26.08.2022
1.
Uwolniony na chwilę od obowiązków zawodowych, tuż przed wpadnięciem w wir uścisków rodzinnych, D.O. umówił się na Trastevere z Przyjacielem Rossendem, Znamy się tyle lat, dekad właściwie, ale tym razem Rossend wyjawił całkiem nowe szczegóły swojego życia. „Pierwszego życia”, którego D.O. nie znał i dlatego słuchał z rozdziawioną gębą, a potem zaczął gorąco namawiać Rossenda, żeby to koniecznie spisał.

Okazało się zatem, że Rossend, jak D.O. ma dwa życia: pierwsze – filmowe, drugie dziennikarskie.
Nie D.O. je opowiadać, a jeśli w ogóle o tym pisze, to z jednej przyczyny.
Rossend urodził się w katalońskiej ni to wsi, ni miasteczku, 2006 mieszkańców. Rodzina była bardzo biedna, często jedynym pożywieniem były podwórkowe zielska, którymi pogardziłyby nawet kozy. Harówka za grosze; smak ciężkiej pracy Rossend poznał dziecięciem jeszcze, zwłaszcza, gdy jego ojciec uległ wypadkowi w pracy i by go nie wyrzucono, wyrostek Rossend musiał go zastępować w elektrowni.
Tam, spędzając noce i poranki przed oscylatorami, poznawał życie swego i okolicznych miasteczek, widział, kiedy ludzie się budzą, kiedy kąpią, kiedy wychodzą do pracy, kiedy babcie zaczynają gotować obiady (bo matki musiały pracować w polu). I z nudów opisał to życie swoich krajan, widziane przez strzałki na wskaźnikach zużycia prądu.
W jego małym miasteczku, a może dużej wsi, było malutkie kino. Jak D.O., Rossend szukał tam innej, przyjemniejszej rzeczywistości.
W tym malutkim miasteczku, w tym malutkim kinie, był też malutki klub dyskusyjny: po seansie zostawała garstka widzów, a nauczycielka miejscowej szkoły moderowała dyskusje. Rossend zostawał dyskutować.
I oto pewnego dnia, gdy Rossend miał 23 lata i był już sporo po maturze, zrobionej w sąsiednim nieco większym miasteczku katalońskim, po dyskusji o jakimś filmie, podszedł do niego nieznany pan i zapytał: „Interesuje cię kino? Chciałbyś się nim bliżej zajmować”?
– Chciałbym – odpowiedział Rossend.
– To przygotuj na za dwa tygodnie projekt, napisz, co cię konkretnie interesuje, co chciałbyś poznać dokładniej, czego chciałbyś się nauczyć, co chciałbyś w tym kinie robić.
I Rossend napisał coś. Jak sam mówi, był ciekawym świata, nieco zuchwałym młodzieńcem z zabitej deskami katalońskiej prowincji, w Hiszpanii rządzonej represyjnie przez Francisco Franco, Hiszpanii niemal całkowicie odciętej od świata, autarkicznej.
Po kolejnych dwóch tygodniach dostał list: „twój projekt nam się podoba, przyjedź do Barcelony, pod taki to a taki adres”.
I Rossend, mając lat 23, zebrał pieniądze na pociąg i po raz pierwszy w życiu pojechał do odległej o 80 kilometrów Barcelony.
Oszołomiony widokiem wielkiego miasta, pod wskazanym adresem zastał grupę eleganckich panów, którzy mu powiedzieli, że spodobał im się jego projekt i postanowili mu przyznać stypendium.
Sty-pen-dium!
Sporo peset miesięcznie, dla biednego Rossenda to była zawrotna suma.
– Gdzie chciałbyś studiować za granicą?
Rossend, świeżo przeflancowany z małego miasteczka, po raz pierwszy w wielkim mieście, po raz pierwszy wobec wysokobrzmiącego słowa „stypendium” odpowiedział:
– Nie wiem, ale wydaje mi się, że dwa miejsca, w których obecnie się dzieje najwięcej w kinematografii to Paryż i Rzym. Spodziewał się oburzenia po takiej zuchwałości, ale…
Panowie z aprobatą popatrzyli na niego i spytali:
– To które wybierasz?
Rossendowi, jak i D.O., przypomniały się wszystkie filmy neorealizmu włoskiego, przypominały mu się widziane na malutkim ekranie malutkiego kina w malutkim mieście Katalonii zaułki Rzymu i Neapolu, susząca się za oknami bielizna, przypomniały mu się przygody włoskiego ludku, jakże przypominające wielkie dramaty Ajschylosa, czy Sofoklesa i powiedział:
– Rzym.
2.
Jechał trzy dni, jego wagon, w którym był sam, nocami w pidżamie, bo zagraniczne podróże z Hiszpanii były bardzo limitowane, podczepiano na kolejnych stacjach do kolejnych pociągów, aż wreszcie wysiadł w sercu Rzymu na Stazione Termini.
I dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie wie, w którą stronę pójść, bo fundatorzy stypendium nie załatwili mu nic: żadnej szkoły, żadnego locum.
Więc zaczął się rozglądać sam i początkowo popadał w rozpacz, bo był rok 1968, studenci kontestowali wszystko; szkoły artystyczne „dla burżujskich dzieci” były wszystkie pozamykane.
