2018-01-03.
Wciąż te potępieńcze swary …
*
Lecz jest jeszcze coś gorszego. Zmiana języka po stronie anty-pis na język ze słownika PiS.
W połowie roku apelowałam na FB:
Protestuję przeciw przejmowaniu języka Kaczyńskiego i pisaniu o sobie czy do siebie nawzajem per 'zdradziecka morda'
Nie rozumiecie, że w ten sposób ośmieszacie, a więc oswajacie te straszne obelgi ?!
Tymczasem one powinny być traktowane jak najpoważniej i powinny być powodem do masowego buntu społeczeństwa przeciw tyranowi.
To się dzieje ciągle i od początku; zaraz ktoś zacznie produkować plakietki i znaczki z tymi napisami.
Ludzie, bądźcie wreszcie poważni !
Buntu nie było. Obywatele przeciwni PIS-owi stopniowo nasiąkali językiem nienawiści, aż weszli jak w masło w narrację i język PIS-u – i dziś posługują się nim już całkiem swobodnie. A język jest tylko odzwierciedleniem tego, co myśli głowa. Co się więc dzieje w głowach ?
*
Na temat „chama” nie dogadamy się; dla jednych to słowo całkowicie adekwatne do sytuacji, dla innych zwykły przymiotnik, który nie wiedzieć czemu oburza.
A mnie się zdaje, że to jest słowo ze słownika politycznego PIS-u i powinniśmy je z naszego języka usunąć.
W Polsce z racji zaszłości historycznych „cham” ma prawie jednoznaczną konotację klasową. Jakoś tak wychodzi, że dziś w publicznym dyskursie do „chama” zawsze jest w opozycji nie porządny, uczciwy, przyzwoity człowiek/obywatel, lecz „pan”, „inteligent”, „salony”. To wpisuje się w język Kaczyńskiego wynaleziony na użytek jego metody politycznej divide et impera.
Ta metoda była już przez niego używana w latach 2005-2007, wówczas jeszcze w zawoalowanej i delikatnej formie (wykształciuchy, łże-elity; po „naszej” stronie były wówczas mohery). Nie wiem, czy metodę wynalazł Kaczyński, czy trzeci bliźniak, dziś udający polityczną dziewicę, w każdym razie Kaczyński od 2015 roku używa tej metody przy użyciu języka i emocji w sposób mistrzowski. A anty-pis, mimo że inteligencki, wykształcony, grający w szachy, obyty et cetera dał się jak ostatni gamoń wciągnąć w tę grę i gra już na całego, pogłębiając i utrwalając podział społeczny.
Dając tym samym Kaczyńskiemu niepodważalny dowód prawdziwości jego epitetów pod adresem anty-pis.
Kaczyński, widząc powodzenie swojej akcji, wzmacnia i będzie wzmacniał, radykalizował i brutalizował język, a anty-pis będzie za nim podążał świńskim truchtem, wierząc, że w ten sposób broni siebie jako elity. Dla publiczności stojącej z boku wychodzi na to, że wart Pac pałaca, a pałac Paca. Nie bez powodu, kiedy w wyszukiwarce internetowej wpisze się słowo ‘”cham” jako pierwsze hasło wyskakuje „zdjąć aureolę z mordy chama’. To był ten jeden most za daleko.
Wyobrażam sobie, że dla Kaczyńskiego nie ma większej nagrody politycznej niż doprowadzenie elity do utraty cnoty.
*
Myślę więc, że „chama” należy usunąć z języka; powinno się używać synonimów nienacechowanych historycznie i politycznie w rodzaju gbura, osła, palanta, tłumoka, prymitywa, itd. Będzie bardziej demokratycznie, jak w życiu.
