Zbigniew Szczypiński: Co można zrobić, gdy nic zrobić nie można?7 min czytania

30.07.2019

Po pierwsze, zawsze warto sprawdzić, czy powyższe stwierdzenie jest prawdziwe. Czy to nie jest tak, że powinno ono brzmieć co najwyżej — co można zrobić, gdy wydaje nam się, że nic nie można zrobić?

To już brzmi znacznie lepiej. Z sądu kategorycznego przechodzimy na stronę, na której do głosu dochodzi miękka psychologia. „Wydaje nam się” – to nie jest stwierdzenie ostateczne. Może nam się źle wydawać, może nie mamy racji w swoich sądach o rzeczywistości…

Zaczynam od takich, „trochę od czapy” (kolokwializm) rozważań w sytuacji, gdy kończy się już (na szczęście) festiwal zdarzeń i komentarzy związanych z marszem równości w Białymstoku, pierwszym w historii tego miasta, jaki przeszedł 17 sierpnia 2019 roku. Co się działo w Białymstoku – każdy widział. Co i kto mówił po tym marszu w mediach – wszyscy wiedzą.

Jak jednak przebiegła manifestacja „Przeciw przemocy” zorganizowana przez jednocząca się lewicę w ostatnią niedzielę w śródmieściu Białegostoku? Każdy mógł to zobaczyć.

Trzymając się twardych faktów, powiem brutalnie — jeżeli na legalną manifestację, zapowiadaną we wszystkich mediach, poprzedzoną tygodniowym wzmożeniem moralnym i użyciem wszystkich wielkich słów i pojęć — o potrzebie tolerancji, o potrzebie szacunku dla każdego człowieka i powszechnym potępieniu przemocy, jaką zgotowały uczestnikom pierwszego marszu równości organizacje narodowców i kibice klubów piłkarskich — z całej Polski przybywa kilkaset osób, w tym znacząca część to przyjezdni z innych miast, to mamy problem. Wydawałoby się, że takie miasto jak Białystok, tej wielkości, stolica Podlasia, winno wyjść wielotysięcznym tłumem, tak aby faszyści i kibole zrozumieli, że to nie jest ich miasto. Tak się nie stało i już się nie odstanie.

Manifestacja, w ochronie miejscowej policji — był sam komendant wojewódzki — przebiegła bez żadnych zakłóceń i ekscesów. Narodowcy i kibole zostali w domach. To jeszcze jeden dowód, że to grupa dobrze zorganizowana.

O tym, jak dobrze — można było się dowiedzieć z niedzielnej audycji G. Sroczyńskiego „Świat się chwieje”. Gość dziennikarza, przedstawiany przez niego jako profesor jednej z gdańskiej uczelni, specjalizujący się w problematyce socjologii sportu, opowiadał o wynikach swoich badań, których przedmiotem są organizacje kibiców piłkarskich w Polsce. Mogliśmy się dowiedzieć, że — zdaniem tego profesora — w Polsce nie ma jednej, ogólnopolskiej organizacji kibiców, że jest ich wiele, w różnych miastach. Wszystkie te organizacje cechuje wysoki poziom zhierarchizowania, wszystkie kluby mają bardzo mocnych (w dosłownym sensie tego słowa) liderów i — to, co najważniejsze — we wszystkich klubach kibiców piłki nożnej w Polsce rządzą środowiska przestępcze. Profesor opowiadał z zapałem o tym, jak różnorodne jest środowisko klubów kibica, że są wśród członków bardzo różni ludzie, są lekarze, prawnicy, dziennikarze, robotnicy, studenci. Rządzą jednak chuligani i mafiosi. To reguła, żelazna zasada.

Słuchając wywodów tego człowieka nauki, myślałem sobie, że opowiada on o strukturze polskiej mafii, z jej rytuałami, kategorią swoiście pojmowanego honoru, zawieranymi i zrywanymi sojuszami pomiędzy miastami i ich klubami. W swoich rozważaniach profesor posunął się nawet do tego, że porównał kluby kibiców do ruchów obywatelskich, mówiąc, że o ile organizacje obywatelskie cechuje rozmamłanie i brak organizacji, o tyle kluby kibiców cechuje żelazna dyscyplina i pełna dyspozycyjność, nawet całodobowa. Wyraźnie przy tym oddzielał pojęcia kibica i kibola.

I na koniec, co można z tym zrobić.

Zdaniem tego badacza — nic nie można, a nawet nie trzeba. Jego zdaniem ten problem sam się rozwiąże. Tak jak w Niemczech. Każde twarde działanie państwa będzie nieskuteczne.

