20.03.2022
Pierwszy dzień wiosny…

Wrocław, niedziela, godzina piąta rano. Jeszcze nie świta, jeszcze wokół czarna noc. I miasto śpi, mając wolne po ciężko przepracowanym lutowym tygodniu. Rozświetlone neonami witryny sklepów i obrzucające chodniki mglistym chłodnym światłem uliczne latarnie dodają otuchy przemykającym się między domami nielicznym pieszym.
Ruchome reflektory kilku samochodów oraz szum mknącego po szynach wrocławskiego tramwaju przypominają, że znajduję się w wielkim polskim mieście. I tam, gdzie trzeba pracować nawet w niedzielę, wstawać o okrutnej porze, czuwać, by spać mógł ktoś. Że życie toczy się dalej swoim utartym od dawna, weekendowym i leniwym rytmem. Za kilka godzin rozdzwonią się kościelne dzwony, wzywając wiernych na msze.
Na oświetlonym rogu stoi para młodych ludzi. Prowadzi hałaśliwą dyskusję. Przypuszczalnie niedawno opuścili jakąś imprezę, teraz kontynuują znajomość pod uliczną latarnią. Facet tokuje, nadyma się, gestykuluje. Jego przerośnięte sterydami dresowe ego aż dzwoni w uszach. Wulgarny śmiech odbija się echem od szklanych witryn stojącego obok domu handlowego. Towarzysząca mu kobieta, odziana w modny markowy drogi ciuch, połyskująca kozaczkiem wartym tyle, co najniższa renta inwalidzka, wydaje się bardzo zainteresowana potencjalnym dalszym ciągiem gorącej sobotniej nocy.
Dla tych dwojga nie ma wojny.
Oni nie znają wroga, nie dostrzegają żadnego widma zagłady, zbliżającej się europejskiej i światowej Apokalipsy. Zapewne także nie dotyka ich problem niekończącej się zarazy. Nie stracili nikogo bliskiego, nie przejmują się codziennymi problemami zwykłych wrocławian, takimi jak inflacja, podwyżki cen gazu, energii, kilkuletnie kolejki do lekarza specjalisty, koniecznością zarabiania pieniędzy. Nie interesuje ich chora, zniedołężniała babcia, niepełnosprawne dziecko sąsiadów, plajta kolejnej księgarni i małego warzywniaka za rogiem.
Oni są wolni.
Mają prawo. Tę wolność okazują jednak nonszalancko, konsumują w sposób dla nich najwygodniejszy. Właśnie teraz. Może czekają na nocną taksówkę, która za kilkadziesiąt złotych zawiezie ich w ich wytatuowane, nagie objęcia? Może…
Doszłam do pustego o tej porze przystanku tramwajowego Poczekałam chwilę, wsiadłam w dziesiątkę. Za oknami ciemna, zachmurzona noc, za plecami dwie perliście rozchichotane panny.
Studentki czegoś, za co płacą ich zatyrani rodzice.
– A wtedy on… – A wtedy ja… – Widziałam fajną bluzkę …
Z tramwaju wysiadłam pod Operą Wrocławską. Na tablicy informacyjnej dostrzegłam, że za parę minut powinna przybyć siedemnastka, tramwaj zatrzymujący się opodal celu mojej przedświtowej podróży.
Znowu było pustawo, ale poczułam się raźniej. Może dlatego, że otaczały mnie podświetlone miękkim ciepłym żółtym światłem reprezentacyjne miejskie zabytki?
Obok mnie dziarskim krokiem przemieściło się trzech młodych mężczyzn rozmawiających w obcobrzmiącym języku. Ich wygląd sugerował także, że do Polski przyjechali z bardzo daleka.
Dostrzegłam mój tramwaj.
– Uff. Nie spóźnię się do pracy.
Nie lubię się spóźniać. Dzisiaj mogłabym nawet, ale nie chcę. Staram się być obowiązkowa, ponadto nie wydarzyło się nic takiego, czym mogłabym usprawiedliwić jakiekolwiek spóźnienie. Nie dotknęła mnie zaraza; jestem zaszczepiona. Chronię siebie i innych. Na mój dom nie lecą bomby, w mieszkaniu mam ciepło i sucho, nie zabrakło wody na umycie zębów i na zaparzenie porannej kawy. Wojna jest daleko ode mnie.
Nie, co ja bzdurzę?
Jest przecież całkiem blisko, ale na razie mnie i moich najbliższych dotyka jedynie w aspekcie emocjonalnym i moralnym.
Wojna. To smutne, że się zdarza. Że jeden kraj napada na inny. Że w imię chorych ambicji i potężnych interesów giną i cierpią zwykli ludzie. I dzieci. To zbrodnia. Inaczej nie mogę jej nazwać.
Usiadłam sobie wygodnie tuż za kabiną pani motorniczej. Kobiety, która rozpoczęła pracę w środku nocy, dużo wcześniej niż ja. Zamiast elektronicznej tablicy informującej o przystankach, widzę przed sobą granatową planszę z napisem: „Tramwaj im. Marii Koterbskiej. Damy polskiej piosenki”.
