Może się z naszej korespondencji robi pyskówka, ale nie są to nasze sprawy prywatne.
Aby PT Czytelnikom ułatwić czytanie, polemizuję na bieżąco. Niebieskim tekstem na czarnym tekście pana PIRSA. Podkreślenia w obu są moje.
No to zacznę tym razem bez taryfy ulgowej skoro mamy polemizować, a Pan dalej kręci.
Kręci? Jeśli panu ten styl polemiki poprawia samopoczucie, to proszę bardzo.
Nie miał Pan zamiaru okazać mi lekceważenia? Ejże! Piszę do Studia od czterech lat, oprócz oddzielnych tekstów napisałem wiele komentarzy. Kiedy przytaczałem teksty opracowane przeze mnie, np. ten Zandberga który Pan przywołuje, to na dole podane było: OPRACOWAŁ Pirs. I co, Pan nie zauważył tego wszystkiego, albo zapomniał z powodu demencji, na którą Pan się powołuje?
Nie wystarcza panu, że pamiętam meritum tego co pan pisze? I że odnoszę się do tego? Jeśli to nie jest #me too, to przecież nie ma znaczenia płeć osoby piszącej de publicis. Gdyby przybrał pan pseudonim „Almanzor” lub „La Pasionaria”, użyłbym odpowiedniej formy. Jeśli zapomnienie, czy nie zwrócenie uwagi na nieistotny szczegół traktuje pan jak lekceważenie, to jest mi przykro. Za pana, bo to musi być nieznośne życie z taką wrażliwością na swój temat. Nie chciałem.
Przyjmuję że Szanowny Oponent po prostu rżnie głupa. A teraz jeszcze pisze Pan, że obie płcie traktuje Pan równoważnie, jakbym się obraził za porównanie do kobiety. Pan tak lubi polemizować? To mi wisi, ale mam wrażenie, że gra Pan poniżej pasa, zamiast jak na dziennikarza z renomą odnieść się wyłącznie do treści.
Chyba zmienię określenie z dziennikarz „wybitny” na „zasłużony”.
Jeśli panu ten styl… Da capo al fine.
A teraz co do treści.
Nie odniosę się do ogromnego materiału jaki Pan przytoczył, tych wszystkich rozważań i cytatów, nawet nie skoryguję absurdów, gdzie Pan na podstawie fragmentu czyjejś wypowiedzi rozwija ponure rokowania dla przyszłych działań autora tego fragmentu. Brak mi wiedzy żeby wdawać się w szczegółową polemikę, bo nie śledzę tak uważnie sceny politycznej. Rozumiem, że piszemy z konieczności skrótowo, trochę z przesadą, ale czasem prowadzi to do zadziwiających wniosków.
Cytowane przeze mnie fragmenty wypowiedzi, nie są wyrwane, ale wybrane z kontekstu, tak aby wyrażały istotę poglądów ich autorów. Za każdym razem zamieszczam odnośnik, żeby można to było sprawdzić. Ja, kiedy brak mi wiedzy… bo nie śledzę tak uważnie sceny politycznej, to nie zabieram głosu w tej materii, a już w żadnym wypadku nie polemizuję.
Pan pisze i alarmuje: głosujcie nawet wtedy jak wam się te partie opozycyjne nie podobają, patrzcie jakie są sondaże – tylko te partie mogą obalić PiS.
Fakt!
Za dwa lata niektóre obecne partie mogą zniknąć czy stracić znaczenie. Sondaże też się zmienią. Moim zdaniem (obawiam się tego), mogą się zmienić na niekorzyść opozycji, bo nie wykazuje ona inicjatywy. Dlaczego – napisałem, a Pan to przytoczył, więc nie będę się powtarzał. Jeżeli teraz te partie się nie zmienią to pewnie niewielu będzie chciało na nie zagłosować za dwa lata. Pan powinien apelować do partii opozycyjnych o takie zmiany, a nie namawiać nas żebyśmy się teraz przełamali i połknęli tę żabę.
Nie zniknęły te partie przez pierwsze dwa lata obecnej kadencji, więc chyba – powtarzam; chyba – nie znikną. Ale gwarancji nie ma. Jeśli się nie zmienią – na lepsze! – to faktycznie nie przyczyni się to do przyciągnięcia wyborców.
Teraz odpowiadam panu i panu Prokonosowi. Ja nie namawiam, żeby teraz…”Łyżka jest cenna przy obiedzie” – (rosyjskie). A wybory będą we właściwym czasie – mamy nadzieję. Ja tylko nieustannie, od dwóch lat, polemizuje z tymi, którzy głoszą, że nie zagłosują na opozycję, która się im nie podoba. Ja ich rozumiem, też jestem daleki od zachwytu. Ale musimy sobie zdać sprawę, że jeśli w realnej sytuacji, naprawdę chcemy odsunąć od władzy PiS, to volens nolens trzeba głosować na taką opozycję jaką mamy. Najlepiej żeby się zjednoczyła.
Apeluję gdzie mogę. Raczej do potencjalnych wyborców, niż do mających być wybranymi. Nie mam prostego dojścia. Ale przywódcy i działacze partii opozycyjnych wiedzą i rozumieją. Tylko muszą w tym biznesie skalkulować swój osobisty cel. I tego się nie przeskoczy. A ostatnia wiadomość z Warszawy; Trzaskowski for president, Rabij for vice, pokazuje, że już skalkulowali prawidłowo.
Odniosę się jeszcze tylko do paru spraw.
Pańskie rozważania o partii Razem są – proszę wybaczyć – nieco żenujące. Miałem wrażenie jakby je pisał jakiś partyjniak, który chce nam obrzydzić inną partię. Nie będę się odnosił do szczegółów ich programu, zresztą i wcześniej o tym nie pisałem, ale Pańskie uzasadnienie (wiem, z celową przesadą), że jakby Razem doszło do władzy, to będzie musiało pójść drogą Mao Tse Tunga, Stalina i Castro – to było ze zbyt grubej rury. Pisze Pan: Lewica jest… lewicowa! Esencja tej lewicowości to redystrybucja dóbr i państwo, które się tym zajmuje. Wystarczy więc nazwa „lewica” żeby przypisać partii czy ruchowi społecznemu wszystkie przyszłe „lewicowe” grzechy? Zgodnie z tą zasadą ”prawo” i „sprawiedliwość” w nazwie to gwarancja zachowania tych cnót teraz i w przyszłości.
Szanowny Polemisto! Przecież ja napisałem i podkreśliłem boldem, że Zandberg nam TEGO nie zrobi. Że jego założenia doprowadzam do skrajności i absurdu, żeby je lepiej uwidocznić. I pan zauważa tę celową przesadę! To po co pan wywala otwarte drzwi? Żeby było więcej szumu i słów?
