09.12.2020
Redakcja SO opublikowała 5 grudnia 2020 roku artykuł Tadeusza Kwiatkowskiego: „Kocham pana, panie Głuszek” z nadtytułem „Artykuł dyskusyjny”.

Sam artykuł nie wywołał jak na razie zbyt burzliwej dyskusji. Trudno bowiem za taką uznać początkowo dość letnią wymianę poglądów między autorem a panem A. Głuszkiem, czy raczej kurtuazyjne wpisy kilku innych komentatorów. (Dopiero na koniec autor swoim zwyczajem wygłaszając demagogiczne tezy obraził A. Głuszka, a kiedy tamten mu to wskazał, stwierdził, że interlokutor sam sobie winien).
Na godzinę 14.00 w dniu 8 grudnia 2020 znajdowało się pod artykułem 14 komentarzy, a w rubryce oceniającej „Co myślisz o przeczytanym artykule” znajduje się 36 ocen, z czego 29 osób oceniło artykuł jako doskonały, a dwie jako dobry.
Zatem skoro artykuł notuje ponad 86% pozytywnych ocen, to o jakiej dyskusji tu mowa? Chętnie poznałbym stanowisko Redakcji, dlaczego jej zdaniem artykuł został potraktowany jako dyskusyjny?
W tym tekście nie zamierzam zresztą podejmować dyskusji z większością stwierdzeń artykułu, ale przedstawić swój punkt widzenia na pewien rodzaj publicystyki, czy raczej typ maniery publicystycznej, z którą nie tylko się nie zgadzam, ale którą uważam za jednoznacznie szkodliwą, a przez brak rzetelności — destrukcyjną.
Artykuł wychodzi od cytatu z komentarza Arkadiusza Głuszka do mojego wpisu pod artykułem Zbigniewa Szczypińskiego.
Odwołując się idei budowy nowoczesnego państwa polskiego autor wskazuje jednoznacznie, że takiej szansy nie ma, ponieważ została zaprzepaszczona wiele lat temu i bezpowrotnie stracona.
Generalna wymowa tekstu sprowadza się do tego, że Polacy nie potrafią organizować życia zbiorowego, w postaci organizmu państwowego. (Czytelnik może to sprawdzić w oryginale).
Posłużę się szerszym cytatem, aby czegoś przypadkiem nie pominąć, czy nie przekręcić:
Polska to już jedynie terytorium, zamieszkiwane przez sukcesywnie topniejące plemię, niezdolne do wyłonienia struktur politycznych, mogących zagwarantować poziom organizacyjny, umożliwiający na zasadach partnerskich współudział w europejskich procesach federacyjnych. Spójność etniczna nie jest gwarantem naszej lokalnej użyteczności. Nie chodzi nawet o to, że nie jesteśmy już dla nikogo partnerem w Europie. Nie umiemy się porozumieć w tak zdawałoby się podstawowych kwestiach, jak organizacja systemu edukacji czy powszechnego lecznictwa – trzydzieści lat demokracji i polowy szpital w stolicy kraju, na stadionie piłkarskim, wybudowanym za trzykrotność sumy, jaką należałoby wydać, by postawić porównywalny obiekt w Niemczech; horrendalne pieniądze oficjalnie topione w zakupach z kamizelki, na respiratory, których nie ma i premier, odpowiadający rządowi niemieckiemu, iż Polska nie tylko nie przyjmie pomocy medycznej, ale sama jest gotowa wspierać największą gospodarkę UE w walce z pandemią. Jednocześnie Polska usiłuje torpedować politykę wspólnotową, np. wetując budżet mający chronić kraje UE przed skutkami zarazy. A przecież to jedynie wierzchołek szaleństwa, trawiącego ten kraj od trzech dekad.
Dalej autor podaje przykłady fatalnych rozwiązań: miliardy corocznie na krk, obrastanie krk w posiadłości ziemskie, krk wywiera wpływ na kształt edukacji blokując jednocześnie wychowanie seksualne, nietykalność pedofilów w sutannach, wpajanie dzieciom treści homofonicznych i utrzymywanie społeczeństwa w niechęci do par jednopłciowych, adopcji przez nie dzieci, etc.
To wszystko oczywiście prawda, z dwoma zastrzeżeniami z nich brzmi „tak, ale”, drugie dotyczy demagogii i nihilizmu. Wrócę do nich później.
Konkluzja tych rozważań jest następująca:
PiS jest jedynie skutkiem, nie przyczyną. Skoro zgadzamy się w tej kwestii, to nie ma sensu dłużej zaklinać rzeczywistości. Polska nie stanie się sprawnie zarządzanym państwem, mogącym wtopić się w federacyjny projekt coraz silniej integrowanej Europy. Jesteśmy ciałem obcym, niekompatybilnym z tkanką UE, też zresztą wciąż dalekiej od w pełni funkcjonalnej spójności.
Stwierdzeniem podsumowującym jest konstatacja, że Europa cywilizowana i nowoczesna poradzi sobie bez Polski, bo Polska nie jest potrzebna ani Europie, ani Polakom. Polacy stracili 30 lat na jałowe spory, a teraz nie mają nawet dokąd wypier.alać.
Epilog stanowi prognoza, że co prawda
PiS, lokalny Kościół i jego elektoraty będą zanikać, jak cała reszta polskiego eksperymentu, ale zbyt wolno, by mogło to mieć jeszcze jakiś wpływ na wyhamowywanie społeczno-politycznego rozkładu. O jego odwróceniu w ogóle nie może być mowy. To po prostu nierealne.
Na zakończenie autor przypuszcza, że głównymi beneficjentami tego nieuchronnego upadku Polski będą Niemcy i Rosja, bo szanse Polski już dawno zostały zaprzepaszczone.
Końcową część epilogu rozpoczyna zdanie „Nie ma lewicy, jest PiS i jego budyniowy aneks, KO”. A kończy jeszcze lepsze: „Godzenie się z realiami to również proces wymagający czasu, rzecz prosta tego samego, którego ten kraj już nie ma”. Obydwa te zdania nie mają moim zdaniem sensu — nic z nich nie wynika, oprócz kolejności wyrazów. Ale może jestem niesprawiedliwy i nie rozumiem głębi podtekstów?
Przy okazji takich, moim zdaniem, nielogicznych zestawień, warto zauważyć postawę konsekwentnego symetryzmu autora prezentowanego w większości wypowiedzi. Dla niego lewica, PiS, KO są siebie warci i niczym się nie różnią lub różnią niewiele. Naturalnie on sam nigdzie tego tak nie ujmuje, mając świadomość, że symetryzm w oczach świadomych czytelników jest postawą nieakceptowalną. Po kilku latach pozornej atrakcyjności dzisiaj w oczach światłych Polaków symetryzm uznawany jest za postawę szkodliwą, a sami symetryści za nieszkodliwych, a nawet czasem za bardzo szkodliwych, idiotów.
W tym miejscu odniosę się do pewnej zgrabnej frazy autora, w której udało mu się odwrócić wektor starej anegdoty z czasów PRL. Anegdota, śmieszna i głupia zarazem, popularna zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego, zawierała odpowiedź na pytanie: Czy w Polsce może być gorzej? Nie, bo jakby mogło to już by było!
Oto stosowny cytat z artykułu
Gdyby Polska miała i mogła być tym, czym chcielibyśmy, żeby była (Pański scenariusz pierwszy i drugi), to w ogóle byśmy teraz tych wariantów nie omawiali, bo ten kraj już dawno wzniósłby się na znacznie wyższy szczebel polityczno-społecznej drabiny.
Gdyby mogło być lepiej to już by było – samo by się zrobiło!
Szereg wcześniejszych stwierdzeń, a zwłaszcza ostania z cytowanych kwestii, wskazuje, że autor zupełnie nie przyjmuje do wiadomości skali osiągnięć Polaków, także w zakresie organizacji państwa, z okresu 1989 – 2015. Bez tych osiągnięć nie byłoby nas ani w NATO, ani w UE, a i poziom życia we współczesnej Ukrainie byłby dla nas prawdopodobnie nieosiągalny. Pominięcie czy nie uznawanie nie tylko tych twardych faktów, czyni cały wywód autora oderwanym od rzeczywistości.
Z kilkoma uwagami z artykułu stanowczo się nie zgadzam.
Państwo karłowacieje na peryferiach Europy od trzydziestu lat. To nie nowoczesna infrastruktura drogowa, czy dostęp do Internetu tworzą podwaliny państwa, w którym panuje ład prawny i społeczny konsensus. Kto je w Polsce zbuduje? KO?
Po pierwsze państwo karłowacieje od 5 lat, a nie od 30. Po drugie nowoczesna infrastruktura drogowa, czy dostęp do Internetu także tworzą podwaliny nowoczesnego państwa. Po trzecie wreszcie – KO lub jej następca także będzie uczestniczyć w budowie ładu prawnego i społecznego konsensu.
Przechodząc do całościowej oceny tego artykułu oraz większości publicystyki autora na SO warto podkreślić kilka cech je wyróżniających. W tym miejscu wracam do odłożonego wcześniej „tak, ale” oraz demagogii i nihilizmu.
Odwołam się do uwagi mojego kolegi. W dyskusji miał zastrzeżenia, że niepotrzebnie się czepiam, bo przecież zgadzam się z prawie wszystkimi uwagami diagnozy autora. To prawda, ale tylko częściowa. Określenie diagnoza zawiera w sobie staranne i rzetelne zestawienie wszelkich cech zjawiska, procesu, organizacji – w tym wypadku państwa polskiego. Składają się na nie słabe strony, silne strony i neutralne. To, co autor przedstawia w tym artykule i w szeregu innych to nie jest żadna diagnoza, ale subiektywna ocena składająca się wyłącznie ze stron słabych, w dodatku czarnych i destrukcyjnych, ze starannym pominięciem wszystkiego, co mogłoby ten obraz zbliżyć do istniejącego stanu rzeczy. To nie jest ocena rzetelna ani prawdziwa, a karykatura rzeczywistości. To poglądy skrajnie pesymistyczne, a nawet nihilistyczne.
Warto także zauważyć, że wszelkie wnioski na przyszłość, z tak jednostronnie skrajnej, i fragmentarycznej oceny, są wnioskami pustymi. Nie mają oparcia w stanie istniejącym, a jedynie w intencjach autora. Wańkowicz nazywał to chciejstwem, a Anglicy wishful thinking. To taki proces jasnowidzenia czy wróżenia, tylko że w wersji rozrywkowo-groteskowej — wypisz wymaluj — wróż Maciej.
W tym artykule, a także w innych, autor porównuje Polskę do wyidealizowanego i odrealnionego modelu państwa wysoko rozwiniętego z UE i na tym tle czarny obraz Polski rysuje się jako nieadekwatny nie tylko do Europy, ale w ogóle do współczesnego świata. Ponieważ podejście autora jest w większości demagogiczne, a wobec tego bardzo powierzchowne i płytkie, próbuje on porównywać najlepsze cechy państwa wysoko rozwiniętego z najgorszymi cechami państwa polskiego. To już nawet nie tyle demagogia, ile absurd.
Tymczasem warto uwzględnić dwie okoliczności, zgodnie z którymi takie oceny są całkowicie oderwane od rzeczywistości.