Magdalena Ostrowska
Czytając komentarze pod moim artykułem O potrzebie zmiany myślenia i języka natrafiłam na ciekawy wpis @SŁAWKA (w kontekście konieczności namysłu nad przyszłą Polską), wart wprowadzenia w życie. Szkoda, że przez rok nikt tego tropu nie podjął:
„Taką próbą poszukiwania odpowiedzi na pytania stojące przed Polakami w XXI wieku byłoby założenie stowarzyszenia tematycznego. Stowarzyszenie po szeregu dyskusji wewnętrznych i publicznych wypracowałoby program, który byłby jednocześnie programem wyborczym. Stowarzyszenie od razu miałoby na celu przekształcenie się w partię polityczną i udział w wyborach. Jednocześnie celem stowarzyszenia byłoby utworzenie wielkiej koalicji dzisiejszej opozycji parlamentarnej, pozaparlamentarnej, NGO’sów i samorządów na rzecz zbudowania trwałej, demokratycznej i niepodważalnej państwowości polskiej po zniszczeniach PiS-owskiej władzy.”
[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Czytaj na głos”]
Zapomniałem już o wpisie, który Pani przypomniała. Wydarzenia toczą się własnym rytmem nie zważając na różne propozycje. Widocznie Polacy nie są zainteresowani zaproponowanym przeze mnie kierunkiem działań. Nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni. Wygląda na to, że mimo licznych apeli, nie tylko Pani (choć przyznaję, że Pani apele są najbardziej spektakularne) tzw. „nasza” strona ani nie jest zainteresowana ani nie jest skłonna zmienić języka. W ten sposób dążymy nieuchronnie do konfrontacji czyli otwartej fazy konfliktu. Nie wiem jak będzie wygladać, ale jestem pełen jak najgorszych przeczuć.
Większość tzw. „polityków”, zwiazanych z PiSem i tzw. obozem zjednoczonej prawicy (cydzysłów wskazuje, że to określenie dotyczy prymitywnych populistów, hipokrytów i karierowiczów nie mających z prawicą nic wspólnego) choruje na dwie przypadłości. Pierwsza polega na tym, że według tych środowisk tylko oni mają prawo do sprawowania władzy w Polsce a pozostali to zdrajcy i zaprzańcy. Co prawda nie pamietają, że nic konstruktywnego nie stworzyli w latach kiedy mieli dostęp do władzy: 1991-1992, 1997-2001, 2005-2007 i 2015-2017. Co więcej starali się zniszczyć wszystkie osiagniecia Polski po 1989 r., co dopiero teraz udaje im sie na większa skalę. Tymczasem wszystkie istotne osiagnięcia III RP , jak budowa zrębów demokratycznego i nowoczesnego państwa, imponujacy rzowój gospodarczy, przystapienie do UE i NATO odbyło sie bez nich lub nawet wbrew ich działaniom, co nie przeszkadza im niszczyć tego dorobku, bez proponowania czegokolwiek pozytywnego w zamian.
Druga przypadłość jest jeszcze gorsza, choć wydaje się to prawie niemożliwe. Otóż uważają oni, że pokojowe przejęcie władzy przy okrągłym stole było zdradą narodową i należało komunistów odsunać siłą. Co prawda sami nie mieli w większości odwagi działać w opozycji przed 1989 r., a co dopiero mówić o ofierze krwi w ich wydaniu, jednak post factum wygłaszali i wygłaszają nadal takie brednie. Nie przeszkadza im nawet fakt, iż mają w swoich szeregach wielu skompromitowanych działaczy poprzedniego systemu, z symbolicznym prokuratorem Piotrowiczem na czele. Tę siłową konfrontację najchętniej urządziliby elitom III RP, partiom opozycyjnym, i NGOsom, które są dla nich synonimem wszelkiego zła. Zła, ponieważ blokują im drogę do jedynowładztwa i niepodzielnego rządzenia Polską. Nie zdają sobie sprawy (poczawszy od naczelnika JK), że wprowadzając porządki autorytarne skazują się sami na przyspieszoną porażkę polityczną. Konfrontację, która zaplanowali i do której konsekwentnie zmierzają muszą przegrać poniewaz mają przeciw sobie nie tylko większość Polaków, ale też większość europejskiej i amerykańskiej opinii publicznej, oraz demokratycznych sił politycznych. Przeciw autorytaryzmowi wystąpią wspólnie nie tylko UE i USA, ale także NATO, OBWE, ONZ i wszystkie liczące sie siły miedzynarodowe. Ale najważniejsza siłą jaką mają przeciw sobie jest ich własne nieudacznictwo, brak kompetencji i brak jakiejkolwiek koncepcji nowoczesnego państwa. Zamiast tego głoszą sojusz z anachronicznym ruchem radiomaryjnym i z obskurancką częścią Episkopatu Polski. W relacjach miedzynarodowych stawiaja na sojusz z jednym z największych „mocarstw” światowych – z Węgrami. Trzeba być zaiste szaleńcem, aby na własne życzenie pakować się w taką konfrontację. Widocznie jednak igranie z ogniem leży w naturze tych „polityków”.
