Barbarzyństwo wewnętrzne7 min czytania

31.01.2019

Zdanie odrębne

W potocznym mniemaniu słowo „barbarzyńca” pochodzi od łacińskiego barba, czyli broda; wszak brodate plemiona z Północy zaatakowały kiedyś wygolonych i krótko ostrzyżonych Rzymian, kładąc kres Imperium Romanum. Przybliżony obraz barbarzyńcy można znaleźć u naszego wieszcza:

Brody ich długie, kręcone wąsiska,
Wzrok dziki, suknia plugawa;
Noże za pasem, miecz u boku błyska,
W ręku ogromna buława.

Barbarus (po polsku – cudzoziemiec) to „człowiek dziki, pierwotny, niecywilizowany, okrutny, o prymitywnych odruchach, nie znający kultury europejskiej”. W opisie nie ma słowa o brodzie, dzikim wzroku, czy buławie, choć można je łatwo wykoncypować. Bardziej przekonywujący jest wywód Homera, wedle którego barbarzyńcy, którzy najeżdżali państewka greckie, wydawali pozbawione sensu, niezrozumiałe dźwięki typu „bar-bar”.

Tak, czy owak barbarzyńca, to ktoś z zewnątrz, posługujący się obcą mową, a dopiero później człowiek dziki… Grecy mieli poczucie wyższości nad barbarzyńcami, głównie dlatego, że uczestniczyli w życiu politycznym swoich wspólnot, podczas gdy barbarzyńca we wszystkim podlegał władcy. Stąd też wzięło się przekonanie Arystotelesa o wyższości, a nawet potrzebie panowania Greków nad dzikimi plemionami; filozof był przekonany, że niewolnik i barbarzyńca – „to z natury jedno i to samo”.

Barbarzyńców zwykliśmy kojarzyć z agresją, podbojem, inwazją, zaborem, etc. Trzeba się przed nimi mobilizować do obrony, a następnie stawiać opór, albo dawać odpór najeźdźcy, który zniszczył kraj, podpalił dom, zgwałcił kobiety, pozabijał dzieci i starców, a resztę sprzedał w jasyr. To obrazek z Sienkiewicza, w którym rozsmakowujemy się od stu lat; wszak wiadomo, że w jakimś momencie pojawią się panowie: Skrzetuski, Wołodyjowski czy moralnie odmieniony Kmicic i zrobią porządek z barbarzyńską czernią.

Stokroć większym zagrożeniem jest barbarzyństwo wewnętrzne, którego mechanizmy są niejasne, ukryte i nie dostępne dla zbiorowości legitymującej się swoistą kulturą czy cywilizacją. Wyrażenie to pojawia się u katastrofisty i pesymisty zarazem – Mariana Zdziechowskiego (1864-1938), który w ostatnim okresie swej twórczości naukowej i pisarskiej zastanawiał się nad losem Europy i świata między dwoma wojnami. Szczególnie niepokoił go los Polski – od wschodu zagrożonej bolszewicką Rosją, a od zachodu hitlerowskimi Niemcami. Ironizowany przez swoich wileńskich studentów, m.in. Czesława Miłosza, wieszczył katastrofę, która niedługo potem dokonała się za sprawą najeźdźców z dwu stron. W ten sposób Polska padła ofiarą zewnętrznego barbarzyństwa, które jednakowoż zrodziło się w Europie, a więc de facto miało genezę wewnętrzną. W swoich kasandrycznych proroctwach Zdziechowski powołuje się na francuskiego pisarza Ernesta Renana, niemieckiego filozofa Oswalda Spenglera oraz rosyjskiego myśliciela Nikołaja Bierdiajewa. „Cywilizacja nasza rozpadnie się od wewnętrznego barbarzyństwa” – konkluduje w eseju zatytułowanym: Jak upadają cywilizacje, który ukazał się w roku śmierci pisarza (1938).

Wewnętrzne barbarzyństwo to mroczny aspekt duszy ludzkiej, na który składają się: nienawiść, moralne oburzenie, resentyment, totalne negowanie przeszłości, prymitywne instynkty, podłe pożądania, okrucieństwo, zbrodnia… A z drugiej strony: beztroska o jutro, rachuby na wiecznotrwałość dobrobytu i stały postęp cywilizacyjny…

Tak postrzegano problem w pierwszej połowie ubiegłego stulecia, kiedy raczkowało radio, nie było telewizji, a o telefonie komórkowym czy Internecie nikt nie słyszał. Z tekstów Zdziechowskiego da się wyprowadzić wspólny mianownik, albo jak kto woli – istotę – wewnętrznego barbarzyństwa, którym jest powszechny zamęt i destrukcja, jakie zapanowały w umysłach Europejczyków; wszak pozwolili sobie na wojny, rewolucje, terytorialne grabieże, czystki etniczne, czy eksterminacje całych plemion i narodów.