I teraz już w skrócie, bo nie o to w tej opowieści chodzi: przypadek sprawił, że poznał reżysera, zaprzyjaźnionego z Roberto Rossellinim, Roberto Rossellini został właśnie mianowany dyrektorem Scuola Internazionale del Cinema di Roma, nawet najzagorzalsi maoiści nie śmieli krytykować Rosselliniego – guru europejskiej lewicy, więc nauka mogła ruszyć.
Rossend stanął przez gremium profesorskim na egzamin wstępny – a tam siedzieli wszyscy wielcy reżyserzy włoscy, których nazwiska z nabożeństwem wypowiadali miłośnicy kina na całym świecie.
Został przyjęty, stał się ulubieńcem Rosselliniego, który reaktywował Festiwal Filmowy w Wenecji (właściwie: Biennale Sztuki Filmowej), znalazł mu jakąś posadkę i nagle oto Rossend, jeszcze student, zaczął bywać w domu u Felliniego, Viscontiego, Risiego…
W tym samym czasie zaczął pisywać recenzje filmowe do hiszpańskich gazet. A Franco jeszcze żył, hiszpańskie gazety nie miały żadnych korespondentów ni wysłanników, więc dostawał coraz więcej zamówień, na artykuły niekoniecznie dotyczące tylko kinematografii.
Wtedy dostał telefon od ludzi, którzy dali mu stypendium: „czy, kiedy przyjdzie pora, będziesz gotów objąć stanowisko dyrektora hiszpańskiego instytutu kinematografii”? – zapytali.
– Będę – zapewnił Rossend, a dopiero potem nieco się przeraził swojej zuchwałości.
Aż wreszcie, pod koniec 1975 roku umarł Franco. Sprawy przyspieszyły i Rossend przygotowywał się do powrotu i objęcia wysokiego stanowiska w kinematografii hiszpańskiej. Nie przestawał jednak pisać i choć żadna z redakcji nie widziała go na oczy, stał się bardzo popularny; Włochy były dla Hiszpanii inspiracją i wzorem.
Aż pewnego dnia na początku roku 1978, w Harry’s Bar na Via Veneto w Rzymie, spotkał się z nieznajomym Katalończykiem.
– Przyjechałem specjalnie, żeby się z panem spotkać – powiedział.
Przedstawił się: Antonio Asensio Pizarro.
– Powstaje nowe pismo, wolne, postępowe. Ja jestem jego właścicielem. Będzie się nazywać po prostu „El Periódico”. Chciałbym, żeby pan był naszym korespondentem z Rzymu. Czy odpowiada panu pensja 750 tysięcy lirów miesięcznie?
Średnia pensja we Włoszech wynosiła wtedy 300-500 tysięcy lirów. Rossend zazwyczaj nie śmierdział groszem.
– Dobrze – odpowiedział Rossend.
I tak się zaczęło jego drugie życie.
3.
W zeszłym roku, po 40 latach pracy, przeszedł na emeryturę. Na pożegnanie redakcja dała mu odprawę 150 tysięcy euro.
No, ale podobieństwa z życiorysem D.O. skończyły się już wcześniej.
4.
Dlaczego D.O. opowiada to wszystko o człowieku, o którym żaden z Czytelników nigdy nie słyszał?
Domyślisz się?
Nie?
To D.O. powie.
Rossend dostał stypendium od nieformalnej, na wpół tajnej grupy zamożnych Hiszpanów, którzy przygotowywali kraj na to, co będzie po śmierci Franco. Wyszukiwali zdolnych ludzi we wszystkich regionach, miastach i miasteczkach, wsiach nieomalże.
Dlatego przejście od faszyzującej dyktatury – tu analogie ze współczesną Polską stają się oczywiste – do dojrzałej demokracji było takie płynne (jeśli nie liczyć żałosnej próby zamachu pułkownika Tejero). Dlatego Hiszpania w zaledwie 9 lat po śmierci dyktatora, była gotowa i została przyjęta do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Dlatego z pomocą unijnych funduszy w dwie dekady nadrobiła ogromne zaległości, dzielące ją od najbardziej rozwiniętych państw Zachodniej Europy. Dlatego jej sztuka, filmowa, plastyczna, literacka – rozwija się tak błyskotliwie i święci triumfy na całym świecie.
Są analogie?
Są, z zachowaniem wszelkich proporcji. W Polsce było konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość. Był podziemny obieg myśli, dzieł literackich i publicystyki politycznej. Byli działający w podziemiu liderzy opinii, którzy cierpliwie tracili czas na takich wyrostków, jak D.O., wy wytłumaczyć im czym jest demokracja i dlaczego Polska za wszelką cenę musi się znaleźć w Europie, nie w „Eurazji”. Kreślili plany, wyznaczali zadania.
I dlatego przejście od komunistycznej, opresyjnej dyktatury było w ówczesnej Polsce w sumie bezbolesne a z pewnością bezkrwawe.
A dzisiaj…
5.
CNN kreśli specyficzny bilans półrocza rosyjskiej agresji na Ukrainę, w dniu, w którym jeden z ideologów szajki mówi, że zagrożenie dla polskiej suwerenności płynie z Zachodu, a nie z Rosji https://edition.cnn.com/…/ukraine-war-6…/index.html