Przyznam, że dawno tak się nie spiąłem, jak wtedy, gdy tego słuchałem. Jedyne — moim zdaniem — co może tłumaczyć tego człowieka, gdy tak starannie oddziela kibiców piłkarskich od kiboli, gdy znajduje piękne uzasadnienia kibicowania swojej drużynie, to fakt — myślałem sobie — że wymieniając kategorie zawodowe członków klubów kibica, w których, jak to subtelnie wywiódł, zawsze rządzi mafia, zapomniał wymienić również profesorów wyższych uczelni.

To może wiele tłumaczyć, ale nie wszystko. Mówienie publicznie, w audycji radiowej wcale nie niszowego radia, że państwo ma nic nie robić z narastającą zorganizowaną przestępczością, kryjącą się pod płaszczykiem kibicowania piłce nożnej, jest nie do przyjęcia. Chyba że wykonuje się w ten sposób polecenie badanej organizacji. Sytuacja w Niemczech czy w Anglii zmieniła się po wprowadzeniu tam drakońskiego prawa. W Polsce też by się zmieniła, gdyby nie wyraźne interesy polityczne i sieć powiązań pomiędzy tym gangsterstwem a władzą i polskim Kościołem katolickim. Patrz Jasna Góra.

*

Utrzymywanie w przestrzeni publicznej w okresie przedwyborami, w kampanii wyborczej, takich tematów jak stosunek do środowiska LGBT — to działanie na rzecz rządzących. Znamy rozkład opinii społecznej Polaków na ten temat – nie da się jej w tak krótkim czasie zmienić.

Mówienie, że innych krajach, nawet takich, w których rządzą partie konserwatywne i chadeckie, były jednak możliwe uregulowania prawne i wprowadzenie małżeństw czy związków partnerskich jako elementarnych praw człowieka, nic nie da. Tamte regulacje wprowadzano w społeczeństwach, w których rola religii i Kościoła jest diametralnie inna. W Polsce wojewoda uchyla uchwałę samorządu miejskiego, wprowadzającą możliwość prowadzenia edukacji seksualnej w wyższych klasach szkół ponadpodstawowych, bo to nie jest zgodne z nauką Kościoła katolickiego. Kościoła, w którym pleni się grzech i przestępstwo pedofilii.

Utrzymywanie w debacie publicznej tematu LGBT to głupota polityczna. Nie przez przypadek Jarosław Kaczyński wprowadził ten temat na wokandę. Jeżeli jednak wprowadził, to niech PiS te tematy rozważa we własnym gronie. Wchodzenie z nim w spory jest bez sensu, w kampanii wyborczej zyska na tym tylko PiS.

To, czego trzeba, to znalezienie wyraźnego emocjonalnego tematu, który mógłby rzeczywiście w Polsce zmobilizować do działania większość społeczeństwa. Takiego, w którym zarysowana byłaby nowa perspektywa dla obywateli. Pewnym przybliżeniem była zapowiedziana w „6” Schetyny sprawa przekierowania nowych transferów pieniężnych do pracujących, powiązanie wypłat z pracą, a nie tylko z ilością dzieci. Ale to wymaga wielkiej pracy objaśniającej, jasnego wytłumaczenia ludziom, o czym mowa. Te i inne takie tematy są teraz potrzebne — a nie deklaracje o popieraniu skądinąd słusznych oczekiwań środowiska osób LGBT.

Takimi tematami mogłoby być, jak sądzę, stałe ujawnianie działania prokuratury, podporządkowanej ministrowi Ziobrze — te wszystkie kuriozalne, ale i groźne dla wszystkich akcje. I zaniechania prokuratury w sprawie na przykład Marka F., przykłady politycznej korupcji na wszystkich szczeblach władzy w tym lokalnej, wskazywania na działania rządu, które mogą wyprowadzić Polskę z UE, na rosnące podobieństwo do tego, co dzieje się w Turcji czy Białorusi, czy Rosji…

Jest wiele takich tematów, które „spinają” emocje Polaków, zwłaszcza młodych, tych, na których może liczyć opozycja. Niech o fundamentalnych katolików walczy PSL i niech uda mu się wejść do Sejmu – pod warunkiem, że nie powróci do dawnej swojej roli „obrotowej” partii, dla której było zawsze jasne, kto wygra wybory – wygra jej koalicjant.

Jest po stronie opozycji wystarczająco dużo potencjału, aby wygrać Polskę, aby nie wpaść w czarną dziurę autorytarnych rządów czy satrapię.

Czasu jest mało, ale tym bardziej potrzebna pełna mobilizacja. Wszystkich i każdego!

Zbigniew Szczypiński

Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.

 

2 komentarze

  1. Bogdan Miś 28.10.2019
  2. slawek 28.10.2019