21.10.2024
ECHA WYDARZEŃ: Długo ECH nie było, bo zdrowie nie to, ale są. Bo sport trzeszczy w szwach, a fastryga puszcza.

Niestety, więcej gadania niż radości, przewaga umownej pralni, czyli magla Z plotkarni ( po czasach następnych przeszła rola do TV. Bo tam nawet z małpy dało się zrobić mędrca- byle kamera i mikrofon – sam tego trochę doświadczyłem. Teraz widzę – sztafetowo – tę tendencję w sieci.
Prawie wszyscy gramy na tym boisku. Od różnych orędzi poczynając, przez wszystko , co w głowie i na języku. Ciekawe, sport ma wysoką lokatę, na tej giełdzie często wyprzedza resztę, mimo że dostojnikom wydaje się, że liderują… Ale co mamy, jako wielbiciele sportu i konsumenci tych emocji? Niestety -lawinę słów, wobec deficytu radości z rekordów, budowania potęgi itp. Sensacje „nie z tej ziemi”, ale właśnie- nie z tej, która serce fana raduje…
Piłkarze- w europejskiej Lidze Narodów. Grali dwakroć na Narodowym. Drogie bilety, ale trybuny wciąż pełne; z najmocniejszą obsadą VIP, włącznie. Optymizm niezmiennie wygrywa z logiką; a może po prostu odbija społeczne tęsknoty? Stawiam na drugie. Tylko, czy pokłady cierpliwości są nie do wyczerpania?
Dwa mecze- jeden punkt. Nie klucz, ledwie surowiec na wytrych.
Najpierw złoili naszym skórę Portugalczycy. Nie dziwota- inna półka, do tego jeszcze Ronaldo. Nawet nie musiał grać do końca, koledzy załatwili sprawę.
Pomeczowe przemyślenia. W sieci trafiłem na opinię, że Portugalczycy to grali w piłkę, a rodacy- w cymbergaja. Coś w tym jest. Z tym, że w sumie przez 15-20 minut i nasi zagrali z pasją, ale… mecze trwają dłużej. A wtedy… No, cymbergaj…
Po meczu pan Boniek, który nie przepuści żadnej okazji, napisał w sieci, że Portugalia to jedno (no i Ronaldo) a Chorwacja- do ogrania. Bo poziom podobny, a Ronaldo nie ma. Prezes (były, w UEFA wciąż szycha) nie wspomniał, że Chorwaci mają Modrica. A ten weteran znów błyszczał. Ani jednego pojedynku nie przegrał, każde podanie wykonywał koncertowo. No, i skończyło się na remisie- w golach i… obustronnych dziurach w grze obronnej. No i nici z marzenia o komplecie punktów. Znów sporo cymbergaja…
W głowie mam coś – pół żartem, pół serio. Oni mieli w grze Modrica, my sławnego kapitana. Inaczej ocenię boiskowy wyczyn, ale nie zostawię wspomnienia bez uznania zasług naszego lidera. Pobawmy się ocenami- na luzie, i z uśmiechem…
Pan kapitan zwycięskiego (i w ogóle) gola nie strzelił, ale zasługi były.
Pierwsza-że nie grał w pierwszej odsłonie. Przez to odnawiany ponoć zespół musiał pracować, i myśleć bez lidera. Przegrywając, ale jednak bez ciągłego szukania wzrokiem, gdzie jest szef i strzelec wyborowy.
Druga zasługa, to przewspaniałe podanie, gdy już wszedł na boisko. Z tej właśnie akcji padł gol, który – jak się okazało- dał punkt.
Trzecia zasługa- to udział w starciu z bramkarzem, poza polem karnym. Pewnie zabolał, a siniak jest po dziś, ale Chorwatom przyszło grać w dziesiątkę, i z rezerwowym bramkarzem. Taki układ wykluczył możliwość zaatakowania przez gości polskiej bramki w końcówce meczu. Gdy siły przecież nadwątlone…
I tyle o piłce. No, jeszcze , że trener nadal arbitrem elegancji. I że obraz tabeli nie jak wyśniony…
Dalej. Co w pismach, decyzjach, spekulacjach.