Pierwszą z nich jest prawdziwy obraz państwa, do którego się porównujemy. Czy są to Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania czy znane ze znakomitej administracji państwowej Holandia albo państwa skandynawskie, każde z nich ma swoje problemy znacznie oddalające je od wzorca cywilizacyjnego. Gdyby robić takie porównanie uczciwie, obraz nie byłby tak szokujący, jak porównanie ze wzorcem idealnym, do tego porównanie nieuczciwe.
Druga okoliczność jest jeszcze istotniejsza. Polska od „zawsze” czyli od wieków średnich była, jest i pozostanie państwem peryferyjnym w stosunku do centrum Europy. Możemy się z tym nie zgadzać, ale tego nie wolno pomijać. Jeżeli o tym pamiętamy to porównywanie nas z najlepiej rozwiniętymi państwami Zachodu jest nieuczciwe a metodologicznie błędne. Porównywanie Polski z Ukrainą, Bułgarią czy Rumunią byłoby bardziej poprawne. Nawet z Białorusią, Czechami, Słowacją czy Węgrami, nie mówiąc już o republikach nadbałtyckich, takie porównania są ryzykowne metodycznie z powodu wpływu trudnych do pominięcia różnic.
Jak chętnie autor sięga do zestawień absurdalnych wystarczy przytoczyć dwa przykłady z omawianego artykułu. Oto Niemcy robotyzują kolejne sektory gospodarki, eksperymentują z płacą minimalną a w Polsce rząd konsultuje kolejne decyzje z episkopatem. Z kolei w dyskusji pod artykułem autor zestawia świat, który „ … przymierza się m.in. do okiełznania fuzji jądrowej, komercyjnego zagospodarowania Księżyca, cybernetycznej rewolucji kwantowej, a my snujemy przyszłościowe wizje podstawówek bez katechetów i zgłaszamy bojowe postulaty zdjęcia krzyży ze ścian w urzędach”. W wielu miejscach autor wprost lub pośrednio sugeruje, że żyjemy w kraju absurdów. Oto dzieci uczą się na świecie faktów naukowych a u nas religii. Nieuczciwość i absurd takich zestawień polega na tym, żeby zasugerować czytelnikowi, że u nas te średniowieczne zabobony odprawiane są zamiast obok działań na rzecz nowoczesności.
Próbowałem w tym tekście znaleźć jakąś wskazówkę na przyszłość. Co, zdaniem autora, należałoby robić w tak czarno i beznadziejnie przedstawiającym się położeniu. Stosowny fragment brzmi tak:
Powolny, lecz konsekwentny zanik jakichkolwiek zdolności do prowadzenia czegoś, co choćby z grubsza mogło pretendować do miana samodzielnej polityki wewnętrznej, a tym bardziej międzynarodowej, nie powinien nas napawać smutkiem czy przerażeniem, ale być źródłem pociechy — pogodnej rezygnacji z bezskutecznej szarpaniny, do której z kolei nie powinniśmy się pochopnie zniechęcać, ponieważ wydatnie przyspiesza procesy rozkładowe.”
To naprawdę wbija w fotel. Tłumacząc z polskiego na nasz, konkluzja jest następująca – szarpmy się, w rezultacie czego szybciej umrzemy!
Pierwsze skojarzenie jakie mi przyszło do głowy po tej „propozycji na przyszłość” to teksty Leszka Kołakowskiego pisane w ostatnim okresie życia. Omawiał w nich między innymi tragiczny dramat istoty ludzkiej, która od początku świadomości, ma zakodowaną nieuchronność śmierci. Ta tragedia ludzka nazywana jest przez filozofię samotnością egzystencjalną. Po co robić cokolwiek skoro i tak czeka nas niechybny koniec?
Po co starać się w Polsce o cokolwiek jeżeli i tak czeka nas na koniec porażka? Uczciwie biorąc nie znam bardziej demotywującej maniery publicystycznej. To już nie jest tylko pesymizm, czarnowidztwo, ale postawa skrajnie nihilistyczna. Zupełnie jej nie rozumiem.
Nie rozumiem po co i dlaczego autor tworzy teksty skłaniające wprost do bezczynności, demobilizacji i nie robienia niczego pozytywnego w zakresie działalności publicznej. Jaki jest cel demotywowania ludzi do działań pozytywnych? Dlaczego autor jest tak konsekwentnie przeciwny wszelkiemu postępowi w Polsce, zarazem sam deklarując się jako zwolennik nowoczesności?
Chętnie poczytam kogoś, kto mi wyjaśni, jaki jest sens takiego destrukcyjnego pisania? Czy w ogóle taki sens istnieje? (Pomijam oczywiście psychoterapię samego autora, który pisząc takie rzeczy poprawia swoje własne samopoczucie odwołując się do starej prawdy psychologicznej – nic tak nie cieszy człowieka, jak fakt, że inni mają co najmniej tak samo a najlepiej dużo bardziej przegwizdane).
Od początku czytania różnych artykułów tego autora nie rozumiałem takiej postawy, która jest obecna w większości, jeżeli nie we wszystkich artykułach autora na SO. Kiedy komentowałem „Polską Lorelei” dowiedziałem się od Red. BM, że to był pamflet. Przy okazji innego artykułu kiedy autor tylko w zawoalowany sposób zachwycał się skutecznością Stalina, po czym komentatora, który zwrócił mu na to uwagę, zwyczajnie obraził, również Red. BM poinformował mnie, że jako amator nie rozumiem niuansów profesjonalnego pisania uprawnionych porównań. Dałem spokój, bo po co kopać się z koniem.
Niedawno w tekście jeszcze wiszącym na SO pt. „Jankeski czopek” por. autor „wykazał”, bo przecież nie udowodnił, że USA są imperium zła, zepsucia i zapyzialstwa niewiele mniej zacofanym od Polski. Jeżeli się zestawi wszystko co najgorsze, a nawet to czego nie można przypisać USA, ale się je o to pomawia, to w zasadzie wszystko będzie ciemną stroną świata lub piekłem. Ale czego to dowodzi oprócz manipulacji autora oddającej, jak można sądzić, stan jego umysłu?
Nadal nie mam specjalnej ochoty komentować takiej publicystyki. Jeżeli jednak (wyjątkowo niechętnie) to robię, to przez wzgląd na szkody i spustoszenia jakie może ona wyrządzić w głowach niektórych czytelników.
Przykładem takich szkód mogą być podobne konkluzje jak z komentarza pod artykułem Pana Filipa Nowakowskiego:
Uważam, że najlepiej jest stąd wyjechać na zgniły zachód, do cywilizacji śmierci. I nigdy już tu nie wrócić. Proponuję przyjąć propozycję PiS do deportacji ateistów (deportować można tylko osobę przybyłą z innego państwa). Tylko mają nam dać 500 tys. euro odszkodowania i już nas nie ma. A jak nie będą chcieli dać to do Strasburga. Na 500+ ich stać to na 1000 razy więcej dla 2% obywateli kraju też.
Pozdrawiam i życzę szybkiej emigracji!
Ten komentarz jest kpiną, ale ilu ludzi może taki sposób myślenia potraktować serio ?
***
Warto zwrócić także uwagę na sposób prowadzenia dyskusji przez autora, w tym zwłaszcza pod własnymi artykułami, chociaż nie tylko pod nimi.
Autor nie znosi sprzeciwu ani odmienności poglądów. Musi postawić na swoim, choćby to było wbrew faktom, logice, zupełnie niepotrzebne, a czasami nawet nieuprzejme czy śmieszne. Najczęściej stawia absurdalne pytania, wynikające z równie absurdalnych stwierdzeń artykułu, a kiedy adresat pytania nie znajduje sensownej odpowiedzi, bo takiej nie daje się znaleźć, autor przygważdża go swoimi absurdami z artykułu. Stosuje tutaj przedszkolne chwyty z książek, które zapewne długo leżały w pobliżu Erystyki Schopenhauera. (Parę lat temu pewna studentka na egzaminie próbowała poważnie mnie przekonywać, że Arthur Schopenhauer był synem Chopina i Hauera. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego dostałem konwulsyjnego napadu śmiechu. Pewnie dlatego nie ustaliłem, czy była zwolenniczką PiS-u).
Skutki tego są dość opłakane, bo mało kto chce poważnie dyskutować w takich warunkach. Naturalnie w rzadko której dyskusji autorowi udaje się nie obrazić interlokutora. A kiedy obrażony o tym wspomina, autor zwykle triumfuje – dobrze ci tak, sam sobie jesteś winien. Szerszy efekt dla samego autora jest taki, że co prawda stawia na swoim, ale niczego w takich dyskusjach nie jest się w stanie nauczyć, ani poszerzyć spektrum swojego widzenia konkretnych rzeczy. Przecież i tak wie lepiej — tak też można.
Sławek
Proszę wybaczyć, ale przypomniała mi się sytuacja z czasów PRL, kiedy na krytyczne uwagi dotyczące mankamentów w Polsce, partia odpowiadała o sukcesach gospodarczych – ilości ton stali, traktorów itd.
Pan Kwiatkowski pisze o mankamentach a pan Sławek denerwuje się, że to czarnowidztwo, że brak pozytywnego programu, a przecież Polska ma sukcesy. Porównując Polskę z innymi krajami można dojść do różnych wniosków: że marnie sobie radzi z pewnymi sprawami, albo – jak to robi pan Sławek – że jak na garbatego jest prosta.
Widzę zarówno dotychczasowe sukcesy, jak i zapyziałość obecnej klasy politycznej oraz bezwolność „suwerena”, któremu da się prawie wszystko wcisnąć (i mała pociecha że w innych krajach też tak się dzieje).
A co do symetryzmu to można by dużo napisać – nie ma tu symetrii ale jest wiele podobnych wad i słabości. I trzeba o nich przypominać, bo PO przegrała nie z powodu nieszczęśliwego przypadku przy pracy ale z powodu swoich słabości, a to co teraz wyczynia PiS zaczęło się w wielu przypadkach za rządów PO i wtedy często obie partie to realizowały. PiS jest znacznie gorszy, ale przez to inne partie nie stały się lepsze.
Porównałbym dyskusję o Polsce do dyskusji o Kościele katolickim, szczególnie w Polsce. Kiedy pojawi się jakieś negatywne zdarzenie, np. kolejny przypadek pedofilii księży i ukrywania tego przez ich zwierzchników, hierarchowie najpierw próbują to zbagatelizować, potem powołują komisję która ma zbadać sprawę itd. Pamiętam optymistyczne komentarz katolickiego dziennikarza, że teraz, kiedy powstała komisja, to dojdzie do wniosków i wreszcie biskupi będą wiedzieli jak postępować. Jednym słowem mowa o pozytywach. Ale, do cholery, kiedy jest się świadkiem przestępstwa to nie potrzeba żadnych komisji żeby wiedzieć co robić. No ale Kościół zrobił tyle dobrego w przeszłości, wspierał opozycję itd., itp. – takie głosy słychać. Niektórzy w każdej jaskółce, typu bardziej ludzkiej wypowiedzi jakiegoś biskupa, widzą objaw pozytywnych zmian. Inni widzą, że ta instytucja nie ma warunków do zmiany ani w swoich założeniach, ani w strukturze ani w postawie wiernych którzy nie protestują przeciw złu w Kościele. Jaki realny program pozytywnych zmian dla Kościoła przedstawiłby Autor?
