23.10.2023

Odrobina pokory jest przydatna politykom, bo świadczy o odrobieniu lekcji z historii. Przegrana PiS wynikała z ostentacyjnego łączenia arogancji z zarozumiałością, w stopniu trudnym do zniesienia nawet dla sympatyków tej partii. Wypada jednak pamiętać, że podobna, choć inteligentniejsza, arogancja spowodowała w 2015 r. przegraną PO. Zgubny byłby triumfalizm, zważywszy, że powrót do normalności wymaga jeszcze wygrania kolejnych wyborów: samorządowych, europejskich i Prezydenta RP.
Sukces nie był dziełem partyjnego aparatu, działacze powinni zachować uzasadnioną skromność. Nie oznacza także przechylenia na lewo sympatii elektoratu. Jeśli mają jeszcze jakieś znaczenia anachroniczne podziały lewica-prawica; to wynik raczej pokazuje nieufność wyborców wobec radykałów. Około 8% Lewicy i około 7 % Konfederacji to dość wymowny znak. Jeśli nawet uznamy, że Strajk Kobiet i aktywiści Razem zmobilizowali do udziału w głosowaniu młodzież, to owa mobilizacja nie oznacza „lewicowego” oblicza nowego Sejmu. Rzeczywisty spór toczył się między sympatykami indywidualnej wolności a zwolennikami kolektywno-narodowego zamordyzmu. W tym podziale opinia społeczna nie uległa w ciągu ostatnich poważniejszym zmianom. „Zamordyści” mogą liczyć na poparcie 30-40% elektoratu; zwolennicy wolności dysponowali i dysponują większością, ale było to uparcie marnowane przez partie tzw. demokratyczne.
Ludzi mobilizowało hasło powrotu do normalności, prawie każdy ten stan rozumiał na swój sposób. Są w tej normalności sprawy uniwersalne i fundamentalne. Normalnością nie jest wymierzanie sprawiedliwości przez kacyka partyjnego zastępującego sąd. Normalnością nie jest jawna grabież majątku wspólnego, rozdawnictwo „swoi swoim”. Nie jest normalnością lekceważenie własności prywatnej, wkraczanie w prywatność życia, narzucanie form wychowania dzieci. Nie jest normalnością nierówność obywateli wobec prawa, uprzywilejowanie swoich, gnębienie obcych. Prócz tych wartości wspólnych, istnieje także indywidualny odbiór tej normalności. Dla jednych w tym określeniu nie mieści się przymus udziału dzieci w uroczystościach religijnych. Dla drugich nienormalne jest utrudnianie, lub szydzenie ze zwyczaju, chodzenia, co niedziela na południową sumę w kościele parafialnym. Jedni i drudzy zgodzić się mogą w tych sprawach na kompromis wyrażony hasłem „żyj i pozwól żyć innym”. Bo to też normalność.
Przejście z nienormalności do stanu uważanego za normalny jest rzeczą trudną, ale wykonalną. Udało się to w 1989 r., choć twórcy tego do dziś płacą wysoką cenę (Wałęsa, Balcerowicz, Mazowiecki) poniewierani epitetami przez domorosłych zbawicieli świata. Potrzebna jest jednak pokora i upór. Niezbędna jest świadomość konieczności samoograniczenia swojej władzy, odbudowania szacunku do prawa i autorytetu instytucji państwa, wykonujących prawo. Ponieważ politycy, ze względu na uprawiany zawód, bywają psychopatami spragnionymi możliwie najszerszej władzy, samoograniczenie wymaga wysiłku porównywalnego z walką alkoholika z własnym nałogiem. Kultura codzienna temu nie sprzyja, w towarzystwie też polewa się alkoholikowi, wedle, a nawet ponad, potrzeb. W teorii wiemy, że za żłobki i chodniki odpowiada Rada Gminy, w praktyce żądamy od posła, by wykorzystał swoją władzę i coś dla nas załatwił. Kultura codzienna podpowiada model kibicolstwa: zasady zasadami, ważne by nasi dokopali onym. Przepraszam politycznych kibiców, ale to chore. Parlament może być bardziej lub mniej skuteczny decyzyjnie; ale – gdy chcemy normalności – musi być parlamentem; miejscem dyskusji, gdzie polemizuje się z argumentami, a nie przegłosowuje tych przez tamtych, siłą większości odbierając głos oponentom. Marszałek Sejmu lub Senatu nie może być karnym funkcjonariuszem partyjnym, ale osobą obdarzoną autorytetem, w stopniu pozwalającym pełnić rolę niezależnego arbitra pilnującego równych dla wszystkich reguł gry.
