2017-07-13.
Sądzę, że myli się ten, kto uważa, że klerykalizacja Polski jest sprawą samego kleru, gorliwych wyznawców, katolickich mediów i katolickich polityków. To, że środowiska katolickie chcą być wpływowe – i to na poziomie finansowym, i to na poziomie (co chyba nawet istotniejsze) społecznym i politycznym – nie może dziwić, to święte prawo tych ludzi, wolno tym środowiskom mieć ogromne ambicje. Każdemu wolno pragnąć władzy i każdemu wolno twierdzić, że ma receptę na powszechne szczęście.
Taka skłonność to bardzo ludzka właściwość. Problem nie zaczyna się więc po stronie Rydzyka, Jędraszewskiego czy „Gościa Niedzielnego”, te ośrodki robią po prostu swoje, problem zaczyna się tam, gdzie druga strona tej światopoglądowej konfrontacji nie umie być sobą, nie umie stawiać oporu, nie umie skutecznie, w sposób konstruktywny budować kontrmodelu społecznego i obyczajowego, nie ma żadnej alternatywnej filozofii społecznej i politycznej, a ciągle tylko ogląda się na stronę katolicką, patrzy jej na ręce, żyje z konfliktu z nią, a nawet – w pewnych granicach – romansuje z nią, składa jej przeróżne obietnice i stara się ją obłaskawić. Nie pokazuje własnej drogi, a próbuje utkać z wyobraźni katolickiej strukturę bardziej akceptowalną niż ta w wydaniu oryginalnym. Taka śliskość i niejednoznaczność potencjalnych adwersarzy katolicyzmu, rażący u nich brak w pełni własnego i w pełni autorskiego pozytywnego programu są, myślę, o wiele istotniejszą przyczyną różnych opóźnień modernizacyjnych Polski niż sam nagi katolicyzm.
Myślę tu choćby o malowanych, pozornie liberalnych politykach, którzy nierzadko bywali bardziej katoliccy od Terlikowskiego. Ale przede wszystkim mam na myśli „Gazetę Wyborczą”, która wydaje mi się – używając tu żartobliwie języka rozmaitych propagatorów teorii spiskowych – najaktywniejszą agenturą katolicyzmu w środowiskach chcących laickiej Polski. Gdy się przejrzy zawartość „Wyborczej” – a prenumeruję ją od dawna – to bardzo szybko rzuci się w oczy czytelnikowi cała masa tekstów, które – mniej lub bardziej wprost – propagują określoną wizję Kościoła.
Nazywa się ów Kościół otwartym, wychodzącym do świata, sprzyjającym wolnomyślicielom, miłosiernym, przedstawia się różne jego zalety, ale jakby się ten Kościół określało, jakie jego parametry by się naświetlało i jakie jego zalety popularyzowało, to jest on ciągle Kościołem katolickim. I w pewnym trzonie swoim, w tym, co dla katolicyzmu konstytutywne, będzie o wiele bliżej Rydzyka niż tych, którzy by chcieli państwa, prawa i zasad współżycia społecznego wolnych od powoływania się na takie czy inne bóstwa.
Można więc powiedzieć, że „Wyborcza” tymi swoimi manifestami na rzecz Kościoła otwartego uskutecznia myślenie teologiczne, jest gazetą przeładowaną religijnymi treściami, a to, że nie są one w swoich tezach zbieżne z tekstami „Niedzieli” czy „Gościa Niedzielnego”, nie zmienia wcale tego, że są z tej samej rodziny, należą do tego samego uniwersum, do tej samej klasy refleksji, którą nazwać można religijną wyobraźnią. „Wyborcza” to inna parafia niż taki „Gość Niedzielny”, ale parafia właśnie, tej religijnej wrażliwości i religijnych inklinacji w „Wyborczej” jest mnóstwo. „Wyborcza” nie chce rozbratu z Kościołem i nie chce być dziennikiem laickiej Polski, ona po prostu chce trochę innego Kościoła niż ten rydzykowy. Ale Kościoła w ogóle chce bardzo mocno.
Często trafiam w „Wyborczej” na teksty katolickich myślicieli czy na rozmowy z nimi. Nie można im odmówić jakości, ale, przyznam, źle mi jest z tymi ciągłymi odniesieniami do Jezusa i Jana Pawła II. Nie dlatego oczywiście, że mi Jezus i papież przeszkadzają sami w sobie, i że jestem zupełnie obojętny na ich znaczenie. Nie w tym rzecz.
Chodzi tu tylko o to, że mogę sobie kupić dla zgłębiania katolickiego programu jakiś dziennik katolicki, od „Wyborczej” oczekiwałbym zaś popularyzowania laickich konstrukcji etycznych i politycznych. Nie dlatego, że a priori je uważam za lepsze, ale dla budowania pluralizmu, dla zyskania poczucia, że ktoś ten laicyzm państwa chce budować na serio, że rzeczywiście funkcjonują nad Wisłą prężne i wpływowe ośrodki tej opcji.
Tymczasem „Wyborcza” bombarduje mnie regularnie okołokatolickimi wynurzeniami, rozmowami z katolickimi filozofami, artykułami o księżach etc. Ciągle w „Wyborczej” muszę czytać o tym, jaki Kościół ma pomysł na kwestię taką czy siaką, co wynika z Ewangelii, co wynika z nauki społecznej Kościoła, co wynika ze słów papieża Franciszka.
I to, że nie jest to kościelność w wydaniu rydzykowym, to raczej małe pocieszenie.
Jak na lekarstwo jest w „Wyborczej” tekstów o pracach etyków lewicowych, nie czyta się na jej łamach prawie wcale o sporach i debatach filozoficzno-naukowych Zachodu. Ojciec Kłoczowski i ksiądz Adam Boniecki – z całym dla nich szacunkiem i uznaniem ich ogromnych kompetencji – to jest maksimum wyobraźni filozoficznej „Wyborczej”.
Chociaż nie, ciekawym zjawiskiem są jeszcze tzw. byli księża, których „Wyborcza” zaprasza na swoje łamy dla ich rozrachunków z Kościołem. I tak już od lat ci panowie ciągle z Kościołem polemizują, ciągle o nim mówią, ciągle ten Kościół jest w centrum, ciągle się z nim trzeba rozprawiać, ciągle go mieć za punkt odniesienia.
To wyjątkowo pozorna laicyzacja „Wyborczej”, przykład całkowitego brak własnego twórczego programu.
W Polsce oczywiście nie brakuje środowisk chcących laicyzmu z prawdziwego zdarzenia, chcących nowoczesnego państwa kompromisu społecznego; państwa, w którym ludzie dogadują się co do zasad współżycia bez zasypywania siebie religijnymi oczekiwaniami, zostawiając te oczekiwania za drzwiami, a to wszystko z mocnej, przytomnej świadomości, że nigdy co do swoich religii się nie porozumieją.