Od dwóch lat zastanawiam się czy możemy jakoś takiej kmonfrontacji zapobiec czy choćby przeciwdziałać. Nie znalazłem jak dotąd odpowiedzi ani prostej ani optymistycznej. Jedyne co przychodzi mi do głowy a co staje sie widoczne coraz bardziej, to postępująca dekompozycja obozu władzy. Odbywa sie ona na wielu płaszczyznach i w wielu wymiarach, lecz najważniejszym jej elementem jest dramatyczny brak mózgów. Brak ten polega na skrajnej centralizacji ale także koncentracji decyzji w rękach jednego człowieka. (Stąd oprócz obiektywnego braku mózgów występuje także brak subiektywny.) Nawet gdyby był to geniusz (a nie jest) to decyzje obarczone sa wieloma wadami. Błędym rozpoznaniem sytuacji, wewnetrzną, dysfunkcjonalną grą interesów, dramatyczną przewlekłością i opóźnieniami (vide rekonstrukcja rządu), brakiem rozpoznania i zrozumienia sytuacji wewnątrzkrajowej i kontekstu międzynarodowego, brakiem elementarnej adekwatności do poziomu rozwoju swiadomości społecznej, politycznej i gospodarczej Polaków, wreszcie komepletnie anachronicznej koncepcji ustroju politycznego. Te i wiele innych wad systemu sprawowania władzy prowadzi ten system wprost do kleski na wszystkich frontach. Pytanie tylko czy uda się zakończyć ten skandaliczny eskperyment w sposób bezbolesny i pokojowy. I tego właśnie dotyczą moje największe obawy.
*
Tylko pozornie odszedłem od tematu artykułu. Zmiana języka nie wystarczy – potrzeba zmiany pola zainteresowań tzw. „naszej” strony. Powinnismy sie skupić na tym co powinniśmy zrobić po PiSie, aby uodpornić system na nawroty takiej choroby – choroby politycznego szlaleńśtwa, znajdującego niestety posłuch u pewnej części wyborców. Jakie szczepionki zastosować aby zmniejszyć ryzyko epidemii. To zdecydowanie ważniejszy problem niż bieżące szarpanie się ze skutkami szleństwa.
Pisze Pan, z pewnością słusznie: ” Powinnismy sie skupić na tym co powinniśmy zrobić po PiSie”, ale ja mam problem, jak poradzić sobie, TU I TERAZ, z poczuciem beznadziei w czasie PiSu. Co gorsza, nie jestem w tym odosobniona…
„Jakie szczepionki zastosować aby zmniejszyć ryzyko epidemii. To zdecydowanie ważniejszy problem niż bieżące szarpanie się ze skutkami szaleństwa.”
Odpowiadam: Jasno postawić sprawę Kościoła Katolickiego i jego jedynowładztwa. Polska ma wrzód na tyłku. Próby siedzenia na chorej części ciała bez diagnozy i kuracji są skazane na niepowodzenie.
Kościół już zaczął zbierać burzę po wietrze, który zasiał (badania z października 2017). Ciekawe, czy się cofnie, czy wręcz przeciwnie, zaostrzy kurs w sojuszu z tronem.
ach, link …
http://wyborcza.pl/7,75398,22855493,ile-osob-chodzi-na-niedzielna-msze-kosciol-pokazal-najnowsze.html
Wszelkie znaki na niebie i Ziemi pokazuja , ze polski KRK juz klepnal zamiane UE na ta z Rosja….
Prośba do admina BM – czy mógłby Pan w wolnej chwili dorzucić do artykułu link do zeszłorecznego tekstu „O potrzebie zmiany myślenia i języka”? Z pewnością użytkownicy to nie gapy i sobie poradzą z wyszukiwaniem, ale tak byłoby troszkę łatwiej.