- 1 stycznia 2022 roku Ukraina miała 43.528.136 mieszkańców
Źródło: CIA World Factbook
- Między 24 lutego a 16 sierpnia 2022 r. 11.150.639 osób wyjechało poza granice Ukrainy
Źródło: Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców
- Między 24 lutego a 16 sierpnia 2022 r. 4.767.914 wjechało przez granice do Ukrainy
Źródło: Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców
- Między 24 lutego a 16 sierpnia 2022 r. 6.645.000 Ukraińców zmuszonych było opuścić swoje domy, lecz nie wyjechało poza granice Ukrainy
Źródło: Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji
- Między 24 lutego a 16 sierpnia 2022 r. szacunkowo 13.477 ukraińskich cywilów zostało zabitych (5587) lub rannych (7890)
Źródło: Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka
- Między 24 lutego a 10 maja 2022 r. 200 placówek ukraińskiej służby zdrowia zostało zaatakowanych
Źródło: Światowa Organizacja Zdrowia
- Między 24 lutego a 11 czerwca 2022 r. 4.800.000 Ukraińców straciło pracę
Źródło: Międzynarodowa Organizacja Pracy
D.O. spodziewa się, że papież obwini o to szczekające NATO lub uzna Ukraińców za współwinnych
6.
Władze Sierra Leone odcięły w kraju dostęp do internetu po tym, jak protestujący publikowali obrazy policyjnej brutalności.