Można starać się działać pozytywnie ale nie można negować negatywnej rzeczywistości.
Ja sie nie denerwuję na czarnowidztwo, ani na pesymizm, nihilizm czy demagogię. W ogóle sie nie denerwuję publicystką autora. Interesuje mnie tylko cel i sens takiego pisania, zniechęcającego do działania, pozytywnego myslenia. Gdybym był psychologiem pewnie rozwazałbym wpływ takiej publicystyki na stany depresyjne. (Dobrze, że nie jestem).
*
Apropos Polski, która „jak na garbatego jest prosta.” przypomniał mi Pan anegdotkę, którą przez wiele lat opowiadałem studentom na wykładach z analizy finansowej czy zarządzania ryzykiem. To są dla studentów tak trudne wykłady, że higiena pracy umysłowej wymagała opowiadania tematycznego kawału co 10 minut. Oto ona – ksiądz na kazaniu z ambony (dzisiaj to sie nazywa homilia) tłumaczy wiernym, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo boga, i ma w sobie wmontowany mechanizm dążenia do doskonałosci. Całe zycie do niej dąży, nigdy nie osiągając, upada i podnosi się, pracuje nad soba i powoli się rozwija w stronę absolutu. Po takiej godzinnej przemowie wierny, siedzacy tuż pod amboną nie wytrzymał i wypalił: ksiądz tu mówi tyle o dązeniu do doskonałości, a niech ksiądz spojrzy jaki ja jestem paskudnie garbaty! Ksiądz patrzy a gość ma garb z tyłu drugi garb z przodu, po bokach jakies deformacje a i twarz okrutnie dziobatą. Ksiądz się żachnał, cofnął i nie tracąc rezonu mówi – synu, jak na garbatego to jesteś całkiem udany!
*
Nawyki nauczycielskie są straszne. Kiedyś, machinalnie i podświadomie powiedziałem do nowo poznanej kobiety – jak na kobietę jesteś całkiem udana. Do dzisiaj sie tego wstydzę!
*
Reasumując – jestem jak wolno sądzic po stanowiskach bardzo krytyczny wobec wszelkich słabosci i wad polskiego życia publicznego jak więszkość autorów i komentatorów na SO. Kiedy jednak zakwestionujemy wszystko, w tym zwłaszcza sens pozytywnego działania, to sami sobie strzelamy gola. Po co?
Niech Pan nie rozwadnia. Tu trzeba po oczach. Nic mu się nie stanie, to nie jest krucha posłanka. W wypowiedziach Autora ja widzę dwa problemy. Jeden przed, a drugi po. Pierwszy, to jest sama wypowiedz. Długa, rozwlekła, pesymistyczna, i dość kiepsko sformułowana. Najwyraźniej zwięzłe pisanie nie jest specjalnością Autora. Ale prawdziwy problem jest po. Niech się ktoś spróbuje nie zgodzić albo polemizować. Wtedy się zaczyna.
Dobry artykuł i dyskusja powinny być skonstruowane według zasady „nothing personal, just business”. Skupiamy się na zagadnieniu zarówno wtedy, gdy chcemy skrytykować, jak również, gdy chcemy pochwalić. A jeśli jest polemika, to należy odłożyć „personal” na bok. Nie ma sensu nikogo obrażać. A jeśli już, to trzeba to zrobić grzecznie i do rzeczy. To bywa bardziej bolesne, niż wyzwiska. Ale mimo to, należy zapytać, po co? Lepiej zostawić samemu sobie. Kiedyś się nauczy.
Mnie o wiele bardziej dziwi nie ten pan K, tylko ten drugi. Starszy, doświadczony, oczytany, zasłużony, i tez nie potrafi dyskutować.
NIe, nie rozwadniam. Wszystko juz napisałem w polemice i w dyskusji. Ja w ogóle nie chciałem podejmować tej polemiki, tylko uważam, że autor wyrządza sobie samemu szkodę największą. Tylko dlatego (niechętnie) ją napisałem.
*
Wie Pan, to są dwa różne przypadki. Na ogół młodość to niepewność, brak przekonania o niepodważalności swoich racji i w związku z tym agresja kiedy ktos mnie próbuje „obnażyć”.
*
W tym drugim przypadku występuje syndrom autorytetu. Wszyscy słuchają go „jak świnia grzmotu” a tu nagle jakiś dzięcioł próbuje zamachu na majestat. A żesz ty…itd.
*
Pisze trochę z własnego doświadczenia – tę pierwszą chorobę przeżyłem w młodości, a potem życie mnie wyprostowało.
W tę drugą wchodzę i też na szczęście życie mnie prostuje.
Zabiorę głos jako pierwszy. Jeśli Autor wypuszcza z klawiatury w odpowiedzi na czyjś artykuł 5 stron maszynopisu polemiki — to tym samym osobiście dowodzi, że odpowiada na artykuł dyskusyjny, czyż nie?
Po drugie, jeśli większość komentatorów zgadza się z tezą — to źle? To wtedy grzecznościowo? Czyżby dyskusja była w rozumieniu Autora wtedy tylko, gdy uczestnicy okładają się pałami? To czemu wzburzenie moralne, gdy dwaj panowie powiedzieli sobie, że mają w jakiejś kwestii różne zdania (nawiasem mówiąc, ton tej rozmowy był ostry — ale przecież nie ordynarny?).
To są jednak drobiazgi. Z punktu widzenia zawodowego dziennikarza ważne jest jednak co innego. Otóż wygląda na to, że p. Sławek marzy o dziennikarstwie dydaktycznym, z misją, podpowiadającym czytelnikowi jak żyć i co robić.
Z tym — kategorycznie nie ma zgody. Już raz przerabialiśmy lekcję na temat komu to służy? i teraz zaczynamy przerabiać ją na nowo; ale to nie jest dziennikarstwo, tylko propaganda. Dziennikarstwo nie musi być obiektywne (choć może, to zależy wyłącznie od autora i redakcji). Dziennikarstwem — i to uprawnionym — więc jest zwykły opis sytuacji tak, jak ją widzi autor. Jeśli na czarno — to na czarno. A zatem autor ma prawo do przerysowania i odbiegającej od powszechnej opinii. Nie ma prawa tylko pisać nieprawdy.
Pominę zatem czy p. Kwiatkowski ma do końca rację w swoich rozważaniach; to dla jego publicystyki jest obojętne. Swoją drogą p. Sławek zapewne zdziwiłby się, jak wielu ludzi uważa całe polskie trzydziestolecie za zmarnowane a Wielki Ruch Społeczny za ponury żart historii. Ci ludzie sądzą, że gdyby w swoim czasie dokładnie dotrzymano umów okrągłostołowych i przy władzy w 1989 utrzymała się progresywna grupa działaczy PZPR poszerzona o lewicę „Solidarności”, to byłoby znacznie lepiej i miłośnicy Dmowskiego mieliby dziś — podobnie jak mało gustowni panowie w sukienkach — dużo mniej do powiedzenia. I sądzą tak wcale nie pogrobowcy PRL, tylko wielu ludzi w sile wieku.
Ale stało się — jak się stało. Jeden ma prawo się zachwycać, drugi przeciwnie. Nic z tego nie wynika, bo historii się pałką nie zawraca.
Podobnie z opinią ludzi młodych. Widać mam różne doświadczenia z Autorem i znowu: zdziwiłby się on, jak wielu tych młodych wykształconych inteligentów zastanawia się nad wyborem Nowa Zelandia — czy raczej Kanada? I ma już głęboko w nosie wierzby płaczące, łąki umajone i różne takie, włącznie z Szopenem.
Tak, jest wokół nas coraz więcej nihilistów i kosmopolitów. Nie ubędzie ich, jeśli nie będziemy o tym pisać. Nie ma też na horyzoncie żadnego rycerza na białym koniu. No nie ma, weź się i zabij.
O tym właśnie pisał p. Kwiatkowski. Proszę zauważyć: on tylko to stwierdza, nie ocenia. Nie mówi, czy mu się to podoba, czy nie. Zostawia to czytelnikowi.
Którego prowadzenie za rękę, a właściwie ciągła chęć tego, jest własciwością charakterystyczną (to z mojej dzisiejszej lektury internetu) nie tylko dla pisuarstwaa, ale i dla nowej kategorii społecznej, nazwanej mało elegancko dziaderstwem.
[…] Dziennikarstwem — i to uprawnionym — więc jest zwykły opis sytuacji tak, jak ją widzi autor. Jeśli na czarno — to na czarno. A zatem autor ma prawo do przerysowania i odbiegającej od powszechnej opinii. Nie ma prawa tylko pisać nieprawdy. […]
Ciekawe, nie jestem dziennikarzem, nie uczestniczyłem w kursach dziennikarstwa, ale zawsze wydawało mi się, że w zawodzie dziennikarskim o coś chodzi. Może naiwnie myślałem, że jest tam jakaś idea czynienia dobra, postępu, czy inna wyższa, coś, co ma szansę stworzyć wartość dodaną. Czy naprawdę ktoś ogląda z własnej woli galerię zdjęć robionych starym telefonem komórkowym i pokazujących dawno nie malowaną ścianę we własnej łazience, albo dziury we własnej skarpetce? Przecież widzi to codziennie bez kupowania biletu wstępu do galerii fotografii. I żona codziennie marudzi, że trzeba coś z tym zrobić. Może rzeczywiście red. Miś ma rację i pokazanie ludziom dna ma sens, bo da efekt przebudzenia i skłoni do odbicia?
Zaczynam rozumieć dlaczego ograniczyłem swoje czytelnicze preferencje (oprócz SO) do wywiadów i specjalistycznych esejów.
Nie, panie Arkadiuszu: nie rozumiemy się. Dziennikarz nie opisuje wszystkiego jak leci, to raz. Nie ma mowy o dziurze w ścianie czy samopoczuciu cioci. Dziennikarz opisuje świat, jakim on jest, ale przez pryzmat własnego wyboru, własnej wiedzy i zainteresowań. Nawet jeśli wychodzi fotografia, to oglądane zależy przecież od aparatu, miejsca stania fotografa itp. Ale relacja dziennikarska rzadko ma cel dydaktyczny; to trochę tak, jak ze słynną odpowiedzią Hillary’ego na pytanie, po co lezie na Mount Everest: bo jest.
I druga sprawa: dziennikarstwo nie jest sztuką usługową. Jest twórczością samą w sobie. A to znaczy, że o tym, o co chodzi — decyduje sam piszący i ewentualnie redaktor, zatwierdzający materiał. Czytelnik może się zgadzać albo nie; czytać dany tekst — lub nie; kupić dane medium — lub nie. Ale to są wszystkie jego prawa.
Pan Redaktor ma rację – ale czytelnik ma jeszcze jedno prawo, jeżeli medium jest interaktywne. Może polemizować.
U siebie — zawsze. W miejscu, w którym się krytykowany materiał pokazał — tylko za zgodą redakcji, chyba że jest to gołe sprostowanie faktów. Medium nie jest własnością czytelników. Ma swoją linię programową.