Myślałem, że w artykułach „powiązanych” sam wyskoczy…
Wykonano. Jest już w tekscie.
@ Magdalena,
Mam pytanie – czy w tekście KŁ odniosła Pani do siebie przykład z mezonami? Uznała się Pani zaatakowana? Zelżona, jako „cham”, który nie zna liczby barionowej mezonu?
@MR E.
I tak i nie.
Tak się składa, że astrofizyką interesuję się od kilkunastu lat; czytam popularnonaukowe książki (lubię książki Michio Kaku, który – choć profesor – potrafi jak mało kto przystępnym dla laika językiem objaśniać tę arcytrudną naukę). Czytam bieżące doniesienia o odkryciach; słucham i czytam wywiady z polskimi popularyzatorami tej nauki. Kiedy kilka lat temu potwierdzono eksperymentalnie istnienie cząstki Higgsa, wiedziałam mniej więcej co to jest i jakie ma naukowe znaczenie.
Ale.
Ale z fachowcem od astrofizyki nie porozmawiam dłużej niż 5 minut, bo po pierwsze moja wiedza jest powierzchowna, po drugie, nie operuję językiem naukowym; i choć rozumiem, co się do mnie mówi czy pisze, nie potrafię swobodnie o tym opowiadać, tak jak potrafię opowiadać swobodnie o sprawach z zakresu mojej profesji.
W tym sensie przykład z mezonem, bez objaśnienia podanego normalnym, ludzkim językiem, zrozumiałym dla laika, a z hermetyczną definicją zerżniętą słowo w słowo z wiki, podany wyłącznie po to, aby pokazać, jaka to przepaść ujawnia się pomiędzy inteligentem a chamem – jest, był i będzie dla mnie nie do przyjęcia.
Inteligent nie mówi tu bowiem z intencją wyjaśnienia jakiejś zawiłości, nie z szacunkiem dla odbiorcy, lecz popisuje się wiadomościami, wiedząc dobrze, że odbiorca może rzeczowo odpowiedziwć wyłącznie 'ale że o co chodzi?'.
Poczułam się jak nastojaszczy cham, nie dlatego, że nie wiem co to mezon, lecz dlatego, że jako człowiek impulsywny mogłabym dać w mordę komuś, kto w tak (.. tu pominę stosowną przydawkę ..) próbuje mnie zdominować i pokazać swoją wyższość.
Poszło o język.
Przecież to chyba chodziło o coś innego.
Nieuctwo nt mezonów zarzucono komuś, kto takim nieuctwem się zbłaźnił, mówiąc (czy też pisząc) o rzekomych bombach mezonowych.
Czy dobrze pamiętam?
Z poważaniem
@ BM,
Bardzo dziękuję!
@Magdalena
Również bardzo dziękuję za odpowiedź. Trochę lepiej rozumiem, skąd te negatywne emocje, których wogóle nie czułem czytając KŁ, chociaż, jako żywo nie wiem praktycznie nic o mezonach.
Myślę, że tu działa ten sam mechanizm, który działa kiedy np. ateiści zwracają uwagę na opresyjność katolików. Wtedy katolicy się dziwią, bo oni przecież nic złego nie robią. Oni robią tylko to, co zwykle.
Niektórzy z Pańswta przeczytali tylko warstwę główną (tę, którą autor myślał, że napisał). Ale teksty są przewrotne i często mają ukryty/niezamierzony sens, czytelny dla innych.
Np. „Pasja” Nieznalskiej. Na początku nie mogłam zrozumieć o co ten krzyk. Może przesadziła, ale nie takie rzeczy ludzie robią. Zaczęłam się wgryzać i zrozumiałam. Jeden z komentarzy brzmiał „huj na krzyżu”. Artystka realizowała jakiś zamysł (bla, bla) i umknęło jej, że krzyż dla wielu ludzi to, coś więcej niż symbol cierpienia, a penis, to coś więcej niż mężczyzna ;). Połączenie ich stało się profanacją.
I nikt nie chciał tego przyznać, bo nowoczesnym nie wolno (wyrzekliby się nowoczesności).