Pani Iga nie grała, prymat na korcie straciła. Wspólnie trwam w nadziei, że przejściowo, ale głośno było, jak …6:0, 6;0. Rozstała się z trenerem, harmonijny, jak się wydawało układ z dnia na dzień się wywrócił. Mówiąc UKŁAD określam sytuację, z którą sport spotkał się nie tak dawno. Gdy zadomowił się jako zawód, a jego as jest PRACODAWCĄ, zaś najważniejsi INNI przestają być szefami; o kontrakcie decyduje, kto zarabia, płaci ten angażuje. W pewnym sensie nowa jakość, także we wzajemnych stosunkach. Toż nawet w królewsko zamożnej piłce- szefem wciąż jest selekcjoner. ON wybiera, dobiera, rządzi. Szatnia nie jest pracodawcą, lecz grupą pracowników. Formalnie. Nie stan kont osobistych, a pan P, co biorę za trwały symbol…
U Panny Igi inaczej. Naturalnie, i logicznie. Zarabia, więc decyduję kogo zatrudnia, i jakie ma zadania. Stan gotowości atletycznej, koncepcja treningu, odnowa biologiczna, czyszczenie Glowy i nastroju, pewnie pijar i księgowość, i coś tam jeszcze. Zespół, po tenisowemu (nie tylko)- team. Każdy z kontraktem oraz wykazem sum, oczekiwań , warunków itp.
… Nasza gwiazda kortów postawiła sprawę jak należy. Informacja publiczna była jak wzorowy dokument dyplomatyczny. Informacja, podziękowanie za wielce owocną współpracę, ciepło i obiektywnie. Trener zareagował tak samo. W sumie-jak trzeba.
Podteksty dała sieć. Rozliczne. Że dobrze, i … że bardzo źle. Że pewnie zmęczyli się sobą przez lata układu hermetycznego, i zgodnie uznali, że czas na powiew świeżości. Że jednak jest w tle coś, co nie końca się zgadza z oficjalną tezą o tym, że nie przestało być „jak w zegarku”, takim jak wystawiany na pokaz, gdy kamery widziały; ku zadowoleniu sponsora. Ja z fusów dysputy nie wróżę. Kort da odpowiedź. Owszem, miałem wątpliwości, gdym czytał, że szkolenie wciąż się toczy, a przejściowo karty trzyma sparingpartner. Tajników trenowania w tenisie nie zgłębiłem na miarę redaktorów- mistrzów Deresza i Sommerfelda, więc pokornie czekałem na ich diagnozę; plus przybliżenia detali trenowania w tenisie. Bo w innych sportach sparing, to zazwyczaj zadanie przygotowania „pod konkretnego przeciwnika”, nie pełna robota szkoleniowa… Ale to już się nie liczy. Trener jest, z Belgii rodem; podobno nie tylko znany, ale i dobry…
A przy okazji przenoszenia wieści przez Internet- jeszcze jedna „nowość”. Pan bramkarz reprezentacji Polski (już się z tym pożegnał) w sieci ogłosił, że już jest syty i w ogóle kończy granie. Dąłem się nabrać i ja, bo uwierzyłem, i podziękowałem za efektowne tzw. robinsonady. A tu okazało, że to zabieg marketingowy. Jestem wolny, czekam na propozycję… Przyszła z Barcelony…
Pan Marek Leśniewski został prezesem kolarzy. Czyli związku, który, z własnej woli topi się latami w długach, a wszelkie działania ratunkowe są łapaniem się prawą ręką za lewe ucho… Gdyby nie grupy zagraniczne mielibyśmy klasowe kolarstwo tylko we wspomnieniach.
Pana Marka szanuję i lubię. Pamiętam z wyścigów. W tym z owego, w którym koncertował Lech Piasecki, wtórował mu Andrzej Mierzejewski, a dzisiejszy prezes PZKol odegrał ładną rolę. Olimpijczyk medalista, uroczy człowiek. Dobrze, że chwycił związkowy ster; przykro, że jako ratownik. Już na starcie- z „opozycją” liczbowo zniewalającą. Aż dziw skąd się bierze tylu chętnych, gdy dzieli się nie łupy, ale biedę… Nie pojmuję. I nie rozumiem, dlaczego grupa sław podobnych panu Markowi, a wciąż w różnej formie „przy rowerze” nie bierze się, w sposób energiczny i zgrany, do naprawiania tego, co spaprano. Od kogo oczekuję zbiorowego naprawiania. Część adresatów apelu: pani Włoszczowska, panowie Nowicki, Mytnik, Jaskuła, Lang… Pomóżcie Prezesowi Markowi!
Dziś tyle. Podejście do „cymbergaja” w układzie pekaolowsko-ministerialnym w następnym wpisie.

Andrzej Lewandowski
Senior polskiego dziennikarstwa sportowego, b. szef działu sportowego “Trybuny Ludu”.
Więcej w Wikipedii