Piotr Stokłosa: Pegasus a sprawa polska3 min czytania

07.01.2022

Z nieprzemijającym zdziwieniem wsłuchuję się w wypowiedzi większości komentatorów politycznych, którzy od sześciu lat co chwila powtarzają pytanie „czy to już jest ta afera, która sprawi, że PiS przestanie być teflonowy”? Pytanie to stawiano przy sprawie dwóch wież, podczas afery Misiewicza, niegospodarności w Polskim Funduszu Narodowym, afery z KNF, po haniebnej decyzji Trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji i dziesiątkach innych momentów. Teraz po raz kolejny stawia się je przy okazji inwigilacji z wykorzystaniem systemu Pegasus.

Skąd wynika moje nieprzemijające zdziwienie? Otóż twierdzę, że żadna, nawet największa afera polityczna nie zepsuje wizerunku PiS w jego twardym elektoracie. Dla tych ludzi to nie wolność, demokracja, prawda czy uczciwość są drogowskazami, które służą do podejmowania wyborów politycznych. Oni podążają za tymi, którzy potrafią zademonstrować swoją Siłę i Sprawczość. Dopóki więc PiS będzie o nich dbało, wszelkie naruszenia praworządności czy innych wartości demokratycznych będą oceniali wręcz pozytywnie jako dowód tejże Siły i Sprawczości. Prawo i Sprawiedliwość – owszem, ale pod warunkiem, że po naszej stronie.

Z takiej perspektywy afera z Pegasusem jest właśnie dowodem posiadania wspomnianych atrybutów władzy. Bezczelne kłamstwa w sprawie Pegasusa są dla wyborców PiS dowodem Siły. Zdolność do podsłuchiwania każdego – dowodem Sprawczości. Więc twardzi wyborcy PiS w trakcie tej afery tylko będą umacniać się w wierze w swoich wybrańców.

Z tego samego powodu dzisiejsze przyznanie się Jarosława Kaczyńskiego do tego, że polskie służby specjalne posiadają Pegasusa i że kupiono go za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, nie jest jakąś wpadką, nie jest przypadkową dyskredytacją Morawieckiego czy Wosia, lecz celowym działaniem. Przekaz tej wypowiedzi można krótko podsumować słowami: co z tego, że kłamaliśmy, iż nie mamy Pegasusa i że nie używamy go do śledzenia przeciwników politycznych. Teraz mówimy, że mamy i używamy. W ten sposób Kaczyński testuje kolejny level swojego autorytaryzmu – już nie tylko możemy robić, co chcemy, ale nawet mówić, na co nam przyjdzie ochota, a potem dowolnie to zmieniać. Jesteśmy tak silni, że całkowicie panujemy nad przekazem, więc sami zdecydujemy, co aktualnie jest białe a co czarne.

To już nawet nie jest „nie mam pana płaszcza i co mi pan zrobi”, ale ostentacyjne naklejenie na kontuarze kartki z informacją, że szatnia jest nasza i możemy sobie według własnego uznania zaglądać do kieszeni wszystkich płaszczy i torebek.

Dzisiaj po raz kolejny od lewej do prawej przetoczy się grzmot przez opozycję. Może coś sarkastycznego powie Leszek Miller, Barbara Nowacka zatrzęsie się z oburzenia nad losem polskiej demokracji, Donald Tusk z marsowym czołem jeszcze raz powie o pełzającym zamach stanu lub puści zgrabnego tweeta, swoje trzy grosze dołoży Krzysztof Bosak.

I co? I nic. Bo wyborca PiS dostał jasny komunikat: jesteśmy silni, potrafimy sobie radzić ze swoimi przeciwnikami, więc lepiej trzymaj naszą stronę, dla własnego bezpieczeństwa i korzyści.

Piotr Stokłosa