Przyznanie, że to jest profanacja, nie jest tożsame z winą artysty. Tu nie było winy, to był „afekt”, artysta ma prawo do „zbrodni w afekcie”. Nie uznanie profanacji to aroganckie odrzucenie racji zwykłych ludzi.
No tak, ale wtedy co z dziełem?
Wracając do „chama”, dobrze kiedy nasz tekst (dzieło), zobaczy ktoś jeszcze, zanim je opublikujemy. Dlaczego? Żeby wykonywać takie gesty, ze świadomością konsekwencji, żeby nie musieć się bronić, usprawiedliwiać. Teraz ludzie zrozumieli co zrozumieli, a my próbujemy ich przekonać, że źle zrozumieli, a więc mówimy im, że są nierozgarnięci, czym pogarszamy sprawę. Inni się cieszą, że my tacy jak oni (czyli gorsi). Samobój. Zdarza się.
Myślę że nasze spory wynikają z tego że wrzucamy do jednego worka polityków PiS i ich zwolenników.
To, co mówią politycy PiS, to zwykła ściema i nie warto z tym dyskutować. ONI TYLKO CHCĄ PODRAŻNIĆ PRZECIWNIKA, obrzucając go epitetami, wyrażając pogardę, budując jakieś horrendalne opowieści o komunie dawniej i dziś, o Unii itd. Prostowanie tego to syzyfowa praca. (Określenie wielu z nich chamami to tylko łagodna forma tego co chciałoby się powiedzieć na ich temat).
A czym innym jest rozmowa ze zwolennikami PiS. Problem w tym, że jak pisał ARTU, zwolennicy PiS nie dopuszczają do jakiejś dyskusji gdzie można by im przytoczyć argumenty które do nich przemówią. Oni są ukształtowani przez swoich polityków. Zresztą kto ma kontakt z tymi ludźmi? Każdy z nas porusza się w swoim kręgu – mediów, znajomych, i nie ma zwykle okazji zetknąć się z myślącymi inaczej tak aby rozwinęła się dyskusja.
Istotę „chamstwa” wyraził trafnie, moim zdaniem, MR E:
„Mezon – przecież istotą przykładu z mezonem nie jest to, że cham nie wie (a mimo to się wypowiada!), lecz to, że na próbę wyjaśnienia reaguje agresją!
Chamem nie czyni niewiedza.
Człowiek nie musi wiedzieć wszystkiego. Nie czyni go to chamem. Nie wie znakomita większość społeczeństwa nic o mezonach. Nie wiem na ten przykład ja.
I w żaden sposób nie czuję się obrażony tym przykładem. Bo jego istota jest inna.
Chamem nie jest niewiedzący, ale ten, co przed wiedzą broni się pięścią (zachowanie, a nie wykształcenie) – tak jest opisany cham w tekście KŁ. To nie wydumana interpretacja, wybielanie intencji. Tak jest dosłownie w tym tekście.”
Pisząc o chamstwie, zwykle odnosimy ten termin do chamskich wystąpień polityków PiS. Nikt przecież nie wymyśla ani politykom ani ich zwolennikom od chamów (zwykle nawet nie ma też po temu okazji). Nawet gdybyśmy używali łagodnych słów to oni przedstawią je „swoim” jako „wściekłe ataki”, tak jak przedstawiają w swoich mediach opozycję, Unię itd. A już każdą nieścisłość, lapsus, wyrzucą na pierwsze strony. Czy mamy się temu poddać i zacząć uważać na każde słowo i każde zdanie? To nic nie da, bo to są nieuczciwi ludzie, a ich zwolennicy nie dowiedzą się nigdy jaka była prawda.
Dobrze że Autorka zwraca uwagę, aby nie pojawił się pogardliwy ton w wypowiedziach o innych ludziach – tak zrozumiałem intencje. Ale nie zamierzam się przedstawiać czytelnikom jako wzorowy katolik, aby zawstydzić tych „niewzorowych” i skłonić żeby nie zachowywali się po chamsku.
