28.10.2021
Polityka bywa różna
poprzeczna i podłużna.
To je moje
Co „poprzeczne”, co „podłużne”?

Ta „podłużna”, to polityka w jakimś sensie „długoterminowa”, rozmaite plany strategiczne, umowy społeczne/międzypaństwowe, sposoby widzenia kultury, polityka oświatowa i mnóstwo podobnych w miarę stabilnych procesów/struktur. Polityka „poprzeczna”, to przeróżne działania bez ambicji bycia stabilnymi, podatki (ale nie system podatkowy widziany jako część polityki „podłużnej”!), „linie orzecznicze” w sądach”, zalecenia dla władz lokalnych i wiele podobnych działań (nigdy struktur, w których przez dłuższy czas przebiegać maja jakieś społeczne procesy). Ideałem byłoby, gdyby pierwsza (tj. „poprzeczna”) polityka wpisywała się w drugą (tę „podłużną”) w ten sposób, by można było powiedzieć, że ta „podłużna” składa się z punktów/odcinków będących „politykami poprzecznymi”, tzn., że wszystkie one (te „poprzeczne”) zostały jakoś (w tej „podłużnej”) przewidziane.
Tak dobrze nie jest chyba nigdzie i nigdy być nie może, bo podmiotów politycznych jest wiele i każdy z nich dostosowuje się do polityki innych na swój własny, zależny od jego konkretnych cech (kultury, możliwości finansowych/technologicznych/gospodarczych/etc.). Te reakcje uczestników społeczno-politycznej ewolucji zbioru takich politycznych podmiotów pozwalają jakoś (zwykle kiepsko) zsynchronizować przebiegające w obejmującej je wszystkie jako jedna całość, procesy. Jak to wygląda w będącej taką, składająca się z 27 suwerennych(?) krajów, „całością” pt. Unia Europejska widzimy wszyscy. I w większości przypadków na to pomstujemy. Każdy inaczej, ale ogólnie rzecz biorąc „jedziemy po Unii” jak po burej suce.
Jak to wygląda „poprzecznie”?
W „sprawach unijnych” wypowiadało się ostatnio tak wielu mężów (i niewiast) uczonych, że ja mogę sobie chwilowo odpuścić. I ponarzekać (w ogólnym nurcie trzeba się przecież utrzymać!) na „politykę poprzeczną”. A chodzi o dwa projekty;
- pomysł na nowe mandaty za przestępstwa/wykroczenia drogowe i
- akcyzę na alkohol i papierosy.
To jest dla obu wspólne, to troska o nasze zdrowie. W pierwszym przypadku głównie „ortopedyczne”, w drugim „gastryczno/metaboliczne”. No i tu podobieństwa chyba się kończą (jeśli jest inaczej, będę wdzięczny za korektę). Wysokość akcyzy wyrażono w procentach. Tu w zasadzie wszystko jest jasne, bo liniowość (proporcjonalność jak kto woli) przyjemności i jej ceny jest powszechnie akceptowana i prosta; za dwa piwa/kawy po 8 PLN zapłacisz 16 złotych i kropka. W przypadku mandatów mamy już zupełnie inną zależność.
Nieważne czy zamiast np. dozwolonych 10 km/h jechałeś czterdziestką, czy zamiast 90 zasuwałeś 120, w obu przekroczyłeś dopuszczalną szybkość o 30 km/h i – przynajmniej teoretycznie – ukarany zostaniesz takim samym mandatem. Może się oczywiście przydarzyć, że trafisz na rozsądnego policaja (ja ostatnio trafiłem), ale gwarancji nie masz i jak masz pecha, bo ktoś zapomniał usunąć znak ograniczający dopuszczalną szybkość, to zabulisz jak za zboże i żadnego „zmiłuj się” nie będzie. To trochę tak, jakby oceniać zamożność/zdolność_kredytową wyłącznie na podstawie salda konta, jak masz np. ujemne toś biedny, a jak dodatnie to bogaty. Bez względu na dochody, długi czy np. „koszty/wydatki stałe”. Nie znam banku, który tak by rachował. Pojęcia nie mam skąd taka różnica podejścia do kar za chlanie i nieostrożną jazdę się bierze. Jak ktoś wie, to niech napisze.
Gdzie wyjątek, gdzie reguła?
Sprawa byłaby duperelna, gdyby nie używanie instrumentów finansowych w manipulacjach politycznych.
Ja daleki jestem od namawiania kogokolwiek do przyjmowania jakiegoś uniwersalnego standardu dla wszystkich finansowych obciążeń obywatela czy firmy. Nie o to chodzi. Rzecz w tym, by finanse konstruowane były w jakiś (najlepiej łatwo) przewidywalny i rozsądny sposób. Wspomniana wyżej liniowość nie musi być rozsądna. Sam się na to nabrałem, godząc się na rozstrzygnięcie sądowe zamiast mandatu; zapłaciłem nie stówę, lecz znacznie (chyba trzy razy) więcej, bo uwierzyłem policjantkom, że finansowo mandat i wyrok na jedno wyjdzie.