Nie nazywajmy idealizmem, marzenia o normalności. To, co chore, należy uzdrowić, a nie wchodzić w buty poprzedników, bo tak jest wygodnie.
Hasłem pana Tuska było – rozliczenie i pojednanie. Trudno się z tym nie zgodzić, ale słowa znaczą tylko tyle, ile ktoś chce zrozumieć. Rozliczenie – tak, bo nie można zapewnić bezkarności, tym, którzy świadomie łamali prawo. Rozliczenie – tak; ale nie odwet. Wywalanie z pracy tylko dlatego, że ktoś nosił legitymację PiS, to nie normalność, ale chamstwo. Rozliczyć – tak; ale kto ma to zrobić… Większość sejmowa ma rozliczać mniejszość, mnożyć puste słowa oskarżeń, symulować chęć postawienia pokonanego przeciwnika przed Trybunałem Stanu…A pojednaniem wtedy cóż ma być? Wzajemne przeproszenie się po kuchennej awanturze, ułaskawienie za cenę podpisania aktu lojalności wobec rządzących; teatr fredrowski z gromkim „kochajmy się”, „zgoda, zgoda, a Bóg rękę poda”…
Normalność, to nie sarmatyzm; to zepchniecie uczuć w granice ustalone przepisami prawa. Rozliczyć można i należy na podstawie wyników kontroli przeprowadzanych przez NIK, ale nie dlatego, że szefem NIK jest „żelazny prezes”; ale dlatego, że w tym celu istnieje ta, służąca Sejmowi, instytucja. Rozliczyć za naruszenie prawa może prokuratura, ale nie dlatego, że jej szefem zostanie anty-Ziobro; ale gdy odzyska autorytet niezależnej instytucji państwowej chroniącej wartość praworządności. Pojednanie też nie może być objawem miłości do bliźniego, z serca płynąca łaską. W demokracji jedność jest stanem sztucznym, wręcz martwotą sygnalizującą zgon. Nie o to chyba nam chodzi. Dlatego zamiast uznaniowego pojednania, wolę ustalone reguły rywalizacji. Innymi słowy: chodzić nam powinno o wyegzekwowania rzeczywistej równości wszystkich wobec prawa, uznanie przez wszystkich, że w Polsce rządzi prawo, jednakowe jest ograniczenie oraz chronienie wolności każdej jednostki przepisami prawnymi.
Politycy, gwoli uciesze pospólstwa, mogą obiecywać, że wsadzą tego lub owego do celi; ale każdy obywatel wie, że od 1430 r obowiązuje w Rzeczpospolitej zasada „Neminem captivabimus nisi iure victum” (nikogo nie uwięzimy bez wyroku sądowego).
Partia, która zniszczyła normalność, dysponuje nadal ważnymi instytucjami; Prezydent RP i Trybunał Konstytucyjny mogą skutecznie blokować wszelkie próby zmiany. Łatwiej jest wejść w buty poprzednika i rozkoszować się dojeniem Rzeczpospolitej, niż przywrócić praworządność. Trzeba pokory i rozwagi, by wiedzieć, co jest dziś możliwe i konieczne do zrobienia. Trzeba odwagi i uporu, by robić to, co zrobić należy. Wierzę, że panu Tuskowi, politykowi wystarczająco doświadczonemu, tych cnót nie braknie.
Jarosław Kapsa
>> każdy obywatel wie, że od 1430 r obowiązuje w Rzeczpospolitej zasada „Neminem captivabimus nisi iure victum” (nikogo nie uwięzimy bez wyroku sądowego).<<
A "areszt wydobywczy"?
W najnowszej historii bywały areszty "tymczasowe" trwające wiele lat, i wcale nie mam na myśli okresu rządów pisuarowców.
Ogólnie tekst do mnie przemawia, ale brak mi w nim elementu, który by podkreślał, że rządy pisu były fazą kulminacyjną gnicia polskiej demokracji. Kpiny z prawa odnajdujemy już w latach dziewięćdziesiątych – słynna falandyzacja prawa, a potem…