Zdaje się, po wpisach @MAGDALENY, @MR E i @PIRSA, że dochodzimy do wyjaśnienia różnic interpretacyjnych tekstów Pana Łozińskiego. Słowo „cham” odnosi się do zachowań i postaw ludzkich a nie do kręgów społecznych popierających PiS. Opisuje metodę polityczną i dość często osobowości polityków a nie ich wyborców. Zgadzając się w zupełności z koniecznością powstrzymania się od poczucia wyższości i pogardliwego tonu wobec ludzi popierających PiS warto wskazać, że politycy tej opcji zasługują na ostre sformułowania za swoje działania, postawy i słowa.
Kiedy myślimy o przekonywaniu wyborców popierajacych dzisiaj PiS powinnismy mieć świadomość istotnych ograniczeń:
– twardy elektorat PiS jest zazwyczaj nieprzemakalny i żadne argumenty nie pomogą w rozmowie, ponieważ tacy ludzie nie chcą rozmawiać, a jesli już muszą, to są do swoich pogladów przyrośnięci; taki właśnie elektorat określamy sektą,
– elektorat socjalny, popierający PiS z powodu rozdawnictwa pieniędzy jest dużo bardziej podatny na rzeczowe argumenty i z nim można sie porozumiewać;
– wreszcie elektorat zawiedziony PO to ludzie, którzy mieli wiele zastrzeżeń do PiS a mimo tego dali sie uwieść tej partii mając dość polityki nic nie robienia PO.
Moim zdaniem tylko dwie ostatnie grupy są skłonne rozmawiać i są otwarte na argumenty rzeczowe, przy czym warto pamiętać, że nie mamy armat. Bez sensownej alternatywy programowej i politycznej nie zagłosują na żadne z istniejących ugrupowań opozycyjnych. A takiej alternatywy na razie nie widać, niestety. I nie stworzymy jej tutaj, na niszowym, inteligenckim forum wymiany poglądów. Nie zwalniua nas to jednak z obowiązku rozmowy, poszukiwań i tworzenia projektów politycznych na wielu płaszczyznach. Taki mamy klimat (intelektualny).
Jest jeszcze elektorat – zwykli ludzie. I ich jest w Polsce najwięcej. Nie interesują się polityką (lub ktoś z bliskich kiedyś się sparzył), potrzebują przewodnika i jest nim ksiądz.
Zawsze byli bardziej tradycyjni, zachowawczy, ale nie są dewotami. Mają własne zdanie, robią swoje po swojemu, uznają chrześcijańskie wartości (a nie uniwersalne/laickie), to kodeks wyssany z mlekiem matki, a potem pielęgnowany. Nigdy nie mieli potrzeby, ani nie znaleźli się w sytuacji, która kazałaby im zmienić „północ na południe” (prawicę na lewicę). Są wierni własnym prawicowym przekonaniom, chodzą do kościoła, lubią landszafty, mają w oknach firanki i wykrochmaloną pościel, obiad rodzinny w niedzielę. Czasem żyją trochę bardziej nowocześnie, ale „chrześcijańskość” przyjętych wartości definiuje granice ich świata, postrzeganie go. Nie są źli, chcą jak najlepiej. Chcą tego co my. Nasz sposób osiągnięcia dobrobytu, sprawiedliwości i szczęścia postrzegają jako zły, podobnie my postrzegamy ich sposób.
I nie poszli za bonusami (są wystarczająco niezależni), PO to już dla nich lewica (nie byli nim zainteresowani, więc nie mogą być zawiedzeni).
To nasi znajomi, krewni. Latami się dogadywaliśmy, bo to nie miało znaczenia. Oni kręcili nosem, kiedy za bardzo tęczowo genderowaliśmy, a my kiedy całowali księdza po rękach, ale udawało się znaleźć złoty środek.
I nagle ktoś wprowadził język, który uniemożliwia nam porozumienie. Nam nie wolno przejąć tego języka, tej formy, ale to nie jest kwestia tylko języka.
Często mam dylemat na FB czy „dawać świadectwo” publikując własny gest, przekonanie, czy milczeć i „o kotkach”. Miotam się, bo intuicja podpowiada mi, że „dając świadectwo” odcinam się od znajomych, od bliskich, a nie dając osłabiam naszą stronę. Nie mam prawa wymagać, aby ludzie zmienili swoje konserwatywne (nieszkodliwe dotąd) przekonania, nie zamierzam stawać się konserwatywna.