To zresztą częsty temat dyskusji w Internecie, bo są tacy, którzy lansują nieograniczone prawo do polemiki i komentowania jako cechę wolności słowa. A to jest bzdura. Ja na przykład teksty komentarzy antysemickich czy homofobicznych albo religianckich wyrzucam natychmiast bez litości. A są tacy, którzy takie paskudztwo próbują przemycić w swoich komentarzach.
Odwieczny spór napalonych amatorów z zawodowcami.
Jeżeli dziennikarstwo jest twórczością samą w sobie to to całkowicie zmienia perspektywę. Nie jest to wobec tego czynność wsparcia, pomocy innym ludziom w rozeznaniu się w skomplikowanych meandrach rzeczywistości (czego, notabene, bardzo brakuje w dzisiejszej populistycznej rzeczywistości), ale akt kreacji, ekspresji ego dziennikarza. To „ja”, twórca i moja kreacja.
Artyści spełniają ważną rolę cywilizacyjną, wyczuwają nastroje, rodzące się zjawiska, zmiany atmosfery społecznej na długo przed ich instrumentalnym, czyli racjonalnym potwierdzeniem. Twórca jest rodzajem medium strumienia rzeczywistości, przeżywającym podświadomie ową rzeczywistość i świadomie ją trawiącym, nadając jej kolorystykę własnego ego. Podaje on publiczności swoje przeżycia w jakiejś materialnej formie – sztuce teatralnej, powieści, obrazie, fotografii, rzeźbie, instalacji itp. Do tego dorzucić trzeba felieton, reportaż, esej, wywiad, program informacyjny w tv … Szybka kreacja, instynktowna, jak fotografia. Podświadome przeżywanie vs. racjonalna analiza.
Ale przecież jest też selekcja naturalna. Ludzie, czyli odbiorcy decydują co im się podoba, a co nie. Wybierają sobie te obrazy, czy piosenki, które im bardziej odpowiadają. Wybierają sobie w tv ten program informacyjny, który pasuje do ich własnej wizji rzeczywistości, który potwierdza ich własne rozumienie i interpretacje. Rola dziennikarza sprowadza się zatem, przynajmniej w rozumieniu odbiorcy, do atrakcyjnego opakowania. Swojego dzieła i samego siebie.
Przyznam, że inaczej kiedyś rozumiałem kategorię „wielki dziennikarz”. Okazuje się, że powinna to być „wielka osobowość”, „wielki artysta” i „mag słowa”. Ale uczciwie przyznam, że jest coś na rzeczy, chociaż moim zdaniem nie powinniśmy tak jednoznacznie definiować dziennikarstwa. W moim rozumieniu jest (a przynajmniej powinno być) w dziennikarstwie trochę z artystycznej twórczości, trochę ze sztuki usługowej i trochę z dydaktyki. Im lepsze proporcje, tym smaczniejszy efekt końcowy.
NIe chcę w żadnym razie wypowiadać się za Red. BM. Zrobi to lepiej i celniej ode mnie.
Podziele się swoim rozumieniem stwierdzenia: „dziennikarstwo nie jest sztuką usługową. „ Ja odebrałem to tak, ze dziennikarz nie moze byc dyspozycyjny wobec decydentów, a jezeli jest to staje sie funkcjonariuszem medialnym a nie dziennikarzem.
*
W szerszym rozumieniu dziennikarstwo, jak kazdy inny zawód jest usługowy wobec społeczeństwa. Red. Miś zdefiniował wyłącznie imperatyw niezależności w pełnieniu tej szerszej funkcji usługowej.
To bardzo cieniutkie sprawy. Gdy tworzy się pod gusta publiczności — bardzo łatwo się po prostu sk.wić i myśleć na przykład tylko kategoriami zysku właściciela danego medium. Tu są różne serwisy plotkarskie i pół- czy całopornograficzne oraz prasa „partyjna”. Czyli zgroza dla ubogich duchem.
Ogólnie misja „walki ze złem” jest piękną abstrakcją. Ale głównie abstrakcją. Wobec tego o jakości tak naprawdę decyduje warsztat i rzetelność; w pewnej mierze talent .
Miejsce na dydaktykę jest w mediach specjalistycznych. Przy okazji: osobiście sądzę (i przed laty miałem interesujący spór na dość wysokich szczeblach władzy), że poziom intelektualny mediów powinien celować — umownie mówiąc nieco powyżej średniej krajowej, żeby czytelnika zmusić (tak: zmusić) do pewnego wysiłku; mój oponent uważał, że nieco poniżej, żeby czytelnik miał wrażenie, że jest mądry. Co mnie mało obchodzi, zresztą.
A to świetny wgląd w sposób myślenia „wysokich szczebli władzy” przy okazji 🙂
Z przyjemnoscia czytam takie informacje, bo wyczuwam je tylko intuicyjnie (nie zawsze trafnie) a Pan ma je ugruntowane i w pełni ułożone profesjonalnie.
*
W sprawie nieskrepowanego prawa czytelnika do polemiki miałem na myśli te serwisy internetowe, gdzie pod pewnymi rygorami dopuszczone są komentarze.
Swoja drogą chętnie dowiedziałbym się jak Pan to robi, że na SO w komentarzach w zasadzie nie ma śmieci, a np. w takiej Polityce pod wpisami na blogach popularnych autorów jak np. Daniel Passent jest pełno śmieci komentatorskich ?
Ja po prostu na ogół codziennie to czytam i selekcjonuję. Jestem emerytem, więc mam czas. „Studio” jest przy tym portalem niszowym. W dużym portalu trzeba by zatrudnić nieraz kilkunastu analityków; a to kosztuje. Poza tym jest teoria, że duże kłótnie i mnóstwo wulgaryzmów w komentarzach zwiększają czytelnictwo, co się odbija na dochodach z reklam. „Studio” ma głęboko w nosie reklamy i w ogóle dochodowość (jak widać). Wolę osobiście jednego inteligentnego i wykształconego czytelnika niż 100 bezmózgich klikaczy.
Dziękuję – tak własnie podejrzewałem, że za tym kryje się Pańska staranna selekcja, bo chyba na razie nie ma takiego software’u, który byłby w stanie tak to ułożyć. Naturalnie niszowość i brak wymagań komercyjnych temu sprzyjają,
*
Zauważyłem jeszcze jedną prawidłowość. Otóż na tych dużych portalach, nawet jesli odrzucić śmieci komentatorksie, wpisy komentatorów inteligentnych, światłych są mniej strawne niż na SO. Jakby ludzie tam pisali bardziej pod publiczkę, na pokaz niż z potrzeby wyrazenia poglądów. Może być i tak, że skądinąd inteligentni ludzie silą się na oryginalność, usiłuja sie koniecznie odróznic od innych i … wychodzi jak zwykle. Z ekonomicznego punktu widzenia do takich zachowań pasuje koncepcja konsumpcji na pokaz, nazywana niekiedy efektem demonstracji.
Dziękuję za ten wpis Red. BM.
Najpierw o „drobiazgach”. Nie rozumiem zdziwienia, Red. BM polemiką – przecież wysyłając mailem tekst wprost napisałem, że przesyłam polemikę z artykułem dyskusyjnym! Nie uchylałem i nie uchylam się od stwierdzenia, że to tekst polemiczny.
Przepraszam, że to aż 5 stron maszynopisu, ale nie chciałem być gołosłowny, a niestety mój słaby warsztat pisarski powoduje, że nie dałem rady napisać bardziej syntetycznie.
Gwoli ścisłości nie wiemy czy większość komentatorów zgadza się z tezą – ocena zawartości tekstu nie musi oznaczać zgody na tezy, a np. potwierdzać frustrację czytelników, czy dowolna inną rzecz. Gdyby pytanie było zadane wprost i odpowiedzi brzmiałyby – zgadzam się z tezą, to taka ocena byłaby uzasadniona. Jednak nie upieram się, być może to Red. BM ma rację i czytelnikom ta formuła odpowiada w 100%.
Podsumowując krótko dyskusję na początku mojego tesktu nie wykazywałem bynajmniej „wzburzenia moralnego” a odnotowałem dość często stosowaną przez autora artykułu manierę obrażania interlokutora, jako fakt, a nie moją ocenę tego faktu. (Postawa czy maniera autora, publicystyczna i w dyskusjach, nie powoduje u mnie wzburzenia moralnego, a raczej zupełnie inne emocje.)
W pozostałych „drobiazgach” nie podejmuję polemiki, bo nie ma sensu dzielić włosa na czworo. Być może napisałem nieprecyzyjnie i myląco – moja wina.
Przechodząc do generaliów – nie wiem na jakiej podstawie Red. BM wnioskuje, że jestem człowiekiem, który „marzy o dziennikarstwie dydaktycznym, z misją, podpowiadającym czytelnikowi jak żyć i co robić.” Nigdzie tak nie twierdziłem i nie twierdzę – we wszystkich wpisach czy tekstach przedstawiam swój punkt widzenia i nikogo ani nie namawiałem ani nie namawiam na cokolwiek. Nigdzie także nie wyrażałem takiego poglądu.
Twierdzenie, że na takie dziennikarstwo „… kategorycznie nie ma zgody. Już raz przerabialiśmy lekcję na temat komu to służy? i teraz zaczynamy przerabiać ją na nowo; ale to nie jest dziennikarstwo, tylko propaganda.”
w pełni podzielam, ale bynajmniej nie czuję się jego adresatem.
W wielu innych kwestiach także się z Red. BM się zgadzam, że dziennikarstwo nie musi być obiektywne, że opis może być czarny, że autor ma prawo do „ przerysowania i odbiegającej od powszechnej opinii”.
Warto zatrzymać się na ostatnim wyróżniku dziennikarstwa według Red BM: „Nie ma prawa tylko pisać nieprawdy.” Jest Pan pewien, że autor nie pisze nieprawdy? Gdyby przeprowadzić rzetelną analizę tekstów autora moglibyśmy się zdziwić. Ale przecież nie to było przedmiotem mojej polemiki!
Doskonale wiem, i tu się z Panem Redaktorem BM zgadzam, że wielu ludzi w sile wieku uważa w Polsce okres 1989-2015 za stracony – z wieloma z nich miałem okazję rozmawiać, bo w przeciwieństwie do niektórych kolegów miałem i mam sporo dobrych i wartościowych znajomych z kręgów nazywanych paskudnie „postkomuną”. W większości to inteligentni i bardzo zacni ludzie.
(Tak zupełnie obok tej dyskusji chętnie przeczytałbym artykuł kogoś, kto w sposób spokojny, całościowy i spójny wyłożyłby tę koncepcję „… że gdyby w swoim czasie dokładnie dotrzymano umów okrągłostołowych i przy władzy w 1989 utrzymała się progresywna grupa działaczy PZPR poszerzona o lewicę „Solidarności”, to byłoby znacznie lepiej…” itd. Ja to wiele razy słyszałem z ust poważnych ludzi, ale kiedy chciałem usłyszeć wersję całościową, kończyło się na ogólnikach. Piszę o tym, bo jako człowiek aktywnie biorący udział w przemianach 1989-2015 i trochę nadal, chętnie poznałbym alternatywę. To by niezwykle wzbogaciło naszą dyskusje o przemianach społecznych i gospodarczych. Chętnie bym skorzystał ze wskazówek gdzie mógłbym znaleźć taki materiał.)