Naprawdę nie brakuje w Polsce ludzi, którzy potrzebują nowej efektywnej etyki uwalniającej od konieczności nieustannego wnoszenia do debaty politycznej wierzeń, religijnych intuicji i religijnych kategorii, z których wynikają tylko ciągłe niesnaski.
Taka postawa tych ludzi, co ciekawe, nie ma niczego wspólnego z niechęcią wobec obecności religii w przestrzeni publicznej. Nie chodzi tu bowiem o zamknięcie religii w kruchcie, o to, żeby nikt publicznie nie mógł mówić z dumą „Jestem katolikiem!”, chodzi tu tylko (aż) o to, żeby – z poczucia, że raczej nic dobrego z religijnego wzmożenia nie będzie – wychować takie społeczeństwo, które będzie potrafiło zawieszać religijne sądy tam, gdzie trzeba się dogadać z innymi, którzy też mają swoje światopoglądowe racje i też umieją być uparci.
Czy tacy ludzie, którzy widzą w religii siłę przeszkadzającą kulturze kompromisu mogą liczyć na „Wyborczą”?
Nie, ponieważ „Wyborcza” ciągle, dzień w dzień wpompowuje do obiegu różne religijne intuicje, religijne pytania i religijne zagwozdki. A tymczasem należałoby je odpompowywać, jeśli by się chciało być platformą prodemokratyczną i proliberalną.
Jeśli Polska ma mieć prężny obóz laicki, to ten obóz powinien mieć swój własny duży dziennik, który będzie pokazywał ludziom świat, w którym sprawy da się układać bez ciągłego pytania o zdanie księdza i bez ciągłego cytowania papieża.
Nie chodzi tu absolutnie o dziennik propagujący ateizm walczący czy o prymitywny antyklerykalizm. Chodzi o nowoczesny lewicowy dziennik, który szanuje religijność ludzi i nie ma problemu z tym, że ludzie chcą wyrażać wiarę publicznie, nie ma też problemu z tym, że obok wydawane są w ogromnych nakładach pisma katolickie, nie boi się debaty z nimi, potrafi jednak zachować autonomię, nie mizdrzy się do drugiej strony, śmiało proponuje budować państwo na zupełnie innych podstawach niż katolickie i umie wprost, bez kamuflaży udowadniać, że tak będzie zdrowiej dla wszystkich.
„Wyborcza” mogłaby być dziennikiem o takim rysie, przestrzenią lewicowego fermentu, gazetą modernizującej się Polski, udostępniającą łamy głównie zachodnim i lokalnym myślicielom lewicowym, ale wyraźnie nie chce. Woli ciągle spotykać się z księżmi. Tak jakby wciąż był rok 1989.
Tu dochodzimy do sedna sprawy. Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że te kościelne miłostki „Wyborczej” to przede wszystkim sprawa wpływu Adama Michnika na kształt gazety. Jak od dawna wiadomo, Michnik jest Kościołowi ogromnie wdzięczny. Jest wdzięczny za postawę w komunistycznych czasach, za „Solidarność”, za wspieranie opozycji w stanie wojennym, za udział w przełomie roku 1989. Poza tym Michnik kieruje się przeświadczeniem – zupełnie, co ciekawe, podobnym do prawicowego – że Kościół przez wieki formował sumienia Polaków i był gwarantem ich moralności, więc trudno go odstawić na boczny tor, trudno zbudować alternatywną etykę.
Michnik, odnoszę wrażenie, boi się tak samo, jak episkopat, że bez Kościoła Polacy zamienią się w moralne zombie bez celu, bez poczucia ładu i bez grosza humanizmu. Dlatego chce Michnik mocnego Kościoła, Kościoła wpływowego, z autorytetem, oczywiście odpowiednio sprofilowanego, uwzględniającego też trochę laickich postulatów, tolerancyjnego, nie rydzykowego, lecz tischnerowskiego, a poza tym swojskiego, bliskiego ludowi, troskliwego, a wszystko po to, żeby się społeczeństwo nie rozpadło, żeby miało kompas, żeby miało jakiegoś nauczyciela.
Nie widzę u Michnika żadnej wiary w program laicki, żadnej wiary w to, że może istnieć sprawiedliwa, uczciwa, zgodna Polska na fundamencie innym niż religia, na fundamencie zupełnie świeżym, niebędącym taką czy siaką rewitalizacją fundamentu katolickiego.
Trzeba więc, myślę, śmiało Michnika oskarżyć, choć oczywiście z innego klucza niż oskarża go prawica.
Trzeba mu wytknąć to, że po 1989 roku petryfikował wpływy Kościoła, mocno się z Kościołem liczył, uwzględniał jego głos, oddał jednemu z jego skrzydeł bardzo mocną gazetę. Nie formował przy tym wśród swoich czytelników żadnej alternatywnej wyobraźni, nie tworzył zupełnie nowego środowiska, a formował środowisko pęknięte, eklektyczne, taki swoisty katolicyzm „Wyborczej”, taką dziwną, karykaturalną religię. Myślał przy tym, wydaje mi się, że taka religia od Sasa do Lasa, taki katolicyzm z ludzką twarzą, katolicyzm uwzględniający ileś tam postulatów lewicowych, katolicyzm wyrozumiałych duszpasterzy, mądrzejszych od Rydzyka, uratuje Polskę przed zalewem nacjonalizmu.
Nie uratował. Ten nacjonalizm przyszedł mimo wysiłków „Wyborczej”, by dać Polakom godziwy katolicyzm, bardziej ludzki niż ten rydzykowy. A może właśnie nacjonalizm przyszedł dlatego, że „Wyborcza” bawiła się ciągle w ten bardziej ludzki katolicyzm, zamiast od podstaw propagować nowoczesne, laickie państwo w duchu zachodnim? Takie państwo, do którego wielu Polaków mocno tęskniło w latach dziewięćdziesiątych i potem, do niedawna jeszcze?
Mieliśmy przez kilkanaście lat naprawdę bardzo urodzajną glebę do uprawy porządnej myśli laickiej, ale tę szansę zaprzepaściliśmy. Dziś do wolnościowego, a zarazem odpowiedzialnego, solidarnego świata wzdycha mniejszość rodaków i szanse na zmiany, przynajmniej na razie, są niewielkie.
Przespaliśmy wielką okazję. Należy się naprawdę bardzo poważnie zastanowić, na ile to wyłączna wina nacjonalistycznych radykałów i kościelnych ortodoksów, ciągle trajkoczących nad naszymi głowami, a na ile to też odpowiedzialność Michnika et consortes, którzy skazywali swoich czytelników przez dwadzieścia siedem lat na ciągłe czytanie różnych okołokatolickich dywagacji.