Czy jesteś, Czytelniku, przygotowany na życie bez internetu? Bo szajka z pewnością jest gotowa na jego odcięcie w razie potrzeby
https://edition.cnn.com/…/sierra-leone-protests…
7.
4 września o 10.30 przed bazyliką św. Piotra w Rzymie papież Franciszek poprowadzi mszę beatyfikacyjną sługi bożego Albino Lucianiego, lepiej znanego jako Jan Paweł I.
Będą mogli koncelebrować z Ojcem Świętym:

– Patriarchowie i Kardynałowie, którzy o godz. 9.45 znajdą się w kaplicy Świętego Sebastiana w Bazylice, przynosząc ze sobą mitrę z białego adamaszku;
– Arcybiskupi i Biskupi, zaopatrzeni w specjalny bilet, wydany przez Biuro Celebracji Liturgicznych Papieża w trybie wskazanym na stronie Tickets.liturgiepontificie.va, którzy będą o godz. 9.30 w Kaplicy Ofiarowania w Bazylice, mając na sobie humerał, komżę, pas i białą mitrę;
– Księża i diakoni, wyposażeni w specjalny bilet, wystawiony przez Biuro Obrzędów Liturgicznych Papieża w trybie wskazanym na stronie Tickets.liturgiepontificie.va, którzy od godz. 9.00 znajdą się Kolumnadzie, ramię Konstantyna, mając ze sobą humerał, albę, pas i białą stułę.
https://www.vatican.va/…/ns_lit_doc_20220904…
8.
Są różne symptomy zbliżającej się rewolucji: bezrobocie, wysoka inflacja, drożyzna. W starożytnym Rzymie był to również brak chleba i igrzysk.
A w Polsce?
W Polsce, być może stoimy w przededniu krwawych starć ulicznych, aktów przemocy na rządzących i innych ekscesów, ponieważ, jak donoszą media, wielka fabryka piwa (Carlsberg) wstrzymała produkcję z powodu braku dwutlenku węgla (https://tvn24.pl/…/carlsberg-polska-ma-wstrzymac…).

Jeśli wstrzymają jeszcze produkcję kiełbasy grillowej – ratuj się, kto może!
9.
À propos: Paul Pelosi, małżonek przewodniczącej Izby Reprezentantów amerykańskiego kongresu (nie spikerki, zlitujcie się wszyscy media workerzy z wszystkich mediów!!!) został skazany za DUI, czyli „driving under influence”, czyli prowadzenie auta pod wpływem na 5 dni więzienia, 3 lata nadzoru policyjnego, trzy miesiące obowiązkowego szkolenia z „dringing & driving” zainstalowanie na własny koszt urządzenia w swoim samochodzie, uniemożliwiającego rozruch silnika, jeśli dmuchnięcie w rurkę wykaże, że coś wypił lub zażył.

28 maja pan Paul brał udział w stłuczce w Napa Valley, na całe USA i resztę świata słynącej winem dolinę w pobliżu San Francisco.
Jak D.O. pisał, przy zwiedzaniu Napa Valley obowiązkowo wypluwał próbowane w różnych winnicach napoje, ale podejrzewa, że gdyby napatoczył się jakiś gorliwy szeryf, to dzisiaj pisałby swoje felietony z kalifornijskiego więzienia.
BTW, choć rzadko, to zdarza mu się do rzymskiego obiadu czy kolacji wypić pół kieliszka wina, a potem wracać do domu samochodem, czasem po odwiezieniu do domu Przyjaciół. Ale jest odpowiedzialny, to naprawdę pół kieliszka, wie, co można.
W każdym razie we Włoszech limit to 0,5 promila, w Polsce 0.0, więc ANI KROPLI!
10.
29-letnia kobieta dźgnęła w Warszawie nożem mężczyznę za to, że zbyt głośno zgniatał puszki.