Tak, czytałam niedawno krótką notkę prasową, że taki pojazd będzie jeździć po wrocławskich szynach.
Rozglądam się uważniej. Nowoczesny tramwaj Gamma, wyprodukowany przez poznańską firmę Modertrans jest przestronny i wygodny, przyjazny pasażerom, zwłaszcza tym korzystającym często z komunikacji miejskiej. Ciemnoniebieska gustowna tapicerka fotelików ozdobiona została stylizowanym wizerunkiem Mostu Grunwaldzkiego.
– Ładne – pomyślałam.
Zaraz potem przyszła refleksja. Ciekawe, czy ci zajęci sobą młodzi ludzie spod osiedlowej latarni wiedzą, kim była Maria Koterbska? Czy potrafiliby zanucić bodaj fragment jednego z jej wielkich ponadczasowych przebojów, a jako obecni mieszkańcy Wrocławia rozpoznaliby „Wrocławską piosenkę”?
Mój tramwaj przejechał niespiesznie obok Teatru Lalek, potem wzdłuż pięknego ogrodzenia Parku Staromiejskiego, postał chwilę pod zdezelowaną zębem czasu „Redutą” na Wzgórzu Partyzantów, by zaraz potem móc skręcić w kierunku Placu Dominikańskiego. Tam już na dobre budziło się wielkomiejskie życie.
Ja zaś kontynuowałam rozmyślenia o parze spod latarni.
Czy ci ludzie byli kiedyś w operze lub w teatrze? Czy znają wrocławskie muzea, galerie sztuki, czy czytali książkę któregoś ze znakomitych wrocławskich pisarzy, poetów?
Oni nie wyglądali mi na takich, którzy czytają książki, głodni są wiedzy i sztuki. Czy wiedzą, że od 2016 roku Wrocław uznany jest za Europejską Stolicę Kultury?
W mieście dzieje się dużo, choć, jak wszędzie, kultura spowolniła nieco przez covid i ustawiczny brak dotacji. Ale już reaguje na toczącą się wojnę. Artyści przeznaczają gaże na pomoc ofiarom konfliktu oraz ukraińskim uciekinierom. Troszczą się o tych głodujących, marznących koczujących na przeddruciu chrześcijaństwa. Ludzie dobrej woli jednoczą się, by pomagać.
A tamci? Tamci za parę godzin pójdą pewnie do kościoła i pomodlą się za żołnierzy wyklętych.
Czy usłyszą o wojnie?
Czy ksiądz odczyta im stanowisko episkopatu w tej sprawie, potępiające putinowską agresję i nawołujące do jedności oraz pomocy potrzebującym? Czy tylko ucieknie się do zebrania ofiary, potem w błysku fleszy wrzuci te pieniądze do caritasowej puszki? A może, jak co niedzielę, będzie agitował przeciwko UE, idąc w sukurs narracji karmiącej Kościół narodowej prawicy?
„Na przystankach nucą słowiki”…
Może kiedyś nuciły. Ja nie słyszę ich od dawna. Słyszę natomiast kłamliwy bełkot wybrańców narodu. Rzeczywistość nie dotyka ich bezpośrednio, więc czym mają się przejmować? Ich interesuje dobra zabawa, fun, nowe ciuchy, drink z palemką, imprezowy joint i ostry seks. Ich „tu i teraz”.
To chyba idiotyczne, ale czuję się za to współodpowiedzialna.
Za nonszalancję, bezmyślność, agresję, za wszechobecną narodową tępotę. Za wyciąganie ręki po cudze, bezmyślne konsumowanie ciężko przez innych wypracowanych dóbr. Za destrukcję polityki, dyplomacji, nauki i kultury. Za degrengoladę finansów i kondycji służb mundurowych, których powinnością jest stanie na straży bezpieczeństwa Polski i jej obywateli. Za zamordowanie wartości moralnych, będących dorobkiem wielu pokoleń rodaków.
W tym mojego, moich rodziców i dziadków.
Dlaczego ja? Nie wiem. Boleję, że nie zdołałam wychować ich na ludzi mądrych, empatycznych i kulturalnych. Na ludzi dobrych, otwartych, myślących. Chociaż to nie moje dzieci.
Jak sprawić, by na wrocławskich przystankach znów zanuciły słowiki?
Mam nadzieję, że pojawią się tam tego lata. Gdzieś pod dachami starych wrocławskich kamienic albo w koronach drzew pięknych zielonych parków uwiją sobie bezpieczne gniazda, zniosą jaja, z których wyklują się zdrowe, uśmiechnięte pisklęta.
Wtedy ja, jadąc do pracy niebieskim tramwajem, zanucę z nimi refren Wrocławskiej piosenki. I może poczuję się wolna.
Ale nie dziś.

Aneta Wybieralska