Jarosław Dudycz
Uwaga: na prośbę autora dodaję informację, że komentuje on (cudze i swoje) teksty wyłącznie pod własnym nazwiskiem. W szczególności „sir Jarek” to nie on.
BM
Hm niby racja, ale jakby nie do końca. By zacytować klasyka Quidquid recipitur ad modum recipientis recipitur. Cf. Summa Theologiae, 1a, q. 75, a. 5; 3a, q. 5. Tak więc wyczytujemy to, co jest nam potrzebne. Również w Gazecie Wyborczej.
Szanowny Panie Jarosławie,
Gazeta jest jaka jest i nie pan a Adam Michnik jest jej redaktorem.
Kto panu broni założyć taką gazetę jaką pan chce, zdobyć na nią środki, znaleźć czytelników, pozyskać reklamodawców?
Pan Ernest Skalski standardowo odklejony od rzeczywistości.
No więc jednak mówi pan nonsensy. Całkowicie „po staremu” widzi pan dziennikarstwo wyłącznie jako misję, i to finansowaną przez zupełnie abstrakcyjne źródła. Tymczasem dziś jest to głównie biznes i obawiam się, że już nigdy nie będzie inaczej. Bada się rynek i szuka niszy, w której można jakiś produkt sprzedać. A potem maksymalnie się do tych wymogów dostosowuje. Założenia ideowe są owszem ważne – ale w jakichś 20%. Przy okazji: z samej sprzedaży dziś się żadne medium nie utrzyma. Gdyby zrezygnowano z reklam i sponsoringu – gazeta musiałaby kosztować 50 zł.
Ja osobiście też nie mam w pełni 'swojej’ gazety; ale myślę, że nikt z nas jej nie ma, bo każdy ma inne gusta, poglądy i wymogi. Byłaby nią „GW”, gdyby do spraw religii podchodziła w ogóle obojętnie, gdyby miała codziennie 3 kolumny o nauce i technologii – i pół kolumny o sporcie, gdyby zajmowała się wyłącznie kulturą wysoką i nie pisała ani słowa o popularnej (np. gdyby miała stałe recenzje z filharmonii i wyniośle pluła na jakieś hip-hopy…). Gdyby jej artykuły codziennie cytował „Washington Post” i „Guardian” i gdyby miała w każdej stolicy świata własne biuro korespondenckie, i tak dalej…
Moja strategia czytelnicza jest zatem taka: z tego co jest, wybieram produkt najbliższy moim upodobaniom. I wychodzi mi właśnie „GW”. A cyniczna z pozoru rada Ernesta jest skrótowym, ale dokładnym opisem sytuacji na rynku medialnym.
Przy okazji: co raz jakaś organizacja społeczna lub polityczna wpada na genialny pomysł wydawania własnego wielkiego dziennika. Powinna sobie jednak najpierw odpowiedzieć na pytanie: czy mamy miliard euro do wydania w ciągu pięciu lat bez perspektywy zwrotu, na siedzibę, drukarnię, marketing i wszystko inne? Jak przyciągniemy (czyli podkupimy innym, bo w „Biedronce” tego towaru nie ma…) co najmniej setkę etatowych wysoko kwalifikowanych profesjonałów dziennikarskich, którzy zarobią dużo więcej niż godziwie?
Nareszcie ktoś napisał co należy, brawa dla Autora.
Swego czasu była taka witrynka … alternatywa.com, ateistyczna, czerwona jak piekło.
Była, bywali tam ludzie ze świata, pisali teksty Autorzy z prawdziwego zdarzenia, były dyskusje
gorące ale to bolało tych ze strony przeciwnej.
Drobnymi kroczkami zdemontowano ten portal.
Kto to zrobił i dlaczego? Szkoda dociekania.
Zgadzam się z autorem i co najgorsze uważam, że taka postawa GW i wszystkich świeckich instancji utrwaliła w ludziach poczucie, że KK jest JEDYNYM dysponentem Wartości, duchowości, Dobra itd.
Jeśli pojawia się słowo „wartości” natychmiast przychodzi nam na myśl „katolickie”, słowo etyka, naprowadza na dwa skojarzenia „chrześcijańska” czyli dobrze, „lewactwo” czyli źle. Nikt nie zadaje sobie trudu wgryzania się w te zagadnienia. Ludzie myślą „Od wartości i etyki jest kościół, chodzę, klękam, posyłam, przyjmuję po kolędzie” – koniec, kropka, załatwione, mam z głowy.
I nie mam na myśli ludzi prostych, religijnych tylko cały „gorszy sort”. Wydaje mi się, że w obecnej sytuacji wystarczyłoby żeby nasz sort przestał uczestniczyć w mszy św. Dwie, trzy niedziele i nie idziemy do kościoła. Przez miesiąc nie ma ludzi na pielgrzymkach i uroczystościach kościelnych. Przestajemy posyłać dzieci na religię (czasowo, bez uzasadniania) i kler by się opamiętał i zdyscyplinował. Ale niestety nasz sort nie rozumie, że taki „protest absencyjny” nie oznacza rozbratu z Bogiem, tylko z pasterzem.
Idą na manifestację, a potem grzecznie do kościółka i na herbatkę z proboszczem.
Przepraszam, ale co to jest „nasz sort”? Proszę łaskawie mówić za siebie, droga pani Konteksty. Nie istnieje coś takiego jak „my”.
Rozumiem obruszonych na reakcję red. Skalskiego. Tylko, że akurat w tym przypadku ma całkowitą rację. Bujamy w obłokach oczekując, że KTOŚ będzie głosił „nasze” prawdy, że ktoś będzie przewodził czyli … de facto myślimy identycznie jak PiS tylko, że z drugiej strony barykady. I to ma coś zmienić? Żarty.
Nie mówiąc już o tym, że tekst p. Dudycza jest oczywistą prowokacją i to – sądząc po komentarzach – bardzo udaną.
Kościół jest zjawiskiem bardziej kulturowym w Polsce niż religijnym, zawsze tak było. Wszelkie mrzonki o zmniejszeniu jego roli można włożyć do powieści s.f., nigdzie indziej. Udawać, że go nie ma, że możemy go zmarginalizować, są dobre do pogawędki przy czymś smacznym w pogodne popołudnie.
Wystarczy popatrzeć na kraje gdzie Kościół odgrywa znacznie mniejszą rolę i postawić pytanie: dlaczego? Odpowiedź jest prozaiczna i z pewnością nie znajdziemy w niej ani „obywatelskiego ostracyzmu”, ani „świadomego buntu” czy czegoś podobnego. Zamiast tego znajdziemy przyziemną prozę życia. Coś co można zaproponować ludziom „zamiast”.