Ja nie przypisuję Razem ‘lewicowych” grzechów – redystrybucja i państwo. Przecież to mówi lider tej partii, cytuję, specjalnie dla pana raz jeszcze: „Rozbudować usługi publiczne, stworzyć prawdziwy program mieszkaniowy, dofinansować ochronę zdrowia, podnieść płace…potrzeba większego budżetu…zmienić system podatkowy na bardziej sprawiedliwy…Żeby zwiększyć wydatki państwa trzeba zebrać pieniądze z podatków.”
Tu parę słów dla pana i dla Mr.E. Wpierw liczby od najmniejszych w górę:
10) utrzymanie samorządów. Kosztowało nas 17,89 mld zł
9) na naukę i szkolnictwo wyższe wydaliśmy w ubiegłym roku 21,38 mld zł
8) obrona narodowa – wydatki w ubiegłym roku wyraźnie spadły – o 2,5 mld zł, do 28,47 mld zł
7) „bezpieczeństwo i sprawiedliwość” to w ubiegłym roku wydatek 30,14 mld zł
6) wydatki na infrastrukturę w ubiegłym roku nam spadły – o blisko 2 mld zł, do 65,16 mld zł
5) wydatki na pomoc społeczną wzrosły w ubiegłym roku wzrosły o 23 mld zł – widać więc, że większość tego wzrostu to pogram 500+ właśnie. Poza tym, na pomoc społeczną samorządów wydaliśmy prawie 27,3 mld zł, a na rządową blisko 21 mld zł. Ogółem wydatki w tej kategorii przekroczyły 68,3 mld zł.
4) Na edukację wydaliśmy trochę więcej niż na pomoc społeczną, bo ponad 70 mld zł. To wzrost o 1,7 mld zł w porównaniu z 2015 rokiem.
3) wydatki w kategorii finanse mocno nam wzrosły – aż o 21 proc., czyli o 13,8 mld zł. Łącznie przekroczyły 78,2 mld zł. Największą pozycją jest obsługa długu publicznego – przekroczyła 32 mld zł. Na składkę do UE wydaliśmy ponad 19 mld zł, na Ministerstwo Finansów ponad 13 mld – z czego przeważająca większość wydatków w tej podkategorii to sfinansowanie deficytu budżetu środków UE.
2) wydatki państwa na zdrowie wzrosły w ubiegłym roku o ponad 4 mld zł (czyli 5 proc.), do blisko 83,4 mld zł. Najwięcej – ponad 35 mld zł – kosztowało nas leczenie szpitalne.
1) pierwsze miejsce bez zmian okupuje pozycja „emerytury i renty” – i jest nie do pokonania. Wydaliśmy na nie aż 242,4 mld zł, o 6 mld zł więcej, niż rok wcześniej. Druga strona tego równania, czyli dochody, z których powinny być finansowane renty i emerytury, a więc składki na ZUS i KRUS, dały 162,5 mld zł. To znaczy, że mamy emerytalno-rentowy deficyt w wysokości aż 80 mld zł.
Wyszło mi 685 miliardów na rok i na którą by pozycję spojrzeć, wszędzie za mało. Ile by trzeba dorzucić na realizację postulatów Zandberga, żeby zaistniał naprawdę odczuwalny postęp? A radykalna poprawa? I jak ma się do tego nawet 75 procent od nadwyżki nad dochodem 500 tys., który wykazuje 0,02 proc. podatników? Żeby mieć potrzebne środki, rzędu setek miliardów, trzeba by ogołocić nie tylko najbogatszych, czyli w krańcowym – podkreślam krańcowym – przypadku przywrócić realny socjalizm. Mr.E. ma rację; nie byłem szczegółowy i precyzyjny. Lecz żeby zaraz kłamstwo?
Nie podoba mi się taka metoda polemiki (nie Pan jeden ją stosuje), gdzie oponentowi wkłada się do ust jakieś poglądy, a potem łatwo je obala. Mamy to codziennie w mediach. Na tym poziomie prowadzimy dyskusję? Nie wiem czy Zandberg i Nowacka rozpoznaliby swoje programy, czytając Pańskie opinie oparte na wyrwanych cytatach z ich wypowiedzi.
Powtarzam: nie są wyrwane, ale wybrane… da capo…
Ciekawe, jak Pan widzi konieczność dziejową w przypadku innych partii. Co, Pana zdaniem, zmuszona będzie zrobić np. Nowoczesna, powodowana – jak Pan pisze – przymusem sytuacyjnym, gdyby doszła do władzy?
Przypuszczam, że jak wszystkie rządzące partie, dopasowywałaby się do sytuacji gospodarczej jaka akurat będzie. A jaka będzie sytuacja ogólna nie wiemy. Konieczność dziejowa, od niej i od innych partii, wymagałaby przywracania rudymentów demokracji.
Przytoczyłem partię Razem jako pierwszy z brzegu przykład, żeby wykazać słabość „matematycznego” uzasadnienia głosowania. Zgodnie z tą zasadą, jeżeli mamy obalić PiS, a nie odpowiadają nam z różnych względów obecne opozycyjne partie (a diabli wiedzą co z nich zostanie za dwa lata), to zamiast zaciskać zęby i się przełamywać do poparcia jednej, która ma aktualnie największe szanse na zwycięstwo, równie dobrze można by zagłosować na jakąkolwiek, choćby na Razem, która ma pewne zalety a wzbudza mniej oporów.
Mniej oporów? Chyba jednak więcej, jeśli chce na nią głosować – powtarzam się – mniej więcej od 160 do 320 tysięcy, a na PO i N – łącznie ponad 4,5 miliona. Gdy pan wcześniej napisał o takim głosowaniu, myślałem, że to taki absurdalny dowcip, powiedzmy, nie najbardziej udany. Pan tak na serio?
I znowu ta „matematyka”! Jak pan sobie wyobraża wybory bez matematyki? Jak rozstrzygać, jeśli nie na podstawie ilości głosów, procentów i przelicznika?
No to teraz słów parę o Platformie (oj, dostanie mi się!).
Pisze Pan że POPiS nie mógł powstać bo jego człony faktycznie reprezentowały odmienne, przeciwstawne elektoraty. Wtedy chyba jeszcze nie, ale gdyby nawet, to co by to przeszkadzało? Mieliby większość sceny politycznej. Wtedy wielu członków obu partii głośno cieszyło się ze spodziewanego zbliżenia i wspólnych rządów.
To się okazało naiwne. Kaczyński, jak każdy autokrata, potrzebował mieć swoją oddaną mu partię – sektę i swój wierny elektorat. Czy wyobraża pan sobie tych rydzykowych ludzi głosujących w bloku z platformersami?
W samej PO są ludzie o bardzo różnych poglądach (dlatego gdy rządzili, to jakoś nie mogli przegłosować ważnych ustaw, choć stale obiecywali). Potrafi Pan wymienić główną ideę, która spaja tę partię?
