1. Czytam w Encyklopedii powszechnej, że podmiot to „byt jednostkowy obdarzony świadomością i wolą, zdolny do działania, poznawania przedmiotów świata zewnętrznego lub własnych myśli”. Istotny jest przedrostek „pod-”. Podmiot, czyli to, co znajduje się pod czymś, u pod-łoża czegoś, co jako pod-stawa utrzymuje coś innego: oto prawdomówność języka. Widać z powyższego, że podmiotowość jest realizacją wolności, bardzo mało dzieli obydwa te pojęcia. To wolność wewnętrzna, czyli autentyczność, „własnoręczność”, jak mówili Grecy. Tyle tylko, że podmiotowość, a więc i wolność, dla wielu ludzi stają się utrapieniem, którego trzeba się pozbyć. Wolność to sprawstwo, za którym idzie nie zawsze miła odpowiedzialność. Wiele książek napisano o tym, jak, w jaki sposób, ludzie uciekają od wolności. Tak właśnie zatytułowana książka Ericha Fromma (Escape for Freedom) ma już charakter symboliczny. Uciekających określa się często mianem ludzi o osobowości autorytarnej, to znaczy takiej, która oddaje swą podmiotowość autorytetowi człowieka bądź prawa. Platoński „człowiek wewnętrzny” staje się „zewnętrzny” („zewnątrzsterowny”), a podmiot z westchnieniem ulgi przeobraża się w przedmiot czyichś oddziaływań.
Owszem, w przypadku zabójstwa bądź kierowania pojazdem po spożyciu alkoholu o wszystkim niech decyduje kodeks prawny. Czy powinien też decydować w takich kwestiach, jak orientacja seksualna, eutanazja, stosunek do religii czy aborcja? Chodzi mi o to, że prawna regulacja (penalizacja), czegokolwiek by dotyczyła, wyręcza w poszukiwaniu własnych ocen i decyzji. Zastępuje i unieważnia mierzenie się z własną samowiedzą moralną zwaną sumieniem. Trudno w nim o łatwą jednoznaczność. Aleksander Brückner pisze w swoim Słowniku o sumieniu (wcześniej: sumnieniu) bliskim znaczeniowo wątpieniu, niepewności, szukaniu.
2. Krótkie wspomnienie. Jako członek powołanego przez prezydenta Gdańska Zespołu ds. in vitro, kilka lat temu uczestniczyłem w odbywającym się w starym Żaku posiedzeniu Rady Miasta, podczas którego miały zapaść decyzje w sprawie finansowania określonej liczby zabiegów. Przeciwko takiej uchwale wypowiadały się osoby powołujące się na wartości religijne (katolickie). Ówczesna szefowa naszego Zespołu, Aleksandra Dulkiewicz, podeszła do mnie mówiąc, że byłoby dobrze, gdybym coś powiedział w tej sprawie. Nieco stremowany stanąłem za mównicą i zacząłem od stwierdzenia, że beneficjentami programu będą ludzie dorośli. Czyli tacy, którzy są podmiotami swoich rozeznań i wyborów, co zwie się zazwyczaj zdolnością sumienia. Zdaniem wierzących jest ono uwewnętrznionym głosem Boga. Wyrzucałem sobie później, że nie wspomniałem o przypisywanym Zygmuntowi Augustowi zdaniu: „Królem jestem ludzi, nie sumienia”. Odwołałem się natomiast z przyjemnością do ważnej dla katolików postaci św. Tomasza z Akwinu. Przywoływałem zapamiętane ze studiów jego poglądy mówiące o konieczności posłuszeństwa sumieniu, także błędnemu. O tym, że świadome niewykonanie nakazu sumienia jest grzechem ciężkim, nawet jeśli każe czynić coś złego (cudzołóstwo, kradzież itp.). Że lepiej zrobić coś źle kierując się sumieniem, niż dobrze pod wpływem czynnika zewnętrznego. Respektowanie nadrzędności sumienia jest równoznaczne z posłuszeństwem Bogu, od którego pochodzi. Mówiłem to wszystko z cichą nadzieją, że nie o tych wywodach myślał Tomasz, gdy w grudniu 1273 roku, trzy miesiące przed śmiercią, podważył sens swych teologicznych dociekań mówiąc, że wszystkie one „to słoma” (mihi videfur ut palea).