Kiedyś ładnie pisał o tym Engels, tylko marksiści wydający w milionach egzemplarzy jego teksty nie za bardzo chcieli go czytać. A on pisał, że religię z życia ludzi można wyeliminować tylko w jeden sposób – dać im coś w to miejsce. Idee, wbrew twierdzeniom niektórych są jedną z istotnych potrzeb psychicznych człowieka. Nawet tzw. prostego.
Mamy coś takiego?
Wciąż się mijamy.
Nie piszę, że „my” istnieje, ale rozumiem, że bez „my” cała nasza dwuletnia dyskusja jest stratą czasu. Choć bardzo się różnimy, na czas tej „bitwy” MUSIMY działać tak jak postuluje BM na FB, jak wzywa Paweł Kasprzak – WSPÓLNIE. I nie mając innych narzędzi MUSIMY jako MY posłużyć się tym, co jest dostępne. Dostępny jest „ostracyzm”. To nasza szansa.
Ja nie oczekuję, że „KTOŚ będzie głosił „nasze/moje” prawdy” – od intelektualistów oczekuję spójności. Ktoś kto uznaje teorię względności nie może równocześnie uznawać biblijnej wersji stworzenia świata.
„Wszelkie mrzonki o zmniejszeniu jego (Kościoła) roli można włożyć do powieści s.f., nigdzie indziej.”
Trudno osiągnąć sukces, jeśli się w niego nie wierzy. „Chcieć, to móc”, „możesz, jeśli myślisz, że możesz” – to nie są puste hasła. Pan uważa, że nie można, więc nie można. To jedyny powód naszej bezsilności, brak wiary w wygraną. Przekonanie o tym, że nie można wygrać tej bitwy sprawia, że nie walczymy, nie przygotowujemy gruntu, nie edukujemy młodzieży, tylko oddajemy bitwę walkowerem, albo wywieszamy białą flagę.
W ten sposób Kościół dostał wszystko co chciał, a nawet więcej od każdego, nawet od tych, którzy byli o kilometry bardziej na lewo ode mnie. Teraz sięga po jedyne co nam zostało – po naszą wolność.
Od tysiącleci toczy się walka tronu z ołtarzem i polski tron, polska państwowość zawsze przegrywa. Bo nasze elity są spolegliwe wobec Kościoła, kochają się z nim układać i grzać w jego świetle, a przecież Kościół to obce państwo, księża to jego ambasadorzy/agenci na terytorium Polski.
Ma Pan rację, potrzebne jest coś „zamiast”. Jednak i Zachód ma z tym problem, bo jego oferta „zamiast” nie jest adekwatna do oferty religii. Religie definiują i promują wartości, działają poza czasem (wieczność), a kultura świecka stawia na doczesność. Kulturę masową zastąpiła popkultura i kult pieniądza, a ta „wysoka” walczy o prawa „tu i teraz”, niestety z jej tub wydobywa się bełkot, „banał, mierzwa umysłowa” (tu całkowitą rację ma JMP EIP), ona jest odklejona od rzeczywistości społecznej. Takie „zamiast” pozostawia pustkę, więc nie mając nic innego „zamiast” religii ludzie wracają do Kościoła, bo wartości (nawet jeśli są tylko słowami), zawsze wygrają z równouprawnieniem.
Tak ustawione pryncypia świeckiego państwa przesądzają o wyniku jego rozgrywki z Kościołem (szczególnie tam gdzie KK jest silny, a społeczeństwo monokulturowe).
Niestety intelektualiści tego nie rozumieją, ale wydaje mi się, że zrozumiał to Władysław Frasyniuk. Jego ostatnie wypowiedzi naszpikowane są słowem „wartości”. Jest nadzieja.
Swego czasu redaktor Adam Michnik expresis verbis nazwał kościół polskim żródłem moralności. Brzmiało to tak, jakby był jej źródłem jedynym! Taka jest, faktycznie, linia redakcji.
Pars pro toto. Wreszcie otwarcie nazwany został nasz polski problem. Poprzez lustro Gazety zobaczyć go można wyraźniej: w najlepszym razie udawajmy, że INSTYTUCJA Kościoła NIE PEŁNI roli POLITYCZNEJ, że nie jest quasi-partią. Nie przykładajmy do analizy jej realnych działań miary politycznej, gdzie chodzi tylko o zdobycie i utrzymanie władzy. Środki zakamufluje wspaniale, ma wiekową praktykę i skuteczność.
Czy milcząca zgoda państwowych instytucji (z PKW na czele), by udawać, że z ambon nie agituje się partyjnie, to nie dowód na podobnie „gazetowe” zachowanie. Tabu panuje powsżechnie. Który z komentatorów, publicystów, socjologów próbował analizować wpływ quasi-partii na wynik wyborów, obliczył procent głosów będący efektem bezpośredniego łamania cziszy wyborczej? Jaka obawa utrzymuje taką intencjonalną ślepotę opinii publicznej?
Dyskusja to droga do poznania. Bez niej pozostaniemy w takiej Polsce na zawsze.
Panowie, panowie….
Człowiek honoru ponoć długi spłaca!
Adaś Michnik do którego zawsze czułem słabość, jest człowiekiem honoru, za to go ceniłem i cenię.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kościół_św._Marcina_w_Warszawie
24 maja 1977 rozpoczęła się w kościele tygodniowa głodówka opozycjonistów na rzecz uwolnienia aresztowanych robotników i działaczy KOR. Uczestniczyli w niej m.in. Bohdan Cywiński, o. Aleksander Hauke-Ligowski OP, Henryk Wujec, Stanisław Barańczak, Ozjasz Szechter, Kazimierz Świtoń. Funkcję rzecznika prasowego głodujących pełnił Tadeusz Mazowiecki.
KOR- jakoś nie modlił się we wnętrzu… a może jednak to robili, gremialnie?
https://pl.wikipedia.org/wiki/Komitet_Obrony_Robotników
29 września 1976 dołączyła do nich Halina Mikołajska. Kolejnymi członkami zostali Mirosław Chojecki (aktywny od początku akcji pomocy), Emil Morgiewicz, Wacław Zawadzki (wszyscy od października 1976), Bogdan Borusewicz i Józef Śreniowski (od listopada 1976), Wojciech Onyszkiewicz (aktywny od początku akcji pomocy)[2], Anka Kowalska i Stefan Kaczorowski (od 3 stycznia 1977)[3], Adam Michnik (od 29 kwietnia 1977)[4], ks. Zbigniew Kamiński i Jan Kielanowski (od lipca 1977)[5].
————-
No i ten cholerny KK sekcja polska? Co to wspierał dysydentów i MO mogła tylko stać pod furtą bo zwyczaj nie pozwalał na wejście do środka. Wtedy było OK?