Nie potrafię. Do wygrania wyborów potrzebne jest nośne hasło, które ją wyrazi. Chodzi mi po głowie; „Dognać XXI wiek!” Ale się nie narzucam. Nie chodzi o to by rzucić hasło, lecz żeby je podjęto.
Gwoli ścisłości, o PO; nie pamięta pan, że pilnując ciepłej wody w kranie, co nieco jednak ta Platforma przegłosowała?
– podniesienie wieku emerytalnego, rozłożone tak, że nikogo od razu mocno nie uderzyło,
– obniżenie obowiązku szkolnego z siedmiu do sześciu lat,
– zniesienie poboru i wojsko całkowicie zawodowe.
Te, unieważniane przez PiS, reformy wpisywały nas w XXI wiek, stąd pomysł na hasło, by go doganiać.
Na przeszkodzie połączenia stanęły chyba głównie ambicje przywódców – byłoby za dużo samców alfa w jednym stadzie. Zresztą powodów było więcej. Ale bliskość poglądów wielu członków obu partii była i jest duża – o czymś to świadczy. Oni już za poprzednich rządów PiS głosowali w wielu wrednych sprawach razem (IPN, rozszerzona lustracja, stosunek do ustawy o przemocy wobec kobiet). A wykopywanie „niesłusznie pochowanych” i karanie całych grup ludzi bez decyzji sądu to przecież pomysły PO. Wydaje się, że także teraz PO i PiS często walczą o tego samego wyborcę.
I słusznie. O wyniku wyborów decyduje bowiem, stosunkowo niewielkie, 10 – 15 procent, centrum. I to nich się walczy. Kaczyński to wie. Był łagodny w wyborach prezydenckich w 2010 roku. Schowany, razem z Macierewiczem, w roku 2015.
A parę wrednych głosowań Platforma miała. Z oportunizmu. Nie twierdzę, że to samo dobro.
Wymieńmy tych najbardziej znanych, co wędrowali z partii do partii. PiS wziął do siebie Zytę Gilowską z PO na ministra; przeszedł tam także Religa. Do PO przeszli z PiS: Radosław Sikorski – przedtem minister w rządzie PiS; Paweł Zalewski; Kluzik-Rostkowska, która organizowała kampanię Kaczyńskiemu; Michał Kamiński,który zorganizował zwycięską kampanię PiS-owi i wymyślił Erikę Steinbach oraz pogrzeb Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Wielu polityków obu partii zwierzało się, że tylko przypadek sprawił że trafili do tej partii a nie do drugiej. Toż i sama Szydło chciała najpierw do PO. To chyba nie świadczy o tym że są jakieś zasadnicze różnice między nimi. Podział pseudo-ideologiczny nastąpił dopiero na skutek walki politycznej.
Z tego, że politycy bywają koniunkturalistami i nie wynika koniunkturalizm elektoratów. Patrz wyżej.
Pisze Pan: Wszystkie pana uwagi o postępowaniu opozycji i o tym co ona powinna zrobić – są absolutnie słuszne. Tam się jednak coś dzieje i nie można wykluczyć, że coś się poprawi. Na cuda bym nie liczył, lecz zawsze… jeśli można coś radzić to przypomnienie zasady: „Quidquid agis prudenter agas et respice finem”. Co będzie jeśli, patrząc końca, skorzysta pan ze swego prawa by nie głosować na mniejsze zło? Skorzystają ci, którzy z mocnym przekonaniem wybierają to większe.
Gdyby wybory miały się odbyć teraz i wszystko zależałoby tylko od mego głosu, to poważnie bym się zastanowił czy go oddać, jak Pan radzi, na zjednoczoną opozycję. Ale po pierwsze to nie ja będę decydował o wyniku, tylko wielu wyborców i to za dwa lata, kiedy możemy mieć zupełnie inną sytuację niż teraz. A po drugie ta opozycja na razie nie zamierza się jednoczyć, zresztą może słusznie – niech najpierw raczej wymyślą coś sensownego i postarają się nas przekonać do tego co wymyślą i do tego że się zmienili. Może właśnie brak poparcia zmusi ich wreszcie do rozsądnego działania, a tym samym da szansę na wygraną.
Będzie pan decydował. Będzie! Głosując i nie głosując. Podobnie jak wszyscy uprawnieni do głosowania.
Kaczyński ma jak w banku swoje 30 procent. Ma szanse, ale nie pewność, utrzymać te dodatkowe 10 – 12 procent i wygrać. Zależy to w dużym stopniu od opozycji. Platforma i Nowoczesna, a do tego, nie mające nawet 5 procent, PSL i SLD, wykazują łącznie ok. 30 procent poparcia. W tej sytuacji PiS może nawet zaryzykować uczciwe wybory. Jeśli jednak powstałaby koalicja, tylko PO i N, to ma 34 procent, a przy jej istnieniu PiS schodzi do 35 procent poparcia. Powstaje szansa na wyrównaną walkę. Przy takim układzie, każdy głos nie oddany na koalicję pozwala Kaczyńskiemu rządzić dalej.
Jeśli ktoś nie głosuje, lub głosuje na Razem, niech się nie dziwi, że rządzi PiS!
Po co Pan tyle wysiłku wkłada w przekonanie czytelników Studia żeby zacisnęli zęby i już teraz polubili mimo wszystko PO i ewentualnie inne partie opozycyjne? Jeszcze zobaczymy jak to mniejsze zło będzie wyglądało za dwa lata.
Nie przekonuję, żeby polubili, bo do lubienia mamy inne obiekty. Partia, która nie jest totalitarna, nie oczekuje miłości, ale by na nią głosować! Ewentualnie pomóc jako woluntariusz. W USA pytają; czy poparłeś swoimi pieniędzmi?
Oczywiście, że sytuacja może się zmienić. Jeśli wreszcie powstanie ta koalicja, to zmieni się na lepsze. Na razie, po długiej gadaninie, wreszcie mamy porozumienie warszawskie – wielki plus! Verba docent, exempla trahunt – pan to rozumie bez tłumaczenia. I liczne samorządy też.
Programowo nie chce się jednoczyć lewica. Z nikim. Nawet ze sobą. Jakieś sekciarstwo jest z nią związane historycznie. Każde maleńkie ugrupowanie chce grać na siebie. A PSL? Jak lewica.
Istnieje koncepcja, że owszem, połączymy się na krótko przed wyborami, a na razie, każdy zbiera poparcie i buduje swoją pozycję. A jak wybory personalne, od wójta do prezydenta RP, to jednoczymy się drugiej turze. I wygrywamy? Niekoniecznie.
