17.06.2024
Od wieków znamy to dramatyczne pytanie – co jest największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji, cywilizacji człowieka takim jakim on był, niezależnie od miejsca i czasu, teraz, czy tysiące lat wstecz?
Odpowiedź jest zawsze ta sama – największym zagrożeniem dla cywilizacji człowieka był i jest … człowiek. Ten sam, który stwarzał daną cywilizację, ten sam który był jej budowniczym. To człowiek odpowiada za wszystkie spektakularne upadki każdej cywilizacji jakie powstały w trakcie tych wielu tysięcy lat historii ludzkości, cywilizacji a więc tego co było sumą kultury, co wyrażało się w instytucjach, normach i prawach regulujących życie ludzi.
Patrząc na to, co się dzieje, na pogłębiający się rozziew pomiędzy technicznymi możliwościami naszej, współczesnej cywilizacji, a zachowaniami ludzi, zwłaszcza tych którzy podejmują kluczowe decyzje, od treści których zależy życie lub śmierć wielu milionów, wiem jedno – jesteśmy na najlepszej drodze do globalnej katastrofy.
Po raz pierwszy w historii człowiek odpowiada również za zmiany klimatyczne stając się główną przyczyną tych zmian – to jest globalnego ocieplenia. Te wszystkie dotychczasowe zlodowacenia, te potopy jakie dzięki nauce, bo przecież nie jakimś tam przekazom religijnym, znamy i coś wiemy o ich skutkach, były procesami, na które ówczesny człowiek, taki jakim on wtedy był, nie miał żadnego wpływu, ocieplanie i zlodowacenie następowało pod wpływem zmian fizycznych zachodzących na naszej małej planecie. Teraz jest inaczej. To człowiek, to te blisko dziewięć miliardów ludzi i ich działania gospodarcze wynikające z samej wielkości ludzkiej populacji, z wielkości i rodzajów działalności gospodarczej, mają istotny wpływ na klimat naszej planety. Trzeba być nieukiem lub idiotą, (albo jednym i drugim), by opowiadać publicznie, że to nieprawda, że to polityczna zagrywka oszalałych ekologów. Takie wypowiedzi osób piastujących najwyższe stanowiska są najlepszym dowodem na to, że obecne systemy wyłaniania władzy są złe i wymagają zasadniczej reformy.
Ludzkość osiągnęła stan, który może zagrozić dalszemu istnieniu planety Ziemia w drodze konfliktu nuklearnego – ilość posiadanych głowic atomowych, wodorowych, neutronowych i innych jest taki, że każdy szaleniec i zbrodniarz taki jak Putin, może zniszczyć życie na ziemi wielokrotnie, a ta równowaga strachu, jaka panowała przez ostatnie dziesięciolecia właśnie się kończy – Putin w przypadku przegranej wojny z zachodnim światem, wojny toczonej na Ukrainie, skorzysta ze swojego arsenału nuklearnego.
I wtedy się zacznie, a kiedy i gdzie się skończy tego nikt nie wie.
Koniec naszej cywilizacji może nastąpić też na drodze mniej spektakularnej niż wojna atomowa. Takim najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest katastrofa klimatyczna, która spowoduje gwałtowne zmiany na wielkich obszarach ziemi i gwałtowne migracje setek milionów ludzi uciekających przed głodową śmiercią.
Czy nasza cywilizacja jest na to przygotowana?
Odpowiedź jest krótka – nie!
Katastrofa klimatyczna dzieli społeczeństwa według roczników – młodzież, dla której ta perspektywa jest tą która dotyka ich bezpośrednio – to oni będą za te dwadzieścia, trzydzieści lat tymi, którzy będą musieli się z nią zmierzyć, ma zupełnie inne poglądy niż ludzie starsi.
Ale to oni rządzą a nie młodzież.
Przyglądając się temu, jak przebiega debata, jak wyglądają te wszystkie szczyty klimatyczne, gdzie w komfortowych warunkach, w luksusowych kurortach, możni tego świata, zjadając wytworne przystawki, prowadzą rozmowy nie dające nic, nie przynoszące żadnych rezultatów, wiem jedno – to jest jak bal na Titanicu – orkiestra gra, a statek tonie.
Zanim nastąpi katastrofa klimatyczna, a nastąpi, mogą pojawić się kolejne światowe pandemie, które zdziesiątkują ludzką populacje lub trwale zmienią ludzki genotyp, a tym samym trwale zmienią nas jako ludzi. Taka zmiana może też nastąpić nie na drodze pandemii, a jako rezultat zmian w środowisku, w modelach życia, jakie dominują w danym czasie i miejscu. Wystarczy pomyśleć, jak będzie wyglądało życie społeczne ludzi za te dwadzieścia – trzydzieści lat, w których najpierw technologie AI a potem sama AI, już nie jako technologia, a realny byt, zmieni ludzką cywilizację jaką znamy. I będzie to zupełnie tak samo, jak to, co już się stało – świat lat dwudziestych 21 wieku jest zupełnie inny niż ten, jaki pamiętamy z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Czy ktoś w tamtych latach mógł wyobrazić sobie współczesne systemy komunikacji i porozumiewania się ludzi, globalny internet, smartfon w ręku każdego dziecka, możliwości wpływu na ludzkie decyzje jakie dają te technologie, koniczność wprowadzania rozwiązań ograniczających prawo do prywatności, te wszystkie profilowania naszej osobowości robione przez bezosobowe algorytmy pracujące na rzecz swoich właścicieli, ta ilość wszechobecnych kamer filmujących nas w każdej sytuacji – to jest ten nowy, ale czy również wspaniały świat człowieka dwudziestego pierwszego wieku?