Tak tylko przypominam…
Ma Pan rację, ale KK jest tak silny, że nikt wolny intelektualnie nie ośmieli się na taką polemikę. Tę siłę dali klerowi m.in. intelektualiści „wdzięczni i ślepi, bo od małego indoktrynowani”, w sposób opisany przez autora. I konsekwentni, bo nauczono nas, że to zaleta.
Z drugiej strony niezależność mediów, publicystów i każdego z nas jest pochodną naszej zamożności. Wystarczy, żeby z ambony zahejtowano kogokolwiek i on zostanie „wymazany” jak w najgorszych czasach PRLu, albo w USA w czasie Maccartyzmu. Możemy być niezależni, kiedy w takich sytuacjach mamy za co żyć, i kiedy pozostajemy widzialni, co w dzisiejszych czasach jest trudniejsze niż było dawniej. Ile jest takich osób i biznesów?
Na pewno nie są to członkowie PKW, ani Gazeta.
Gazeta to biznes. Etyka mediów to mit, który od dawna nie obowiązuje, bo w biznesie jest „być albo nie być”. I „być” jest zawsze po stronie siły (władza, pieniądz), a nie prawa, etyki, moralności.
Członkowie PKW pilnują posad, a gazeta „musi” publikować gołe cycki i sprzyjać klerowi, bo inaczej wypadnie z gry. Co z tego, że SO ma dobre artykuły? Jest „niewidoczne” bo słabe ekonomicznie, bo to biznes i kler narzucają reguły gry i czyszczą pole z przeszkód (umiejętności samodzielnego myślenia).
Wywierają na nas presję (oraz na PKW, i media) dwie siły – kler i korporacje, choć skupiamy się dziś na jednej. Ludzie myślący jak mieli, tak mają pod górkę (do tego większość z nich jedynie myśli, że myśli). Właśnie zaczyna się odwrót od epoki rozumu i wolności jednostki. Idzie noc.
„Dyskusja to droga do poznania”, ale musi być na nią przyzwolenie i ochota. Zamiast nich jesteśmy bombardowani reklamami i retoryką katolicką, karani za każdy przejaw samodzielności. No i poznanie boli. Trudno się dziwić, że większość ludzi woli pozostać w Raju.
@PAT „Właśnie zaczyna się odwrót od epoki rozumu i wolności jednostki. Idzie noc”. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Kto w czasach Kochanowskiego wyobrazić mógł sobie księdza Bakę? A Baka nadszedł. Kto w czasach braci Śniadeckich wyobrażał sobie Andrzeja Towiańskiego? A pojawił się. Mamy powtórkę. Nie przemawiało do mnie tłumaczenie sukcesu PiS-u tzw. programem 500+. Umacniam się w przekonaniu, że przyczyny tkwią o wiele głębiej.
Znam chyba wszystkie ważne teksty Michnika, mam przed sobą jedno z późniejszych wydań książki „Kościół – lewica – dialog” (2009), ksiązkę „Wściekłość i wstyd” z tekstem „Kościół – prrawica – monolog” i nigdzie takiego zdania nie przeczytałem. Bo byłóby to straszne głupstwo. Nie ma instytucji, które są źrodłem morlności. Może nim być – dla chrześcijan – Bóg, dla innych sdumienie lub doświadczenie, ale nie instytucja.
@Stefankubow. Jeśli ma Pan na myśli wypowiedź Michnika, że „nazwał kościół polskim źródłem moralności” (cytat za @ Jureg), to ja pamiętam wypowiedź Michnika z jego jakiegoś felietonu czy wywiadu sprzed kilku lat w nieco innej postaci niż ta @Jurega, a mianowicie: „Jedynym miejscem, gdzie Polak dowie się, co jest dobre, a co złe, jest kościół”. Pewnie @Jureg i ja mamy to samo na myśli. Jednak powiedział.
Gazeta Wyborcza (chyba raczej niechcąco) wnosiła i nadal wiele wnosi w sukces Kaczyńskiego, ale wg mnie z całkiem innego powodu.
Dla przykładu proponuję zapoznać się tekstem Judyty Nekandy-Trepki pt. „Kaczyński i PiS muszą być wniebowzięci, że mają taką opozycję”.
Felietonik opublikowany w dziale 89, o którym jej redaktorzy sami piszą:
„Osiem Dziewięć” łączy autorów i autorki z Polski, Europy i świata. Dba o parytet płci, szuka nowych głosów. Publikuje analizy, felietony, reportaże. Ma twarz młodej Stańczyk, bo wbrew temu, co się nam wmawia, monopolu na refleksję i namysł nad przyszłością nie mają smutni, udający konserwatystów prawicowcy, trzęsący się ze strachu na myśl o garstce ofiar wojny.”
*
W pierwszej chwili myślałem, że źle widzę, ale okazuje się, że jednak nie.
*
A sam felietonik?
Refleksja autorki i namysł nad przyszłością na poziomie zbuntowanej gimnazjalistki (choć rocznik 1983) z pewnością nie udającej prawicowej konserwatystki trzęsącej się ze strachu na myśl o garstce ofiar wojny.
Banał, mierzwa umysłowa typowej symetrystki w pretensjach, ostrej krytyczki obecnej opozycji parlamentarnej, bez jakiegokolwiek pomysłu na rozwiązanie sytuacji, „trenerki wrażliwości międzykulturowej, tworzącej kreatywne strategie marketingowe” (!?!?!?), aktywistki na wielu polach (ngo’sy, ruchy miejskie, LGBT, Gmina Żydowska itd.) uważającej się za szalenie europejską, prawdopodobnie fanki razemistów i Krytyki Politycznej, absolwentki znakomitego liceum warszawskiego i równie znakomitego uniwersytetu.
*
W takim razie czego można oczekiwać po absolwentach bardzo mało renomowanych szkół średnich i nawet wyższych z tzw. głębokiej prowincji?
Wbrew pozorom są tam często bardzo rozsądni młodzi ludzie, których ciężkie życie nauczyło, co to jest wytrwałość, cierpliwość, praca, pokora i szacunek dla innych. Wiara katolicka, konserwatywne zasady wartości i przypisywana im zaściankowość nie uczyniły z nich wcale tępych wyznawców PIS-u, a ich poglądy na życie i świat (w tym Polskę i Europę), choć zupełnie „niepostępowe” są sto razy sensowniejsze i wartościowsze od tych wszystkich „pożytecznych (dla PIS-u) idiotów i idiotek” (żeby zachować parytet, he, he, he). Rzecz polega jedynie na tym, że ci ludzie z różnych powodów nie udzielają się publicznie, nie dają dobrych rad w ogólnopolskich gazetach, nie gwiazdorzą, jeśli są aktywni w swoich społecznościach to zupełnie inaczej, niż ich postępowi miejscy odpowiednicy, a będąc prawdziwymi specjalistami (praktykami) na swoich małych poletkach (dosłownie i w przenośni) są zaharowani i starają się utrzymać rodziny na przyzwoitym poziomie. To w nich, a nie w pannach Judytach nadzieja, że Polska przetrwa Kaczyńskiego.
