13.01.2024
Podobno Polacy nie gęsi i swój sposób komunikacji mają, niestety.
Mieliśmy kiedyś doktoranta Holendra Gijs’a (czytaj Hejsa). Potrafił wspaniale prowadzić seminaria i wykłady. Miał narzeczoną Polkę i nauczył się szybko polskiego, aczkolwiek nie wszystkie idiomy jeszcze potrafił zrozumieć. Kiedyś Go spytaliśmy, czy już w szkole uczył się komunikacji z publiką. Powiedział, że tak, i że już w pierwszej klasie każdy uczeń miał przygotować prezentację ze slajdami o swoim zwierzątku. Jeden opowiadał o swoim kotku, drugi o swoim chomiku, ilustrując prelekcję zdjęciami i rysunkami.
– No, a Ty, o czym opowiedziałeś? — spytaliśmy.
– Ja miałem prezentację o swoim ptaku — odpowiedział z dumą Gijs.
Można sobie wyobrazić ryk śmiechu, którego Gijs nie mógł na początku zrozumieć.
Historyjka, jak historyjka, aktualna w czasie debat edukacyjnych, ale dałem ją na początek, żeby pokazać, że na początku prezentacji trzeba coś wesołego powiedzieć. A potem jeszcze co 15 minut, a jeszcze lepiej co 10. To jest elementarz każdego wykładowcy w cywilizowanym świecie.
Niestety, my w tej dziedzinie należymy dalej do obszaru sowieckiego. Co chwila mam wątpliwą przyjemność słuchać wykładu profesora wyższej uczelni, prezentacji wybitnego polityka, czy seminarium nauczyciela liceum, które są tak nudne, że już po pięciu minutach mam ochotę sobie pójść, albo zastrzelić prelegenta.
Oczywiście, jedni ludzie mają naturalny dar „czarowania” słuchaczy, drudzy takiego daru nie mają. Podobnie jak jeden człowiek potrafi szybko biegać sam z siebie, drugi musi dużo trenować, żeby nadążyć. O ile jednak w bieganiu łatwo brak talentu zauważyć, to w przypadku wygłaszania prelekcji wydaje się, że w Polsce beztalencia w tej dziedzinie nie zdają sobie sprawy, że nudzą słuchaczy.
Sposób mówienia to jedno, a przygotowanie slajdów to drugie. W świecie nauki pamiętamy slajdy sowieckie, na których był sam tekst, nic poza tym. Prezenterzy zachodni zawsze byli dla nas wzorem atrakcyjności przekazu, i chyba teraz już nie odbiegamy (my, naukowcy) poziomem naszych prezentacji na tematy z zakresu biologii, fizyki, czy geologii. Natomiast nasi politycy, wojskowi, czy urzędnicy, tkwią dalej, niestety, w systemie sowieckim. Walną na slajdzie trochę tekstu metodą „copy-paste” i uważają, że mają przygotowaną prezentację.
Otóż uważam, że każdy, kto występuje publicznie, i nie poświęci co najmniej godziny przygotowań na jedną minutę (jeden slajd) wystąpienia, jest albo z gruntu amoralnym człowiekiem, mającym w nosie słuchaczy, albo jest tak durny, że nikt nie powinien takiego dopuszczać do głosu na szerszych forach.

Wesoła historyjka powinna być nie tylko na początku prelekcji i po każdych kilkunastu minutach, ale i na koniec, aby słuchacze się obudzili i z sympatią wspominali prelegenta. Jak ktoś nie wie, co powiedzieć, może zawsze opowiedzieć taki stary kawał:
Otóż każdy prelegent jest w sytuacji tresera krokodyli, którego sztuczka polegała na tym, że walił krokodyla w głowę, a ten wtedy otwierał paszczę. Treser ściągał wtedy spodnie i swój największy skarb (tu jest nawiązanie do ptaka z początku notki) wkładał do paszczy, po czym walił krokodyla w głowę, a ten delikatnie paszczę zamykał. Po kolejnym ciosie krokodyl otwierał swoje szczęki, a treser dumny pokazywał widowni, że skarb nie został naruszony. Kiedyś treser po takim występie zapytał widownię: „A może ktoś chciałby spróbować?”. Nastała cisza, ale po chwili jakaś staruszka podniosła rękę, mówiąc: „Ja bym spróbowała, tylko czy mógłby mnie pan po głowie nie walić?”.
Tak samo jest z prelegentem. Choćby się nie wiem jak wysilał, to i tak widzowie zrozumieją na opak jego prezentację.