I na koniec coś jeszcze – te wszystkie zmiany i zagrożenia realizują się w społeczeństwach których nie ma, społeczeństwo ludzi jest stałym procesem, nie stanem który trwa, wszystkie zmiany powstają w dynamice stałej zmiany wszystkiego, społeczeństwo to suma wszystkich relacji, stosunków pomiędzy ludźmi tworzących tę całość. Nie da się wprowadzić rozwiązań do tak rozumianego społeczeństwa zakładając jego statyczny charakter – każda zmiana wywołuje stany wymagające kolejnych zmian, a próba wprowadzenie trwałego porządku jest równoznaczna z tyranią dającą jeszcze gorsze skutki niż stan, który chcemy porządkować według naszego wzorca.
Jeżeli tak jest, a jest, to oczywistym jest, że doszliśmy do ściany, że dalsze trwanie naszej cywilizacji wymaga zmian rewolucyjnych, że dalsze łatanie dziur już nie wystarczy, że trzeba nowego modelu funkcjonowania ludzkiej cywilizacji.
Czy to oznacza potrzebę nowego człowieka?
W moim rozumieniu tak, taka potrzeba jest oczywista, a to, że taki nowy człowiek już się staje jest tego dowodem. Pytanie tylko, czy ma to być proces spontaniczny będący wynikiem gry losowych zmiennych, czy jednak nie powinien być przedmiotem refleksji i celowych działań podejmowanych przez takie ciała decyzyjne, które byłyby w stanie podołać wyzwaniu współczesnego świata.
I jest to pytanie otwarte.

Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Niezależnie od naszych działań tzw. nowy człowiek będzie się stawał, bo nie jesteśmy w stanie zapanować nad tym procesem dziejącym się jednocześnie we wszystkich punktach globu. Co zaś do ew. naszych działań to można podyskutować czego oczekiwalibyśmy od tego „nowego człowieka”. Jakie będą jego relacje z tym, który „stanie się sam, bez naszego udziału”? Obawiam się jednak, że dyskusja będzie bardzo długa.
W którym kierunku powinny iść nasze wysiłki zmieniające funkcjonowanie społeczeństwa? Już kilka razy ocierał się Pan o sugestie „warunków wyborczych” choć bez szczegółów, a projekt jednak tych szczegółów by wymagał.
A to tylko jedna z wielu kwestii, których wizję w miarę jasną należałoby przedstawić. Możliwie szybko, czas nie będzie czekał.
Wywołany do tablicy odpowiadam.
To jest zadanie dla poważnych zespołów, dla „siedzących” w temacie ludzi. Ja mogę z pozycji obserwatora, z pozycji kogoś kto miał jakieś doświadczenie w wyłanianiu i sprawowaniu władzy przedstawicielskiej, takiej jaka powstala po zmianie systemu. Ale od tego czasu minęło juz trochę czasu…
Jak konkretnie to konkretnie – moim zdaniem czas odejść od tego fetyszu jakim są wybory, wybory wszędzie i zawsze rozumiane jako święto demokracji. To nie jest żadne święto – to targowisko próżności gdzie decydują pieniądze i polityczny marketing. Wybory nie gwarantują kompetencji bo nie kompetencje są decydujące w procesie wyborczym. Tak więc pierwsze to radykalne ograniczenie skali i ilości wyborów powszechnych i zastąpienie ich przez decyzje oparte na zimnej inteligencji, na przykład inteligencji algorytmu.
Po drugie zastąpienie zbiorowych ciał decyzyjnych pochodzących z partyjnych nominacji algorytmem zawierającym całą dostępną wiedzę związaną z tematem – przykładem niech będzie Rada Polityki Pieniężnej NBP. Przecież tam ma chodzić o siłę pieniądza i poziom inflacji, to są parametry przeliczalne i tam nie powinno być zadnej polityki. Polityka niech dzieje się powyżej ale decyzja Rady musi być merytoryczna a nie oddawać aktualny stan posiadania różnych partii politycznych w takim organie.
Na poziomie lokalnym – niech obywatele wypowiadają się co trzeba zrobić ale jak zrobić to co trzeba to już zadanie dla fachowców – to tak na początek.
Utrzymywanie tego co jest jest na rękę takim cynicznym graczom jak prezes wszystkich prezesów z jego vox populi – vox dei i tym że wola ludu jest zawsze ponad prawem – to prosta droga do klęski wszystkich, i jego i nas.
To tak na początek…
Trudno będzie przekonać ludzi do „monarchii oświeconej”, bo zarażeni pseudodemokracją – wszyscy mają równe prawa i równe żołądki (o pęcherzach się nie wspomina) mogą te starania źle zrozumieć. Historia wprawdzie dowodzi, że ten system kilka razy się sprawdził, ale nie daje on gwarancji na wieki wieków. (głownie chodzi o problem dobrego następstwa).
Społeczeństwo to przecież gra interesów, nie zawsze zbieżnych, więc odebrać komuś z góry możliwość walki o „swoje” (choćby to „swoje” było szkodą dla innych) będzie trudno.
Tak sobie dywaguję. Gdyby tak zacząć opracowywać projekt takiego systemu, może okazałoby się, że jest lepiej, niż sądzą.