Wie ktoś ile waży esemes??
Nie wiem, czy wszystko przez Michnika, ale dużo na pewno. Można by wymienić jeszcze wiele innych osób (np. premier Mazowiecki), którzy volens nolens budowali dzisiejszą potęgę krk, wyobrażając sobie, że kościół i katolicy z „Więzi” czy „Znaku” to mainstream. Też byłem taki głupi, niestety. Tymczasem okazało się, że była to, i jest, nisza bez znaczenia. Jedyny i prawdziwy polski katolicyzm to ten Rydzyka, Terlikowskiego i Paetza. Pieniądze, głupota i rozbuchana seksualność. Innego nie będzie.
@Jarosław Dudycz: przyznam, że nie dociera do mnie Pańska argumentacja. Gazeta Wyborcza powstała jako organ całej PRL-oskiej opozycji. Powtarzam CAŁEJ OPOZYCJI. Teraz ma trudne czasy, a Pan chce z niej zrobić forpocztę wojującej lewicy? Absolutnie do mnie to nie przemawia. Czyli Pan osobiście chce dzielić społeczeństwo na tych swoich i tych nie swoich. Do tego narzucając wolnej jeszcze prasie co ma robić. Nie tędy droga. Dlatego do mnie przemawiają wypowiedzi prof. Obirka i red. Ernesta Skalskiego. I jaśli chcemy postawić KRK do pionu, proponuję zastosować prosty sposób zaproponowany przez @PAT’a. To lepsza propozycja niż ingerencja w to co robi Wyborcza starająca się utrzymywać dialog z czytelnikami reprezentującymi szerokie spektrum poglądów. Teraz nie czas do dzielenia już i tak strasznie podzielonego społeczeństwa. Przykro mi to pisać, ale to nie trafiony tekst z Pana strony Panie Jarosławie.
„Przykro mi to pisać, ale to nie trafiony tekst z Pana strony Panie Jarosławie.”
Panie Andrzeju, z tymi trafionymi bądź nie trafionymi tekstami borykam się od dziecka.
Muzyka, koncert solowy na coś tam, niby partytura jest a każde wykonanie inne i słuchacz ma wybór..
Słucha tego nagrania które mu odpowiada i kłóci się z melomanami kto śpiewał czy grał lepiej.
Zawodowy wykonawca musi pogodzić się z faktem że będzie krytykowany ale tylko on wie dokładnie co powinien zrobić lepiej bo coś zwyczajnie spaprał a dyletanci tego nie zauważyli, bo nie mogli z racji iż są właśnie dyletantami. Jak zawsze krytycy muzyczni sugerują czym należy się zachwycać…
http://www.remuszko.pl/gw/?page=./teksty/wywiad_netbird
Jest Pan pięknoduchem, @Magogu. Tu nie chodzi o interpretację rzeczywistości w GW, ale o próbę narzucania jej o czym ma pisać. Stąd trzeźwa riposta Red Skalskiego jest tu najlepszym komentarzem. Plus bardzo dobre obydwa komentarze prof. Obirka i red. Bogdana Misia. Świat nie jest idealny.
W sumie w swoim tekście Pan Dudycz zamienia się w takiego Kaczyńskiego, który też chciałby narzucić wszystkim, co mają pisać i czytać. Nie tędy droga.
Ja to widzę inaczej. Wydaje mi się, że autorowi chodzi o brak spójności (Michnik i GW to jedynie hasło wywoławcze). Nie da się pogodzić wolności i np. wartości chrześcijańskich. Wartości chrześcijańskie są ograniczeniem wolności.
Wartości uniwersalne mówią, że jedyną granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka, a nie Dekalog. Tu oczywiście otwiera się pole do dyskusji o wolności. Przymiotnik „chrześcijańskie” drastycznie to pole ogranicza. To ksiądz, a nie własne sumienie jest arbitrem w dowolnej sprawie. Ksiądz, który mnie rozgrzesza – zwalnia mnie z odpowiedzialności wobec drugiego człowieka.
Jeśli więc wywołany do tablicy Adam Michnik jest rzecznikiem wolności i demokracji, a jego medium każdą myśl konsultuje z księdzem (hierarchia, autorytet Kościoła), własne zdanie osadza w kontekście „wartości chrześcijańskich”, a nie wartości uniwersalnych, to znaczy, że jest więźniem doktryny i mimowolnym rzecznikiem ograniczenia wolności.
Każdy (teoretycznie) może pisać o czym chce. Nie mamy prawa nikomu mówić w co ma wierzyć i jak głęboko.
Szczujnie mogą szczuć (są spójne, szczucie to ich program, a wartości chrześcijańskie jako wartości ograniczające prawa jednostki, pozwalają się naciągnąć i zinterpretować dowolnie. W ostateczności wierzący mają spowiedź i mimo, że złamią wszystkie zasady, zaczynają od czystej karty).
Rzecznikom wolności tak postępować nie wolno, bo powołują się na wartość uniwersalną. Niestety posługując się retoryką chrześcijańską tracimy tę wolność, bo podporządkowujemy ją Bogu. Kiedy domagam się wolności, nie mogę dawać nikomu prawa do panowania nade mną, a Bóg to Pan.
Wolność wyklucza hierarchię, ale nie zwalnia mnie z odpowiedzialności i nikt nie może mnie z niej zwolnić, nawet Bóg. Moja wina jest niezmazywalna.
Autor ma prawo zwrócić uwagę, że w tym co GW (mimo niewątpliwych zasług) robi i co pisze jest sprzeczność. Ta sprzeczność jest groźna dla naszej wolności, ponieważ stoi za nią symbol walki o wolność (Michnik) i opiniotwórcze medium (GW). Uważam, że autor pokazuje skąd (m.in) wziął się obecny problem Polski.
Szukając przyczyn problemu należy pamiętać, o jego ekonomicznym aspekcie. O tym, że GW działa na rynku i nie ma kasy ze SKOKów, że „powstała jako organ … CAŁEJ OPOZYCJI. ” a przecież większość Polaków (inteligencji) grzecznie klepie paciorki, przyjmuje kolędę i wita księdza pozdrowieniem „szczęść Boże”, a nie „dzień dobry”.
Nie rozwiążemy problemu bez uczciwej, chłodnej, bezkompromisowej analizy. Wierzę, że Adam Michnik to zrozumie, że ta prowokacyjna teza Jarosława Dudycza w niczym nie umniejsza zasług Michnika i Gazety.