W stanie podobnego zamętu znalazła się Europa sto lat później, czyli dzisiaj. A choć historia się nie powtarza, to jednak pozwala snuć rozliczne analogie do tego, co się kiedyś wydarzyło; analogia bowiem to najprostsza z metod rozumowania…

Aktualny zamęt i destrukcja, najbardziej powszechne przejawy wewnętrznego barbarzyństwa, udzieliły się również Polsce, która jest – podobno – „sercem Europy”!

Sędziwy dominikanin powiedział niedawno, że zło w Kościele zawsze bierze się od księży i biskupów; idźmy więc tym tropem… Oto ważny arcybiskup w przełomowym dla kraju roku 2015, na dorocznej uroczystości w Krakowie, na Skałce mówi: „Polska jest dziś chora (…) chore są elity i chory jest cały naród”. Wtóruje mu cyniczny zakonnik z Torunia, który na falach swego radia miesiącami wmawia słuchaczom, że Polska „jest w stanie likwidacji i eksterminacji”. Ówczesna, największa partia opozycyjna głosi, że „Polska jest w ruinie”, jest rozkradana, poniżana i upokarzana w Europie i świecie, choć obrazowi temu przeczy potoczne doświadczenie.

Ale suweren, czyli naród kupuje taką narrację, skutkiem czego władza w demokratyczny sposób dostaje się w ręce „ludzi prawych, o nieskalanej moralności”, „patriotów”, którzy uzurpują sobie misję „rechrystianizacji Europy”….

I z takim moralnym mandatem wyborczym natychmiast przystępują do barbaryzacji Polski. Nie jest to jednak barbarzyństwo typu hard – jego czas minął; lecz raczej soft. Zaczyna się niewinnie – od likwidacji znanej w całym świecie hodowli konia arabskiego. Potem przychodzi kolej na spółki Skarbu Państwa, gimnazja, Trybunał Konstytucyjny, sądy oraz instytucje około sądowe, media publiczne itd. Lista jest otwarta…

Szczytem zamętu i destrukcji, w kraju bądź co bądź katolickim, okazała się pseudo religia osnuta wokół katastrofy lotniczej. Modlitwę za zmarłych i żałobę wykorzystuje się w niej do celów politycznych, do wzniecania agresji jednych przeciw drugim, dzielenia społeczeństwa, Parteitagów pod krzyżem i czegóż jeszcze…

W ramach tej „religii”, która – miejmy nadzieję – się nie przyjmie, państwo, wbrew prawu krajowemu i międzynarodowemu, na przekór chrześcijańskiej tradycji europejskiej i dobrym obyczajom krajów cywilizowanych, dokonuje ekshumacji ofiar wypadku, by odnaleźć na nich ślady trotylu. I nie tłumaczy się z tego, że nic nie znalazło…

Mniej drastyczne, choć równie owocne w skutkach jest barbarzyństwo słowne, rodzące społeczną i polityczna anomię; wszak niedouczony młokos każe sobie oddawać honory doświadczonym żołnierzom, łapówkarz kreowany jest na człowieka bez skazy, watażka staje się bohaterem – a prawego człowieka wrzuca się do telewizyjnego szamba. Kanalie, mordercy, zdradzieckie mordy, pasożyty, drugi sort, Targowica – to wcale nie odświętny język ludzi władzy.

W przestrzeni publicznej nieustannie grany jest spektakl jednego aktora, który krzyczy w tłum: „Cały Polska z was się śmieje!” A statysta dokrzykuje mu z boku: „Komuniści i złodzieje!” Najważniejsza nominalnie osoba w państwie – od ołtarza, w obecności hierarchów Kościoła szczuje na wymiar sprawiedliwości, choć Kościół powinien tego zabronić. Osoba realnie najważniejsza zapytana, kim chciałaby się widzieć na starość – odpowiada: zbawcą narodu. Nie bierze pod uwagę faktu, że zbawca już się pojawił – dwa tysiące lat temu, a podszywanie się pod jego misję to przejaw pychy szatańskiej, a więc nie byle jakiej… Można by dalej ciągnąć ten jadłospis, co rusz wręczany społeczeństwu, ale „od mieszania herbata nie stanie się słodsza”…

Poza tym wcale nie chodzi o herbatę, tylko o kraj, który – po śmierci prezydenta Gdańska – znalazł się na cywilizacyjnym rozdrożu. Od kogo zależy, czy dalej będzie szedł barbarzyńskim szlakiem, czy też wróci na cywilizacyjny trakt, którym – z lepszym lub gorszym skutkiem – podążał przez wieki?

Z historycznego punktu widzenia pocieszające jest to, że ostatecznie barbarzyńcy przegrali; w końcu ulegli wpływom cywilizacyjnym tudzież procesom, które współcześnie określa się mianem akulturacji – nawet jeśli dokonywało się to powoli, stopniowo i nie bez ofiar….

Także świat, który na jakiś czas wychodził z formy, po pewnym czasie sam wracał, albo był przywracany do normy. Nadzieja również w tym, że w obecnej dobie skurczyły się zarówno czas, jak i przestrzeń.

J S