Jerzy Łukaszewski: „Gówniara z paletkom”7 min czytania


07.06.2024

Tytułowe określenie, które ongiś bawiło do łez samą adresatkę jest już nieaktualne.
„Gówniara” skończyła niedawno 23 lata, a „paletka” jest od ponad stu tygodni pierwszą rakietą świata.

Iga Świątek, to nie zwykła sportsmenka, jedna z wielu tenisistek na świecie. To zjawisko całkowicie odrębne, osobna kategoria, osobna ranga.
Dziewczyna bardzo inteligentna, nie ma problemu z rozmowami na przeróżne tematy i w każdym przypadku ma coś do powiedzenia.
Takich komplementów można dosypywać do woli, nigdy nie będzie ich dość. Sportem interesuję się od dziecka, miałem okazję obserwować wielu sportowców i chyba oprócz Władysława Komara (ze względu na jego talenty pozasportowe) nikt z nich nie robił na mnie takiego wrażenia jak p. Świątek.

Przyjaciółka słuchająca namiętnie Radia TOK FM usłyszała kiedyś wywiad z 13 letnią smarkulą, która osiągnęła jakieś pierwsze sukcesy w juniorskim tenisie. Była pod wrażeniem rozmowy z nią i od tamtej poru stała się jej fanką. Tłumaczono jej, że „takich to mamy na pęczki”, ale przyjaciółka nie dała się przekonać i trwała przy swoim.
Dziś zmienia rozkład dnia i wszystkich zajęć kiedy wiadomo, że gdzieś tam na świecie gra Iga. A ja się wcale nie dziwię.

To czemu się dziwię i niekoniecznie popieram, to chęć ugrania czegoś dla siebie na sławie Igi. A to w mediach pojawia się osoba o nieznanym nikomu nazwisku, którą przedstawia się jako „prekursorkę polskiego tenisa kobiecego”, a to pojawia się różnie nie znany nikomu „ekspert” usiłujący zdobyć słuchacza (a co za tym idzie – dobrze płatny angaż) poprzez wygłaszanie idiotycznych, nielogicznych tez, które mają przede wszystkim „poruszyć” itd.
Coraz mniej zresztą mamy prawdziwych dziennikarzy sportowych (w SO mieliśmy do niedawna takiego, mam nadzieję, że wróci do pracy).
Prawdziwymi nazywam takich, którzy znają się na dyscyplinie i jej się trzymają.
Tymczasem w przypadku Igi czytam w ciągu pół roku trzeci raz ten sam tekst (!!!) o jej „niejasnych” relacjach z mamą. Po jaką cholerę? P. Świątek najwyraźniej usiłuje zachować dla siebie swoją prywatność. Ma do tego prawo. Komu to tak bardzo przeszkadza, że musi aż prowokować powtarzającym się tekstem?

Po kiego diabła jednym z pierwszych tekstów po każdym wygranym przez Igę meczu jest usłużne doniesienie „ileż to Iga zarobiła!” i podawanie sum z niezwykłą wprost dokładnością (ostatnio była końcówka 512 dol.)
To naprawdę jest w tym wszystkim najważniejsze? Na tym polega „dziennikarstwo sportowe”? Czy to raczej ludzie wynajęci przez Urząd Skarbowy, który pilnuje, by p. Świątek nie oszukała państwa polskiego na parę euro.

We wciąż rozwijającej się karierze Igi Świątek jest mnóstwo elementów aż proszących się o fachowe zajęcie się nimi. Zmieniający się styl gry, postępująca poprawa w najsłabszych elementach (ja do takich zaliczam jej serwis) itd. itd.
Takich analiz czytam niestety bardzo mało.

Tenis jak każdy inny sport to nie tylko boisko, kort itd.
Sportowiec jest osobą publiczną, więc czasem oczekuje się od niego, by wyraził swoje zdanie na interesujący ogół kibiców temat.
Iga potrafiła „znaleźć się” kiedy była pytana o wojnę w Ukrainie, jej żółto niebieska wstążeczka przy czapce nie przez wszystkich była „dobrze rozumiana”, ale nasza tenisistka potrafiła krótko i jasno uzasadnić ten gest nie pozostawiając wątpliwości co do swoich motywów.

Nie tylko jednak polityka potrafi „poruszyć” widza.
Ostatnio szerokim echem odbiła się jej dyskusja z kibicami i prośba do sędziny na Rolland Garros, Kibice ewidentnie nie umiejący się zachować przeszkadzali wrzaskiem w momentach jak najmniej do tego odpowiednich, wymagających skupienia i uwagi. Za sam ten fakt została przez kibiców wygwizdana, co jest znamienne dla obecnych czasów i obecnych kibiców.
Jeść widelcami już ich jakoś nauczyliśmy, z kulturą na co dzień jest znacznie gorzej.