Nie o to chodzi; raz jeszcze tłumaczę. Zmienią linię, to stracą znaczącą część czytelników, nie zyskując nowych. Więc biznes może okazać się nieopłacalny. I wszystko: żadne inne kryteria w kapitalizmie nie grają.
Wartości chrześcijańskie nie sa sprzeczne z wartościami uniwersalnymi. Życie, wolność (wolna wola), lojalność, nie używanie przemocy i nie zabijanie, rodzina nie ograniczają naszych wolności.
Gorzej z wcielaniem tych wartości w życie. Stosowany przez Kościół przymus lub zakazy uważam za sprzeczne z głoszonymi wartościami.
Za komuny mieliśmy „realny socjalizm”, „wypaczenia” i „rewizjonistów”…
Teraz mamy „narodowy katolicyzm” czyli „uniwersalizm szowinistyczny”, jakby to było możliwe, z jednej strony i pomięty, stłamszony i nieśmiały, ruch „przyjaznych katolików”, dalej nic z tego nie wynika…
Prawdą jest, że między „lewactwem” a „prostactwem”, mieści się kolorowa proza życia.
I w Polsce i w EU, skrajności mają nadreprezentację, media a to z nadgorliwości, strachu czy dla pieniędzy, odchodzą od raportowania w stronę aktywnej propagandy. Powszechna wiara w PR zastąpiła potrzebę tworzenia programów socjalnych, ekonomicznych i patrzących w nadchodzące lata. Zamiast nich mamy jednostkową, egoistyczną promocję mniej lub bardziej wyalienowanych jednostek i to zjawisko nasila się od połowy lat 90tych.
PiS i KRK robili i robią swoje, ich program jest mniej więcej taki sam od 200 lat, to się nie zmieni… Przeciwwagą mógłby być racjonalizm, ale mam wrażenie, że ten gatunek myślicieli odszedł wraz z ostatnimi przedstawicielami Szkoły Warszawsko – Lwowskiej.
Jak przed wojną, pora na Centro – Lew, ale bez pytania „co i po co?”, w kręceniu się wokół problemu „kto” – nikt nic znaczącego nie powie ani nie zrobi…
Dziękuję za interesujący głos w dyskusji.
Engels napisał:
„religię z życia ludzi można wyeliminować tylko w jeden sposób – dać im coś w to miejsce”
*
Kaczyńskiemu udało się to z dużym powodzeniem. Zamienił religię katolicką na religię smoleńską (państwowo-narodową religię smoleńską). Suweren to kupił.
Zacząłem te komentarze od łacińskiej sentencji, którą jeszcze raz powtórzę w polskiej wersji: „Cokolwiek się przyjmuje, przyjmuje się na sposób przyjmującego”. Innymi słowy zgadzam się z trzeźwą uwagą Ernesta Skalskiego i równie trzeźwymi uwagami BM. Chcemy robić swoje gazety proszę bardzo i innych owszem możemy krytykować (ale rzeczowo) lub ich nie czytać, co zmniejsza możliwość krytyki. Ja podobnie jak autor czytam i też mam krytyczne zdanie, ale podobnie krytyczne ma o NYT i kilku innych gazetach, które jednak czytam bo lepszych nie ma. Czytam też prawicowe produkcje autorów „nieopornych” i wiem, że mogą się rozpisywać bo inni im płacą (nawet wiem kto). Ja wolę SO bo tutaj nie płacą, ale też niczego nie narzucają, co ma swoje uroki.
Dałem ninusa przez pomyłkę! Mea culpa
Pozwolę sobie wkleić mój dzisiejszy wpis na FB, napisany przed przeczytaniem artykułu p.Dudycza.
Adam Michnik: „Czy niczego nas nie nauczyły tamte draństwa, prowokacje i krzywdy ludzkie? Jaka jest tajemnica tego zaniku pamięci, … Czy Kaczyński i jego ekipa bezwzględnych arywistów zdołają na długo wszczepić Polakom wirusa przestępczych przekonań, który wtrąca Polskę w czarną dziurę regresu i zbiorowego ogłupienia?”
Panie Adamie, to nie Kaczyński. To my wpuściliśmy szatanów w czarnych sutannach do wszystkich urzędów i pozwoliliśmy im ogłupiać na prawo i lewo. To my chodziliśmy na msze i uśmiechaliśmy się głupawo, podczas gdy oni pluli na rozum i na zdrowy rozsądek. To my płaciliśmy im miliardy za nic. To my nigdy nie zapytaliśmy, na co poszły te miliardy. To my nigdy nie postawiliśmy przed sądem żadnego biskupa za komisję majątkową albo za ukrywanie i tuszowanie pedofilii. To my pozwoliliśmy, żeby cwaniak z Torunia ukradł pieniądze ze zbiorki społecznej i nigdy nie rozliczyliśmy go za kradzież. Kaczyński przyszedł na gotowe, stworzone przez wszystkich poprzedników: Wałęsę, Mazowieckiego, Samsonowicza, i po równo przez wszystkie kolejne rządy z prawicy i lewicy. Kaczyński obiecał czarnej mafii jeszcze większe zyski i jeszcze większą bezkarność. Mafia go poparła, a on poparł mafię. Wirus został wszczepiony nie przez Kaczyńskiego, tylko przez organizację, bez której rzekomo Polak nie może być Polakiem. Pan też ma w tym swój maleńki udział, choć Pan osobiście nigdy nie planował oddania Polski pod panowanie czarnosecińców. Po prostu tak wyszło pod patronatem rzekomo największego świętego Polaka, który za życia pomógł obalić komunizm, zaś po śmierci pomaga go na nowo wprowadzić.
Czyżby Pan bywał na Alternatywie?
Kiedy zmarł Karol Wojtyła alternatywa.com była jedynym portalem co obwieścił;
„My żałoby nie obchodzimy!”
Takiej ilości wejść na stronę nikt się nie spodziewał…
PS.
Ano, prawie wszyscy brali udział w warzeniu tej czarnej polewki.
Ja zwyczajnie po ludzku, zapominam, w przeciwieństwie do Internetu.
Nigdy nie bylem na alternatywie. Myślę sam na własny rachunek. Żałoby nie obchodziłem, choć pogrzeb oglądałem w telewizji. Nie uważam go za świętego. Nie składałem żadnych oświadczeń w tej sprawie.
@BM: „Przy okazji: co raz jakaś organizacja społeczna lub polityczna wpada na genialny pomysł wydawania własnego wielkiego dziennika.”
To się nawet czasem udaje, jeśli redaktorzy sobie zawczasu odpowiedzą na pytanie, jak z pożytkiem wydać pieniądze ze SKOKow. W ten sposób można stworzyć popularną prawicową gazetę. Ale nie każdy ma SKOKi.