Wyobraźmy sobie, z ulgą, że to już nieprawda, Trzaskowskiego i Rabieja, kandydujących oddzielnie. Do tego młody Śpiewak i konkurujący z nim inny aktywista miejski i jeszcze ktoś z PSL, a przecież Czarzasty, Nowacka, Zandberg nie wystawią wspólnego kandydata. Demokrata w demokratę, ale robi się jakoś paskudnie. W pierwszej turze więc, Jaki, Karczewski, czy inny PISman bierze – w antypisowskiej Warszawie – 35 procent głosów. A 65 procent dzielimy na tę ferajnę. Najmocniejszy z nich, Trzaskowski, z przewagą trzech procent nad Rabiejem, wchodzi do drugiej tury, z posagiem 13 procent głosów w pierwszej. Śpiewak i Zandberg nie wezwą swoich aby go poprzeć, bo to przecież kontynuacja reprywatyzacyjnej oligarchii… Chroń Panie naszą stolicę!
A teraz wracamy do krajowej koalicji na rok 2019. Zdajmy sobie sprawę, że decyzyjne centrum elektoratu też kieruje się racjami i emocjami, ale z większą przewagą racji niż ma to miejsce w elektoracie PiS. Jak przy każdej zmianie, tym ludziom przede wszystkim, musi zbrzydnąć dotychczasowa władza. Ale chcą oni również wiedzieć czy mają ją komu przekazać. I nie chodzi tu tyle, czy tylko o program, który traktuje się głównie jak wizytówkę, a nie jako harmonogram do rozliczenia.
I niekoniecznie muszą mieć charyzmatycznego przywódcę. Taki pełną gębą el lider objawia się – lub nie – w sytuacji powszechnie odbieranej jako dramatyczna i niebezpieczna. Wojna, rewolucja, kryzys, ale taki na miarę 1929 roku. Bez takich okoliczności, aspirujący do roli męża opatrznościowego jest żałosny i śmieszny. Jak Don Kichot czy jak Lepper, w którego „ginącą Polskę” mało kto wierzył. Minął się z czasem. Business as usual na „Polskę w ruinie” zmienił dopiero Jarosław Kaczyński, ale tylko dla licznej sekty swoich wyznawców.
Dobrą zmianę jej przeciwnicy widzą jako paskudną, ale to jeszcze nie jest postrzegane jako taki dramatyczny dramatyzm. Lider, owszem, potrzebny, ale może być taki średniej wagi. I dobrze, by nie był samotnym prorokiem. By byli przy nim ludzie z doświadczeniem w pracy państwowej, jak to określano przed wojną. Autorytety z różnych dziedzin. By było komu rządzić, jednym słowem.
No i teraz, Szanowny Oponencie, proszę porównać dwa warianty rozwoju sytuacji.
Pierwszy. W najbliższych tygodniach, gdzie się da, a może prawie w całej Polsce powstają „warszawskie porozumienia” PO i N, chętnie kooptując inne struktury. Ustalają wspólne listy kandydatów do rad, wysuwają wspólnych kandydatów przed pierwszą turą. Broń Boże, żeby tylko ze swoich członków. W Krakowie mogą poprzeć popularnego prezydenta Majchrowskiego, w Rzeszowie – Ferenca. W trakcie kampanii i wyborów kształtuje się faktyczna koalicja. To jest najlepszy sposób – w działaniu! Na niemały czas przed wyborami 2019 daje się poznać koalicja, która już działa, coś w wyborach samorządowych wygrała, ma pomysły na szczeblu samorządów i w skali kraju.
Drugi wariant, szeroko proponowany, również przez pana. NIEPIS to nadal odrębne byty polityczne. Każdy w nim robi swoje i mówi swoje. Nie zjednoczeni, „niech najpierw wymyślą coś sensownego” – pan proponuje. Więc dyskutują o przyszłości po Kaczyńskim, spierają się, kłócą, nie zamazują swojej przeszłości; krytyka – samokrytyka. Oczywiście, jest to potrzebne, żeby już nie powtarzać starych błędów. Więcej energii idzie na te spory niż na krytykę IV RP, więcej grzechów się wypomina Platformie niż PiS, bo to wykazuje naszą otwartość, prostolinijność, szlachetność, cechy za które ceni nas PiS. Ja nie zmyślam i nie koloryzuję, proszę pana. Już nie cytuję, żeby nie przeładowywać tekstu dowodami, o których pan i tak powie, że wyrwane z kontekstu.
No i tacy rozgadani, rozwrzeszczani, bijący się w piersi cudze i własne, na krótko przed wyborami zmontujemy wspólne listy. Nie wszystkim nawet przechodzi przez gardło koalicja! A wszyscy dookoła widzą, że powstaje ad hoc jakaś struktura, skłócona ze sobą i sobą głównie zainteresowana swoim interesem, by się przepchać przez wybory, zdobyć mandaty, stanowiska, wynagrodzenie ze skarbu państwa.
Czy ten gorszący obraz pozwoli panu uznać, że mniejsze zło, nie jest na tyle mniejsze i już nie musi pan wbrew sobie „zaciskać zęby i się przełamywać do poparcia…” Tak mi się widzi, proszę pana, że ta niewydarzona opozycja bardziej panu wadzi niż panowanie PiS. Chyba, że po wrzuceniu, lub nie wrzuceniu kartki, skutek wyborów nie wchodzi w zakres pana kalkulacji.
Przepraszam za tę supozycję, czy wręcz insynuację. Charakter mi się psuje w trakcie pisania.
Z należnym szacunkiem
Z należnym szacunkiem


Myślałem że piszę jasno, odnoszę się do konkretów i zadaję konkretne pytania, ale widzę że chyba nie przyłożyłem się dostatecznie skoro Szanowny Oponent w wielu miejscach opacznie mnie zrozumiał i często odpowiada na inny temat, a nawet insynuuje mi różne rzeczy, co przeczytałem z zaciekawieniem, bo jako żywo nie widzę związku między tym co napisałem a Pana wnioskami. Widać nie tylko nie nauczyłem się dostatecznie jasno pisać ale też czytać ze zrozumieniem.
Nie wydaje mi się aby dalsza polemika wniosła coś do sprawy poza wyjaśnianiem raz jeszcze co miałem na myśli – co, jak sądzę, nie zainteresowałoby innych osób. Nie będę więc powtarzał swoich uwag ani odnosił się do szczegółowych komentarzy Szanownego Oponenta – pozostawię teksty naszej dotychczasowej wymiany zdań do oceny czytelnikom.
Zaciekawiła mnie Pana uwaga o charakterze który psuje się Panu w trakcie pisania. Otóż ja od dłuższego czasu odnoszę wrażenie że mnie się charakter poprawia w trakcie pisania – argumentuję mniej apodyktycznie niż na początku, staję się mniej złośliwy, wracam coraz bardziej do meritum.
Zakończę anegdotą, ale proszę jej nie brać dosłownie.