Bardzo dawno temu ćwiczyłem grę w tenisa w Sopockim Klubie Tenisowym pod okiem dwóch starych trenerów – Jana i Stefana Korneluków wywodzących się ponoć z lwowskiego środowiska sportowego. Ich lekcje zapadły mi w pamięć na całe życie, ponieważ trening w ich wydaniu to była nauka zarówno gry w tenisa jak i … odpowiedniego zachowania się na korcie i poza nim. Pamiętam jak p. Stefan grzmiał na któregoś z kolegów, którego poniosły nerwy i w tym zdenerwowaniu odezwał się brzydko do kolegi. „Tenis to nie sport dla byle chama! Jeśli nie potrafisz się zachować, musisz odejść!”
Efekty wychowawcze naszych trenerów (i nie tylko naszych) widoczne były na każdym kroku.
Mieliśmy wtedy po 8-12 lat, a w klubie były takie „gwiazdy” jak Bronek Lewandowski, który miał jakieś sukcesy w juniorskim Wimbledonie (miał chyba wtedy lat 18), była wschodząca gwiazda sopockiego tenisa Jacek Niedźwiedzki (później grał w barwach Austrii, o ile się nie mylę) i wielu innych. Nie pamiętam, by którykolwiek z nich wywyższał się i pogardzał młodymi adeptami. Wręcz przeciwnie – do każdego z nich można było podejść z jakimś problemem i poprosić o pomoc w jego rozwiązaniu. On miał lat 18 – ja 10, ale byliśmy „kolegami z klubu”, bo tego nauczyli nas Kornelukowie. Jacek pomagał nam zdobywać używane piłki po ważnych meczach, bo takich w sklepach nie dało się kupić. Dunlop , Slazenger … ech – marzenie. W sklepach co najwyżej czeska Optima, a i to nie zawsze.
Kiedy przez przypadek wszedłem w posiadanie rakiety z naciągiem ze ścięgien baranich, Jacek bardzo grzecznie poprosił o wypożyczenie na godzinę – dwie, by pograć tym naciągiem, który uważany był za lepszy od zwykłego. Grzecznie poprosił, więc niefajnie byłoby odmówić, prawda?

W klubie czasem odbywały się imprezy i spotkania pozasportowe. Na jednym z nich gościł p. Młynarczyk, były koszykarz, aktualnie prezydent Gdańska. Jego „koledzy mogliby się przesunąć. bo przyszła starsza pani i posadzimy ją tutaj?” pamiętam do dziś, bo tymi „kolegami” częstował nas przy każdej okazji.

Do Sopotu przyjeżdżała często p. Alina Janowska z mężem. Zwykle grali na kortach tzw. zapasowych, tuż za głównymi, które na co dzień służyły do naszych treningów.
Sęk w tym, że pan Zabłocki był człowiekiem rozchwytywanym przez telefony i często ledwie pojawił się z żoną na korcie, a już leciał woźny z klubu wzywając do sekretariatu. Pani Alina zostawała sama. I co dalej?
– Chłopaki, mam wielką prośbę: czy mógłby któryś trochę ze mną popykać zanim mąż wróci?
No co było robić? Nie zostawialiśmy kobiety w potrzebie i zawsze jeden z nas szedł „popykać”.
Ta atmosfera i sposoby współżycia, to było naprawdę coś. Czuliśmy się w tym świetnie i co ważne – bezpiecznie. To zdecydowanie więcej warte niż sam sport.

Dlatego kiedy widzę reakcje kibiców francuskich na Igę robi mi się przykro. Raz ze względu na sportsmenkę, którą lubię, a dwa ze względu na to, że tenis zwany kiedyś „eleganckim sportem” staje się czymś podobnym do piłki nożnej, czy nawet boksu.
Ważny jest pieniądz, a jak ktoś zapłaci za bilet na Rolland Garros od 100 euro zaczynając to wydaje mu się, że może robić co chce. Najgorsze, że wielu organizatorów zawodów sportowych podziela tę opinię.
Szkoda.
Iga tak czy owak jest i pozostanie wielką gwiazdą sportu i nie tylko. Dziwne, że nikt z kibiców nie pomyśli o tym, by swym zachowaniem na trybunach dorównać wielkiej tenisistce.
No cóż, p. Świątek, jak wiemy, w wolnych chwilach lubi czytać książki. Chyba rzeczywiście jest z innej planety, niż francuscy kibice.

Jerzy Łukaszewski