O to chodzi, o to chodzi. Ale nawet wtedy zrobienie WIELKIEJ gazety jest skrajnie trudne. Bo wpływ jakości czynnika ludzkiego, czyli profesjonalizmu, wiedzy osobistej i popularności dziennikarzy – choć coraz bardziej traci na znaczeniu, jednak waży. Dlatego mimo ogromnych pieniędzy prawicowe i katolickie szczujnie zatrudniające źle wykształconych agresywnych gnojków bez znajomości polszczyzny – są nędzą, zaś „Polityka” się trzyma. Ale jak długo jeszcze?
Ach ten Michnik i jego „Gazeta”! To, że traktowana jest obecnych hierarchów jako organ szatana może nie dziwić. Ale, że dostanie się jej z drugiej strony mnie, ateistę, dziwi. Mógłbym napisać, że martwi. Ale nie martwi tylko dlatego, że kuksaniec z tej strony jestdziwnym ewenementem.
Michnik zawarł swoje polityczne credo w książce „Kościół – lewica – dialog” już 40 lat temu i zrewidował dość znacznie kilkanaście lat później )Kościół – prawica – monolog, 1993). Ale wciąż uważa instytucjonalny kościół za znaczący wektor wektor w polityce polskiej, bo nie da się go z niej wyrugować. I nie ma powodu, żeby na łamach „Gazety” nie dawać miejsca takim księzom jak Luter czy Dostatni i takim – luźno już z Kościołerm związanym publicystom jak profesorowie Obirek czy Bartoś.
Ja czytam ich teksty jako znawców relacji państwo – kościół, bo te relacje są, Choć chcielibysmy, żeby były inne. I czytam z nadzieją, że wymienieni – i inni – autorzy wskażą mi nadzieję, że to jest możliwe i że te relacje bedą rzeczywiście takie, jakie powinny być między dwiema wzajemnie autonomicznymi stronami, bez uroszczeń do naciskania jednej na drugą. I obiecuję sobie, że biskupi sami wiodą nas do antyklerykalizmu, że Kościół zapłaci za ich skandaliczne przemówienia, skrywane przestępstwa i bezrefleksyjne stawanie u tronu władzy, coraz bardziej antyobywatelskiej.
A jak chcę sobie poczytać coś zdecydowanie anklerykalnego czy zgoła anrtykościelnego, to siegam po „NIE”. Choć nie podoba mi się wulgarność tych tekstów.
@Stefankubow. Bardzo dobrze, że w „Wyborczej” są teksty Lutra i Dostatniego czy Obirka i Bartosia (ci dwaj chyba już nie związani nawet luźno z instytucjonalnym krk). Ale czy Pan pamięta te okropne dodatki o świętych osobach czy świętych miejscach katolicyzmu? Toż to był poziom ciemnego proboszcza. A jaki skutek? Taki, że Michnik jest wyzywany za żydostwo i brata, a hierarchia ma go gdzieś.
GW ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne.
Jest pojemna, ogólnopolska, regionalna, zawiera ogłoszenia wszelkiej treści na cały kraj
i publicystykę w stylu, każdy coś dla siebie znajdzie jeśli jest wykształciuchem.
Czytanie GW zapewnia też gimnastykę dla rąk spowodowana rozmiarami co ma wpływ na kondycję fizyczną. Zaletą GW jest lista piszących publicystów jak zawsze mających ciekawe spostrzeżenia na otaczający nas świat. Znakomity prężny dziennik, super..
Same plusy dodatnie!
Sam zastanawiam się dlaczego wiele lat temu przestałem ją kupować i czytać?
Dziwne.
Że koncepcja ugłaskiwanie nie powiodła się, to widzimy. Czy była podyktowana politycznym wyrachowaniem, czy zaufaniem do sympatycznych ludzi w Kościele? Tadeusz Mazowiecki ufał, że Kościół zaakceptuje koncepcję przyjaznego rozdziału Kościoła i państwa, po latach przyznał, że się zawiódł, Michnik był zafascynowany Tischnerem i można zrozumieć tę fascynację, trudniej zrozumieć politykę wygaszania głosów krytycznych i odsunięcia autorów takich jak Barbara Stanosz. Mleko się rozlało, nie ma powodów by do tego wracać. Na prowincji więcej ludzi czyta „Nasz Dziennik” niż „Gazetę Wyborczą”, ale nie przesadzajmy z tym czytelnictwem. Kiedy pytam młodych ludzi jak dotarli do krytycznego stosunku wobec Kk, odpowiedzi są b. zróżnicowane, ale drukowane czasopisma byłyby gdzieś na szarym końcu. Gorzej, bo jak dotąd wszystkie partie polityczne w relacjach z Kościołem kierują się wyborczym wyrachowaniem, na domiar złego opartym na prawdopodobnie błędnej ocenie postaw społecznych). Partii otwarcie walczącej o rzeczywisty rozdział Kościoła i państwa jak nie było tak nie ma.
„Partii otwarcie walczącej o rzeczywisty rozdział Kościoła i państwa jak nie było tak nie ma.”
No to ją załóżmy, bo – jak widzę – jest nas co najmniej dwóch, którzy to widzą.
Doczytałem artykuł do miejsca: „Nie chodzi tu bowiem o zamknięcie religii w kruchcie”. Ależ Autorze, właśnie o to chodzi! Religia jest/ma być prywatną sprawą każdego osobnika z osobna, a nie ma panoszyć się po ulicach i placach, i wciskać się innym do domów, a nawet do łóżka. Tu jest podstawowa sprawa. Oczywiście, wiem, że takie trele-morele, jak kościół otwarty to są właśnie trele-morele, bo za dobrze znam historię naszego kraju. Również z tego samego powodu wiem, że swego czasu inne narody złożyły daninę krwi w imię WOLNOŚCI, również wolności od religii. Polska tego nie przerobiła, dlatego cenę płaci po dziś dzień.
Otóż ja osobiście nie mam nic przeciwko wierzącym – w cokolwiek, byleby tylko nie włazili mi na moją posesję (szeroko rozumianą), by nie panoszyli się, zawłaszczając, w sferze publicznej. Itd. Właśnie po to, między innymi, jest trójpodział władzy i inne pomysły Oświecenia, aby ludzi przed czymś takich chronić. Również demokracja. Tymczasem mamy to, co mamy i prędzej lub później dojdzie do targania po szczękach. Jest tylko jedna szansa uniknięcia: do ateizmu z przyległościami przyznaje się światlejsza część społeczeństwa, bastionem religianctwa jest plebs, żeby nie powiedzieć – motłoch, oraz jakaś część pseudointeligentów w osobach tzw.konserwatystów, np. w PO. Ci ludzie nie wyjdą na barykady, to są ludzie wyłącznie na sprzyjającą (im) pogodę.