Hazelhard
Hazelhardzie, no świetnie wyliczyłeś te slajdy, znać zawodowca:
„co najmniej godzina przygotowań na jedną minutę (jeden slajd) wystąpienia”
choć nie wiem czy to już z animacjami, czy jeszcze bez, bo nawet ze skromnymi animacjami to może być więcej…
Trochę szkoda, że nie przeliczyłeś tego na tzw. PENSUM DYDAKTYCZNE w polskiej pouczalni. Bo nawet zakładając, że doda się slajd z obowiązkowym PLANEM, czyli na drugim slajdzie po tytule pokaże się w punktach o czym się będzie mówić (o czym tutejsi wykładowcy, jeżeli w ogóle mają slajdy, też nagminnie zapominają), to na godzinę lekcyjną wykładu trza by mieć ze 40 slajdów. No ale powiedzmy, że włączy się te anegdotki i dykteryjki, jakieś podsumowanie na końcu, no to można oblecieć godzinę z trzydziestką slajdów. Nie wspomniałeś jeszcze, że to przy normalnym i strawnym dla studentów tempie mówienia, czyli około 80 słów na minutę, gdzieś pomiędzy sprawozdawcą sportowym (150) a monarchą brytyjskim (45)…:-)…
No dobra, wykłady na ogół mają łączone 2 godziny lekcyjne, razem 1,5 godziny zegarowe, czyli tu trzeba mieć ze 45-50 slajdów (+ anegdotki…). To razem jest 50 godzin pracy nad przygotowaniem dwóch godzin wykładu, czy się nie mylę?… A wiesz przecież jakie jest PENSUM DYDAKTYCZNE w polskiej pouczalni?…
W rodzinie często (i lekceważąco) pytano mnie – „no to ile ty godzin w tej szkole pracujesz?”
Odpowiadałem zgodnie z prawdą – „aktualnie mam za dużo, bo aż 12 godzin zajęć dydaktycznych tygodniowo”.
„No to ty chłopie nic tam nie robisz, ja to robię w jeden dzień! To za co ty w ogóle forsę bierzesz?…”
Hmm, kiedy zaczynałem przeliczać skromnie te godziny przygotowania tak jak to tu wyjaśnia Hazelhard, to już nie słuchali, bo to było całkiem nudne. Wychodziło, że powinienem na przygotowanie spędzić około 360 godzin tygodniowo… A ja się użalałem, że niestety nie przygotowuję zajęć tak jak powinienem tylko bardzo pobieżnie, bo mogę poświęcić na to tylko około 50 godzin w tygodniu (zegarowych), czyli około 8 minut na slajd. To bardzo pobieżnie, prawie byle jak… A przecież jeszcze jestem kierownikiem projektu badawczego, na który spędzam tylko około 50 godzin tygodniowo, a powinienem ze 100 i więcej, bo nie nadążam czytać bibliografii „w tych obcych językach”. A nawet nie mam dodatku za umiejętność tłumaczenia…
Ale kiedy tłumaczyłem to rektorowi i złożyłem wniosek o obniżenie pensum dydaktycznego, to najpierw wodził wzrokiem po suficie, a potem się na mnie obraził: „panie, tu mają po 20 godzin zajęć, czego pan chcesz?”…
To był profesor tzw. belwederski, wskaźnik Hirsch’a H=0 (słownie – ZERO…). Zatrudniał podobnych profesorów, którzy nie stosowali żadnych slajdów, a za jedyną pomoc dydaktyczną mieli te same od dwudziestu lat+, pożółkłe ze starości kartki z notatkami. Albo czasami godzinami gadali byle co, tak jak na licznych posiedzeniach różnych rad, komisji i komitetów. Za Twoje i moje pieniądze…
Takie dydaktyczno-godzinowe absurdy polskiej pouczalni wskazywałem w SO przez wiele lat i opisałem już w pierwszym rozdziale książki „Gospodarka nie-wiedzy” (http://www.konsztowicz.eu/rozdzial-1-jak-zla-dydaktyka-dobija-slaba-nauke/), a w następnych dziewięciu rozdziałach liczne kolejne absurdy tego chorego systemu NiSW.
I co z tego?
I tak – „nie mamy pańskiego płaszcza.” A lud i media i tak bardziej interesują się „męczennikami politycznymi”…:-(…
„Sorry, taki mamy klimat”
Szanowny @Krzysztofie, absolutnie popieram @Hazelharda. Byłem uczniem, prawie nauczycielem, instruktorem a także pracodawcą,… wszędzie zderzałem się i zderzam się analfabetyzmem funkcjonalnym. Jak już wcześniej w innym temacie napisałem, za fatalny stan intelektualny narodu (szczególnie tę część z nizin) odpowiedzialność ponoszą pedagodzy. Dlaczego nikt nie zdefiniował granic etyki, których to przekraczać nie wolno. Dlaczego koprolalia opanowała już całe media, kulturę i sztukę a nawet przedszkola i żłobki? Podobno nawet kościół goni resztkami sił,… Na kabaretach znamy się wszyscy? Jest ci ich u nas dostatek, i wszyscy się śmieją bo zapłacili za bilety i są do tego na wizji.
Żebym nie został posądzony o złą wolę, polecam YT : https://youtu.be/0CP7_-8Zh9o?si=LqhA560qKeyb02ZJ
To może najbardziej powierzchowny problem, ale jeśli coś otwiera, to zapewniam Was, że wszyscy i ja mamy bardzo wiele do nadrobienia.
Trochę na marginesie – w powiedzonku pana Reja słowo „gęsi” to przymiotnik.