Po korzystnym dla nas głosowaniu podszedł do mnie szeroko uśmiechnięty Paweł Adamowicz, wyraźnie zadowolony – ze mnie? z Tomasza? Moje wywody nie wpłynęły na głosy opozycji, która głosowała za odrzuceniem projektu.
3. Aborcja to, jak określa Maria Ossowska, jeden ze społecznie uznawanych wyłomów w normie „nie zabijaj” (pozostałe to wojna, samobójstwo, eutanazja, kara śmierci, zabójstwo w obronie własnej). Pytanie, kto w wypadku aborcji ponosi skutki owego zawieszenia. Prof. Adam Strzembosz w opublikowanym niedawno emocjonalnym tekście widzi w przerwaniu ciąży złamanie podstawowego prawa człowieka. Jego zdaniem eufemistyczny „płód” to w istocie dziecko, osobny człowiek posiadający własny kod genetyczny. Czy taka potencjalność wystarczy do mówienia o człowieku, rzecz dyskusyjna. Nie mówimy o żołędziach „dęby”, mimo że też kryją w sobie właściwy dębom kod genetyczny. Zdaniem św. Tomasza z Akwinu chłopiec otrzymuje duszę po 40 dniach od zapłodnienia, dziewczynka po 90 dniach. Wcześniej embrion stanowi część organizmu kobiety.
Dziwi, choć może nie powinno, że osoby deklarujące wiarę katolicką źródła swych powinności znajdują nie w uwewnętrznionym głosie Boga, czyli w sumieniu, lecz w kodeksach prawnych i moralnych. O tych ostatnich pisał Leszek Kołakowski: „Pragnienie posiadania kodeksu moralnego jest składnikiem owej dążności do bezpieczeństwa, owej ucieczki od decyzji; jest pragnieniem życia w świecie, gdzie wszystkie decyzje zostały już raz na zawsze powzięte”. Coraz wyraźniejsze w katolicyzmie staje się podejście czysto behawioralne. Nie mają znaczenia podmiotowe intencje (Józef Tischner podkreślał, że nie chodzi o to, by ludzie nie zabijali, lecz o to, by nie chcieli zabijać) – liczy się tylko dające się kontrolować zachowanie.
4. Pamiętam wykład prof. Henryka Jankowskiego (mówiliśmy o nim „Dzidziu”) sprzed wielu, wielu lat, gdy rozprawiał się z teorią uczonej radzieckiej Mariny Kariewej. Uznawała socjalistyczne prawo stanowione za kryterium wszelkich kwalifikacji moralnych. Trudno uwolnić się od myśli, że z czymś podobnym mamy dziś do czynienia w Polsce. Podmiotowe „chcę”/„nie chcę” zastępowane jest przez „dozwolone”/„zakazane”. Istotę swego katolicyzmu ujawnił właśnie Szymon Hołownia mówiąc o potrzebie aborcyjnego referendum. Jak pogodzić powszechność uzyskanej w ten sposób opinii referendalnej z podmiotowymi wyborami poszczególnych kobiet (i mężczyzn), nie wyjaśnił. Nie przychodzi mu (podobnie jak skrajnym feministkom) do głowy, że dopiero odrzucenie wygodnych ściągawek typu „Aborcja jest OK” bądź „Aborcja to dzieło szatana” – zatem: winna być dozwolona/zakazana – umożliwi podejmowanie kobietom (mężczyznom) niełatwych decyzji moralnych? Warto przy tym pamiętać, że nie wszystko, co dozwolone, jest godziwe. Seneka: „Czego nie zakazuje prawo, zabrania wstyd” (Quod non vetat lex, hoc vetat fieri pudor).
Ryzykiem staje się szukanie oparcia w sobie. Nie ma tego ryzyka w odwoływaniu się do reguł prawnych bądź pouczeń moralistów w sutannach (Czesław Miłosz określał ich mianem kościelnych oficerów politycznych). Jeżeli któryś z nich wspomni o sumieniu, to tylko z zastrzeżeniem, że musi być ono właściwie uformowane. „Ci, którzy przemawiają w imieniu Boga, powinni pokazać listy uwierzytelniające” – pisał Julian Tuwim. Trzeba też pamiętać, że kapłańskie wskazania zazwyczaj niweczą bezinteresowność aksjologicznych wyborów, łącząc je ze stosowną odpłatą (zbawienie, potępienie).
