2018-07-25.
Pod takim oto tytułem jesteśmy zmuszani od wielu miesięcy do oglądania rodzimej produkcji współczesnego serialu wojenno-obyczajowo-propagandowego, jedynej w swoim rodzaju, mistrzowsko skrojonej tragifarsy kołtuńskiej.
Ba, żeby tylko do oglądania. Aktorami nawet bywamy, choć drugiego planu, a w swej masie jedynie statystami, gwałconymi do odgrywania ról podludzi ku chwale garstki bożych popaprańców ślepo podążających za ciapowatym, nawiedzonym guru. Cel sekty jest jeden – całkowite zwycięstwo i podporządkowanie swojej ideologii liczniejszych gromad niewiernych i zbuntowanych zredukowanych do roli niewolników.
No bo pozornie, na pierwszy rzut niczego nie spodziewającego się oka, jest normalnie, jak wszędzie.
Ale już wyostrzony wzrok podparty zasłyszeniami ukazuje obraz całkowicie inny. Obnaża scenerię jakiejś zakamuflowanej wojny: oto twarzą w twarz stoją dwie zacietrzewione armie, wszędzie, na wielu frontach, toczą się walki, obowiązuje terminologia militarna i takież pojmowanie sytuacji.
Ofensywna, ta mniej liczna, ale za to doskonale okopana i nadal umacniająca swoje fortyfikacje, dążąca do wycięcia w pień najdrobniejszych przejawów demokracji, armia zakutych łbów – potyka się z tej demokracji zdesperowanymi obrońcami, pospolitym ruszeniem otwartych przyłbic wspomaganym partyzanckimi wielu barw oddziałami miłośników odradzającego się ze zgnojenia hasła-symbolu Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
W tych potyczkach potknęła się nawet już wielokrotnie, ale prze siłą rozpędu i masą walca drogowego dzięki zaszczepionej w szeregach bojowników współzależności: zagony pancerne murem za cezarem; Cezar-Słońce, Cezar-Bóg hojnie udziela swym druhom błogosławieństw wszelkich, dla najwierniejszych popartych żywą gotówą na wysokich stołkach.
Tak to działa wymyślone i ochrzczone po katolicku jako perpetuum mobile.
On bez nich nikim, oni bez niego mniej niż zero w swoich teatrzykach jednego aktora na zapyziałej prowincji lub w wielkomiejskich zaułkach. Bezwzględnym wiernopoddaństwem nostryfikują swoje dyplomy, nobilitują doktoraty i profesury, wyczarowują lub dowartościowują wątpliwej klasy dokonania.
Niebywale zwarta i jednomyślna dla strategicznych celów to armia. I nie dociera przez te opancerzenia czerepów, że może być i będzie inaczej. Nie dociera, że przyjdzie czas oskarżycieli, trybunałów i komorników. Że przyjdzie odpowiedzieć nie tylko za czyny lub zaniechania, ale za każde wypowiedziane dziś słowo mogące świadczyć przeciwko. Że kiedyś te anty-janosiki od „bo im się należy” zawisną za piotrowiczowe ziobro.
Brną więc w te swoje łgarstwa aż do podtopienia. Im kto ma mniej do powiedzenia, tym bardziej bełkocze. Wyznacznikiem tu nie kierunkowe wykształcenie, nie wieloletnia praktyka, nie kultura osobista i śladowa bodaj ilość oleju w głowie, tylko wysokość piedestału, apanaży lub namaszczenie cezara. Treści oficjalnych przekazów wykute na blachę, powielane różnej maści jęzorami. W tym rozbełkotliwieniu nawet najdostojniejsza pani od niemieckiego – zaskoczona – odzyskała mowę, próbując ratować puszczającego bańki nosem ukochanego Dudusia. Szkoda tylko, że w zaciszu domowym nie zdążyła do tej pory odrobić lekcji z gwałconych paragrafów, co błyskawicznie wypunktowała na Twitterze pewna pani adwokat. A dziadkowi KFC wąsy opadły z zażenowania.
I aż dziw bierze, że pod takim bezwzględnym stali gradem nie uległy zmiażdżeniu uzbrojone jedynie w przyrodzone im kolce śnieżnobiałe róże; i że dzięki tej kolczastej bieli nastąpiło symboliczne spowolnienie ofensywy. A na oku kurskim, pomimo że nadal bielmo i coraz większa degrengolada, pierwsze oznaki odwrotu spowodowane olbrzymimi stratami i propagandowym blamażem.