Przed świętem Jom Kipur każdy religijny Żyd zobowiązany jest pogodzić się z rodakiem, z którym pozostaje w sporze. W pewnej wsi mieszkało dwóch Żydów, którzy się serdecznie nie lubili. Oczywiście przed Jom Kipur spotkali się i pogodzili. Wracając z nabożeństwa jeden z nich podszedł pod dom drugiego, zastukał w okiennice i zawołał „Pozostaję przy starym!”.
Z wyrazami szacunku
„Much ado about nothing!”
A programu na najbliższe wybory doczekać się nie można.
Wspólnoty nie buduje się podziałami a entuzjazmu nikt nigdy nie wykrzesał z narzekania…
„Pan tu Panie Pogorzelski…!”
„Słuchać hadko!”
Czytajac uwagi E. Skalskiego przypomnial mi sie wynik sprzed kilku lat badania opinii Anglikow o klotliwosci emigrantow. Wygrali Polacy. Rodzimi politycy tez nie gorsi. A juz kuriozum jest partia Razem, ktore walczy ze wszystkimi.
@Rodakzusa
Może z USA widać tylko Warszawę?
http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,22686506,w-lipcu-doprowadzilismy-do-tego-ze-machina-pis-sie-zaciela.html
Strajk Kobiet, Nowoczesna, KOD, Razem, Zieloni, SLD i jeszcze parę innych organizacji wspólnie protestuje przeciw odbieraniu samorządom obywatelom. Jakiej siły opozycyjnej brakuje?
„Niszczeniu demokracji mówimy stanowcze 'nie’, chyba że ono się nam akurat opłaca, wtedy siedzimy cicho”.
Przeciw odbieraniu samorządów obywatelom – powinno być.
„Tak mi się widzi, proszę pana, że ta niewydarzona opozycja bardziej panu wadzi niż panowanie PIS.”
Komu jak komu, ale PIRS-owi tego zarzucać NIE WYPADA.
Przypominam Jego pomysł Koalicji Europa ((https://studioopinii.pl/telewizja-pokazala-345).
Dlaczego siły idą w polemikę, a nie na budowanie i propagowanie tej ideii?
Skoro zdarzyła się nam kiedyś prawdziwa Solidarność, PRÓBUJMY skuteczniej ją kontynuować. Polskiej kłótliwości i chamstwa mamy pod dostatkiem.
Keep Calm.
dostrzegam wasz problem, spróbujcie oszacować zależności czasowe podstawowych cech proponowanych rozwiązań, indykatorów ich popularności wstępnej (tj. przed reakcją zwrotną oponentów) i wtedy charakterystyk pojawiających się trudności. Badając system społeczny odnosicie się wprawdzie do złożonego układu dynamicznego lecz być może udałoby wam się wtedy dojść do wniosków dotyczących skuteczności, a jeżeli proponowanych rozwiązań to także i możliwych sposobów modyfikacji postępowania (z punktu widzenia chęci osiągnięcia założonego celu rozwoju). Na szczęście na Melmaku nie mieliśmy takich problemów, istoty naszej cywilizacji są w swojej istocie prostsze nie widząc potrzeby tego rodzaju komplikacji. Partia Razem jest autentyczna – to niezwykle istotna cecha różnicująca.
z wyrazami ubolewania i szacunku,
Lucky
Razem była autentycznie dobrym strzałem dwa lata temu. Zandberg prawidłowo ocenił, że wyborcy nie głosuja na programy (bo i tak w nie nie wierzą, nie wspominając o zrozumieniu) tylko na relatywnie wiarygodnych polityków. Tyle, że o ile na szczeblu krajowym da się jeszcze zadbać o ową względną wiarygodność reprezentantów partii, to na szczeblu lokalnym poprzyklejało się już do Razem spore stadko ludzi kompletnie niewybieralnych. Wyobraź sobie np. jak za dwa lata podczas kampanii wyborczej gdzieś na prowincji wyciągną kandydatowi partii Razem jego fotki z lat gdy był autentycznym nazistą. Hailowanie, „88”, „White Power” etc.
I komentując przy okazji spór ES z PIRSem, to by pogodzić w jednej koalicji AntyPiSu ludzi o kompletnie odmiennych poglądach, by pousuwać z niej sabotażystów i poprzyklejanych niewybieralnych etc, potrzebny jest AUTORYTET. Taki wspólny i gotowy taki co wykonać tę cichą, niewdzięczną, niemedialną robotę.
Dopóki taki dyrygent się nie znajdzie, to kot prezesa dalej bedzie rządził choćby wszyscy na głowach stawali.
@Autor: powtórzył Pan swoje racje i przemyślenia dzieląc się nimi kolejny raz z rzędu. Nic nowego z tego nie wyniknie. Z wyrazami szacunku stara się Pan jednak deprecjonować oponentów. Nie widzę tu myśli analizującej całą sytuację w polskiej polityce. Nie poszedł Pan ani kroku dalej w swoich analizach, aby określić dzisiejszy i przyszły stan czołowych partii w polsce. W ostatnich wyborach wyborcy zagłosowali tak a nie inaczej. Z całego Pańskiego wysiłku wyziera prosty wniosek: Wyborcy nie mieli racji! Jeśli tak chce ich Pan traktować, to cała ta dyskusja nie ma sensu. Czas wsłuchać się w głos wyborców i zacząć punktować podmioty polityczne obecnej polskiej sceny politycznej. A tego unika Pan jak ognia. Boi się Pan najwyraźniej otwarcie krytykować czołowe partie opozycyjne. A należy im się to właśnie od ludzi analizujących stan polskiej polityki.
I jedna osobista uwaga, nie żaden „prokonos” – użyty po raz kolejny w Pańskich tekstach.
Najmocniej przepraszam za pomyłkę w nazwisku!
Powtarzam się i powtarzam, może mój upór kogoś skłoni do zastanowienia się.
Analiza czołowych partii… tylko PO i N jakoś się dogadały w sprawie Warszawy, tworząc zalążek koalicji i nowo wybrana pani Lubnauer już to podważa, bo jej partia dołoży wizerunkowo do tego interesu. Partyjna małostkowość.
Proszę bardzo; analizuję.
Wyborcy zagłosowali tak, a ja namawiam by głosowali inaczej. Wolno? I nie wyborcy w ogóle, tylko ta część zmiennego centrum, której nie podoba się PIS, ale oddaje mu władzę.
Głosuję na opozycję….
Będzie zdecydowanie lepiej się żyło zwykłym obywatelom.