To oczywiste, że w Polsce jest wielu nihilistów i kosmopolitów i że wielu ludzi wyemigrowało, a wielu inny rozważa emigrację.
Tylko nie o to w moim tekście chodziło, tego nie kwestionowałem.
Ja pytałem o konkretne rzeczy i tylko one mnie interesowały:
Po co starać się w Polsce o cokolwiek jeżeli i tak czeka nas na koniec porażka?
Nie rozumiem po co i dlaczego autor tworzy teksty skłaniające wprost do bezczynności, demobilizacji i nie robienia niczego pozytywnego w zakresie działalności publicznej.
Jaki jest cel demotywowania ludzi do działań pozytywnych? Dlaczego autor jest tak konsekwentnie przeciwny wszelkiemu postępowi w Polsce, zarazem sam deklarując się jako zwolennik nowoczesności ?
Chętnie poczytam kogoś, kto mi wyjaśni jaki jest sens takiego destrukcyjnego pisania? Czy w ogóle taki sens istnieje?
Interesowało mnie coś jeszcze – powód dlaczego omawiany artykuł został umieszczony w części „Artykuł dyskusyjny” ?
Na koniec – kiedy pierwszy raz przeczytałem słowo dziaders (bodaj nawet czy nie na SO w tekście Pani Magdaleny Ostrowskiej), sam chętnie i z entuzjazmem okrzyknąłem się dziadersem. Jest pewnie ślad w komentarzach. Jeżeli jeszcze dołączy do tego Pan Red. BM to już mam za sobą drugą osobę przekonaną o moim dziaderstwie. Może będą inni.
A ja krotko. Jest na SO dwu Autorów, z którymi wdałem się w polemikę, i już więcej nie zamierzam. Obaj na K. Jednego czytuję, ale nie dyskutuję. Drugiego nawet nie czytuję. Uważam, ze nie warto. Jeden Autor jest starszy, bardzo zasłużony, ale ma w zasadzie jedną myśl do przekazania. Robi to bardzo sprawnie, i tym budzi moje uznanie. Ale nie daj Boże coś zakwestionować. A drugi Autor nawet nie ma myśli. W każdym razie ja nie potrafię się takowej dopatrzeć. Ale nie daj Boże… No, wiec przestałem zaglądać do jego wypowiedzi.
A Redaktorowi Misiowi: Szczęść Boże, niech będzie pochwalony! Gdyby tak Pan Redaktor potrafił przyciągnąć Jerzego Urbana do pisania w SO. W końcu kolega po fachu.
Byłbym zaszczycony. Ale p. Jerzy ma swój organ, którego jestem od zawsze wiernym czytelnikiem.. To „szczęść” wybaczam.
A może jednak jakieś felietony gościnne? Albo przedruki? Pana organ nie płaci zbyt obficie, ale może pan Jerzy napisze za Bóg zapłać. Moze przekona go teza programowa, ze SO jest przeznaczone dla elity? Z góry się ciesze na jego artykuły.
Udzielam Panu Redaktorowi rozgrzeszenia i serdecznie błogosławię.
Odetchnąłem.
Skoro tak, to pozwolę sobie ciut bezmyślności jeszcze wcisnąć. Widzi Pan, bo to się tak w tym biednym kraju plecie, że nas tu, jak nie mniemam, bo nie daję rady, postać Jerzego Urbana zbliża. To o tyle ciekawe, iż mnie pana Urbana Polski widzenie zawsze do pustego łba trafiało. Wielu też szczerze go po katolicku nienawidzi, tak, iż z ochrony korzystać musi. To trochę dziwne, kiedy polski narciarz z jednej i idiota z drugiej, ku przebrzydłemu panu Urbanowi tęsknie spoglądają.
Pragnę tu nadmienić, iż moja głupota to nie do końca moja wina. Oczywiście – rodzice, słabe geny, niechęć do nauki, ale i pan Redaktor Miś zawsze mi tłumaczy, żebym trochę te żałosne próby publicystyczne odchudził, w znaczeniu, żeby myśli za dużo nie przemycać. Tak więc nawet, jak mi się co przypadkiem trafi i o myśl jakąś zahaczę, to pan Redaktor cedzi, a filtruje, do czasu, aż samo rzadkie się ostanie. Nie, żebym narzekał, ale moja tu bezmyślność ma jednak charakter programowy.
Moze Pan się uczyć ode mnie. Ja na ogol pisze krotko. Czasem jednym słowem. Moim organem jest Facebook, bo na salony SO nigdy nie zostałem zaproszony. Moze to i lepiej, bo musiałbym się jeszcze bardziej skracać.
Nie znalazłem czasu wcześniej na zredagowanie mojego komentarza, ale teraz widzę, że dobrze się stało, bo mogło mi nie wyjść tak zgrabnie jak Panu narciarzowi. Niemniej, warto jeszcze raz podkreślić, że każdy ma święte prawo do własnej opinii, nawet najbardziej skrajnej. I wiemy, że wysoka temperatura polemiki nierzadko prowadzi do cennych syntez. Fundamentalną zasadą podzielaną i przestrzeganą przez polemizujących, cywilizowanych ludzi jest owo nothing personal, just business, czyli dyskutujemy o poglądach osób, możemy te poglądy nawet wyśmiewać i z nich kpić (chociaż to akurat nie świadczyłoby dobrze o klasie dyskutanta), ale w żadnym, ale to żadnym przypadku nie wolno nam odwołać się do cech, charakteru, wyglądu, czy osobistych spraw osoby głoszącej dany pogląd (przepraszam za ten truizm ale mam na myśli osoby dla których nie jest to oczywiste). Słowo jest potężnym bytem o sile rażenia pocisku karabinowego, albo maczugi w wersji paleolitycznej. Współczesna kultura dyskusji też jest osiągnięciem cywilizacyjnym i chyba już nikt dzisiaj nie wyobraża sobie gromady okładających się maczugami uczestników think-tanku. Jednorazowego w takim przypadku.
To mi od razu przypomina sceny z różnych filmów amerykańskich, gdzie np. zwiazana rodzina czy kobieta albo mężczyzna czekaja na egzekucję, a przyszły morderca czy morderczyni, wkęcając tłumik, mówi ciepłym głosem: sorry, it’s nothing personal, just business,
*
Polskim „odpowiednikiem” tej zasady w wersji dowcipu studenckiego jest scenka rodzajowa ze wsi – chłop siedzi na pieńku a miedzy nogami trzyma łeb świni i podżynając jej gardło wielkim, rzeźniczym nożem, mówi do niej ciepłym, serdecznym głosem – oj, nie lubisz ty tego !!!
*
Podzielam tę zasadę żadnych argumentów ad personam, bo to niszczy dyskusję – dalej juz nie ma rozmowy!. Inną stroną tej zasady, tak skwapliwie odrzucaną przez pisowskich jaskoniowców, jest poprawnośc polityczna czy obyczajowa – szacunek dla rozmówcy.
*
A propos maczug – kiedyś czytałem historię poczatków piłki noznej w Czechach. Na poczatek meczu do sedziego podbiega kibic, wali go wielka lagą w głowę, tak że sędzia połyka gwizdek, a w tym czasie piłkarze walczą ze sobą na pięści i na kopniaki tak, że już pierwsze ofiary ze złamanymi kończynami słuzby sanitarne znosza z boiska. Musze poszukać tego opowiadania.
Kiedyś, dawno temu, przeczytałem książkę „The gentle art of written self defence”. Nie wiem, czy jest wydana po polsku. Warto ją przeczytać. Nie wiem, czy jest taki przedmiot w polskich szkołach. Warto by go wprowadzić zamiast religii.
https://www.amazon.com/Gentle-Art-Written-Self-Defense/dp/156731113X
Łojezu ale się naobrażało.
Możecie całkiem spokojnie wziąć ze mnie przykład i pana Kwiatkowskiego polubić. Gdzieżbym wprawdzie w lichości swojej miał się mienić Autorem lecz już jako ledwie komentujący miałem przecież tu a to w podskokach część przeciwpołożną ratować a to znów omijanym być w obrzydzeniu domyślnym czytelnika pozostawiając. A ja tu tymczasem całą Amerykę przed Kwiatkowskim ratowałem. I co ? I uratowana, znaczy na razie dyszy.
Lecz niestety Pan Kwiatkowski rację ma: czasu bowiem cholernie szkoda przy czym pytanie o emigrację jest o tyle passe, że przecież jeśli ktoś potrafi a i ma z czym (koniunkcja niezbędna) w każdej chwili mógłby sobie do jakiejś Japonii wyskoczyć, byleby miał gdzie wracać, nieprawdaż ?
Chińczycy na ten przykład nie dość, że trzymają się mocno to okrągły amerykański miliardzik , co go z rozwożenia pizzy w San Jose jeszcze kiedyś odkładali, na studia nad kwantową naszą przyszłością kochaną w postaci jednego instytutu gdzieś pod Pekinem, jak doniosło nie tak dawno MIT Review, wydali. I co ? I nic, i my ponoć też strugamy, tyle że co, i o tym właśnie pan Kwiatkowski pisze.
Dałbym lajka, ale nie wypada, skoro Pan tu o cieplejsze uczucia względem mnie po chrześcijańsku wnosi. Z bólem muszę przyznać, że dzielnie Pan USA przed mą niegodziwością osłaniał. Potopiłbym psiekrwie w keczupie, ale przemóc nie zdołałem i ze smutkiem wielkim potwierdzam, uratowane.
Pan jesteś patriota, Pana Polska boli, no to i bronię cóż robić.
Panie Piotrze, dzieki temu że Pan tę Amerykę ocalił to może i nam Biden pomoże?
Tego nie wiem, trudno jest ratować kogoś przed nim samym, a coś się dzieje czy jak zwykle ?
Polityka zagraniczna Bidena to be by Blinken & Sullivan nie będzie chyba miała specjalnych potrzeb w Polsce.
Blinken wychowywał się także w Paryżu a jego ojciec był ambasadorem na Węgrzech, zaczynał pracę w administracji pisząc Clintonowi przemówienia w polityce zagranicznej. W wywiadzie z wiosny, Anne Applebaum poleca go w tweetcie z 23.08, mówi o Europie o relacjach z UK i UE jako nie zawsze prostych lecz ważnych, w Europie spogląda na Francję a w kierunku Rosji w jej trudniejszych relacjach z Chinami widzi niszę dla amerykańskiej polityki, i wobec Rosji i wobec Chin. Co tam więcej, potrzeba wspólnej strategii z Rosją na południu, pozyskiwanie Indii i południowej Azji wobec Chin, umowa z Rosją o kontroli zbrojeń, przykręcanie jej za Ukrainę, pewnie się zmartwią nową dywizją w Kaliningradzie no i co zrobić z tą rurą. Jak to praca w State Department.
Jeśli komuś miałoby być bliżej do Republikanów sprawdzi to Sullivan, w administracji Obamy w 2015 potrafił przekonać tą część Kongresu do umowy nuklearnej z Iranem, pojęcia nie mam czy może dlatego, że jego żona była doradcą McCaina. Zresztą jakby coś to lepiej pytajcie Radka Sikorskiego a on może spyta żony.