Takich nabranych jest w skali kraju pewnie kilkadziesiąt/kilkaset tysięcy, co przekłada się na kilka czy kilkanaście milionów złociszów. Jednak rąbane siekierą 500 plus, to strata/zysk (zależy kto i jak liczy) rzędu miliardów. Jedynym rozsądnym(?) powodem równego obdzielania rodzin o dochodzie np. 600 złotych na osobę i takich gdzie jest np. 2000, jest „prowyborcze” działanie tego zabiegu. Aby było jasne; ja rozumiem, że jak się chce cokolwiek — również coś bardzo potrzebnego i pozytywnego — w polityce zrobić, to trzeba wybory wygrać.
Do wprowadzania 500 plus w zasadzie zastrzeżeń nie miałem. Do jego uzasadniania miałem i mam zasadnicze, bo nikomu jeszcze na świecie nie udało się zwiększyć tzw. dzietności kobiet instrumentami finansowymi. Nie wiem, dlaczego miało się udać akurat nam. Drugim zarzutem była konstrukcja świadczenia. W moim odczuciu byłoby lepiej przyjąć propozycję (chyba kilku partii, ale pamiętam tylko PSL) ustalenia jakiegoś „pułapu dochodów” i płacenia na zasadzie „złotówka za złotówkę” (wyjątkowo mętne sformułowanie, ale chyba wszyscy wiedzą, o czym mowa).
Argumenty o kosztach przeliczeń nie bardzo mnie przekonują. Może nie mam racji i np. ktoś potrafi wykazać, że z powodu dynamiki zmian dochodów rozwiązanie takie było zbyt kosztowne. Tak, oczywiście mogło być (choć nie wiem, dlaczego opłaca się to w innych przypadkach, np. rozmaitych dodatków czy wspomnianych wyżej kar). I można to było wyraźnie powiedzieć. Zamiast tego Premier RP stwierdził, że 500+ wprawdzie zamierzonego celu nie osiągnęło (dzietność kobiet chyba nawet spadła), ale zmniejszyła się w kraju skala ubóstwa.
Aby było jasne; zmniejszenie skali ubóstwa to rzeczywiście sukces. Duży. Ale wciskanie suwerenowi poglądu, że 500+ mogło być jako „środek prokreacyjny” skuteczne to traktowanie tego suwerena jako zbiorowego idioty. Czy było to naprawdę uzasadnione?
Waldemar Korczyński

„Każdy inaczej, ale ogólnie rzecz biorąc „jedziemy po Unii” jak po burej suce.” Nie jestem pewien czy dobrze rozumiem. Po UE jadą politycy i wyznawcy pislamu. Nie chcą rozumieć i nie rozumieją, że UE to my. Zamiast tego proponują siebie czyli PiS – najgorszy i najgłupszy składnik UE – populistyczni i autorytarni ludzie bo nawet nie obywatele; spóźnieni w stosunku do cywilizacji od 30 do 100 lat.
*
„A chodzi o dwa projekty;
* pomysł na nowe mandaty za przestępstwa/wykroczenia drogowe i
* akcyzę na alkohol i papierosy.
To jest dla obu wspólne, to troska o nasze zdrowie.”
Moim zdaniem zdrowie w ogóle nie jest w tych rozwiązaniach istotne. To troska o dochody państwa a zatem czysty fiskalizm. W obydwu przypadkach chodzi o to aby skubnąć obywateli jak najmocniej a rozdać innym obywatelom, których władza chce skorumpować. (Podniesienie akcyzy na alkohol i papierosy zmniejsza zwykle wpływy z tej akcyzy, a poszerza czarny rynek obydwu typów produktów.)
*
500+ miało i ma nadal wymiar czystej korupcji politycznej. Ani prokreacja, ani sprawiedliwość społeczna, ani ograniczanie sfery ubóstwa nie zostały zrealizowane. To zwykłe rozdawnictwo utrwalające wyłącznie patologie. Nie tylko patologie najbiedniejszych, ale też bogatych. Mój znajomy bankier zarabia ponad 100 tys. złotych miesięcznie, a ponieważ ma 4 małych dzieci, dostaje jeszcze 2000 złotych z tytułu 500+. To właśnie jaskrawy przykład patologii.
*
Na koniec tytuł artykułu: „Czy obywatel powinien politykę rozumieć, czy tylko akceptować?”.
Zastanawiam się czy można coś zaakceptowac nie rozumiejąc ? A jeżeli akceptujemy nie rozumiejąc czy na pewno jesteśmy obywatelami ? Poszukiwanie odpowiedzi na obydwa pytania skłania do poważnego zastanowienia się.