Na prawach zwykłego komentatora („w zwykłym trybie”). Nie ukrywam, że na samym początku tej afery z wybraniem PiS byłem innego zdania, niż Ernest. To znaczy wynik wyborów mnie naturalnie podobnie zmartwił i rozwścieczył, ale że ogromną wagę przywiązuję do obyczajowej (bo nie gospodarczej) lewicowości, więc oponenci prezesa w sejmie też mi się nie za bardzo podobali. Ale potem zaczęło się dziać… i… poczułem taki zapach rzeszki
I, krótko mówiąc, obecnie przyznaje rację Ernestowi. Lepszy od PiS byłby mój pies, gdyby udało mu się wygrać wybory. I gdyby on akurat miał największe na to szanse przed wyborami – głosowałbym na niego, nawet nie mając zupełnej pewności, że jest wolnomyślicielem. Ernest to kiedyś napisał (czy coś w tym rodzaju, nie chce mi się sprawdzać): jeśli zagłosujecie na PO, to być może wasze ideały nie zostaną zrealizowane. Ale jeśli wygra znowu PiS – to na pewno nie zostaną.
A Razem... Cóż, sympatyczne dzieciaki. Większość z ich pomysłów jest fajna. Ale idąc sami do wyborów – szlachetnie i godnie wezmą te swoje 3 procent.
Powtórzę: los, który nam zagraża w wypadku kolejnej wygranej PiS, wydaje mi się tak niemiły, że odsunięcie tego niebezpieczeństwa uważam za absolutnie najważniejsze. Więcej: jedyne ważne. I najbardziej bym był rad, gdyby Zjednoczona Opozycja zrezygnowała ze wszystkich subtelności ideowych, moralnych, klasowych itp. i poszła do wyborów z jednym hasłem: kończymy z PiS. A żeby naród (sorry, suweren) wiedział co wybiera – wystawiłbym samych inteligenckich przystojniaków.
Liczę jednak, że PT Dyskutanci pojmą, że troszkę żartuję. Ale nie bardzo.
Wasz zdegenerowany moralnie antyklerykał, osobisty wróg pana B., zwolennik rodzin patchworkowych i wolnej miłości, przyjaciel gejów i lesb, antynarodowy filosemita, germano- i rusofil w jednym. Który – jeśli wsteczna PO będzie miała największe szanse – zagłosuje właśnie na nią. Zostawiając wnukom robienie dalszych porządków po mojej myśli.
Ależ w tej całej polemice nie chodzi o to że ktoś chce zachować PiS! Czy ktoś tu na tym forum w Studio kiedykolwiek to postulował? Nie chodzi też o zachęcanie do głosowania na Razem.
Pisząc o wadach partii opozycyjnych ubolewałem, że nie wyciągają one żadnych wniosków ze swoich błędów i słabości i nie starają się zmienić. Co, moim zdaniem, może doprowadzić do ich dalszego obsunięcia, bo może opozycja ma teraz w sumie ciut więcej niż PiS ale przecież niskie notowania partii opozycji są wynikiem ich słabości.
Zahaczyłem o namawianie nas do głosowania z zaciśniętymi zębami na to co jest, bo po pierwsze to jeszcze daleko do wyborów i wszystko może się zmienić, a po drugie niech się oni do cholery zmienią, bo mogą przegrać z kretesem nawet jeżeli wszyscy czytelnicy Studia na nich zagłosują.
Starałem się wykazać, że takie rozważania matematyczne („teraz ci mają w sumie większość, więc głosujmy na nich, jacy by nie byli”) nie prowadzi do niczego dobrego, bo te partie będą liczyły na to że wyborcy zagłosują zawsze na mniejsze zło – i się nie zmienią, a wtedy większość wyborców może ich olać, bo to nie jest powszechne rozumowanie.
Partię Razem wymieniłem na zasadzie: skoro zachęca się nas do głosowania „matematycznego” to można by zagłosować na kogokolwiek, choćby na Razem. Potraktowano to jako moją zachętę do tego żeby olać PO i Nowoczesną i głosować na Razem! A jak nie połknę tej żaby to jestem zwolennikiem PiSu! Dojdzie wkrótce do tego, że będziemy tu przy każdej swojej uwadze musieli dopisywać: „ale to co napisałem nie świadczy o tym że wolę Kaczyńskiego” albo deklarować swoje poglądy.
Sorry że to wszystko jeszcze raz piszę, czuję się jakbym tłumaczył dopiero co opowiedziany dowcip, co w naszym gronie było zabronione.
Problemem podstawowym jednak chyba jest to, że ludzie, którzy nadają się na ministrów, są tak zajęci, że nie w głowie im polityka. Z kolei zawodowi politycy boją się werbować prawdziwych zawodowców, bo wtedy oni straciliby swoje znaczenie.
zrobiMy to Lepiej – taki slogan; nie likwidujcie 500+ i mieszkań+ – zmieńcie ich program pomagając pominiętym, nie likwidujcie wpływów budżetowych z PIT i CIT – policzcie koszty alternatywne i dbajcie o dochody i prawa samorządów, nie likwidujcie OT – lepiej określcie jej zadaniowość, przywróćcie prestiż nauczycielom, dbajcie o stabilność prawa w gospodarce i reinwestujcie w innowacyjność i wiedzę. Powinno wystarczyć, nie palcie bibliotek, zakładajcie własne.
@PK: napisał Pan 11 zdań w jedbym paragrafie, ale tym razem w sposób zrozumiały. To należy odnotować. Polacy muszą zacząć rozmawiać o pieniądzach. Muszą zacząć analizować koszty życia aby kontrolować wolną amerykankę podatkową jaka nastąpiła podczas rządów PiS. Państwo jest opuekuńcze nie za własne, tylko za nasze ciężko zarobione pieniądze.
.
Utrzymanie obecnej sytuacji może spowodować ucieczkę kapitału i przedsiębiorców z Polski co przełoży się na ziększone bezrobocie i szalejącą drożyznę. Ameryka przerabiała to 4 dekady temu, gdy rządy demokratów w wielkich miastach doprowadziły poprzez opodatkowanie przedsiębiorców i drukowanie food stamps dla rosnącej rzeszy bezrobotnych niemal do upadku tych miast, w tym Nowego Jorku.m
.
Polecam bardzo ciekawy artykół osoby podpusanej jako Trader21: https://independenttrader.pl/jak-panstwo-sciaga-haracz-z-polakow.html
Tenże autor przytacza również bardzo ważny link do strony internetowej, gdzie każdy może sam obliczyć jakie są jego koszty podatków odprowadzanych z jego pencji dla państwa: http://www.sprawdzpodatki.pl
.
Oto co Trader21 pisze na ten temat:
Ile zatem realnie podatków płaci osoba pracująca na etacie zarabiająca 3 tys. netto oraz wydająca 100 % dochodów na bieżące potrzeby?
Wiedziałem, że w Polsce czy generalnie w Europie opodatkowanie jest na bardzo wysokim poziomie, ale wynik konkretnie mnie zaskoczył.