Teraz jedynie, posługując się nadal drugowojennymi skojarzeniami, determinacja i właściwe wykorzystanie degradujących potknięć hegemona, by pognać z wiatrem te chmary nienasyconej szarańczy dewastującej nieźle prosperującą do tej pory oazę. Do zwycięstwa! Do zatknięcia ponownie flagi Unii Europejskiej na ruinach rodzimej demokracji.
A mnie z sentymentem odtworzył się w pamięci niegdysiejszy telewizyjny hit, ten z czasów młodości dzisiejszych dziadków+, kiedy to wyludniały się wsie i miasteczka w czasie telewizyjnej emisji cukierkowego wojenno-obyczajowo-propagandowego serialu bez ograniczeń wieku i dozowania humoru, konkurującego oglądalnością nawet z corocznym Wyścigiem Pokoju. Na nośnej fali propagandy wspaniale ukazana tam była symbioza załogi T-34 składającej się z istot dwunożnych i czworonoga, gdzie los zwierzęcia zależał od poczynań ludzi, ale i odwrotnie, pies odpłacał traktowanie ratując kamratów z opresji.
Była ta koncepcja arterią główną scenariusza, obok której występowały i z którą przeplatały się nitki poboczne. Stąd też z jednego z epizodów powstałe określenie „czereśniak”. A trzeba tu dla wyjaśnienia nieobznajmionym dodać, że ów czereśniak, choć to typ prosty, bezczelnie dosiębierny, ale, w odróżnieniu od buraka, gospodarny, zapobiegliwy, z pomyślunkiem.
Taki, którego właśnie doświadczamy klęskę urodzaju.
Obydwu ich kilkoma celnymi zdaniami sportretował Andrzej Kamiński w felietonie Raport z pogrzebu, którego krótki początkowy fragment wart jest przytoczenia:
„Na długo zapamiętam ten pogrzeb. Konduktowi przyglądała się rozchichotana Krystyna Pawłowicz w kwiecistej sukience, rzucając w tłum okrzyki rodem z pastwiska. Uchachany poseł Suski raczył sąsiadów tak śmiesznymi dowcipami, że co rusz wycierał załzawione spojówki. Radosny oberprokurator Ziobro z obersatysfakcją ściskał dłonie otaczających go wianuszkiem towarzyszy, którzy podlizywali się dysponentowi nowych ogromnych uprawnień i gratulowali mu udanego przestępstwa. Wyszczerzony w lisim uśmiechu prokurator Piotrowicz szydził z żałobników, którzy tak desperacko walczyli o przetrwanie trójpodziału władzy, a teraz musieli odprowadzić najstarsze dziecko demokracji na cmentarzysko poległych nadziei. Zachwycona sejmowa gawiedź uczciła to wydarzenie owacją na stojąco”. (koduj24.pl, 22 lipca 2018 r.)
Z oddali większą wieje grozą, bo to i mniej docierających faktów krajowej codzienności, i strwożona wyobraźnia na zwielokrotnionych obrotach działa.
Dzisiejszy serial real life nie jest taki słodki jak ten telewizyjny sprzed lat. Nie skończy się filmowym THE END i nie pozostawi po sobie uczucia niedosytu. Oby tylko następny – kino wszak zwane życiem kręci obrazy nieprzerwanie od zarania – nie był tego kontynuacją. Czas czereśniaków-buraków musi się skończyć.
WaszeR Londyński
Koniec złudzeń,panowie ! Czas czereśniaków i buraków własnie się zaczął. Posłuchajcie co mówi w kolejkach, na ulicy na spotkaniach rodzinnych t.zw.suweren- ogólna radośc że wreszcie dokopano tym złodziejom. O czym mówi ksiądz proboszcz z ludem bozym i na kazaniu? o walce z Kościołem, zalewie naszego arcykatolickiego kraju islamem , modlmy się o zwycięstwo naszych !Oni juz wiedza że ta garstka protestującyc h zasługuje na drwinę i pogarde- teraz ONI- zdrowe jądro narodu.