5. W języku prawniczym słowo „klauzula” mówi o warunku określonym w umowie bądź przepisie. Niektórzy polscy lekarze odwołują się do klauzuli sumienia zezwalającej na odmowę dokonywania zabiegów medycznych sprzecznych z ich odczuciami moralnymi. Opowiedzenie się po stronie sumienia nie jest w tym wypadku decyzją heroiczną, skoro sankcjonuje ją regulacja prawna. Można się też zastanawiać, czy są to w ogóle indywidualne odruchy serca, jeśli wiążą się nie z doświadczeniem konkretnego konfliktu, lecz z podpisaniem podsuniętego tekstu, jakim była sformułowana przez dr Wandę Półtawską Deklaracja wiary. Profesor Bogdan Chazan zapewniał nawet w jednym z wywiadów, że do klauzuli sumienia może odwoływać się cały szpital, jak miało to miejsce w przypadku kierowanej przez niego placówki. Wanda Półtawska, owszem, widzi w sumieniu wyłączną podstawę wolności i godności lekarza. Pisze jednak o „lekarzu katolickim” (użycie w tym wypadku przymiotnika zawężającego jako żywo przypomina „demokrację socjalistyczną”), oraz o sumieniu oświeconym „nauką Kościoła”. Czyli nie własnym już, autonomicznym, a formowanym przez instytucję.
Konflikt obowiązków i sumienia można zauważyć przede wszystkim w sytuacjach publicznych, związanych z wykonywaniem ról zawodowych. Nie słyszałem, aby aktor odmówił grania postaci nikczemnej, raczej próbuje odnaleźć w niej szczątkowe choćby dobro. Mogę natomiast wyobrazić sobie kogoś, kto odczuwa głęboki dyskomfort moralny związany z charakterem swego aktualnego zajęcia, np. mękę wegetarianina pracującego w rzeźni. Najprostszym sposobem uniknięcia tej męki byłaby zmiana zawodu. Lekarze odczuwający mękę związaną z dokonywaniem aborcji z reguły nie korzystają z tak oczywistego rozwiązania. Ignorują swe obowiązki odwołując się do pysznej etyki przekonań.
Andrzej C. Leszczyński
Piękny i mądry tekst jak to u tego autora.
Gorzka puenta do tych subtelności jest w we wspomnieniu o występie na Radzie Miasta i argumentach jakie autor przedstawił zebranym w Żaku oraz o ich skutku – nikogo nie przekonały te subtelności, ci co byli przeciw głosowali przeciw, ci co byli za głosowali za. Widać potrzebne są inne sposoby na dotarcie do serc i umysłów niż przywoływanie autorytetów.
Byłoby wspaniale gdyby ten tekst stał się podstawą do poważnej debaty między rodaczkami i rodakami. Tylko w ten sposób wypracowane stanowisko miałoby szanse przetrwania na dłuższy czas. Niestety, u nas wciąż pokutuje legenda walki zamiast myślenia. To co wypracowane rozumem nie jest zbyt cenione 🙁
Niechby jednak choćby poczytali to co powyżej …
Czyż nie zapominamy aby, z czego wypływają te wszystkie prawne aporie, o których do znudzenia prowadzone są dyskusje o prawach kobiet?
Czy nie jest to milcząco akceptowana postępująca pozakonstytucyjna ideologizacja ustroju? Kościół działający jak partia polityczna przydał sobie prawa do agitacji wyborczej. Nic to że Kodeks wyborczy demokratycznie przyjęty na to nie pozwala, instytucje państwa i media opisujące niezliczone akty wystąpień przeciwko wyborom wolą tego nie widzieć, choć ustrój pełznie w stronę państwa wyznaniowego. Nawet obywatelski sprzeciw, odsuwający nas w ostatniej chwili od przepaści, nie artykułuje głównego problemu.
Strachy tzw. polityków werbalizują się czasem w unikaniu odpowiedzi na sporadycznie zadawane pytania, czy boicie się bardziej ambon, niż kobiet?
Nikt nie odpowiedział, bo tam tkwi przecież problem. Oni obawiają się, że Kościól odejmie im głosów w wyborach!
To musi wydawać się tak absurdalne w deklarowanych zasadach ustrojowych, że nikt nie podnosi tematu. Bo co innego może być tego powodem?