Zaszło ewidentne nieporozumienie. Ja w ogóle do niczego poza oficjalnymi wypowiedziami nt. poruszanych w tekście problemów się nie odnoszę. Gdyby tak było, to w niektórych wypadkach musiałbym używać słow niecenzuralnych i Redaktor by tego tu nie umieścił. A rzecz jest łatwa do sprawdzenia na przykładzie 500+. Ja osobiście – przed realizacją tego programu (nie pamietam dokładnie, ale mozliwe, że i przed wyborami) – słyszałem z ust wielu polityków, że chodzi o prokreację. Podejrzewam, że Pan też to słyszał. Rozumiem Pańską postawę, ale ten tekst pisany był PO wypowiedzi Pana Premiera RP o niepowodzeniu 500+
Oczywiście, że przed wprowadzeniem 500+, jeszcze w 2015 roku przed wyborami pisowcy zapowiadali ten program jako główny sposób zwiekszenia dzietnosci i poprawy demografii Polski.
Co więcej zapowiadali go dla każdego dziecka. Potem niejaka Szydło zaprzeczała, że tego nie mówiła.
*
Wypowiedzi premiera RP o niepowodzeniu 500+ w zakresie prokreacji nie słyszałem, ale pewnie Pan ma rację, że taka była.
*
Problem z premierami pisowskimi jest taki, że każdy, dosłownie każdy z nich był, jest i pewnie będzie notorycznym kłamcą. Tak było z Marcinkiewiczem, potem z JK, a następnie z Szydło, a obecnie z Morawieckim. Ci ludzie nie mają nawet elementarnej wiarygodności, ponieważ kłamią na zawołanie. Dlatego osobiście nie darze żadnego z nich ani odrobiną zaufania czy choćby tylko uwagi. Przeciwnie – słuchanie, czytanie czy chocby streszczenia ich wypowiedzi sprawiaja mi przykrość, bo narażony jestem na ludzi niegodnych juz nie urzędu premiera RP, ale niegodnych występowania w obrocie publicznym.
*
Nie chcę odwoływać się do słów niecenzuralnych czy nieparlamentarnych, żeby opisać tych ludzi a także mój stosunek do nich. Mówię nie tylko o premierach, ale o większości polityków z tej formacji. Ludzi tych uważam za jednoznacznych szkodników, partaczy i destruktorów wszystkiego, co z trudem i w bólach próbowała osiągnąć III RP i co, mimo wszystko, jakoś osiągnęła. Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które byłyby w stanie dostatecznie obelżywie określić ich postawy, zachowania i działania w niszczeniu własnego kraju. Od samego początku działania tej formacji noszą znamiona wewnętrznego najazdu na Polskę z zamiarem cofnięcia jej co najmniej o sto lat wstecz, a wszystko co stoi temu na przeszkodzie ci ludzie po prostu niszczą. To swego rodzaju zemsta na nas za to, że nie jesteśmy tacy jak oni. I nie będziemy choćby sam „imperator” miałby sie od tego sfajdać w gacie.
Ja nie mam tak „wyrobionego” i jednoznacznego zdania o żadnej formacji polskiej polityki. PiS wkurza mnie głownie podejściem „Alleluja i do przedu”, często „głowa do przodu” co naraża boksera na niesympatyczne ciosy, np. tzw. haki. Ten tekst był własnie o czymś takim. W historii często bywało tak, że jakis pomysł nie wypalał, ale przynosił niezamierzone, bywało nawet, że większe niz zamierzone, korzyści. Jest doskonała nowelka Lema o facecie, który w stanie opilstwa wymyślił i wykonał robota. Robot był całkiem fajny, ale jak gośc otrzeźwiał, to nie mógł sobie przypomniec po co wykoncypował. W końcu okazało sie, że do otwierania piwa. To, oczywiście, żart, ale podobnie było np. z komputerem. Problem z pomysłami pIS-u polega w moim pojęciu na tym, że podejmuje on(o) działania, o których wiadomo, że wielokrotnie podejmowane juz były i nikomu sie nie udały. Einstein określił to dosadnie jako „głupotę”. I tak własnie było m.in. z 500+. To własnie dlatego tak mnie Morawiecki wkurzył. Gdyby powiedział, że był to program wyborczy, który przyniósł dodatkowy efekt, pewnie bym nie pyskował.
Ale właśnie o tym napisałem, to jest ta istota kłamstwa.
Bali sie powiedzieć, że 500+ to czysta kiełbasa wyborcza więc kłamali i kłamią nadal o celach, których ten program nie miał i nie ma.
Bali się powiedzieć, że chcą mieć TK i sądy dyspozycyjne więc nazwali ten skok na wymiar sprawiedliwości reformą w celu usprawnienia, choć efektywnośc wyraźnie sie pogorszyła.
Bali sie powiedzieć, że chcą wychować obywatela jako posłusznego wyborce PiSu więc zniszczenie gimnazjów nazwali reformą.
Kłamstwo wynika z faktu pełnej świadomości, że robi się źle a mimo tego nadal robi się źle tylko kłamie sie w sprawie intencji i celów.
*
Gdyby to była tylko „głupota” o jakiej mówił Einstein to pół biedy. To czysta destrukcja i niszczenie w imię widzimisię jednej kreatury.