich zawarte… Teraz nie wiadomo, jakie będzie ich fatum, staną się spadkiem dla potomnych, zostaną komuś sprezentowane, by nadal służyć, a może je przygarnie biblioteka albo czytelnia?” – pisze JS. Niestety niewiele kolekcji może spotkać szczęcie, by być, nazwę brzydko – zagospodarowanymi. Choć jeszcze nie jestem mocno stary, ale już na finiszowym szlaku. I tak jak JS, zadaje sobie z trwogą pytanie, co będzie z moim stosunkowi niewielkim (zaledwie 3 tyś. poz). Jestem w trochę w dobrej , mam nadzieję sytuacji, że próbuje trochę temu zagadnieniu zaradzić. Pracuje (nieco brzydkie określenie) nad młodym, bardzo młodym człowiekiem (krewniakiem) by zarazić go czytaniem i korzystaniem z tego co ten fakt młodemu człowiekowi może w przyszłości przynieść korzystnego. To istna indoktrynacja (taka dobra), w dobie zainteresowań młodych ludzi do gier i innych internetowych rozrywek. Chyba jestem na dobrej drodze, bo padają z jego strony pytanie – co ze zbiorem. Sporadycznie już sam sobie wypożycza niektóre pozycje. ( ma zaledwie niecałe 13 lat). W najgorszym jednak przypadku, kilkaset tematycznych i wartościowych zespołów może trawić bo biblioteki zaprzyjaźnionego muzeum. Jednak smutnym jest fakt, jak wielu kolekcjonerów i zbieraczy, może nie mieć takich możliwości. A dla tych co przyjdą oczyszczać locum po ich właścicielu, wartość pozostawionego zbioru, znaczyć będzie 0. Pozostaje nam mieć nadzieję, iż do tak czarnych scenariuszy nigdy nie dojdzie. Dziękuję JS za podjęcie niezwykle ważnego tematu.
Większość komentatorów ubolewa nad losem książek, a mnie zaciekawił wątek 'dawania w pysk’. Wymaga ono dwu stron – tej, która ‘daje’ i tej co ‘bierze’. Przez wieki polski pan 'dawał w pysk’ fizycznie; teraz robi to medialnie, poprzez telewizje Republika i Trwam oraz lokalny kler katolicki. Nasz proboszcz z sanockiej fary (tytularny doktor), w ostatnią niedzielę adwentu dał wiernym w pysk – Tuskiem i jego uśmiechniętą koalicją. Jedni wyszli zadowoleni, inni nie mogli się połapać i bezradnie kiwali głowami. Zapomnieli, że 'danie w pysk’ oszołamia, odurza, a nawet potrafi zamroczyć. Niekiedy na dłuższy czas…
Dawanie w pysk „…Tuskiem i jego uśmiechniętą koalicją” jest dość oryginalną, choć pewnie nie najbardziej przemyślaną formą oddziaływania na wiernych. Widocznie proboszcz fary w Sanoku wierzy w mity i gusła, skoro tak wali na odlew.
*
„Dawanie w pysk” może czasami przynosić skutek nieoczekiwany. Mój dziadek był przedwojennym leśnikiem, pracującym do 1960 r. w Lasach Państwowych PRL, z całym bagażem wzorców życiowych, w tym moralnych. Szereg lat po jego śmierci spotkałem w Warszawie na ulicy starszego pana, koło 80-tki, który rozpoznał we mnie chłopca jakiego zapamiętał z lat 50-tych, wnuka tegoż leśnika. Zaprosił mnie na kawę i opowiedział jak mój dziadek, dzięki zachowaniom przedwojennym uratował mu wolność, zdrowie a być może nawet życie, za co ów człowiek pozostał mu wdzięczny, jak mówił, do śmierci. Pracował w nadleśnictwie jako jeden z gajowych i … kradł drewno, którego były znaczne deficyty na rynku. Kiedy mój dziadek zorientował się w tym procederze, wziął gajowego na bok i porządnie dał mu po pysku, po czym umówili się jak gajowy ma honorowo naprawić szkody. To rozwiązywało sprawę bez żadnych konsekwencji urzędowych. Ów starszy pan dziękował dziadkowi, że w ten sposób uniknął uwięzienia, kazamatów UB, które często karało ludzi torturami, wymuszając zeznania na dowolny temat, a nierzadko po prostu mordowało. Mój rozmówca wskazał, że mój dziadek swoim zachowaniem „wyleczył” go z nieuczciwości, co samo w sobie bardzo mu w życiu pomogło. Ponieważ byłem z dziadkiem bardzo blisko aż do jego śmierci, to spotkanie i opowiadanie, obfite w wiele szczegółów, które sam z dzieciństwa częściowo pamiętałem, wywarło na mnie wielkie wrażenie i spowodowało wzruszenie, które młodym ludziom nie zdarza się często.
Mam dwie uwagi dotyczące świątecznego stołu .Pierwsza z nich dotyczy chamstwa uprawianego przez :”naczelnika państwa.”.Znakomicie i celnie sprecyzował to Stanisław Jerzy Lec w „Myślach nieuczesanych” – „Chamstwo ma tylko wtedy rację bytu,gdy jako zjawisko wywołuje równą sobie reakcję intelektu”.I to by było na tyle.Co do pozbywania się książek- czyżby były zawadą dla ich właścicieli?To niestety wtórny analfabetyzm.Moja córka miała ostatnio sen..Przyśniła się Jej rozprawa rozwodowa rodziców. czyli moja i mojej żony..Odbywała się na widowni teatru.Żona w todze prokuratorskiej tak mnie oskarżała: wyszłam za człowieka który całe życie poprawnie się wyrażał .Mówił : Na dworze a teraz ostatnio ciągle „na dworzu”.Nie mogę tego dłużej .znieść.Tu koniec snu.Do tego może doprowadzić wtórny analfabetyzm .