Czyli co? Kantorowska „linia podziału”? My i oni?
Nie! Uważam, że to droga do porażki, ale to nie znaczy, że nie należy stawiać oporu i dokumentować przekroczeń władzy. Mamy prawo być w kontrze, w opozycji, mamy prawo walczyć o własną wizję, bronić własnych przekonań, ale nie wolno gardzić, obrażać, poniżać, lekceważyć ludzi, nikogo.
*
Zauważyłam, że każdy mój publiczny komentarz na FB, jest o wiele bardziej radykalny, niż ten w prywatnej dyskusji (na FB). Warto o tym pamiętać, zakładam, że tak samo jest w druga stronę, że głosy „publiczne” są przejaskrawione. Czasem wystarczy przejść na poziom rozmowy prywatnej i nagle zaczynamy się rozumieć.
*
Był Jezus ze swoim „nadstawianiem drugiego policzka”, był Ghandi, była „siła spokoju” i był Bond. Wszyscy skuteczni.
Nie wolno dać się sprowokować.
*
Nie wolno nam pielęgnować złudzenia, że ci ludzie zmienią punkt widzenia. Nie zmienią i żadne argumenty nie pomogą.
To nie PiS wygrał, tylko PO przegrało. PO straciło ludzi nowoczesnych. Oni nie poszli na wybory. PO nie zrobiło rachunku sumienia, (o lewicy piszę u E. Skalskiego), dlatego nie możemy ruszyć z miejsca. Prawica głosowała w komplecie, i szła jak 3.Muszkieterowie – do jednej bramki, inni nie: SLD postawiło na „ogórki”, i choć Zandberg (i tylko on) zaliczył kurs mówców, to bardziej zaszkodził niż pomógł. N. wyglądała jak nowe PO, Wolność jak Korwin, PSL jak zwykle, Kukiz poszedł za głosem serca, a z im patrioci.
„Nie zwalnia nas to jednak z obowiązku rozmowy, poszukiwań i tworzenia projektów politycznych na wielu płaszczyznach. „
Dla mnie określenie „cham” jest równoznaczne z „człowiek, który nie szanuje innych ludzi, stosuje wobec nich różne formy przemocy, bo tak mu jest wygodniej, jest to w jego interesie, albo po prostu sprawia mu to przyjemność”. Skoro istnieją tacy ludzie, powinien też być termin, pozwalający ich zwięźle nazwać. Jeśli są jakieś inne terminy znaczące to samo, chętnie zrezygnuję z chama, ale żaden taki termin nie przychodzi mi do głowy. Tradycyjnie cham może oznaczał człowieka z ludu, ale potem – nie wiem dokładnie kiedy, ale chyba jeszcze przed II wojną światową – jego znaczenie zmieniło się na mniej więcej zgodne z moją definicją.
Mam wrażenie, że transformacja zapoczątkowana w 1990 r. – poza mnóstwem pożytecznych rzeczy – spowodowała także zjawisko, które pozwalam sobie nazywać „emancypacją chamstwa”. Jego pierwotnym źródłem jest to, że elity ukształtowane w czasie PRL-u nie bardzo potrafiły się odnaleźć w nowej, rynkowej rzeczywistości. Kapitalizm budowali ludzie spoza tych elit, z reguły z dość skromnym kapitałem kulturowym, co spowodowało, że stare elity traktowały je z mieszaniną pogardy i zazdrości („biznesmeni w białych skarpetkach” itp.). Nowe elity (początkowo tylko gospodarcze) odwzajemniały tę niechęć, budując sobie samoocenę poprzez wyraźne przewartościowaniem kryteriów prestiżu społecznego: liczy się sukces zawodowy, pieniądze. Wykształcenie, ogólna ogłada, zdolność do przyswajana tworów kultury wysokiej – tak ważne dla tradycyjnych elit – zostały zdegradowane do cech o drugorzędnym znaczeniu. Starano się jednak zatrzeć tę słabość nowych, wobec starych, elit przejmując najbardziej powierzchowne, a więc także zauważalne atrybuty tradycyjnej kultury, szczególnie te, których posiadanie wymagało jednocześnie dużych pieniędzy – luksusowe rezydencje, dzieła sztuki, modne i drogie ubrania. W ten sposób nowe elity powoli w percepcji społecznej stawały się elitami już nie tylko ekonomicznymi, ale, że się tak wyrażę, „elitami pełną gębą”. Dla nowych elit ważnym sposobem „konsumpcji” osiągniętych sukcesów było porównywanie swojej sytuacji z sytuacją ludzi wywodzących się z tych samych środowisk, które jednak nie zdecydowały się na walkę o awans społeczny. I renesans pierwotnego znaczenia słowa cham stąd się chyba właśnie wziął. To znowu jest ktoś z nizin społecznych, zarówno w ekonomicznym, jak i kulturowym znaczeniu. Słowo „wiocha” jako synonim czegoś kompromitującego, wskazującego na brak obycia też chyba stąd się wywodzi.