I’m really impressed
*
Panie Piotrze czy mail do Pana jest nadal aktualny?
Po prostu googlnąłem:
– Webinar Chatham House 29.04.: US Foreign Policy in a Post COVID-19 World
– NYT w sekcji The Presidential Transition 22.11 i 2.12
W Stanach szła kiedyś taka reklama sieci hoteli w telewizji: zmieniały się scenki i pytania, ktoś był impressed i kończyła się zawsze jednym wyjaśnieniem: no but I stayed in a Holliday Inn last night.
A to drugie pytanie?
Przepraszam, aktualny oczywiście, kiedyś wymieniliśmy korespondencję. Moje autoryzowane id w internecie jest pod orcid.org i tam w polu Search mój id: 0000-0001-5795-5797
Dziękuję – skorzystam z maila. To 'autoryzowane id w internecie” przerasta poziom moich kompetencji sieciowych. Chętnie posłucham jak PAn mi zechce to kiedys wytłumaczyć.
Wygodny log w którym można zapisywać personalizowane dane na trzech poziomach dostępu: prywatnym, udostępnionym stronom autoryzowanym w systemie oraz publicznym. System także sam gromadzi dane z autoryzowanych w nim źródeł. Zgromadzone informacje podlegają Europejskiej Ustawie o Ochronie Danych Osobowych oraz prawu amerykańskiemu stanu Nowy York.
Dziękuję za wyjaśnienia – spróbuje to pojać, ale na razie za ciemny jestem.
Maila wysłałem.
Antoniemu Słonimskiemu stawiano przed wojną podobne zarzuty – dlaczego tak krytykuje, kiedy Polska się rozwija, Gdynia się rozbudowuje itd. Słonimski napisał, że uwzględni te uwagi i przed każdą krytyczną wypowiedzią napisze: Mimo Że Gdynia Się Rozbudowuje, a żeby nie zajmowało to dużo miejsca to będzie pisał w skrócie: MŻGSR. Może więc pan Kwiatkowski przed każdym tekstem napisze: Mimo Że Opozycja Jest Coraz Aktywniejsza I Kościół Się Zmienia Na Lepsze –w skrócie MŻOJCAIKSZNJ.
Słonimskiego czytywałem w Tygodniku Powszechnym do ostatnich jego tekstów. Za wcześnie odszedł, podobnie jak Geremek.
Przypomniała mi się anegdotka o jego powrocie do Polski. Wrócił bodajze w 1951 roku. Kiedy wylądował na Okęciu, opadli go dziennikarze pytając czy to prawda, że wraca do Polski na dobre? Dlaczego zaraz na dobre ? – odparł Słonimski – powiedzmy na poczatek na średnie. A potem Gomułka i Gierek go prześladowali. .
*
Skoro już Pan przywołał tę barwną postać, a rozmawiamy o polemice medialnej, warto wspomnieć dwa zdania z notki biograficznej Antoniego Słonimskiego:
” 13 kwietnia 1924 roku pojedynkował się na pistolety z Mieczysławem Szczuką, który chciał się zemścić za bezlitosną krytykę manifestu autorstwa jego przyjaciela, Henryka Berlewiego. Pojedynek odbył się w kawiarni, Słonimski wyszedł bez szwanku, Szczuka został ranny w nogę.”
Jeszcze jedna historia opowiedziana przez Słonimskiego, która świetnie obrazuje podejście naszych rodaków.
Rzecz miała się przed wojną. Słonimski strzygł się u fryzjera i czytał gazetę. W pewnej chwili zauważył informację i powiedział: – O, Aristides Briand umarł!
Na to fryzjer: – Nakradł się, nakradł i umarł.
Doskonałe – nie słyszałem!
Więcej jest w książce Słonimskiego „Alfabet wspomnień”.
A co do jasnej przyszłości, jaką wkrótce wywalczy nasza zbuntowana młodzież, polecam https://www.youtube.com/watch?v=BIPQTpFIWes&ab_channel=MaturaToBzdura.TV
Zatkało mnie. Jednocześnie przypomniałem sobie, że o ile poznany w Dakarze Senegalczyk, przewodnik turystyczny bez wyższego wykształcenia, który nie poznał wcześniej żadnego Polaka, znał sytuację polityczną w Polsce w owym czasie i pamiętał trudne nazwisko naszego ówczesnego prezydenta, to spotykałem w Senegalu osoby, które pytały, w której części Francji leży Polska? Amerykańskie nastolatki prezentują porównywalną wiedzę o świecie jak pokazane na filmie osoby ale tutaj nikt nie oczekuje, że one będą kształtować przyszłą rzeczywistość kraju. Za to wszyscy liczą, że będą one lojalnymi obywatelami i konsumentami. Bo w kapitalizmie coraz większe znaczenie mają konsumenci – nie muszą wiedzieć i rozumieć, nawet nie powinni, powinni za to wydawać możliwie jak najwięcej pieniędzy i gromadzić dobra materialne. Zatem dla kapitalistycznej Polski pokazana młodzież to jasna przyszłość, byle pracowała i wydawała wszystkie pieniądze na polskie produkty.
Też tak myślę – matura to bzdura!
Chłopak mojej dziewczyny, który jest prawnikiem a mieszkają w UK, opowiada jak spotyka Polaków, którzy sa tak ciemni, że rece i nogi opadają. Tymczasem oni nie tylko nie maja ambicji zmiany swoich kwalifikacji, ale jeszcze chełpią się tą swoją ignorancją i uważają, że skoro na zmywaku zarabiaja lepiej niż w Polsce np. lekarze to wszyscy wykształceni ludzie są kompletnymi frajerami.
Ja nie jestem zakochany w kapitalizmie, traktuję to jak zło konieczne, bo na nic lepszego nas dzisiaj nie stać. Jest jednak druga strona medalu tej hodowli konsumentów – prowadzi ona w prostej linii do zjawiska zwanego Trump.
Dziękuje, zdobędę tę ksiazkę.
*
Rewelacja. Zwykle nie oglądam takich rzeczy, bo mnie lekko denerwują, ale tu dotrwałem do końca. Włsciwie PiS nie musi już dalej reformować edukacji.
–
Kiedyś red. Mroziewicz, czasami tutaj publikujacy, opowiadała jak jeden z naszych polityków przetłumaczył na angielski zwrot – ja ci się zwierzę. NIe pamiętam dokładnie, ale brzmiało to jakoś tak: I will be animal yourself to you.
No cóż, przed paru laty na spotkaniu z przedstawicielami przedsiębiorców, podsekretarz stanu ( absolwent uniwersyteckiego wydziału ekonomii i podyplomowych studiów rachunkowości w SGH) w randze wiceministra finansów nie potrafił obliczyć VAT 🙁
A to dobre! Już mnie to przestało śmieszyć czy nawet wkurzać. I żartować też nie. Trzeba to nazywać po imieniu – nieuk !!!
@sławek,
Ciekawa analiza.
Warto podkreślić z niej jedno zdanie dotyczące tekstu pt. „Panie Głuszek, kocham pana”, które Pan sam podkreślił:
„To nie jest żadna diagnoza”. Nie rozumiem więc, czemu przykłada Pan do tego tekstu miarę, jakby on diagnozą był.
Liczba ocen „doskonałych” pod nim nie wynika z tego, że każdy oceniający jest czarnowidzem, który nie dostrzega osiągnięć Polski i podziela pogląd jakoby Polska była nazagładę skazana.
Myślę, że każdy oceniający pozytywnie znajduje w nim coś dla siebie. Ciekawą hiperbolę, proroctwo, czy nawet wbrew samej literze tekstu wezwanie do działania. KOwiec w „Rejsie” interpretował chytającą innych uczestników rejsu piosenkę. Poeta w skrócie ją przedstawił:
POETA:
Mozna ja umiescic w trzech zdaniach. Jestem sam. Nie mam dziewczyny. Jest mi
niedobrze.
A KOwiec zinterpretował:
„On nie
spiewa tego serio wtedy, przeciez. I to nalezy rozumiec, i tutaj mi sie
wydaje, ze panowie po prostu mylnie interpretuja. On po prostu spiewa
zartobliwie, ironicznie. Ze stosuniem jakims takim zartobliwym do tematu
i samego siebie, ze on to w ten sposob spiewa, i w zwiazku z czym twierdze, ze
nie jest to piosenka smutna, pesymistyczna, tak jak pan mowil chwyta, ale
to takie jest lzawe. To nie jest lzawa piosenka, ja twierdze, ze jest to
piosenka optymistyczna, zartobliwa, wesola, z akcentami humorystycznymi.”
Tak czy owak, na wniosek innych członków rady śpiewak został przesunięty do sekcji gimnastycznej, żeby nie był sam, nabral (jeszcze więcej!) optymizmu i przestał śpiewać.
No więc ja mam wrażenie, że Pan nie dostrzega akcentów humorystycznych i optymistycznych u „śpiewaka” T Kwiatkowskiego, natomiast chciałby Pan, żeby przestał on śpiewać. 😉
.
Jeszcze uwagi spowodowane komentarzami i choć trochę pasujące do kontekstu
.
Red. Miś zakończył swój komentarz „dziaderstwem”.
Tu przypomniał mi się tekst TK. Był odpowiedzią na tekst red. Misia właśnie o skandalach w Hollywood i o ich tropicielu, o pracy jaką wykonał, o tym jak wielokrotnie ta praca była zagrożona, jakie kłody pod nogi mu rzucano, jak nawet władze publiczne przyczyniały się do ukrywania prawdy.
Napisany w odpowiedzi przez TK tekst to bodaj najbardziej DZIADERSKI tekst jaki w tej witrynie przeczytałem – „victim blaming” w pełnej krasie i całej okazałości.
.
Wzbudził Pana Sławka niepokój komentarz mówiący o emigracji na „zgniły zachód”. W odpowiedzi red. Miś pisze, że wielu młodych się zastanawia czy Kanada, czy Nowa Zelandia. Osobiście wybrałbym NZ. Nie tylko dlatego, że możliwie najdalej od Polski. Ale jednak otrzymanie wizy z pozwoleniem na pracę nie jest tam łatwe. W Kanadzie dużo łatwiej.
Edit:
Właśnie na oko.press przeczytałem komentarz do tego wątku:
https://oko.press/sondaz-ktory-szokuje-64-proc-mlodych-chcialoby-zyc-za-granica/?u=true
Dziękuję za ten komentarz – zainspirował mnie Pan kilkoma wątkami…..
*
Nie potraktowałem tekstu p. TK jako diagnozy – raczej starałem się pokazać, że nie jest diagnozą, chociaż z arbitralności stwierdzeń można wnioskować, że do takiej roli aspiruje. Autor w swoich stwierdzeniach i wnioskach wykazuje się „męstwem i okrucieństwem” jak nie przymierzając Aleksander. (Na takie dictum mój kolega zwykł był pytać – Aleksander Wielki? Nie, Aleksander Platz ! )
*
Cokolwiek Pan napisze o Rejsie, choćby tylko tytuł filmu, to już wprawia mnie w dobry humor. Ten film, jest jednym z moich ulubionych antydepresantów. A już zwłaszcza scena donosu obywatelskiego pt. Głupi kaowiec” i dyskusja o karze dla sprawcy, począwszy od kary śmierci…
*
Przywołana przez Pana scenka z piosenką łzawa i smutną przez co w zasadzie żartobliwą i optymistyczną to majstersztyk. Pasuje do wczorajszej obrony JK przez premiera M. W Rejsie to była wspaniała kpina a w Sejmie ten pan mówił poważnie ! .