Ciekawe, gdzie Pani spotyka te kolejki? Owszem czasami stoję w kolejkach do kas w marketach lub dyskontach, ale tam z zasady ludzie ze soba nie rozmawiają. Księża też różnie w kościołach mówią – im mądrzejsi, tym mniej o polityce. Na spotkaniach rodzinnych też różnie bywa. Pani ma rację – ogólna radość, że wreszcie dokopano złodziejom panuje wśród najciemniejszych środowisk Polaków, oraz wśród najbardziej sfrustrowanych własnym nieudacznictwem. Te najciemniejsze warstwy od 1989 r. do dziś skurczyły się mocno, ale zapewne istnieją. Kiedyś były liczniejsze. Z komuny pamiętam taką scenkę z kolejki do zwykłego sklepu spożywczego. Dwie znajome rozmawiały o wynagrodzeniach dyrektorów i kierowników w przedsiebiorstwach, że są niesprawiedliwie wysokie. Przysłuchujaca się, trzecia pani tak to skomentowała: “Tak pani, te dykektory, te kierowniki to zarabiają, a ludzie to nie!” I taki “suweren” dzisiaj cieszy się z własnej naiwności. Każdemu wolno.
W żadnym razie nie może być mowy o nikłej ilości entuzjastów poczynań psychopaty. Przeciwnie, bez cienia wstydu deklarują pełne poparcie dla dorzynania sądów, bez cienia rozumu już zapowiadają głosowanie wyłącznie na tych, którzy im podwyższonego wieku emerytalnego nie przywrócą (tu to jakieś 100% zainteresowanych w najbliższych paru latach). Milczenie pazernego kościoła jest symptomatyczne.
Doskonale pamiętam, jak na tych łamach już pod koniec roku 2015 j.Luk zachęcał do tworzenia pozytywnego programu i propagowania pozytywistycznego podejścia do rzeczywistości, bo PIS kiedyś odejdzie i na gruzach starego trzeba będzie coś budować. Nie restaurować Stare, lecz budować Nowe. Podzielałam całym sercem i rozumem taki punkt widzenia i próbowałam go przeszczepić w wewnętrznych dyskusjach w ówcześnie powstającym KODzie. Świetnie pamiętam oburzenie osoby wówczas tam wpływowej, że “my nie jesteśmy od programów”.
Czas pokazal, że i tu (SO) i tam (KOD) zwyciężyły okopy, poczucie intelektualnej wyższości oraz czarnowidztwo. (Gwoli sprawiedliwości, słyszę, że KOD lokalnie bywa aktywny w pozytywistycznym rozumieniu i mnie to cieszy. O centrali, jak o zmarłym, nihil nisi bene. Tu, w SO, od czasu do czasu Hazelhard bezskutecznie próbuje zachęcić PT Czytelników aby wskoczyli na koń).
Te okopy, ta wyższość i to odmieniane na tysiąc sposobów czarnowidztwo, bez jednoczesnego rozważania ku jakiej Polsce chcielibyśmy zmierzać i jak ją zbudować, zniechęca mnie w najwyższym stopniu i coraz rzadziej tu zaglądam. Nie widzę najmniejszego sensu w artykułowaniu po raz milionowy tych samych myśli, obojętnie w jaką stylistykę zostaną ustrojone. To jest kontrproduktywe nie tylko dlatego, że sprawy nie posuwa naprzód, lecz także dlatego, że odbiera siły do kiwnięcia palcem.
Nie wiem, co mówi się w kościołach, bo tam nie chodzę. U cioci na imieninach umawiamy się, że o polityce i religii nie rozmawiamy. Inaczej stracilibyśmy społeczną i towarzyską bazę. Nie wyjadę, bom za stara na zaczynanie samotnie życia na obczyźnie. Jak przypomniał Leszek Kołakowski w pamiętnym wywiadzie, którego udzielił Jackowi Żakowskiemu – po pierwsze, przyjaciele.
I tego się trzymam. Nowa lokalna inicjatywa to skrzykiwanie się kobiet 50+ w zbożnym celu. Ja bym chciała np. zaprzyjaźniać się z kobietami -polonuskami za naszymi wschodnimi granicami; tam jest duża przestrzeń do bycia użytecznym (to też jedno z przykazań dobrego życia L. Kołakowskiego). Przy okazji można redefiniować współczesny patriotyzm, zawłaszczony teraz przez PIS.