Roczny koszt dla naszego pracodawcy (tyle by nam płacił gdyby nie podatki) – 61 tys. PLN
ZUS oraz podatek PIT – 25 tys. PLN
Nasze wynagrodzenie netto – 36 tys. PLN
Podatki ukryte w cenach podstawowych produktów – 11 tys PLN
Tyle rzeczywiście wydajemy na nabywane produkty – 25 tys PLN
.
Polecam ten teks każdemu politykowi opozycji a także dyskutantowi SO aby z nim sę zapoznał. Dopiero jak nauczymy się obliczać jakie są prawdziwe koszty życia i obciążenia dla molocha biurokratycznego jakim jest Państwo, będziemy mogli dyskutować jak dysponować naszymi podatkami na rzecz państwa i co państwo może z nimi zrobić, abyśmy jako pracodawcy i pracownicy mogli więcej zarobić i mieć godziwą pomoc ze strony państwa. To nie może być prosta wyliczanka zatrzymajmy te podatki i te 500+! Trzeba ograniczyć to rozbuchane Państwo (Misiewiczów) najpierw. A potem zastanowić się, czy nie należy obniżyć tych podatków. Bo ich obniżenie może de facto spowodować większe zarobki obywateli i większe wpływy z podatków.
to musi być przypadek z tym rozumieniem
https://www.nbportal.pl/slownik/pozycje-slownika/krzywa-laffera
AP> „aby kontrolować wolną amerykankę podatkową jaka nastąpiła podczas rządów PiS.”.
Akurat podatki (od dużych) kaczystom wychodzą: próbują trochę zasypać przepaść pomiędzy opodatkowaniem ponadpaństwowych biznesów i opodatkowaniem szaraka. (Wygląda mi na to, że realne opodatkowanie zysków ponadpaństwowców w Polsce może sięgnąc i 5%. Nie jest to jeszcze 25-30%, jak polskiego drobnego biznesu – ale kierunek dobry.) Czepianie się więc czegoś, czego jeszcze nie sp..li a wręcz przeciwnie byłoby moim zdaniem błędem.
AP> „ucieczkę kapitału i przedsiębiorców z Polski”.
Ponadpaństwowy kapitał bardzo lubi zamordystów, szczególnie tanich zamordystów, i lubi też rynek pracodawcy, więc przewidywałbym kierunek odwrotny. O ile presja socjału nie wymiecie im wszystkich potencjalnych tanich niewolników.
Te kilkuprocentowe podatki zamiast półprocentowych jakoś przeżyją.
AP> „Ameryka przerabiała to 4 dekady temu, gdy rządy demokratów w wielkich miastach doprowadziły poprzez opodatkowanie przedsiębiorców i drukowanie food stamps dla rosnącej rzeszy bezrobotnych.”
W „mojej” (mi znanej) Ameryce było jakby inaczej. Trochę ponad trzy dekady temu rządy demokratów (w paru miastach przemysłowych) pozbawione wpływów podatkowych nie poradziły sobie ze zobowiązaniami NewDeal’u, które jeszcze mieli. Mieli zobowiązania, ale wpływów już nie, bo zaczęła się epoka kreatywnej księgowości „przemysłu finansowego” a przemysł produktywny produkcję zaczął przenosić do krajów, w których łatwiej było o niewolnika.
AP> „Polecam bardzo ciekawy artykuł osoby podpisanej jako Trader21:”
Polecam lekturę: https://livingnewdeal.org/what-was-the-new-deal/timeline/.
Po kryzysie 1929 wywołanym przez purytan, gangsterów i banksterów USA odbudowały, a właściwie zbudowały na nowo potęgę jako państwo przez utemperowanie banksterki oraz państwową kontrolę redystrybucji bogactwa. Tak! Potęgę dwudziestowiecznych Stanów zbudował „bolszewicki” i „rozbójniczy” „haracz” dochodowy na poziomie 90% [dziewięćdziesięciu procent]. To z tych 90% od bogaczy starczało Ameryce i na autostrady międzystanowe i na lotniskowce, na wspieranie farm i drobnego przemysłu oraz na wprowadzenie bezwzględnej ochrony pracownika (płaca minimalna, 8h dzień pracy, urlop) i na zapewnienie mu dachu nad głową… [Ile to bolszewicy z Razem chcieli od miliarderów? 75%?]
Rozkład tego co zbudował FDR zaczął się wraz z puszczeniem banksterów w szkodę przez pozwolenie im na powolne rozmontowanie Glass-Steagall Act. Zaczęło się niewinnie od pracy prawników nad drobnymi obejściami w połowie lat siedemdziesiątych a zaraz potem do pracy przystąpili łapodawcy zwani inaczej lobbystami usuwając z GSA artykuł po artykule „bo to przeszkadza w biznesie”. Ostatecznie banksterom udało się samozderegulować w 1999. I od tego momentu starczyło im 8 (osiem) lat pracowitego „transferu kasy od jeleni” by dotrzeć do chwili w której w ramach TooBigToFall Deal nastąpił masowy transfer dodatkowego zysku od najuboższego podatnika (EES Act). Duży transfer za drobną cenę niby regulacji (Dodd-Frank). Którą to regulację oczywiście parę lat później spokojnie dało się odlobbować (Financial CHOICE Act).
Ot pora późna, przepraszam za dłużyzny. To przez tę „wolną amerykankę” (podatkową) pana Andrzeja Pokonosa. No musiałem. :).
Niniejszym popieram szanownego PIRSa w domaganiu się, by red. Skalski swym autorytetem wsparł wołanie o restaurację partii opozycyjnych. Wzywanie „ludu czytelników Studia Opinii” do głosowania na mniejsze zło jest bowiem kontrproduktywne. Gdy przyjdzie czas, lud tutejszy – nieużywający Czaru Sołtysa oraz plusów wszelakich – zagłosuje zgodnie z rozumem i racją stanu; choćby i na mniejsze zło. Czasu i sił mało, skupmy się na rzeczach ważnych.
ES> „O wyniku wyborów decyduje bowiem, stosunkowo niewielkie, 10 – 15 procent, centrum. I to nich się walczy.”
I dla tego właśnie centrum partia PO-Schetyny jest absolutnie niewybieralna. Bo nie jest „mniejszym złem”. Jest złem gorszym: takim, które słowem i czynem udowodniło, że ma w dudzie owo centrum (a przy okazji wszystko i wszystkich poza Kościołem Kat. i większym biznesem). Część tego centrum, ta bogatsza, w ramach mniejszego zła zagłosowałaby moim zdaniem na Nowoczesną. Tym bardziej że to już nie jest Nowoczesna-Petru. Część uboższa centrum poczeka na rewolucję. A ta przyjdzie szybciej, gdy kaczyści uzyskają pełnię władzy i zaczną gnębić także pospólstwo, którym gardzą.
ES> „Kaczyński to wie. Był łagodny w wyborach prezydenckich w 2010 roku. Schowany, razem z Macierewiczem, w roku 2015.”