Wskazówka z przesunięciem śpiewaka do sekcji gimnastycznej nadaje się na kartkę świateczną dla premiera M. wraz z życzeniami noworocznymi aby „…nabral (jeszcze więcej!) optymizmu i przestał śpiewać.”
*
Słusznie zwrócił mi Pan uwagę, „…że Pan nie dostrzega akcentów humorystycznych i optymistycznych u „śpiewaka” T Kwiatkowskiego, natomiast chciałby Pan, żeby przestał on śpiewać. ;)” O tym, żeby przestał śpiewać nawet nie marzę, ale gdyby tak „…został przesunięty do sekcji gimnastycznej, żeby nie był sam, nabral (jeszcze więcej!) optymizmu…” to postulat godny namysłu.
*
Emigracja – wiele rodzin w Polsce ma kogoś za granicami. Moja córka ze swoim partnerem i wnuczką od sześciu lat żyje w UK. Stara sie o wizę do Australli bo – ma Pan rację – do NZ to nierelane. Cenę (psychiczną) jaka płacą emigranci trochę znam, bo jakis czas sam mieszkałem w Wielkiej Brytanii. Moja serdeczna kolezanka ze studiów, jeszcze w latach 70-tych, wyjechała do Australii, gdzie zrobiła nawet błyskotliwą karierę zawodową. Od szeregu lat na emeryturze, mimo iż była kompletnie indyferentna politycznie, też czasami ma łzy w oczach.
*
Mnie samego mili chłopcy z SB „namawiali” na emigrację z biletem w jedną stronę, ale jakoś mi się upiekło. Kiedy „poprosili” mnie o to abym zreferował, co mówił na prywatnym przyjęciu, jeden z najwybitniejszych profesorów ekonomii (już nieżyjacy), a ja im wyłozyłem przez dwie godziny jedną z teorii wzrostu gospodarczego uznali, że takiego idioty nie ma co wysyłać w świat.
A najlepszy kawał to ten, że kiedy temu profesorowi potem opowiadałem z detalami całą historię z przesłuchania na SB, profesor się zamyślił i zrekapitulował: „ale z rolą mnożnika inwestycyjnego w moim wykładzie panie kolego, to pan zdecydowanie przeholował !” No i jak tu nie lubić takiego ?
*
Innym razem, gdzieś ok. 1991 r. ten sam profesor brał udział w dyskusji polityków i ekonomistów w lokalnym programie TV. Znany polityk Stefan Niesiołowski, wygłosił jakąś ekonomiczna herezję, na co profesor protestował, że to tak nie działa. Po chwili Niesiołowski wrócił do tematu, ujmujac go nieco inaczej i zwracając się do profesora stwierdził, że sie będzie upierał ze ma rację. Czy pan się z tym zgadza panie profesorze, zapytał bezpośrednio. Profesor odparował – ja się zgadzam, że pan się upiera.
Swój wpis zakończył Pan dziaderstwem. Sięgnałem do wzmiankowanych przez Pana artykułów, bo wcześniej drugiego z nich nie czytałem. W pełni potwierdzam Pańską opinię. Jak łatwo z pozycji tolerancyjnego obserwatora przechodzi sie na pozycje rygoryzmu moralnego, wcielając sie mimowolnie w rolę quasi-inkwizytora w stosunku do …ofiar.
Odwieczny problem – publicystyka państwowotwórcza, czy konkurs piękności marudziarzy? Jerzy Giedroyc był państwowcem i szukał ludzi piszących o państwie, czy raczej o możliwych drogach jego poprawy. Diagnoza dlaczego coś poszło nie tak, może do poprawy prowadzić. Ogólnie jednak nazbyt ogólne rozważania do niczego nie prowadzą. Żyjemy w czasach wielkiej smuty, więc wielu uprawia radosną twórczość depresyjną. W miejscach takich jak to, zazwyczaj nie zajmujemy się bardzo konkretnymi sprawami, więc i dyskusje nie mają do prowadzić do żadnych konkretnych decyzji o działaniu. Kiedy muszę podjąć decyzje czy kupić sadzonki ogórków czy pomidorów, dyskusja z innymi jest poważna. Dyskusja czy Polska jest państwem peryferyjnym, czy tylko prawie rozwiniętym, sąsiadującym z rozwiniętymi, do poważnych nie należy. Chwilowo bóg zwrócił ojczyznę i trzeba po nim posprzątać, ale jeszcze nie można nawet tego sprzatania zacząć, bo dalej zwraca. Jedni wyjadą inni zostaną, niezależnie od dobrych rad, pozostaje pytanie, o czym tu dumać, jak się jest na bruku? Dobrych rad udzielać nie warto, bo konkurencja zbyt wielka, można próbować opisywać różne zjawiska i cieszyć sie, kiedy komuś chce się rzeczowo o problemie dyskutować.
To „…dalej zwraca” rzeczywiście znakomite ! A jakie obrazowe…
Symetryzm jest znienawidzonym słowem wyznawców platformy, organizacji zwalczającej z największą swą energią i uparciem wszelką konkurencję po stronie opozycyjnej. Gdyby to była organizacja demokratyczna i niezabetonowana, organizowałaby nam życie wokół najzdolniejszych i najmądrzejszych ludzi w naszym Kraju. Tymczasem egzekutywa decyzyjna zamyka się w wąskim kręgu a nawet takie osoby jak np. Paweł Kowal mogą sobie tylko coś powiedzieć do kamery, bo na konsultacje i udział w dyskusji, to już by było za daleko. Swoiste zawierzenie i zdanie się tylko na takie uwarunkowanie, to postawa rzeczywiście niesymetryczna.
Nihilizm w takim kraju jak nasz, a właściwie przynajmniej jego odrobina jest po prostu konieczna, żeby nie zwariować. Jeśli ktoś pilnuje się, żeby nie popadać w stan totalnego odrzucenia różnych aspektów życia czy np.w tak prozaicznej kwestii jak stosunek do kościoła i jego roli w naszym Państwie, to gratuluję ciągłego symetryzmu w stosowanej postawie życiowej. Gratuluję wyłącznie optymistycznych postaw osobom pozbawionym uczucia skrajnego pesymizmu. Wydaje się, że każdy z nas jakoś jest urządzony w tym co jest i to samo urządzenie ma w sobie znamiona takiego skrajnego pesymizmu.
To co napisał Pan o PO to w zasadzie popieram nie w 100% a 200%. Chyba lepiej tej obserwacji nie dałoby się przedstawić. Właściwie popieranie PO dla mnie juz nie wchodzi w grę, chyba że stałby się cud, ale zdaje sie to nie ta firma. Trzymam kciuki aby Ruch Hołowni nie zachorował na tę sama chorobę co PO.
*
Ma Pan racje w tej ocenie naszego położenia. Dla mnie odrobina optymizmu jest ratunkiem przed popadnieciem w skrajne zniechęcenie, cyznizm i depresję.
Naturalnie kazdy z nas może odreagowywac to bagienko inaczej.
Pan Sławek przedstawił swój pogląd na publicystykę pewnego pana, która praktycznie nie wnosi nic nowego do dyskusji o kondycji Polaków i polskiej polityki. Myślę, że to, czego wg Sławka brak w tekstach krytykowanego autora, to przyzwoitości w opisywaniu realiów i stanu naszego narodu. Z analixy tekstów pana Kwiatkowskiego wynika, że mamy tu przykład bombastycznego autora – osobnika, który z góry swojej chmurki spoziera bardzo krytycznie na polską rzeczywistość i komentuje ją „na skróty” według swojego widzimisię. Pytanie zadane przez Sławka: czy ma do tego prawo?, stało się zarzewiem dyskusji pod tekstem Sławka.
.
Z kolei dyskutujący ze Sławkiem Bogdan Miś uważa, że pan Tadeusz Kwiatkowski ma prawo interpretować rzeczywistość tak, jak on to uważa za stosowne. I tu mamy dyskusję, która prowadzi do nikąd. Osobiście zgadzam się z tezami Sławka, że dziennikarz ma obowiązek rzetelnego podejścia do rzeczywistości. Dlaczego? Żyjemy w czasach zamętu publicystycznego, wywołanego przez nie kontrolowane media, zalewane kłamstwami i relatywistycznym zamętem, podważającym zdobycze nauki, zdrowego rozsądku i rzetelności. W polityce mamy populizm Kaczyńskich i Trumpów, budujących relatywne rzeczywistości. Na tym tle publicystyka pana Kwiatkowskiego jest odzwierciedleniem tego chodzenia na skróty, ignorowania rzeczywistości i budowania relatywnych światów.
.
W tej dyskusji Sławek ma nie równe szanse, ponieważ Bogdan Miś reprezentuje portal jako decydent, dający szanse lub nie na ukazywanie się tekstów różnych autorów. I jeśli przypomina o tym podczas dyskusji, to zaczyna brzmieć jak groźba pod adresem Sławka. W tym miejscu kończy się dyskusja…
Dziękuję Panie Andrzeju. Trafnie Pan ujął istotę polemiki. W zasadzie niechętnie ją napisałem. W dyskusji przypadkiem wyszło, że Pan T. Kwiatkowski wzoruje się na jednym z najwybitniejszych i może najbardziej błyskotliwych piór swojego pokolenia – Jerzym Urbanie. Przy czym to wzorowanie się oparte jest, jak myślę na publicystyce tego autora po roku 1989. Trzeba pamiętać, że Jerzy Urban zakładając swoje pismo NIE przyjał pewną formułę komercyjną i ten jego styl pisania wypełnia tę formułę. Nie wiem czy dla młodego czlowieka (pan TK wg. notki biograficznej ma 43 lata) taka formuła pisarstwa jest najszczęsliwsza. Dlatego w mojej polemice zadaję różne pytania, przede wszystkim po to aby sam pan TK zastanowił się nad sensem odpowiedzi na nie. A piszę to nie bez kozery.
*
Moja osobista przygoda z publicystyką Jerzego Urbana rozpoczyna się od tygodnika Kulisy gdzie pisywał felietony pod pseudonimem Jerzy Kibic. Pomieszczone na ostatniej stronie, banalne historyjki sądowo-kryminalne były opowiadane z takim wdziękiem, takim kunsztem dziennikarskim, że naprawdę przyjemnościa była ich lektura. Pamiętam u moich teściów w domu wyrywano sobie gazetę, zeby koniecznie przeczytać ten felietom. Suspens wart Hitchcocka. Potem trochę miałem do czynienia z publicystyką Urbana kiedy pracował w Polityce. Znakomite teksty, choc niekoniecznie zgadzałem sie z nimi, ale pióro fantastyczne.
