Jadę do Kanady4 min czytania

 

Konsulat Kanady w Seattle wyglądał skromnie – poczekalnia w formie korytarza i trzy pokoiki. Miałem za sobą dwieście pięćdziesiąt mil jazdy samochodem z Oregonu do Seattle w stanie Waszyngton i byłem spragniony choć kubka kawy; rozglądałem się w korytarzu za maszynką do kawy, ale nigdzie jej nie widziałem, a więc nie było w konsulacie zwyczaju serwowania kawy.

Moja wizyta w konsulacie miała być czystą formalnością – chodziło o wbicie w moim polskim, służbowym, komunistycznym paszporcie wizy na wjazd do Kanady. Nic więcej od państwa kanadyjskiego i od monarchini Kanady, Elżbiety Drugiej nie chciałem, chodziło mi tylko wizę, taką malutką wizkę na dwa tylko dni. Bo pierwszego dnia miałem wygłosić referat na seminarium uniwersytetu Simon Frazer w miasteczku Burnaby, potem zjeść obiad w klubie profesorskim, wreszcie wieczorem odbyć rozmowę o losach emigrantów z moim przyjacielem Jerzym Karadżijewem, uciekinierem z komunistycznej Bułgarii. Przenocować miałem u niego aby rano drugiego dnia wyruszyć w podróż powrotna do Oregonu.

– Tylko jedno pytanie, profesorze – konsul kanadyjski zawiesił głos.

– Słucham.

– Czy słuchał pan porannych wiadomości?

– Nie.

Jadąc nie szukałem kanałów informacyjnych, przerzucałem się radiostacjami muzycznymi od soul, bluesa do folku, a w końcu chcąc uniknąć reklam utknąłem na dłużej na kanale religijnym transmitującym kazanie pastora metodysty. Pastor kazał z pasją, mówił o koniu barwy ognia i o koniu trupio bladym, a potem o tym jak bardzo błądzi ten, który wierzy w ewolucję. Kulminacyjnym momentem kazania był atak pastora na aminokwasy – nie tylko że je z ogromną furią potępiał, to kwestionował w ogóle ich istnienie i sugerował, że tak jak ewolucja są wynalazkiem, podstępem szatana.

Konsul ciągnął dalej:

– Szkoda, bo było tam o pańskim kraju. W jednej z warszawskich kawiarni zatrzymano pod zarzutem szpiegostwa amerykańskiego attaché kulturalnego i jego polskiego rozmówcę. Attaché policja wypuściła po paru godzinach, Polak pozostał aresztowany.

– To nie policja, tylko milicja, a najpewniej służba bezpieczeństwa – chciałem sprostować, ale pomyślałem, że nie jest to dla konsula szczególnie ważna informacja i że na pewno nie zasługuje na przekazanie jej do Ottawy do wiadomości kanadyjskiego premiera ani też do Londynu do monarchini Elżbiety Drugiej.

Do drzwi gabineciku konsula zapukała sekretarka:

– Mamy nowe wiadomości. Ten Polak to profesor – tu jest jego nazwisko, nie umiem go wymówić – położyła na biurko konsula kartkę z ręcznie wypisanym nazwiskiem. Konsul przesunął kartkę w moją stronę.

– Ależ ja znam tego pana. To profesor Ryszard Herczyński[i] – powiedziałem – pracuje tak jak ja pracowałem w tym samym instytucie Polskiej Akademii Nauk. Widywałem go w bufecie, pija herbatę z mlekiem. I działa w polskiej opozycji.

– Proszę, cóż to za zbieg okoliczności.

Konsul zamilkł na chwilę po czym rzekł:

– Napije się pan kawy? Czy herbaty? Siądźmy przy tym stoliku, będzie nam wygodniej.

Coś mnie zaniepokoiło, skąd raptem ten pomysł z kawą. Przecież wbicie wizy to sprawa sekretarki, paszport miałem przygotowany w kieszeni.

Kilka minut później konsul, podnosząc do ust filiżankę z kawą powiedział:

– Niestety nie mogę wydać panu naszej wizy.

Milczałem.

– Winien jestem panu wyjaśnienie. Przebywa pan w Stanach na podstawie amerykańskiej wizy wbitej do polskiego paszportu wydanego przez władze komunistyczne. Zatrzymanie amerykańskiego attaché przez właśnie te polskie władze jest aktem w stosunku do Stanów Zjednoczonych nieprzyjaznym i wymaga jakiejś odpowiedzi. A czyż odmowa wpuszczenia powracającego z Kanady do Stanów polskiego naukowca nie byłaby właśnie dobrze wyważoną odpowiedzią? Nie ma tu zatrzymania, czy też aresztu, decyzja jest całkowicie zgodna z prawem, a wydźwięk międzynarodowy pozytywny – mocarstwo wykazuje się łagodnością, a jednocześnie nie puszcza zaczepki płazem. Mówi komunistom: Szanujcie nas, nie lubimy głupich żartów.

Konsul odstawił filiżankę na stolik:

– Ma pan tu na zachodnim wybrzeżu rodzinę?

– Tak, w Oregonie.

– Jutro wraca pan z Burnaby i na przejściu w Blaine, w stanie Waszyngton dowiaduje się pan od amerykańskiej służby imigracyjnej, że odmawiają panu wstępu do Stanów. Każą panu zawrócić z powrotem do Kanady. No i co pan zrobi? A co zrobi pana rodzina?

– Rodzina jest tam – w Oregonie. A pojutrze mam tam dwa wykłady. Płacą mi za to, że wykładam.

Konsul przypatrywał mi się:

– Właśnie, trzeba wykładać. Więcej kawy?

– Nie. Chyba już pojadę z powrotem. Do domu w Oregonie to ponad dwieście mil.

– Chwileczkę. Chciałbym panu dać kilka broszur o pięknie mojej ojczyzny – Kanady. Polecam wspaniałe, dziewicze tereny narciarskie. Może następnym razem będzie pan miał więcej szczęścia.


[i] https://pl.wikipedia.org/wiki/Ryszard_Herczy%C5%84ski