Czas by zrozumienie tej techniki dotarło to również do „elyt” PO. Niech się schowają definitywnie do najdalszego lamusa. Tylko tym mogą dać szansę na odsunięcie PiS od koryt. I niech zrobią to teraz a nie na pięć minut przed wyborami. Teraz, bowiem dla mitycznego „centrysty” samo wspominanie o koalicji z PO-Schetyny to gwóźdź w trumnę potencjalnego koalicjanta.
Osobiście chciałbym mieć nadzieję, że partyjne „doły” w PO zrozumieją w czas, iż tylko wyrzucenie z hukiem obecnych przywódców partii może dać szansę Polsce. Obawiam się jednak, że łatwiej im przyjdzie internalizacja złożonej przez Kaczyńskiego (zmianami w ordynacji) obietnicy jakichś tam synekur poselskich. Kaczyński wie, że interesowna, oportunistyczna „opozycja” jest warunkiem spokojnych rządów monopartii. I taka jest jego logika odtwarzania PRL: tam były SD i ZSL, no to ja będę mieć PO i Kukiza czy innego muzyka.
tzw. zależność Laffera to żadna zależność lecz odkrycie, że funkcja ciągła o minimach na granicach określoności swojej dziedziny posiada przynajmniej jedno maksimum lokalne. Ekonomia Miltona Friedmana i Friedricha Hayeka mają niewątpliwie swoje miejsce w historii myśli ekonomicznej, a propos ocen współczesnej gospodarki amerykańskiej na pewno nie należy dyskredytować opinii The Roosevelt Inst. , niezależnie od tego, że poglądy Josepha Stiglitza są jak dla mnie nazbyt lewicujące niezbyt efektywnie wtedy adresując problem w warunkach amerykańskiego korporacjonizmu – wzrost gospodarczy we współczesnych gospodarkach jest indukowany długiem i to właśnie sposoby refinansowania długu określają możliwości rządów oraz stan i strategie przyjmowane przez rynki. Tzw. wolny rynek, także we współczesnej odmianie jego globalnych korporacji efektywnie generuje i refinansuje dług efektywnie dostarczając wzrost gospodarczy. Nie oznacza to jednak braku poważnych kosztów społecznych.
Innymi słowy takie dyskusje polegają na porównywaniu przyspieszeń samochodów nie zwracając uwagi na parametry energochłonności silnika. Adjustacja kosztów społecznych, realizacja programów kierunkowego rozwoju gospodarek itd. itp. są to tematy zajmujące większość współczesnych rządów i ekonomistów, podobnie do mechaników samochodowych zainteresowanych utrzymaniem maszyny – wolniejsza jazda ma bowiem swoje koszty – paliwo dostarczane przez banki, które są także częścią rynku korporacji, staje się wtedy coraz droższe.
Nie piłem, więc nie byłem w stanie czytać tego ze zrozumieniem, a to jak mówią bracia Rosjanie: bez wodki… Utkwiła mi z tego mądrość Zandberga, że Polacy nie głosują na programy i ta obserwacja wydaje się prawdziwa, Ciekawsze pytanie, na co głosują. Miller sądził, że głosują na twarzyczkę i wystawił Ogórek, ale chyba na twarzyczkę też nie, bo niby twarzowa, ale nie chwyciło. Na co wygrał Duda? Na Jezus Maria, czy załapał się na niechęć do poprzednika? Czyli pytanie o karierę Nikodema Dyzmy. A może ogłoszenie dać do gazety, że wariat potrzebny od zaraz, bo tylko wariat może nas ocalić? Hasło p. Ernesta twarzowe, ale już je zdążyłem zapomnieć. Czy rozważanie na co głosują Polacy może nas gdzieś doprowadzić? To trochę zależy od jakości dyskusji. Wolałbym jednak warsztaty na temat prezentacji programów partyjnych ( i to niekoniecznie pod hasłem, kto ma telewizję ten ma program.)
Chyba wszyscy są nieco sfrustrowani sytuacją. Która nie jest najlepsza. Nie ma co się oszukiwać. Wszystko może trwać nie dwie kadencje, a dwie dekady. Wielu z nas może powrotu do wolnej, liberalnej Polski w ogóle nie doczekać. A więc te kłótnie, w sumie o nic, są jakby uzasadnione. Ale też i trochę denerwujące. Każdemu z nas przecież chodzi o wolną i otwartą Polskę. To jest najważniejsze, bo to wspólny mianownik.
Powiem szczerze, że ten spór powyżej jest dla mnie mało zrozumiały, i chyba raczej personalny. Nie bardzo rozumiem, o co w nim chodzi. Nieraz – i może tak jest obecnie w Polsce, a ja wierzę, że jest – nie ma dobrego rozwiązania. Trzeba na nie poczekać. Nie musimy wykonywać za każdym razem jakiegoś gwałtownego ruchu. Możemy powiedzieć: „czekam”. Nie chodzi o bierność, ale jakąś dojrzałość chyba. A to wymaga cierpliwości. I nie każdego na nią stać.
Wydaje mi się, że niektórzy z komentujących wciąż nie rozumieją o co chodzi w argumentacji PIRSa, a szkoda, bo moim zdaniem temat jest fundamentalny. Nikt z tutaj obecnych nie zagłosuje na PIS. Pytani brzmi, jak powinna wyglądać strategia zachęcania przeciętnego wyborcy do zagłosowania przeciw obecnej władzy? Odpowiedzią na to pytanie na pewno nie jest hasło „Głosujmy na każdego byle nie PIS!”. Nie sprawdziło się ono podczas ostatnich wyborów i nie ma żadnych przesłanek ku temu, by sądzić, że kolejnym razem będzie inaczej. Opozycja musi zacząć tworzyć jakąś wizję, alternatywę, w którą uwierzy przynajmniej część tych niezdecydowanych, niezainteresowanych bądź zniechęconych miałkością „totalnej opozycji”. Od wyjazdu Tuska nikt nie potrafi do tych ludzi przemówić.
I jeszcze raz powtórzę za PIRSem, nie chodzi o to, żeby wskazywać konkretną partię. Zastanówmy się, w jaki sposób rozmawiamy o polityce oraz jaki nasze słowa i sposób przekazu mają wpływ na przeciętnego wyborcę. Jeśli w ciągu dwóch lat nic się nie zmieni, to możemy wtedy głośno krzyczeć „Głosujmy na każdego byle nie PIS!”, ale to jeszcze nie jest ten moment. Teraz partie opozycyjne (PO, Nowoczesna, Razem) powinny się skupić na budowaniu jakichkolwiek podstaw. Przedstawiać pomysły, wizje. W przeciwnym przypadku nigdy nie zbudują żadnego zaufania do siebie, którego w tej chwili u przeciętnego wyborcy po prostu nie mają.