*
W stanie wojennym, kiedy wszyscy zajmowaliśmy się różnymi rzeczami, odnalazłem u ojca w piwnicy stare egzemplarze „Po prostu” i poczytałem troszkę. Jerzy Urban miał niewiele ponad 22 lata kiedy w 1955 r. dołączył do redakcji „Po prostu”. Jego teksty z tamtego okresu to nie tylko kunszt dziennikarski ale i pasja pokolenia, które chciało zmieniać Polskę. Towarzystwo w którym wówczas wystepował, to naprawdę elita polskiej inteligencji: Jerzy Ambroziewicz, Stefan Bratkowski, Czesław Czapów, Włodzimierz Godek, Marek Hłasko, Stanisław Manturzewski, Jan Olszewski, Lech Emfazy Stefański, Jerzy Strzałkowski, Ryszard Turski, Jerzy Vaulin, Witold Wirpsza czy Agnieszka Osiecka. Lektrura tych tesktów wprawiła mnie w zdumienie. Potem zapisy cenzury za czasów Gomułki i Gierka sprawiły, że Jerzy Urban solidnie dostał w skórę.
*
Jego póżniejszej drogi i wyborów życiowych nie chcę komentować, bo kimże jestem aby oceniać ludzi. Polskie życiorysy są tak zawiłe jak nasza historia a rolą nas, ludzi myślących jest nie dokonywanie poochopnych ocen. Do jakich absurdów prowadzi segregowanie ludzi wedle subiektywnych kryteriów widzimy po 2015 roku, ale widzieliśmy także wcześniej.
Tak przy okazji poglądy polityczne i droga życiowa mogą być zupełnie czymś odrębnym od talentu pisarskiego czy dziennikarskiego. Jeden z najblizszych współpracowników gen. Jaruzelskiego Wiesław Górnicki był znakomitym dziennikarzem a pierwsza ksiązką jakaę przeczytałem były zapomniane juz dzisiaj „Opowieści zdyszane”. Jego późniejsze książki to też wspaniałe lektury.
*
Ten przydługi wywód (gadulstwo to wada paskudna) służył tylko temu, aby parafrazując stare powiedzenie stwierdzić – kto za młodu nie był optymistą na starość będzie żrżędą. Pan TK stoi przed wyborem czy chce być juz dzisiaj zrzędą czy także na starość.
*
Muszę jednak zaprotestować co do Redaktora BM. Jego postawa i zachowanie budzi mój szacunek i uznanie. Nie jest ważne czy się zgadza z Panem Kwiatkowskim czy ze mną – publikuje nas obydwu. Jego stanowisko o decyzji redakcji czy publikowac danego autora czy nie jest raczej głosem w dyskusji o profesjonalnym dziennikarstwie i do czego redakcja ma prawo. W tym stanowisku zarysował niejako granice tolerancji.
*
Obserwując od lat działania praktyczne na SO musze przyznać, że Red. Miś wykazuje i tak anielską cierpliwość tolerujac wiele zachowań, łagodnie mówiąc niestandardowych, przy których moje wybryki nie są, mam nadzieję, aż tak uciążliwe. Najlepszym przykładem jest ostatni przypadek jednego z komentatorów, który mocno naruszał cierpliwość autorów, komentatorów a i pewnie Redakcji. Dopiero kiedy popadł w wyraźną recydywę i przekroczył naprawde normy elementarnej przyzwoitości i kultury, cierpliwość Pana Redaktora BM dobiegła końca. Piszę z autopsji, bo przy tym końcowymn wybryku byłem mimowolnym świadkiem.
*
Moje osobiste doświadczenia z publikacjami na SO są takie, że Red. BM wkłada w nie mnóstwo swojego profesjonallnego doświadczenia w redakcję i edycję. Gdyby nie ta praca te moje artykuły byłyby zdecydowanie mniej czytelne i komunikatywne. Ja w zasadzie nie mogę się nachwalić współpracy z Red. BM, ale znając Jego racjonalne podejście do rzeczywiśtości muszę sie hamowć bo mnie opieprzy za wazeliniarstwo !
*
Na koniec – zapomniałem o sprawie najważniejszej. O gratulacjach dla Pana, bo przecież w zwycięstwie Joe Bidena jest także cząstka Pańskiej pracy. Prosze przyjąć moje serdeczne gratulacje.
Przy okazji może warto aby Pan opublikował doswiadczenia z tej kampanii, bo na pewno to pasjonujaca kuchnia polityki!
Mam taki sam szacunek do Red. Misia! Dlatego zdziwił mnie tym krótkim komentarzem. A że mam nie wyparzoną gębę… Jesteśmy dziś wystawiani na przedziwne działania przedziwnych ludzi, co powoduje nadmierną podejrzliwość i niepotrzebne reakcje. Wiem o kim mowa o usunięciu ze SO, wtedy też byłem i czytałem te głupie osobiste wycieczki dyskutanta. Może był pod wpływem…?
Ja dziś zachodzę w głowę, jak to jest możliwe, że 100 amerykańskich republikańskich senatorów, 17 chyba gubernatorów ze stanów republikańskich wsparło hucpę Prokuratora generalnego Texasu i Trumpa domagających się od Sądu Najwyższego anulowania wyników wyborczych w czterech stanach, które w tych wyborach wygrali demokraci. Wniosek dziś przepadł, ale masowy przykład paranoi został. Stąd potrzeba bardziej rzetelnego podchodzenia do rzeczywistości. Ameryka jeszcze się broni przed populizmem. Polsce to na razie nie wychodzi. Dlatego prośba do Red. Misia o to, by autorzy przykładali się do spierania z rzeczywistością i nie wsadzali narodu do kotła głupców i nieudaczników. Polska też się obroni, musi nauczyć się rozmawiać ze sobą i odsiewać plewy populizmu.
.
Przykład J. Urbana to wybijająca się inteligencja. Sam czekałem na jego teksty przed 1989 r podobnie jak Red. Passenta, choć reprezentowali wtedy sobą inną opcję, mnie to nie przeszkadzało. Liczy się tu inteligencja i umiejętność pisania. I warto o takie talenty walczyć.
Proponowałbym panom aby do tekstów pana TK podeszli jak katolicy powinni podchodzić do in vitro: nie podoba ci się to nie stosuj, czyli tu: nie podoba się to nie czytaj. Ja czasem nie czytam tekstów nawet ulubionych autorów, kiedy mi temat albo forma nie odpowiadają.
Z panem Urbanem mam podobne doświadczenia czytając NIE. W przeszłości czasem z nim polemizowałem (także gdy był rzecznikiem rządu). Nie podoba mi się u niego chęć drażnienia czytelnika za wszelką cenę. Poza tym, jako redaktor, musi regularnie pisać, więc z konieczności nie wszystko się udaje. Ale niektóre teksty były znakomite i poczucie humoru świetne. Wolałbym nawet żeby rzadziej pisywał o aferach (to odnosi się do całego NIE), ale zdaje się takie są „zamówienia” czytelników.
Wie Pan, to dobry pomysł z tym nie czytaniem. Co prawda o tym, czy artykuł się podoba czy nie trudno orzec a priori, bez czytania. Łatwiej nie czytać kiedy temat nam nie odpowiada, tylko znowu bez przeczytania do końca nie bardzo wiadomo, chyba, że temat jest widoczny golym okiem. Z formą podobna historia. NIemniej sugestia warta przewmyślenia – dziękuję!
*
Ja z Jerzym Urbanem od dawna nie mam problemów. Przestałem czytać NIE wiele lat temu, bo nie odpowiadało mi wiele rzeczy. Nie zmienia to jednak mojej pozytywnej opinii o jego kwalifikacjach dziennikarskich.
Dziękuję. Przy okazji proszę zwrócić uwagę, iż spora część katolików nie potrafi zachować zdrowego rozsądku wobec takich kwestii, jak in vitro, antykoncepcja, pornografia czy aborcja. Po prostu muszą się nimi zajmować, choć robią to niechętnie, jak np. Kaja Godek. Niektórzy również czytają mnie bardzo niechętnie, ale…
Ja też piszę niechętnie, co chyba daje się odczuć. Owe wzajemne niechęci przyciągają się w SO i wtedy, cóż… to nic osobistego, po prostu pełna dobrych chęci polemika.
No cóż, swojego nazwiska w artykule na SO się nie spodziewałem. Nie chce mi się marnować życia na mieszkanie w Polsce, w której za wolno dokonują się potrzebne zmiany. Chcę po prostu zrealizować radę wspominanego Jerzego Urbana – „Póki jesteście młodzi i możecie chodzić bez laski spi***cie z Polski.” Jakby autor pomieszkał u mnie w mieście przez parę tygodni i miał kontakt z tubylcami (jakieś 50% to stare mohery) to też chciałby czym prędzej je opuścić. Czemu więc nie wyprowadzić się po prostu do większego miasta?
Dlatego, że Słońce zachodzi o tej porze roku już po 15, a pół godziny później jest ciemno, dodatkowo zimno przez pół roku, drogi gaz, a także stopień zaczadzenia lokalną wersją mitologii i odwoływań do niej w dyskusji publicznej jest zbyt duży by dało się je znieść. Zapewne i autor rzeczonego artykułu i polemista rozumieją o co mi idzie. Jak się już przeprowadzać to tam gdzie się chce. Ta część nie była kpiną, natomiast ta o odszkodowaniach już tak.
Właśnie możliwość legalnej emigracji jest jedną z wolności jaką osiągnęliśmy po 1989 r. W niej samej nie ma nic złego. A powody, o których Pan napisał ma wielu rodaków. Jestem daleki od tego aby komukolwiek zabraniać emigracji, ale także jestem daleki od tego, aby kogokolwiek na nią namawiać. To zazwyczaj trudna decyzja.
Polsce i ludziom mieszkającym w niej życzę dobrze, bo wszystkim państwom życzę powodzenia. Nie zmieni to faktu, że ciężko będzie zarazić obywateli tego kraju racjonalizmem. A to źle wróży na przyszłość. Natomiast zgodzę się, że jakby wszyscy podchodzili tak jak pesymistycznie p. Kwiatkowski to niczego by nie dałoby się zbudować. Tak poza tym to część argumentów rozumiem i dlatego właśnie jest mi przykro, że od paru lat kraj, który mógłby stać się jednym z filarków federacji europejskiej idzie w stronę cholera wie czego – czy tylko mi to przypomina Rosję? Uważają się nie za kulturę zachodu ani wschodu, w Polsce podobnie ani UE ani Rosja tylko my, liczy się już tylko nasze własne „my” i nic więcej. Dla przykładu – w jednej z parafii w okolicy zorganizowali zbiórkę zeszytów, odzieży itp na Ukrainę. Pomyślałem ciekawa inicjatywa, ale dowiedziałem się, że to będzie dla mieszkających tam Polaków – jak widać Ukraińców problem biedy i najazdu Rosji nie dotyczy.
Prócz wielu problemów polskiej publicystyki jest jej strona formalna. Brak jest w niej dyscypliny w krótkich wypowiedziach na tzw. punkt, zamiast tego są rozgadane i gubią puente i czytelnika. Wyglada ona jakby autorzy byli oplacani od liczby wierszy, tak jak w PRL produkowano grube szklanki, poniewaz premie były od wagi wyrobów.