Fakt: zgniatanie puszek, zwłaszcza głośne, może być bardzo uciążliwe, każdy sąd tę panią uniewinni. https://www.fakt.pl/…/warszawa-zoliborz-29…/ncy90ch
11.
Pewna pani została postrzelona w Strzelcach. Przechodziła przez ulicę na przejściu dla pieszych, kiedy poczuła ból. Przedtem widziała mężczyznę z bronią. Miało to miejsce w Strzelcach Krajeńskich.
Jak pisze tvn24.pl (https://tvn24.pl/…/strzelce-krajenskie-kobieta…) „[sprawca] został zatrzymany i przewieziony do pomieszczenia dla osób zatrzymanych”.
Autor powyższego zdania jest media workerem.
D.O. wolał dziennikarzy.
12.
Jak donosi telewizja publiczna RAI (https://www.rainews.it/…/catania-36enne-di-ritorno…), pewien 36-letni Sycylijczyk, po powrocie z Hiszpanii do rodzinnej Katanii poczuł się jakoś nietęgo. Po przeprowadzeniu stosownych badań stwierdzono u niego:
- covid
- małpią ospę
- HIV.

D.O. tak sobie myśli, że ów człowiek musiał się pysznie w tej Hiszpanii bawić.
13.
W Finlandii szaleją za pizzą Berlusconi.
(https://www.huffingtonpost.it/…/perche_la_pizza…/…)
Berlusconi, nie wiedząc o tym, wygrał mistrzostwa świata pizzy w 2008 roku.

Składniki? Wędzone mięso z renifera, grzyby pieprzniki i spora dawka świeżej czerwonej cebuli. To wszystko na mieszance żytniej i razowej mąki. Mieszanka ciut odmienna od tradycji neapolitańskiej. A to kulinarny hit zespołu fińskich mistrzów pizzy, należących do sieci pizzerii Kotipizza, która w tamtym roku wygrała konkurs America’s Plate International Pizza Competition w Nowym Jorku, spychając zespoły włosko-amerykańskie i australijskie na drugie i trzecie miejsce. Od tego czasu pizza Berlusconi znajduje się w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się w kraju Świętego Mikołaja.
Powodu, dla którego pizza dedykowana miłośnikowi bunga-bunga przekroczyła koło podbiegunowe należy szukać w nieszczęśliwym żarcie ówczesnego premiera w 2005 roku. Trwał konkurs na siedzibę Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Żywności: ubiegały się o nią Helsinki i Parma. I Parma wygrała. Ale to nie wynik wprawił Finów we wściekłość, ale komentarz Berlusconiego: „Gdy dążysz do wyniku, musisz użyć całej broni, jaką masz do dyspozycji, dlatego odkurzyłem wszystkie moje sztuki playboya i wykorzystałem je wobec pani prezydent” (którą wtedy była Tarja Halonen). Wcześniej włoski premier argumentował, że nie ma porównania culatello z Parmy z wędzonym reniferem.
Nie podobało się to w Helsinkach. Wezwano włoskiego ambasadora i trzeba było cały dzień wyjaśnień, zanim sprawa, przynajmniej na poziomie politycznym, zakończyła się (na szczęście) wypowiedzią ówczesnego premiera Finlandii Matti Vanhanena, który wyznał swoją miłość „do włoskiego spaghetti, o ile nie są zbyt ostre”.

Jacek Pałasiński
„Drugi obieg” jest publikowany przez Autora na Facebooku. „Studio” udostępnia te teksty Czytelnikom – niekiedy z niewielkimi skrótami w stosunku do oryginału.