W tej walce nowych kryteriów prestiżu społecznego ze starymi, wyraźnej degradacji uległy takie wartości, decydujące o charakterze relacji międzyludzkich, jak uczciwość, dobroć, lojalność, a więc przeciwieństwa „chamstwa” w moim znaczeniu tego słowa. W społeczeństwie sprzed transformacji powszechnie uznawane były one za bardzo ważne wartości zarówno przez elity, jak i „szarych” ludzi. Wygrana PiS w wyborach nie jest powodem, ale skutkiem emancypacji chamstwa, dominacji logiki według której silniejszy (ekonomicznie, fizycznie, ale równie dobrze politycznie) ma rację. Do pewnego stopnia można powiedzieć, że, jak w przeszłości, rewolucja zjada swoje własne dzieci. Wyjście z kryzysu społecznego, w jakim się znaleźliśmy nie może więc polegać, jak to zdaje się sugerować Łoziński w swoim artykule, na przywołaniu do porządku nowo aspirujących poprzez pokazanie kto naprawdę, co osiągnął, a kto – negując realne osiągnięcia „prawdziwych” elit – jest tylko żałosnym uzurpatorem. Podział na prawdziwe elity i uzurpatorów to właśnie podział na „chamów” i „panów” w tym bardzo starym i na nowo dominującym sensie. Podział chamski w sensie, w jakim ja chamstwo rozumiem i w jakim uważam go za pierwotne źródło obecnego kryzysu społecznego. Elity, by być akceptowane przez większość społeczeństwa, muszą nie tylko przekonać wszystkich, że ich sukcesy są także ważnym źródłem powodzenia całego społeczeństwa, ale też działać na rzecz eliminacji tak rozumianego chamstwa z życia społecznego i oczywiście same się od niego uwolnić. Nie wiem, w jakim języku wyrazić tę potrzebę, jeśli wyeliminujemy z niego słowo cham, bo ktoś używa go w chamskim znaczeniu.
Mnie mierzi / boli słowo „elita” w odniesieniu do polityków ( opcja obojętna ) Jaka elita ???
Jeśli za elitę uważamy ludzi łączących jakieś wybitne osiągnięcia z bardzo wysokimi standardami moralnymi, to większości polityków do takiej elity daleko. Dla mnie jednak także wielu wybitnym artystom, którzy ludzi spoza środowisk artystycznych traktują, jak inny, gorszy, gatunek człowieka. Więc przy takim rozumieniu, każdy ma własną koncepcję elity. Jeśli elita, to ludzie mający istotny wpływ na życie publiczne, to i politycy, i przeświadczeni o swej wyższości artyści do takiej elity należą. Przy tej definicji stwierdzenie „mamy beznadziejne elity” nie jest wewnętrznie sprzeczne. 🙂
Przez grzeczność nie przeczę, ale chyba się rozumiemy ? 🙂
i zrobiła się z prawa do obrażania chama nie ciekawa narodowa wyprawa:
jeśli chamem mnie ktoś nazywa to przecież jest to cham,
choćby miało z tego wynikać, że chamem jestem sam
PS.
po chamie czas na błazna lecz nie na Stańczyka
inteligencja się już za granicę wymyka
lecz jeszcze najwyższemu zawracałi dupę
że to przez chama nawet mają zwykły łupież